Piersi pachnące siarką

Sukces albumu „Viva la vida” zespołu Coldplay potwierdził, że jest on najważniejszą nową grupą ostatniej dekady i zagraża pozycji U2. Jego lider Chris Martin przedefiniował pojęcia idola. Nie pije, nie pali, chwali się, że przed ślubem z Gwyneth Paltrow był prawiczkiem.

Aktualizacja: 17.08.2008 01:34 Publikacja: 16.08.2008 01:01

Piersi pachnące siarką

Foto: ROL

Wyznał to w ostatnim wywiadzie dla „Rolling Stone”. Widząc zaś zdziwionego, niedowierzającego dziennikarza magazynu, który rozpoczął rewolucję seksualną w amerykańskich mediach, odwrócił role i zadał pytanie:

– Czy to źle? Nie wydaje mi się!

Wcześniej mówił: – Wiem, że istnieje pewna dychotomia między gwiazdą rocka, jaką mam być, a synem mojej matki. Ale nie wierzę w takie rzeczy jak przypadkowy seks. Ktoś zawsze zostaje zraniony. A moja mama zawsze mi mówiła, że nie uznaje życia erotycznego przed ślubem.

Muzyczna prasa nieustannie wypominała Martinowi, że nie prowadzi typowego rockandrollowego trybu życia i zamiast bawić się w klubach, gra w staromodnego krykieta.

– Nie uważam, że rock and roll polega na tym, że trzeba brać kokainę i nosić skórzane spodnie – szydził. – Duchem rock and rolla jest wolność. Podążanie za własnym głosem i nieprzejmowanie się tym, co powiedzą inni. Dla nas najważniejsze jest przebywanie razem i wspólne granie muzyki. Nie chcemy się wtłaczać w niczyje schematy. Nie będę przecież brał narkotyków i się upijał, żeby coś udwodnić. Wolę posprzątać mój pokój, niż go zdemolować. Wolę pływać i biegać, niż pić i brać dragi!

Znana jest anegdota o tym, jak Martin miał problemy z gardłem w czasie koncertu. Użył wtedy demonstracyjnie lekarstwa w sprayu. – Powinienem powiedzieć, że to kokaina, żeby trochę podkręcić klimat imprezy – ironizował.

Po występie ze skandalizującymi zespołami Limp Bizkit i Godsmak, gdy część widowni chciała sprowokować grupę do agresywnych reakcji, Coldplay powiedzieli: – Zagraliśmy spokojnie, żeby pokazać ludziom, że nie trzeba krwawić ani wymiotować, żeby dobrze się bawić na koncercie.

Większość młodych zespołów rockowych zarzuca świat przygnębiającymi piosenkami. Choć w muzyce Coldplay zawsze pobrzmiewa melancholia, radość życia i optymizm są ważniejsze. Tak było od pierwszego wielkiego przeboju „Yellow”.

– To bezwstydnie pogodna piosenka – przyznaje Martin. – Większość naszych nagrań mówi o tym, jak złe rzeczy zamieniają się w dobre. O sytuacjach, kiedy jest się naprawdę na dnie, i uzmysłowieniu sobie, że w rzeczywistości nie ma się czym martwić. Zawsze jakiś spadochron chroni nas przed upadkiem.

– Wkurza mnie, że bycie miłym w naszym świecie to taka straszna rzecz. Co w tym złego? – dziwi się Jonny Buckland, gitarzysta i współzałożyciel zespołu. Właśnie dobre maniery Brytyjczyków sprawiły, że amerykańskie media nie odwróciły się od grupy, tak jak od aroganckich Oasis, którzy powracali ze Stanów Zjednoczonych z druzgocącymi recenzjami.

– Wszyscy ludzie w mediach przyczyniają się do tego, że nasza muzyka jest grana i słuchana. Dlatego mówimy im „Thank you” zamiast „Fuck you” – tłumaczył grzecznie Martin.

Oasis zdało sobie sprawę z popełnionych błędów. Noel Gallagher odwiedził Coldplay w garderobie po koncercie w Nowym Jorku. Opowiedział, jak grupa The Stone Roses przekazała kiedyś Oasis symboliczną pochodnię lidera muzyki brytyjskiej. – Teraz przekazuję ją wam – powiedział zazwyczaj arogancki Noel.

