– Przez chwilę naprawdę się bałem – zastanawiał się jednak Chris Martin.
– Jeśli McGee ma rację i wszyscy mu uwierzą, co wtedy?
Kryzys artystycznej tożsamości i brak pewności sięgnął zenitu, gdy „New York Times” napisał, iż Coldplay jest najbardziej męczącą grupą ostatniej dekady. Można się domyślać, że recenzentów z liberalnych mediów, zazwyczaj o punkowych korzeniach, irytował nawiązujący do Pink Floyd i Genesis niekonwencjonalny, progresywny styl zespołu. Przecież w przeciwieństwie do wielu formacji niezależnych, takich jak Sex Pistols, naprawdę potrafił zachować suwerenną postawę. Do czasu. Po krytyce albumu „X&Y” na łamach „New York Timesa” załamali się, chociaż krążek sprzedawał się znakomicie. Kupiło go aż 11 mln fanów na świecie.
– To był groźny atak na nas – przyznaje Martin. – Dostaliśmy nieźle w kość. Zgadzałem się z wieloma zarzutami. Czuliśmy, że nie ma producenta, który chciałby z nami pracować. A nie byliśmy tak samo dobrzy jak popularni, bardzo pragnęliśmy muzycznej poprawy – po prostu lepiej grać.
Osobą, która postanowiła im pomóc, był Brian Eno, jedna z najważniejszych postaci muzyki alternatywnej, filar Roxy Music, który zasłynął jako producent albumów U2. Wśród zwolenników zespołu trwa spór, czy nie zabił jego duszy. Eno przekonał bowiem Martina, że piosenki nie mogą być długie, skrytykował go za teksty.
Kiedy Martin mówił o tym w wywiadzie dla „Rolling Stone”, spodziewałem się najmniejszej choćby próby obrony własnego, ambitnego stylu, który wbrew negatywnej opinii punkowych recenzentów przyniósł Coldplayowi spektakularny sukces. Przecież Pink Floyd krytykowano podobnie, ale oni szli własną drogą. Nie przejmowali się. Martin jest ulepiony z innej gliny.
– Pogodziłem się z krytyczną opinią Eno – przyznaje. – Mogłem popatrzeć na moje platynowe płyty i powiedzieć „Fuck you, nie masz racji” albo przyznać, że ją ma. Wybrałem to drugie rozwiązanie.
Mimo tych wszystkich kontrowersji sprzedaż „Viva la vida” jest tak dobra, że najpewniej uzyska wynik lepszy od nowego krążka U2, który przygotowuje premierę na jesień. Pikanterii pojedynkowi dodaje fakt, że oba albumy wyprodukował Brian Eno.
– Nie chcemy przelicytować komercyjnego sukcesu U2 i ich wszystkich osiągnięć – powiedział Martin, ale dodał: – Chodzi o pisanie piosenek poruszających ludzi. W takim sensie celem Coldplay może być zdetronizowanie U2.
– Coldplay mają wielki talent – powiedział The Edge, gitarzysta U2. – Nie wydaje mi się, żeby brzmieli jak my, choć czasem słyszę nasze wpływy. Jestem z tego dumny. Cieszę się, że podoba im się nasza muzyka.
Bono podszedł do rywalizacji inaczej. Kiedy Coldplay był w Dublinie, pokazał, kto rządzi. Powiedział do Anglików:
– Wsiądźcie do taksówki i powiedzcie: „Do domu Bono!”.
Taksówkarz pojechał jak po sznurku.
Ciągła konieczność konfrontacji stawia Martina, który czuje się zwykłym chłopakiem z prowincji, w niekomfortowej sytuacji. Jedną z gali rocka pointował:
– Z jednej strony miał Noela Gallaghera, a z drugiej Bono, i myślałem „Co ja tutaj robię?” – mówi Martin. – Przecież ja do nich nie pasuję. Nie mam żadnej historii. Zaraz po koncercie w Glastonbury pojechałem do domu rodziców i dostałem burę za to, że nie schowałem mleka do lodówki. A kiedy ojciec zobaczył moją twarz na okładce „Q”, powiedział tylko:
„Dobrze, że dbaliśmy o twoje zęby, chłopcze”.
Jeśli Coldplay pokona U2, zmiana na rockowym tronie będzie znamienna. U2 są żywą historią ostatnich dekad XX wieku. W ich piosenkach zapisane są chrześcijańskie korzenie Europy, Biblia, Jezus Chrystus i historia XX wieku – konflikty religijne w Irlandii, stan wojenny w Polsce, przemoc reżimów na świecie i przesłanie miłości dla wyznawców judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. To osiągnięcia, która pozwalają przymknąć oko na gwiazdorskie pozy i megalomanię Bono. Jego miejsce zajmie trzydziestolatek śpiewający optymistyczne piosenki wyprane z historycznego kontekstu. Człowiek, jak sam o sobie powiedział, bez historii. Ale też bez nałogów, idealny mąż i ojciec. Więc może nie najgorszy wzór idola w naszych wypranych z wartości czasach?
Martin kwituje wszelkie zarzuty ironicznie, grając rolę zagubionego inteligenta z filmów Woody’ego Allena: – Moje piosenki nie mówią o wojnie i pokoju. Wszystkie opowiadają o wątpliwościach łysiejącej gwiazdy.
Wiele razy zdarzało mu się przerywać wywiad i pytać dziennikarzy domagających się recepty na zbawienie świata: „Czy robią mi się już zakola?”