Historycy na froncie

Piotr Gontarczyk i Sławomir Cenckiewicz usłyszeli o sobie już prawie wszystko. I choć są bliscy doprowadzenia do końca swojego projektu, na ich twarzach nie widać triumfu

Aktualizacja: 07.06.2008 07:12 Publikacja: 06.06.2008 21:51

Historycy na froncie

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

„Chciałem pana poinformować, że będziemy zmuszeni napisać o ubeckiej przeszłości pańskiego dziadka”. Kilka dni temu zadzwonił do mnie dziennikarz „Wyborczej” i przekazał mi taki mniej więcej komunikat – opowiada Sławomir Cenckiewicz.

Do Stanisława Janeckiego, redaktora naczelnego „Wprost”, dzwonił polityk PO, przekonując go, by nie publikował tekstów Cenckiewicza i Gontarczyka, bo to „oszołomy i szkodnicy” a jeden z nich jest wnukiem stalinowca. „Pańska książka powstaje w tajemniczych i niejasnych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że ta praca jest sprzeczna z polską racją stanu” – usłyszał Piotr Gontarczyk przez telefon od bardzo wysokiego urzędnika IPN.

W listopadzie ubiegłego roku, będąc jeszcze kandydatem na premiera, Donald Tusk powiedział: „Ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni”. Od tego momentu wokół książki i ich autorów zaczęło się robić naprawdę gorąco.

„Zrobię wszystko, byś nie wydał tej książki. Zlikwidowałeś już jedną trzyliterową instytucję, nie pozwolę, byś to samo zrobił z inną, też na trzy litery!” – według relacji Cenckiewicza tak rozmawiał z nim jeden ze znanych historyków. Te trzyliterowe instytucje to WSI i IPN. Cenckiewicz był szefem komisji likwidacyjnej WSI.

– Do mnie i do Sławka przychodziło wielu historyków, przekonując, żeby nie pisać tej książki. Docierały do nas informacje, że są tacy, którzy chodzą w tej sprawie do polityków – opowiada Gontarczyk.

W IPN zapanowała psychoza. W ciągu ostatniego roku pracy autorzy byli nieustannie nękani. „Czy na pewno chcecie poświęcić tę instytucję dla jednej, może i potrzebnej książki? ”. „Czy ta jedna książka warta jest 150 innych, które przez nią mogą się nie ukazać?”. „Warto, aby tak książka się ukazała, ale to może nas wszystkich kosztować istnienie Instytutu”. „Czy wyście się zastanowili co robicie? Czy przekalkulowaliście koszty waszej decyzji” – takie pytania zadawano im nieustannie.

Im bardziej rozchodziły się wieści o rychłym zakończeniu prac, tym reakcje były coraz bardziej gwałtowne.

Żona Piotra Gontarczyka została w niejasny sposób pozbawiona poświadczenia prawa dostępu do informacji niejawnych i straciła pracę w Służbie Kontrywiadu Wojskowego. Powód zwolnienia? Naruszanie procedur. Jakich procedur? To jest objęte tajemnicą państwową. Również dla zwolnionej.

Samochód Cenckiewicza na środku parkingu w Gdańsku został wysmarowany jakąś trudno zmywalną substancją przypominającą błoto. Grupa polityków, artystów i pisarzy napisała słynny list otwarty, w którym napisano, że Gontarczyk z Cenckiewiczem zajmują się „niszczeniem pamięci”, „gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne”. Nazwano ich „policjantami pamięci”.

Trzeba jednak przyznać, że tym razem od autorów listu wyraźnie zdystansował się Donald Tusk, który stwierdził, że na pewno nie będzie komentować książki przed jej ukazaniem się. – Bardzo doceniamy tę wypowiedź premiera – mówi Piotr Gontarczyk. – W Platformie jest sporo osób, które wypowiadają się bardzo rozsądnie na ten temat, jak Andrzej Czuma czy Jarosław Gowin. Jesteśmy im wdzięczni.

Niemniej w IPN nikt nie jest pewien, co się stanie. Mówi się, że są trzy możliwe wersje zdarzeń po opublikowaniu książki. Pierwsza, najbardziej łagodna – wielka awantura i nic więcej. Druga – obcięcie budżetu IPN na przyszły rok. Trzecia – zmiana ustawy o IPN i drastyczne odchudzenie albo likwidacja tej instytucji.