Chris Martin nie musiał zarabiać na chleb śpiewaniem jak pochodzący z robotniczych rodzin Beatlesi czy Oasis. Jego pradziadek William Wallet znany jest między innymi z pomysłu, by późną wiosną przestawiać zegarki na czas letni. Kuzyni muzyka ze strony ojca są prawnukami Winstona Churchilla. Dziesięć lat temu, kiedy lider Coldplay nie zarobił jeszcze na muzyce ani centa, majątek jego rodziny, ulokowany w nieruchomościach i papierach wartościowych, szacowano na 8 mln dolarów. Mieszkał w wiktoriańskim domu, gdzie dbano o moralne zasady i etos pracy.

Największym przewinieniem w dzieciństwie, o jakim wspomina dzisiejsza gwiazda rocka, jest kradzież batonika Mars ze sklepu. Przyłapany na gorącym uczynku Martin obiecał poprawę i wytrwał w postanowieniu do dzisiaj.

W ostatnim wywiadzie dla „Rolling Stone” zaczął jednak mówić o traumie purytańskiego wychowania. Kiedy miał 13 lat, tak jak wielu brytyjskich chłopców został wysłany przez rodziców do szkoły z internatem.

– Byłem bardzo naiwny, religijny i zasadniczy – wspomina. – Dojrzewałem z perspektywą nieba i piekła, które było chyba nawet ważniejsze od raju. Każda myśl o kobiecych piersiach kojarzyła mi się z zapachem siarki. Przez rok obawiałem się, że trafię do kadzi ze smołą za śpiewanie „Sympathy for the Devil” The Rolling Stones.

Z perspektywy czasu wokalista Coldplay chwali sobie szkolne doświadczenia. Uważa, że walka o własne poglądy uczyniła z niego osobę niezależną.

– Nie chciałem iść pracować do banku i spędzić życia w biurze, jak wielu moich kolegów – podkreśla.

Karierę robi z podobnymi do siebie rówieśnikami wywodzącymi się z angielskiej klasy średniej. Tylko jeden z nich nie ukończył wyższych studiów, co sprawia, że Coldplay jest dokładną kalką Pink Floyd, którzy zaczynali jako grupa studencka. W muzyce zespołu, także na najnowszej płycie, słychać echa Floydów, ale ważniejszą, bo współczesną, inspiracją stały się nagrania innej uniwersyteckiej grupy – Radiohead. To ona dała odwagę sięgnięcia po instrumenty. Dziś Radiohead jest ikoną muzyki niezależnej, ale to Coldplay sprzedaje więcej płyt.

Zapewne pochodzenie z zamożnych rodzin, a i komercyjny sukces sprawiły, że muzycy mają bezinteresowny stosunek do piosenek. Powstają zawsze z inspiracji Martina, a mimo to muzycy równo dzielą się tantiemami.

– Nie chcę wszystkich pieniędzy, nie chcę więcej niż inni – tłumaczy Martin. – Czy naprawdę mam siedzieć tygodniami w sądzie i kłócić się o to, kto co napisał? Wiem, że nie wszystkie zespoły postępują tak jak my, ale to nie nasza sprawa. Wiem też, że dzięki naszej postawie Coldplay emanuje wyjątkową energią. Piszę piosenki od jedenastego roku życia, ale bez kolegów nic by z nich nie było. Coldplay to nasz zespół. Nie mój, nasz.

Martin wyznał ostatnio, że przez wiele lat dręczyła go obawa, co będzie, jeśli okaże się homoseksualistą. Nie było mu ponoć do śmiechu, gdy oglądał film „40-letnia dziewica”, w którym pada następująca kwestia: „Wiesz, skąd wiedziałem, że jesteś gejem? Bo wyglądasz jak Coldplay!”. Ale dziś może odgrywać tę scenkę w domowym zaciszu z Gwyneth Paltrow – od pięciu lat jego żoną.

Ich sensacyjny związek zwiększył zainteresowanie mediów zespołem. Tym bardziej że aktorka, zanim związała się z wokalistą, była dziewczyną Brada Pitta (zagrali w „Siedem”) i Bena Afflecka (wystąpili w „Zakochanym Szekspirze”).

– W naszych zawodach zazdrość nie jest dobrym doradcą – wyjaśnia Martin.

– Kochamy się. Mamy dwójkę dzieci. Zawsze uważałem, że to wspaniale żyć w związku z kobietą wymagającą, która odnosi sukcesy i ma mocny charakter.Gwyneth zaczęła przychodzić na koncerty zespołu w 2001 r. Gdy pojawiła się na Wembley Arena w Londynie, Martin zadedykował jej przebój „In My Place”. Ona była przyzwyczajona do paparazzi, on – nie. Za zdjęcia Martina solo płacono 200 funtów, za parę narzeczonych – 100 tysięcy funtów! Kiedy jeden z fotoreporterów nie chciał wykasować prywatnych ujęć, uważany za uosobienie spokoju muzyk demonstracyjnie rozbił kamieniem szybę w samochodzie wścibskiego paparazzi, za co został zatrzymany i przesłuchany. Zapłacił karę dwóch tysięcy dolarów australijskich.

Kiedy aktorka ruszyła w trasę z Coldplay, pojawiły się plotki, że stanie się drugą Yoko Ono i rozbije zespół. Podgrzewały je doniesienia o tym, że para jeździła jednym autobusem, a muzycy – drugim. Martin tłumaczył cierpliwie, że jego koledzy piją i palą, a on tego nie lubi.

Pointując powodzenie najnowszej płyty Brytyjczyków, którzy od czerwca sprzedali jej 4,5 mln egzemplarzy, „Rolling Stone” zamieścił na okładce intrygujący, antygwiazdorski portret Martina. Twarz bez makijażu, wyeksponowany dwudniowy zarost i każde, najmniejsze przebarwienie cery.

Oczy szeroko otwarte w rewolucyjnym zapale dopełnia mundur – dalekie echo Beatlesów z okresu „Sierżanta Pieprza” występujących w kostiumach orkiestry dragonów. Ale w stroju wokalisty Coldplay zaprojektowanym przez Stellę McCartney, córkę Paula, wszystko jest z innej parafii – guziki, naszywki i wielokolorowe opaski przypominają improwizowany naprędce rewolucyjny uniform. Współgra z wymową płyty. Na jej okładce znalazł się słynny obraz Eugene’a Delacroix „Wolność prowadząca lud Paryża”, na nim zaś cytat z malarki Fridy Kahlo: „Viva la vida!” – „Niech żyje życie!”, manifest wyzwolenia z niewoli wszelkich ideologii. Rockowa klątwa, którą zespół obrzucił przemoc i nienawiść rządzące – zdaniem Coldplay – współczesnym światem.

„Nie chcę się bić od początku do końca/Nie chcę podążać za śmiercią i jej wszystkimi przyjaciółmi” – śpiewa Martin.

– Żyjemy w czasie, kiedy zemsta jest naczelnym prawem ludzkości – tłumaczy. – Obawiam się, że ludzie nigdy nie nauczą się żyć w pokoju. Nawet ostatni z nich na Ziemi będą kopać pod sobą dołki.

Ale okładkę płyty można też rozumieć w sposób niekorzystny dla zespołu. Hasło Fridy jest wymalowane na biało – kapitulanckim kolorem. Myślę, że zespół nie wytrzymał presji krytyki i środowiska muzycznego. Pod ich wpływem zmienił muzyczną stylistykę. Prawie każda piosenka jest utrzymana w stylu multikulti – nawiązuje do muzyki z innego zakątka świata. Album rozpoczyna motyw grany na perskim santurze – niezwykle popularnym w Iraku i Iranie(!).

Pierwszy raz Chris Martin bał się o przyszłość grupy, gdy Alan McGee, wyrocznia brytyjskiej muzyki, napisał o Coldplayu w „Guardianie”, że gra „muzykę dla siusiumajtków”, porównał go do McDonalda i uznał za symbol globalizacji, co jest totalną bzdurą.

– Przez chwilę naprawdę się bałem – zastanawiał się jednak Chris Martin.

– Jeśli McGee ma rację i wszyscy mu uwierzą, co wtedy?

Kryzys artystycznej tożsamości i brak pewności sięgnął zenitu, gdy „New York Times” napisał, iż Coldplay jest najbardziej męczącą grupą ostatniej dekady. Można się domyślać, że recenzentów z liberalnych mediów, zazwyczaj o punkowych korzeniach, irytował nawiązujący do Pink Floyd i Genesis niekonwencjonalny, progresywny styl zespołu. Przecież w przeciwieństwie do wielu formacji niezależnych, takich jak Sex Pistols, naprawdę potrafił zachować suwerenną postawę. Do czasu. Po krytyce albumu „X&Y” na łamach „New York Timesa” załamali się, chociaż krążek sprzedawał się znakomicie. Kupiło go aż 11 mln fanów na świecie.

– To był groźny atak na nas – przyznaje Martin. – Dostaliśmy nieźle w kość. Zgadzałem się z wieloma zarzutami. Czuliśmy, że nie ma producenta, który chciałby z nami pracować. A nie byliśmy tak samo dobrzy jak popularni, bardzo pragnęliśmy muzycznej poprawy – po prostu lepiej grać.

Osobą, która postanowiła im pomóc, był Brian Eno, jedna z najważniejszych postaci muzyki alternatywnej, filar Roxy Music, który zasłynął jako producent albumów U2. Wśród zwolenników zespołu trwa spór, czy nie zabił jego duszy. Eno przekonał bowiem Martina, że piosenki nie mogą być długie, skrytykował go za teksty.

Kiedy Martin mówił o tym w wywiadzie dla „Rolling Stone”, spodziewałem się najmniejszej choćby próby obrony własnego, ambitnego stylu, który wbrew negatywnej opinii punkowych recenzentów przyniósł Coldplayowi spektakularny sukces. Przecież Pink Floyd krytykowano podobnie, ale oni szli własną drogą. Nie przejmowali się. Martin jest ulepiony z innej gliny.

– Pogodziłem się z krytyczną opinią Eno – przyznaje. – Mogłem popatrzeć na moje platynowe płyty i powiedzieć „Fuck you, nie masz racji” albo przyznać, że ją ma. Wybrałem to drugie rozwiązanie.

Mimo tych wszystkich kontrowersji sprzedaż „Viva la vida” jest tak dobra, że najpewniej uzyska wynik lepszy od nowego krążka U2, który przygotowuje premierę na jesień. Pikanterii pojedynkowi dodaje fakt, że oba albumy wyprodukował Brian Eno.

– Nie chcemy przelicytować komercyjnego sukcesu U2 i ich wszystkich osiągnięć – powiedział Martin, ale dodał: – Chodzi o pisanie piosenek poruszających ludzi. W takim sensie celem Coldplay może być zdetronizowanie U2.

– Coldplay mają wielki talent – powiedział The Edge, gitarzysta U2. – Nie wydaje mi się, żeby brzmieli jak my, choć czasem słyszę nasze wpływy. Jestem z tego dumny. Cieszę się, że podoba im się nasza muzyka.

Bono podszedł do rywalizacji inaczej. Kiedy Coldplay był w Dublinie, pokazał, kto rządzi. Powiedział do Anglików:

– Wsiądźcie do taksówki i powiedzcie: „Do domu Bono!”.

Taksówkarz pojechał jak po sznurku.

Ciągła konieczność konfrontacji stawia Martina, który czuje się zwykłym chłopakiem z prowincji, w niekomfortowej sytuacji. Jedną z gali rocka pointował:

– Z jednej strony miał Noela Gallaghera, a z drugiej Bono, i myślałem „Co ja tutaj robię?” – mówi Martin. – Przecież ja do nich nie pasuję. Nie mam żadnej historii. Zaraz po koncercie w Glastonbury pojechałem do domu rodziców i dostałem burę za to, że nie schowałem mleka do lodówki. A kiedy ojciec zobaczył moją twarz na okładce „Q”, powiedział tylko:

„Dobrze, że dbaliśmy o twoje zęby, chłopcze”.

Jeśli Coldplay pokona U2, zmiana na rockowym tronie będzie znamienna. U2 są żywą historią ostatnich dekad XX wieku. W ich piosenkach zapisane są chrześcijańskie korzenie Europy, Biblia, Jezus Chrystus i historia XX wieku – konflikty religijne w Irlandii, stan wojenny w Polsce, przemoc reżimów na świecie i przesłanie miłości dla wyznawców judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. To osiągnięcia, która pozwalają przymknąć oko na gwiazdorskie pozy i megalomanię Bono. Jego miejsce zajmie trzydziestolatek śpiewający optymistyczne piosenki wyprane z historycznego kontekstu. Człowiek, jak sam o sobie powiedział, bez historii. Ale też bez nałogów, idealny mąż i ojciec. Więc może nie najgorszy wzór idola w naszych wypranych z wartości czasach?

Martin kwituje wszelkie zarzuty ironicznie, grając rolę zagubionego inteligenta z filmów Woody’ego Allena: – Moje piosenki nie mówią o wojnie i pokoju. Wszystkie opowiadają o wątpliwościach łysiejącej gwiazdy.

Wiele razy zdarzało mu się przerywać wywiad i pytać dziennikarzy domagających się recepty na zbawienie świata: „Czy robią mi się już zakola?”

Wyznał to w ostatnim wywiadzie dla „Rolling Stone”. Widząc zaś zdziwionego, niedowierzającego dziennikarza magazynu, który rozpoczął rewolucję seksualną w amerykańskich mediach, odwrócił role i zadał pytanie:

– Czy to źle? Nie wydaje mi się!

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą