Niemcy ciągle wygrywali, ale, niestety, byli Niemcami i nijak nie dawało się tego zmienić. Włochów obrzydzali mi non stop specjaliści od futbolu, twierdząc, że są brutalami i umieją tylko się bronić. Hiszpanie potrafili wszystko, ale nigdy nic nie wygrali.
Holandia za to fascynowała mnie od początku. Malutki kraj, ale potęga w historii światowej cywilizacji, w czasie II wojny światowej jako jeden z nielicznych na Zachodzie posiadał prawdziwy ruch oporu, były w nim wiatraki, kanały i depresja. Na początku lat 70. wysadził w powietrze futbol w Europie pomocą klubu o nazwie Ajax Amsterdam. Ajax grał w białych koszulkach z szerokim czerwonym pasem pośrodku, w czarno-białej telewizji, która raz na jakiś czas pokazywała urywki z meczów tej drużyny, jej stroje przypominały nieco zielone koszulki z białymi rękawami, w których grała moja Legia.
W latach 70. poznałem trzy najbardziej fascynujące nazwiska mojego dzieciństwa: Cruyff, Kroll i Neeskens. Brzmiały egzotycznie, prawie nic o nich nie wiedziałem, potem zobaczyłem ich w pełnej glorii na mistrzostwach świata w 1974 roku, które powinna wygrać Polska, a jeśli nie Polska, to Holandia, ale jak zwykle wygrały Niemcy. Holandia pokazywała mi, dlaczego w sporcie rzadko zwycięża sprawiedliwość, a jeszcze rzadziej piękno. Chociaż – paradoksalnie – to również dzięki Holandii poznałem smak najwspanialszego zwycięstwa reprezentacji Polski w historii – gdy 10 września 1975 roku nasza drużyna pokonała Pomarańczowych 4: 1, grając lepiej niż kiedykolwiek przedtem i potem. Wśród holenderskich graczy uwielbiałem zwłaszcza Ruuda Krolla, środkowego obrońcę, który lubił grać na połowie przeciwnika i swoją grą najlepiej pokazywał, co znaczy „futbol totalny”. Wymyślił go dziś już nieżyjący Rinus Michels, uznany przez FIFA w 1999 roku za największego trenera XX wieku. W „futbolu totalnym” chodziło o to, by traktować piłkarzy jak rozumne istoty, zdolne do wykonywania na boisku różnych funkcji – zależnie od przebiegu meczu i potrzeb drużyny w danej chwili. Dziś, w czasach matematycznego futbolu Arsena Wengera czy Jose Mourinho takie postawienie sprawy może wydawać się oczywiste, ale na początku lat 70. Michels dokonywał prawdziwej rewolucji. Obowiązujący wówczas system był schematyczny i zakładał, że piłkarz jest od wykonywania stałych zadań, np. boczny obrońca kopie piłkę wzdłuż linii i przesuwa się do środka, gdy akcja prowadzona jest po drugiej stronie boiska.
Tymczasem u Holendrów każdy mógł grać wszędzie, czasem grano trzema napastnikami, czasem bez środkowego, wyłącznie skrzydłami, zwykle ze środkowym obrońcą pełniącym funkcję rozgrywającego. Aby grać tak jak Ajax czy reprezentacja Holandii z lat 70., gracze musieli myśleć, rozumieć, o co chodzi na boisku, a przede wszystkim – i tutaj tkwi przyczyna największych sukcesów, ale i klęsk reprezentacji – do znudzenia rozmawiać o taktyce.
Kluczowym graczem dla drużyny Michelsa był Johann Cruyff, który nie tylko był genialnym piłkarzem, ale także uosabiał ducha drużyny holenderskiej: był arogancki, nie znosił sprzeciwu i chciał wszystkimi rządzić. Wszyscy najwięksi gracze holenderscy byli pod tym względem tacy sami, to między innymi dlatego przed niemal każdym ważnym turniejem piłkarskim od lat 70. reprezentacja Holandii przeżywała bunty, podziały i konflikty, które zwykle uniemożliwiały jej osiąganie największych sukcesów.