– Trudno jest żyć ze świadomością, że przez moją pracę może dojść na przykład do likwidacji IPN – mówi Gontarczyk. A o takiej możliwości mówiono im wprost wiele razy. – Ostatni rok to jeden wielki stres. Nieustanne ataki, obelgi, wyśmiewanie naszych kompetencji – mówi Piotr Gontarczyk.

Losy tych dwóch historyków piszących książkę o relacjach między SB a Lechem Wałęsą, są niemal żywcem wzięte z ostatniej powieści Bronisława Wildsteina „Dolina Nicości”. Powieść opowiada historię zmasowanego ataku na dziennikarza i redaktora gazety, którzy odważyli się opublikować materiały świadczące o tym, że jeden z wielkich intelektualistów i działaczy społecznych był donosicielem. Obaj stali się przedmiotem brutalnych ataków wszystkich możliwych mediów, polityków i tzw. autorytetów. Publicznie ich poniewierano w najbardziej niewybredny sposób.

Podobnie Gontarczyk i Cenckiewicz usłyszeli o sobie już prawie wszystko. I choć są bliscy doprowadzenia do końca swojego projektu, na ich twarzach nie widać triumfu.

Czy mogli wybrać inną drogę? Pewnie nie, bo pasjonują ich archiwa specsłużb. A tam znajdują to, co znajdują.

Andrzej Paczkowski: – Są bardzo dobrymi analitykami akt. Umieją analizować szczegóły. Świetnie znają się nie tylko na dokumentach SB, ale znają procedury związane z ich powstawaniem, co jest wiedzą tajemną i unikalną. Dobrze to rozgryźli i dobrze się w tym poruszają, co daje im przewagę nad innymi historykami. Ale też trochę ich oskarżam o hołdowanie spiskowym teoriom. Nie wiem, czy to wynika z tego, że mają taką wizję świata, czy też, zajmując się tymi dokumentami, trochę nimi przesiąkli i nie widzą całej perspektywy.

– Mój dramat zaczął się od momentu, kiedy pierwszy raz trafiłem na dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy – wspomina Sławomir Cenckiewicz. Znalazł je doktor Janusz Marszalec, ówczesny przełożony Cenckiewicza. – Ja zrobiłem kwerendę i trafiłem na kolejne dokumenty. Zaproponowałem mu, żebyśmy razem napisali artykuł. Miał strach w oczach. Powiedział: Napisz sam. On nie chciał mieć z tym nic wspólnego – wspomina. Z Marszalcem nie udało mi się porozmawiać. Nie zareagował na prośbę o kontakt.

Cenckiewicz: – Fragmenty tekstu, które potem umieściłem w książce „Oczami bezpieki” wysłałem znajomym historykom z Warszawy. Poradzili mi, żebym to usunął. Po co ci to? – pytali. „Będziesz skończony, jak o tym napiszesz. Zostaniesz ogłoszony Macierewiczem historii i to będzie koniec twojej kariery” – usłyszałem.

– Uważałem inaczej. Napisałem. Może nieudolnie, zbyt delikatnie i niejasno, ale zrobiłem to wówczas jak umiałem najlepiej – wspomina.Kiedy książka się ukazała, zaczęła się pierwsza kanonada. Najpierw zaatakował go bardzo ostro Aleksander Hall. Zarzucił autorowi, że „absolutyzuje źródła wytworzone przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa i spogląda na świat oczami bezpieki”, „ulega bezpieczniackiej optyce”, „pozwala sobie także na snucie niczym niepopartych hipotez, które kompromitują badacza specjalizującego się przecież w badaniu archiwów bezpieki”.

Antoni Dudek: – Aleksander Hall bardzo mocno zaatakował, nie znając jeszcze zawartości materiałów na temat swojej dawnej bliskiej znajomej Matyldy Sobieraj, na których opierał się autor. Cenckiewicz bardzo się starał, by nie naruszyć prywatności Halla. Moim zdaniem w tej pracy dochował standardów. Ciekaw jestem, czy dziś Hall podtrzymałby swoje ostre zarzuty – zastanawia się Dudek. Podtrzymuje. Nie chce jednak rozmawiać dziś o obu historykach. – Co miałem do napisania, wtedy napisałem. Zdania nie zmieniam – ucina.

Na tekst Halla powoływało się bardzo wielu niechętnych Cenckiewiczowi dziennikarzy. Cenckiewicz odpowiedział Hallowi w sposób precyzyjny i wyważony. Ale do tekstu Cenckiewicza nikt się nie odwołuje. Jacek Żakowski pisze dziś o „naukawych” pracach Gontarczyka i Cenckiewicza.

Kiedy Lech Wałęsa czekał na przyznanie statusu pokrzywdzonego, Cenckiewicz napisał we „Wprost”, że informacje na temat „Bolka” można znaleźć w Archiwum Mitrochina. – Dostałem wtedy wiele mejli od kolegów. Wyrzucali mi, że piszę, nie czekając na werdykt Insytytutu. Zarzucali mi złą interpretację dokumentów. Ale kiedy te same archiwalia interpretowali w dowolny i skandaliczny sposób inni, w tym jeden z członków Kolegium IPN, to nikt nie protestował – broni się.

Wszystko to działo się w kontekście zbliżających się obchodów 25-lecia „Solidarności”. Ówczesnemu kierownictwu IPN zależało na tym, by jak najszybciej zamknąć kwestię przyznania statusu pokrzywdzonego dla Lecha Wałęsy. Leon Kieres, ówczesny prezes IPN, mówił w „Gazecie Wyborczej”, że Lech Wałęsa jest bohaterem narodowym i chce mu przyznać status pokrzywdzonego przed swoim odejściem „bez względu na wszystko”. Niedawno Edmund Krasowski, były szef gdańskiego IPN, opowiadał „Dziennikowi Bałtyckiemu”, że o statusie zadecydowano w tajnym głosowaniu.

Wynik był bardzo niejednoznaczny 4: 3. Cenckiewicz nie brał udziału w głosowaniu. Jak przyznał Krassowski, decyzję w tym trybie podjęto, mimo że kwerenda nie została zakończona i nie spłynęły jeszcze dokumenty z innych oddziałów Instytutu.

Cenckiewicz zaczął wtedy poważnie chorować. – Najgorsze było, kiedy mnie przekonywali: Sławek, uspokój się, zajmij się leczeniem, a do sprawy wrócimy potem, po obchodach rocznicy Sierpnia. Ale najbardziej zabolało mnie, kiedy leżąc w szpitalu, usłyszałem Jacka Żakowskiego, który podważał to, czy powinienem mieć doktorat. I nie słyszałem żadnego protestu. Tylko Andrzej Paczkowski to obśmiał.

Dziś Żakowski podtrzymuje to, co mówił wtedy. – Pytam, jak to się dzieje, że ludzie posługujący się taką metodologią dostają doktoraty? – mówi.W sprawie doktoratu Cenckiewicza odpowiedź daje profesor Andrzej Paczkowski: – Pracą doktorską Cenckiewicza była biograficzna książka o Tadeuszu Katelbachu. To świetnie udokumentowana, napisana z wyczuciem potężna książka.

A w sprawie tytułu Gontarczyka wypowiada się profesor Paweł Wieczorkiewicz: – Jego praca doktorska dotycząca Polskiej Partii Robotniczej jest absolutnie pionierska i odkrywcza. Autor analizuje akta PPR i Armii Ludowej, do których historycy nie zaglądali albo robili to w sposób bardzo selektywny. Stworzył zupełnie nowy obraz w stosunku do linii obowiązującej w historiografii. Dokonuje rewizji ogólnie przyjętych poglądów w sposób przełomowy, ale bardzo trafny. To znakomita praca, jedna z najlepszych, jakie ukazały się w ostatnich latach w Polsce.

W 2005 roku kierownictwo IPN zabroniło Cenckiewiczowi publikowania jakichkolwiek materiałów na temat Wałęsy. Tekst gotowy do publikacji w kwartalniku „Arcana” został zatrzymany. Za tekst, w którym opisywał na podstawie dokumentów archiwalnych rozmowy Jacka Kuronia z SB, został powszechnie potępiony. Tomasz Wołek napisał o historykach z IPN: „Idą ławą jak wataha wilczków osaczająca kolejne, również bezbronne (bo nieżyjące) ofiary. Historyk Cenckiewicz poluje na Kuronia, ale nie pogardzi też świeżym łupem, Bujakiem i Hallem”.

Atmosfera wokół nich gęstniała coraz bardziej. – Z czasem coraz bardziej czułem, że jestem znienawidzony w biurze – wspomina Cenckiewicz. I wtedy zmieniła się władza. I choć Janusz Kurtyka mianował go kierownikiem referatu naukowego gdańskiego oddziału, na miejscu bojkotowano tę decyzję.

Wkrótce Cenckiewicz dostał zaskakującą propozycję. Zadzwonił do niego Antoni Macierewicz i powiedział mu, że wspólnie z prezydentem i premierem chcieli mu zaproponować stanowisko szefa komisji likwidacyjnej WSI.Kiedy jego praca w komisji się zakończyła, trafił do rady nadzorczej spółki Operator Logistyczny Paliw Płynnych. Historyk w biznesie? Wyglądało to na prezent od rządzącej partii. – To rzeczywiście wyglądało jak synekura, przyznaję. Być może popełniłem błąd. Z drugiej strony w czasie likwidacji WSI zajmowałem się bezpieczeństwem energetycznym, a w tej branży kręci się wiele ciemnych postaci, myślałem, że z moją wiedzą o służbach przydam się tam do czegoś – przyznaje dziś.

Szybko wrócił do IPN. Janusz Kurtyka zdymisjonował jego przeciwników. W lutym 2007 r. Cenckiewicz został naczelnikiem w gdańskim IPN. Rozpoczął pracę nad tomem dokumentów dotyczących Trójmiasta lat 70. Wśród nich miały się znaleźć donosy „Bolka”. Ale wkrótce pojawiło się sporo nowych dokumentów na temat tej sprawy. Dołączył Piotr Gontarczyk, i wtedy wystąpili o dokumenty dotyczące lat 90. I to one będą prawdopodobnie najciekawszą częścią ich książki. Andrzej Paczkowski: – Ciekawe jest to, że oni zajmują się drugim życiem dokumentów. One ożyły i mówią coś więcej niż tylko to, co w nich jest. To ciekawe. Z drugiej strony moim zdaniem lepiej, żeby skupili się tylko na latach 70., bo na temat tego, co się wówczas działo, mamy bogatą wiedzę. Lata 90. to dzisiaj jeszcze bardziej temat dla dziennikarzy śledczych niż dla historyka.

– Zacząłem robić kwerendę, by pomóc Sławkowi. Doszedłem, że jeden z dokumentów przez niego odnalezionych to fałszywka. Od tego czasu zaczęliśmy współpracować razem. Ale to Sławek ma 51 procent udziałów w tym przedsiębiorstwie – mówi Gontarczyk.

Cenckiewicz: – Piotr świetnie zna się na procedurach lustracyjnych. Bardzo chciałem, by ze mną pracował. Nasza wiedza i doświadczenia wzajemnie się uzupełniały.

– Sławek pracował na gdańskich zasobach archiwalnych. Ja pracowałem na pomocach ewidencyjnych w centrali bezpieki i aktach centrali. Udało mi się dotrzeć do wielu dokumentów, których on wcześniej nie znalazł. Czasem w moich dokumentach znajdowałem wskazówki, czego Sławek mógł szukać w Gdańsku – mówi Gontarczyk. On zawsze czytał akta, a moją specjalnością jest umiejętność poruszania się w pomocach ewidencyjnych, szukania śladów po jakiejś osobie.

Gontarczyk miał duże doświadczenie w przekopywaniu się przez esbeckie teczki. Zdobył je w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego Ryszarda Nizieńskiego, gdzie niegdyś pracował.

Presja na to, by książka się nie ukazała, była bardzo widoczna. Ale była też inna, cicha presja, by powstała jak najszybciej. Czy nie mieli poczucia, że ich praca jest potrzebna braciom Kaczyńskim z powodów politycznych? – Niektórzy politycy chcieli, byśmy tę książkę skończyli przed wyborami – przyznaje Gontarczyk. – Ale myśmy na to nie szli. Mnie bieżąca polityka w ogóle nie interesowała. Jestem od niej jak najdalej. Poza tym materiał był tak obszerny, że się nie dało – mówi Gontarczyk.

Zarzucają im, że ślepo wierzą w teczki. – Tylko nigdzie nie przeczytałem żadnego konkretnego zarzutu. Wszystko, co o nas słyszę, to ogólniki. Wszędzie przyklejają nam łatki. Stygmatyzacja jest podstawowym sposobem walki z nami – mówi Gontarczyk.

Najpoważniejszy zarzut stawiany im jeszcze przed publikacją to brak próby kontaktu z bohaterem książki. – To całkowita nieprawda – mówi Gontarczyk. – Wysłałem do biura Lecha Wałęsy pismo z propozycją spotkania. Był to wczesną jesienią ubiegłego roku. Już po trzech godzinach do IPN wpłynęło pismo Wałęsy, w którym się domagał, aby jeśli powstanie publikacja na jego temat, uwzględnić w niej jego opinie, które załączył. Na propozycję spotkania nie odpowiedział. Na jego list z kolei odpisał prezes IPN Janusz Kurtyka.

Andrzej Friszke: – Gontarczyk ma na pewno umiejętność i pasję korzystania z archiwów. I to jest cenne. Z archiwów trzeba korzystać, ale jednocześnie trzeba mieć zdolność do wczuwania się w kontekst społeczny, w horyzont intelektualny i mentalny środowisk, które się opisuje. A Gontarczyk tego nie ma, co widać było w jego książce o PPR. Z kolei Cenckiewicz – dodaje Friszke – absolutyzuje archiwa. Te jedne konkretne archiwa, bo inne go nie interesują. Nie ma krytycznego podejścia do zgromadzonych tam materiałów. Za jego badaniami idzie silna motywacja ideologiczna, co niezwykle ogranicza jego zdolność do zrozumienia czasów i ludzi.

Antoni Dudek: – Mam o nich umiarkowanie pozytywne zdanie. Nie zgadzam się z nimi w wielu szczegółowych sprawach. Ale nie chciałbym też stanąć w jednym z szeregu z tymi, którzy odsądzają ich od czci i wiary. Przyznaję, że czasem prezentują poglądy skrajne. Po otwarciu archiwów IPN Cenckiewicz stwierdził, że całą historię opozycji trzeba napisać od nowa. To nieprawda. Nie mogę im natomiast zarzucić, że nie mają warsztatu historyka, bo to nieprawda. Zarzuca się im, że są zafascynowani dokumentami esbeckimi, i pewnie coś w tym jest, ale u historyka to częste zjawisko – fascynacja źródłem.

Szeroko pojęte środowisko „Gazety Wyborczej” stanęłoby na głowie, żeby ta książka się nie ukazała. Środowiska konserwatywne, choć nie wypowiadają się na temat książki, dopóki jej nie poznają, to zdecydowanie mówią, że prawdę musimy poznać, nawet jeśli jest bolesna. Co na to historycy?

Andrzej Friszke: – Badania historyczne muszą być prowadzone. Problem jest wtedy, kiedy noszą one piętno ideologiczno-politycznej konstrukcji, która za tą pracą stoi. A tak jest w tym przypadku. Właśnie podpisałem list do premiera i prezydenta w sprawie zorganizowania obchodów odzyskania przez Polskę wolności w 1989 roku. A teraz zamiast mieć obchody odzyskania wolności, będzie się toczyć wielka dyskusja o tym, czy jest co obchodzić. I sami zrezygnujemy z wygrania rywalizacji o pamięć o tym, gdzie upadł komunizm. Wygrają Niemcy i legenda obalenia muru berlińskiego.

Antoni Dudek: Nie wiem, czy to dobrze, że oni akurat piszą tę książkę. Dla wielu stali się symbolem lustracji. Może są zbyt emocjonalni. Od razu spotkał ich atak. Szkoda. Ale raczej można mieć pretensje do historyków, że żaden z nich nie napisał porządnej biografii Wałęsy. Biję się też we własne piersi. A oni wykonali potężną pracę.

Paweł Wieczorkiewicz: – Uważam, że do opublikowania analitycznego wyboru tego rodzaju źródeł obaj autorzy są przygotowani jak może nikt inny w Polsce. Po pierwsze – z racji dogłębnej znajomości archiwów IPN, po drugie – z racji wypracowania specyficznych, krytycznych metod badawczych wobec materiałów źródłowych. Sądzę, że ta książka może być wydarzeniem w środowisku historycznym także pod względem warsztatowym.

Andrzej Paczkowski: – Lepiej byłoby, gdyby napisali całą biografię Wałęsy, ale nie tylko jeden jej wycinek. Ale dobrze, że ta książka powstanie.

Warto było robić to wszystko? – pytam. Nie macie żadnych wątpliwości? – Nie mam żadnych. Musimy ujawnić prawdę – odpowiada Cenckiewicz.

Gontarczyk: – Oczywiście, że mam wątpliwości. Obawiam się o losy Instytutu. Ale argumenty za ujawnieniem prawdy są przytłaczające.Obaj sprawiają wrażenie wymęczonych i zestresowanych. To nie są chłodni badacze, pracujący z dużym dystansem do przedmiotu swoich badań. To ich sprawa. To ich pasja. Do Lecha Wałęsy i jego związków z SB mają jednoznaczny stosunek. Mają poczucie, że są na froncie.A prawdziwe strzały wybuchną dopiero za kilka dni. Wszystko już gotowe.

Fragmenty wpisów z ostatnich dni Lecha Wałesy z blogu na portalu Moja generacja (pisownia i interpunkcja oryginalne)Co do moich lat 70, Panowie Kaczyńscy, Wyszkowski, Macierewicz i pyskacze z Torunia, i Panie Wilsztaim nie w Niemczech nie we Francji w doborowym towarzystwie masonerii, ale tu walczyłem jak potrafiłem najlepiej, indywidualnie, bo inaczej z różnych powodów w tedy nie można było.. Nie czyhałem by po zwycięstwie lądować i na stanowiska intratne polować grając z dezertera bohatera dziś i odwagi uczyć. (...)

Finał moich zmagań w stoczni w czasie Was interesującym też znacie, str, nr Za postawę, za walkę, za ostrzeżenie, że za chwilę będzie wybuch niezadowolenia klasy robotniczej, to był styczeń, a Radom i Ursus był w czerwcu tegoż roku, za zapowiedź że poważna walka i zwycięstwo nastąpi na fundamencie ZZ trafność moich przewidywań udowodnił 1980 rok, zostałem właściwie politycznie wyrzucony jako jedyny z mandatem gwarantującym mi w tedy formalnoprawnie nietykalność [2-imonitety], SIP i delegat wydziału na konferencje zakładową ZZ.

Wy się chcecie mierzyć ze mną. za tamten czas Pokażcie Wasze osiągnięcia z tamtego czasu. Pokażcie jaką cenę zapłaciliście. To jest barbarzyństwo, to jest bezczelność, to jest chamstwo, brakuje słów.

„Powstaje pytanie, czy kolejne stopnie naukowe: doktorat, habilitacja, mogą dostawać historycy, którzy piszą rzeczy, że tak powiem, niespełniające naukowych, metodologicznych standardów, jak pan Cenckiewicz na przykład” – Jacek Żakowski, TOK FM, 9 VI 2005 r.

„Podczas karnawału »Solidarności« Cenckiewicz miał dziesięć lat. Kiedy komunizm upadł, kończył wieczorowe liceum. Dopiero teraz, gdy idzie rewolucja moralna, Sławomir Cenckiewicz, rocznik 1971, jest gotów” – Jarosław Kurski, „Gazeta Wyborcza”, 25 – 26 VI 2005 r.

„Z IPN wionie dzisiaj smród. (…) Byłem od początku za otwarciem wszystkich teczek. Dziś sądzę, że powinni je otwierać raczej historycy, kompetentni, a nie tacy jak pan Cenckiewicz” – Stefan Bratkowski, „Rzeczpospolita”, 9 – 10 VII 2005 r.

„Za tezami Cenckiewicza stoją plugawe domysły” – Aleksander Hall, „Gazeta Wyborcza”, 22 VII 2005 r.„W dokumencie, który wykorzystał [Cenckiewicz], jest wiele bzdur. Prawda i fałsz są dokładnie wymieszane. Jego artykuł to nie historia, a wywracająca logikę procesu historycznego publicystyka” – Andrzej Friszke w rozmowie z Pawłem Smoleńskim, „Gazeta Wyborcza”, 5 VII 2005 r.

„Na szczęście Cenckiewicz mi nie wchodzi w drogę i się jakoś nie pokazuje. I słusznie, bo nie wiem, jak bym zareagował, pewnie bym go zdzielił przez głowę, przy całym moim pokojowym nastawieniu” – Zbigniew Bujak w rozmowie z Moniką Olejnik, Radio Zet, 31 VIII 2005 r.

„Chciałem pana poinformować, że będziemy zmuszeni napisać o ubeckiej przeszłości pańskiego dziadka”. Kilka dni temu zadzwonił do mnie dziennikarz „Wyborczej” i przekazał mi taki mniej więcej komunikat – opowiada Sławomir Cenckiewicz.

Do Stanisława Janeckiego, redaktora naczelnego „Wprost”, dzwonił polityk PO, przekonując go, by nie publikował tekstów Cenckiewicza i Gontarczyka, bo to „oszołomy i szkodnicy” a jeden z nich jest wnukiem stalinowca. „Pańska książka powstaje w tajemniczych i niejasnych okolicznościach. Wszystko wskazuje na to, że ta praca jest sprzeczna z polską racją stanu” – usłyszał Piotr Gontarczyk przez telefon od bardzo wysokiego urzędnika IPN.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy