Delfin na dworze Platformy

Sławomir Nitras, lider zachodniopomorskiej Platformy zahartowany w bojach partyjnych, z całą pewnością należy do tych polityków PO, których szefowie partii, Tusk i Schetyna, mogą chcieć w przyszłości wyznaczyć na swoje miejsca

Aktualizacja: 04.10.2008 13:54 Publikacja: 04.10.2008 00:11

Sławomir Nitras

Sławomir Nitras

Foto: Fotorzepa, mp Maciej Piąsta

Powodzenie sondażowe Platformy Obywatelskiej sprawia, że politycy tej partii lubią oddawać się prorokowaniu, że ich partia rządzić będzie dwie kadencje, a lider – Donald Tusk – zostanie oczywiście prezydentem. Premierem rzecz jasna ma być Grzegorz Schetyna. Ale któż kierować będzie partią? Duet Schetyna – Tusk może być zastąpiony innym: Nowak – Nitras – ta opinia obiega ostatnio partyjne kuluary PO.

Wtajemniczeni mówią wprawdzie, że Sławomir Nowak i Sławomir Nitras na razie nie przepadają za sobą i raczej rywalizują, ale wiadomo też, że obaj są niesłychanie ambitni i zrobią wiele dla zdobycia szczytów. Sławomir Nitras, lider zachodniopomorskiej Platformy, jest na dodatek sprawny organizacyjnie i zahartowany w bojach partyjnych. Z całą pewnością należy więc do tych polityków PO, których liderzy partii, Tusk i Schetyna, mogą chcieć kiedyś, w przyszłości, wyznaczyć na swoje miejsca.

[srodtytul]Zysk dla Szczecina[/srodtytul]

Określenie „delfin”, z którym ostatnio Sławomir Nitras nie bez kokieterii się oswaja, pasuje do niego nie najgorzej. Mówi mi wprawdzie: „to słowo usłyszałem od pani i bardzo mi się ono nie podoba; obawiam się, że niektórzy mogą chcieć sprawdzić, jak sobie radzę pod wodą”, ale nie jest w stanie zaprzeczyć, że i do niego dochodzą słuchy o dalekosiężnych planach co do jego osoby. Trzydziestopięcioletni blondyn o pogodnym uśmiechu wygląda niewinnie i robi dobre wrażenie. – To świetny kompan do rozmowy i wina, umie zjednywać sobie ludzi – mówi Paweł Poncyljusz, poseł PiS, który z Nitrasem zna się jeszcze z czasów, gdy obaj działali w Młodych Konserwatystach. Ale mało kto wie, że karierę polityczną obecny działacz Platformy zaczynał od… Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego. W 1991 roku jako osiemnastolatek pracował w kampanii wyborczej PC, dokąd zaprowadziło go poparcie dla Wałęsy. Jednak znacznie wcześniej zaczął interesować się polityką. – Od małego mnie fascynowała – precyzuje. Jako dzieciak przez trzy lata, od 1981 roku, prowadził zeszyty, w których codziennie zapisywał, co danego dnia było w „Dzienniku telewizyjnym”. – Zacząłem, gdy miałem osiem lat. Dotąd znam nazwiska działaczy PZPR czy ZSL, których dziś już prawie nikt nie pamięta – mówi.

Urodził się i pierwsze lata życia spędził w dwunastotysięcznym Połczynie-Zdroju, miejscowości sanatoryjnej położonej 50 kilometrów od Koszalina i 100 od Szczecina. – Dzięki temu, że w miasteczku prawie cały rok byli kuracjusze, Połczyn-Zdrój był bardziej otwarty niż pozostałe miejscowości wokół – mówi Nitras, choć dodaje, że gdy skończył 14 lat, to wybierał szkołę średnią w Koszalinie z całą świadomością, bo chciał się z rodzinnego miasteczka wyrwać. Teraz, gdy uważa się za szczecinianina, połczyńskie pochodzenie jest mu często wypominane. Po pierwsze dlatego, że to bliżej, niejako w sferze wpływów Koszalina, a – jak wiadomo – między obydwoma miastami istnieje całkiem spory antagonizm. Po drugie dlatego, że z Połczyna wywodzi się wielu urzędników i menedżerów szczecińskich, zwanych w Szczecinie po prostu mafią połczyńską. – W czasach SLD wojewoda był z Połczyna, marszałek sejmiku wojewódzkiego, prezes portu, szef kasy chorych – wylicza Nitras. – Mnie też się wypomina. A przecież to, że zdecydowałem się studiować w Szczecinie, a nie w Poznaniu, jest stratą dla Poznania, a zyskiem dla Szczecina – mówi. – W kategoriach rozwoju miasta pozytywem jest przyciąganie ludzi, a nie zamykaniem się na nich.

[srodtytul]Mistrz w czarnym golfie[/srodtytul]

Faktem jest jednak, że po kilku latach kierowania PO w Szczecinie dorobił się w mieście i w partii sporo wrogów. – Moi przeciwnicy biją mnie dwoma rzeczami: że nie jestem ze Szczecina i że rozbiłem samochód służbowy – wzdycha. Zarówno lokalna, jak i ogólnopolska prasa nie zostawiła na nim suchej nitki, gdy wybrał się samochodem marszałka sejmiku na zjazd działaczy samorządowych Platformy. Nie tylko nie był uprawniony do używania tego auta, nie tylko samochód nie powinien służyć do celów partyjnych, ale na dodatek Nitras go rozbił. – Wiozłem przewodniczącego sejmiku, bo on nie ma prawa jazdy. To była niedziela, moje auto było w naprawie, bo inaczej to nim byśmy pojechali. Dostałem łomot na całą Polskę, przesadzony, ale skuliłem uszy i jakoś przeżyłem – opowiada.

Ponoć, sam mi to mówi, ci, co go nie lubią, nazywają go w Szczecinie małym Schetyną. A zanosiło się na to, że będzie raczej małym Rokitą. – Pamiętam w 1989 roku obrady Sejmu kontraktowego i faceta, który w czarnym golfie wbiegał na mównicę i mówił tak, że byłem dumny, iż w parlamencie są wreszcie tacy ludzie – wspomina. Osobiście Rokitę poznał dopiero kilka lat później. Nitras trafił do SKL, gdzie obok Rokity autorytetem był Aleksander Hall. Szybko był natomiast na bakier z Arturem Balazsem, co do dziś pozostało. Stał się jednym z „wychowanków” Rokity, wraz z nim poszedł do Platformy i był zaliczany do jego kręgu. Spędzali długie godziny na rozmowach o książkach, polityce i historii, Rokita angażował się w kampanię wyborczą Nitrasa, a gdy jeszcze nie były przesądzone jego losy w partii, to Nitras – obok między innymi Zbigniewa Chlebowskiego i Sebastiana Karpiniuka – był zaliczany do „szabel” Rokity. Ostatecznie żaden z nich za Rokitą publicznie się nie ujął, niektórzy gorliwie przeszli na stronę „antyrokitową”, ale Nitras jako jedyny, obok niezwykle lojalnego wobec niedoszłego premiera z Krakowa Jarosława Gowina, nie wykonał żadnego otwarcie wrogiego gestu. Dziś Nitras mówi tak: – Nie mogę się nazwać człowiekiem Rokity, choć to w dużej mierze dzięki niemu politycznie dojrzałem. On nigdy nie mógł mi niczego kazać i pewnie więcej pretensji ja wypowiadałem do niego niż on do mnie. Nie chcę też budować swojej pozycji w partii jako antidotum na obecne kierownictwo. W Platformie czuję się dobrze, ale też nie będę się nigdy od Rokity odcinał.

[srodtytul]Kruszywo polityczne[/srodtytul]

Nitras umie się zdobyć na dużą szczerość. Wynika to z wojowniczego charakteru. – Są politycy stworzeni do konstruktywnego budowania, są i tacy, których interesuje tylko walka i krew. Sławek należy do tych drugich – mówi jeden z jego partyjnych kolegów ze Szczecina.

Zatem Nitras mówi mi otwarcie, że jego pierwsza praca w biznesie była z czysto politycznego układu. Namówił go na nią Wiesław Walendziak – Chodziło o stanowisko prezesa koszalińskiej kopalni „Kruszywa SA” – opowiada Nitras. Był wtedy dyrektorem gabinetu wojewody koszalińskiego z AWS. W kamieniołomie po raz pierwszy na taką skalę pokazał swoją energię. – Wyprowadził ją na prostą i dobrze sprywatyzował – podkreśla Paweł Poncyljusz.

Nitras opowiada, że kopalnia była wówczas państwową firmą przynosząca straty i zarządzaną przez ludzi głęboko wrośniętych w PRL. Na kruszywie zarabiali pośrednicy, którzy kupowali po niskiej cenie surowiec z kopalni, a sami po kilkakrotnie wyższej sprzedawali na rynku. Do tego tajemnicą poliszynela było, że dosyć powszechnie kopalnię zwyczajnie okradano. Nitras w pierwszym tygodniu urzędowania wynajął firmę ochroniarską do pilnowania kopalni. Po tym pierwszym tygodniu zebrała się rada nadzorcza i go… odwołała. Wtedy jednak do ostatecznej dymisji potrzebna była decyzja ministra skarbu, a ten Nitrasa nie pozwolił usunąć. W ciągu roku wyciągnął przedsiębiorstwo na duży plus.

Po prywatyzacji kopalni Nitras jednak z firmy odszedł. Nowy inwestor, francuski koncern Lafarge, jak opowiada Nitras, nie dotrzymał dżentelmeńskiej umowy, jaką zawarł z młodym prezesem. Umowa przewidywała, że gdy urodzi się dziecko, którego spodziewała się jego żona, firma otworzy biuro w Szczecinie, żeby nie musiał pięciu dni w tygodniu spędzać poza domem. Kiedy jednak przyszło do spełnienia zobowiązania, Nitras usłyszał, że nie teraz, może za rok, bo w budżecie nie ma pieniędzy na otwarcie nowego biura. – Zirytowałem się – opowiada. – Umowa była ustna, ale takich umów też trzeba dotrzymywać! Uniosłem się honorem i zwolniłem z dnia na dzień ku rozpaczy żony.

I wspomina, jak w ciągu kilku miesięcy stworzył własną firmę handlującą kruszywem, zabrał 50 proc. klientów kopalni i zagroził francuskiemu menedżerowi, że jeśli się uprze, to zabierze mu drugą połowę rynku. Dziś, opowiadając mi to, dodaje z satysfakcją, – Potem tego Francuza przenieśli do Rumunii.

Dzięki własnej firmie zdobył niezależność finansową. Zastrzega, że nigdy nie sprzedawał kruszywa dla realizacji zamówień publicznych, by nie być posądzonym o korzystanie z układów z władzami. Firmę, jak twierdzi, prowadził z rozmachem, ale i chaotycznie. – Gdy zostałem posłem, musiałem ją sprzedać żonie. Ona zrobiła porządki i na początku przyszła do mnie z pytaniem: „Czy ty wiesz, że masz dwieście tysięcy manka?”. Oczywiście nie wiedziałem – mówi i dodaje: – Żona prowadzi ją jak mróweczka, ale już jej nie rozwija, jak ja to robiłem.

[srodtytul]Szlachetka na Wiejskiej[/srodtytul]

Z całą pewnością Nitras nie przypomina mróweczki. Raczej nadpobudliwe lwiątko. – On ma polityczne ADHD, wszędzie go pełno, ma mnóstwo energii, we wszystko chce się wtrącać i ma ogromne ambicje – mówi polityk Platformy. – A do tego – dodaje i zastrzega, że nigdy nie powie tego pod nazwiskiem – ma kłopot z alkoholem. To może go zgubić.

Powtarzam to Nitrasowi. – Nigdy nie miałem zwyczaju pić alkoholu. W moim domu się nie piło, na studiach też nie za bardzo. Ale gdy wszedłem do Sejmu, to się okazało, że polityka to także alkohol. Spotkaniom czy rozmowom towarzyszył często. W ciągu pierwszych dwóch lat kadencji Sejmu wypiłem więcej niż przez całe życie. Ale w pewnym momencie uznałem, że to jest coś chorego. Pamiętam, 4 grudnia zeszłego roku podjąłem decyzję, o której powiedziałem kilku kolegom: że ja po prostu nie piję. Czułem, że za chwilę mogę znaleźć się na wirażu. Teraz pozwalam sobie na lampkę wina przy jakimś spotkaniu, ale wiem, że muszę na to uważać.

Milczy przez chwilę i zaraz potem z wcześniejszą energią dodaje: – Zdaje się, że jestem pierwszym politykiem, który mówi o piciu alkoholu w związku ze swoją osobą, choć wielu bardziej na to zasługuje.

Politykę w Sejmie wyobrażał sobie w ogóle inaczej. Jakoś konkretniej, mniej jałowo. I że nie będzie szarym posłem z tylnej ławki. A takim przez poprzednią kadencję był. Szybko się okazało, że nie liczy się własne zdanie, lecz zdanie liderów. I że za samodzielne zajmowanie stanowiska szybko i boleśnie się obrywa. Nitras nie chce mi zdradzić, za co dostało mu się najmocniej, ale mówi, że w Klubie Platformy trzeba sobie zapracować na to, żeby móc uczestniczyć w podejmowaniu decyzji. – Nadal nie jestem w pierwszym kręgu wtajemniczenia, ale mogę wyartykułować swoją opinię, to już jest dużo.

Nitras mówi mi też, że aby działać skutecznie, musi mieć poczucie samodzielności. – Rokita twierdzi, że pojmuję wolność w sposób drobnoszlachecki. Nie był to komplement. W istocie walczę o pewną dozę samodzielności.

Zdaje się, że właśnie brak samodzielności odczuwał przez blisko pół kadencji rządów PiS. Platforma była totalną opozycją, zdania i opinie, jakie mieli wygłaszać politycy partii, pisał dla nich sztab specjalistów od PR (opowiadał o takim sposobie działania partii Adam Łaszyn po zakończeniu ostatniej kampanii wyborczej PO, na kilka miesięcy przed tym, gdy „Dziennik” ujawnił fakt tworzenia w Kancelarii Premiera tzw. przekazów dnia).

„ O co ci właściwie chodzi”? – miał go spytać pewnego dnia Rafał Grupiński, jeden z działaczy PO z pierwszego kręgu wtajemniczenia. „O podmiotowość” – odpowiedział Nitras.

[srodtytul]Byle wygrać[/srodtytul]

Dość dziwnie musiało to zabrzmieć w ustach szefa szczecińskiej Platformy, który zdominował jej struktury lokalne swoimi ludźmi. Jego człowiek został w spektakularny sposób prezydentem Szczecina. Piotr Krzystek wygrał wybory wysoko w znacznej mierze dzięki bezwzględności Nitrasa.

Ten bowiem nie zawahał się użyć pomówienia i zaryzykować przegranego procesu. – Był tydzień do wyborów i wiedzieliśmy, że mamy jeden słaby punkt. Kontrowersję wokół mieszkania komunalnego, które zostało Krzystkowi przyznane. Wyciągnął to PiS – opowiada Nitras. – Ich kandydatką była Teresa Lubińska. Było tylko kilka godzin, żeby im „oddać”. Posadziłem kilka osób przed komputerami i kazałem szukać. No i znaleźliśmy: sprawę umorzenia przez Ministerstwo Finansów długów pewnego działacza Samoobrony. Gdy oskarżałem o to Lubińską, wiedziałem, że to nie ona podejmowała decyzję, i że potem będę pewnie musiał przepraszać. Ale efekt został osiągnięty – opowiada mi, a ja po raz pierwszy chyba słyszę tak szczere i tak cyniczne wyznanie działacza Platformy.

Proces przegrał i musiał przepraszać, a gdy był w studiu telewizji szczecińskiej podczas wieczoru wyborczego, musiał spokojnie wysłuchać, jak na wieść o zwycięstwie jego kandydata połowa publiczności w studiu wstała i skandowała: „Nitras kłamca”.

Szef zachodniopomorskiej Platformy przepraszać w sądzie musiał jeszcze kilka razy, choć nie wpadał już w kłopoty z taką determinacją. Przegrał między innymi z szefem szczecińskiej Izby Gospodarczej Dariuszem Wiecaszkiem, którego oskarżył publicznie o to, że w stanie wojennym prowadził w mundurze dziennik lokalny w szczecińskiej telewizji. Nie umiał jednak tej tezy udowodnić. – Ale ja pani przysięgam, ze go pamiętam w tym mundurze – upiera się. – I inni tez go pamiętają. Był przyjęty do pracy w stanie wojennym na miejsce wyrzuconych, uczciwych dziennikarzy.

– A ty się tak na wszystkim znasz? – spytał go któregoś dnia kpiąco na zebraniu zarządu partii Grzegorz Schetyna. Była to reakcja na to, że Nitras jak zwykle pewnym siebie tonem wygłaszał zdanie na temat jakichś działań partii w kolejnej dziedzinie życia.

Ze Schetyną Nitras nie ma łatwego życia, choć widać, że sekretarz generalny partii mu imponuje. I że w znacznym stopniu są do siebie jakoś jednak podobni. – Nitras kiedyś mi powiedział, że ze Schetyną mają takie relacje, że utopiliby się nawzajem w łyżce wody, ale też nawzajem czują dla siebie szacunek – opowiada jeden z działaczy Platformy w Szczecinie.

Inny polityk mówi, jak Nitras się chwalił, że na spotkaniu ze Schetyną rozmawiał z nim z rękami w kieszeniach. Miał to być dowód na wojowniczość i niezależność młodego działacza wobec potężnego lidera. Ale lider dość dotkliwie kilka razy go „przeczołgał”. Gdy tworzył się rząd Tuska, Nitras dostał propozycję wejścia do gabinetu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych i administracji. Składał ją osobiście Grzegorz Schetyna, który resortem kieruje. Sprawa miała być w tajemnicy, Nitras, który propozycję natychmiast przyjął, milczał, ale… nagle zaczęły o tym mówić media. Dziennikarze pytali, umieszczali w składzie nowego rządu, a Sławomir Nitras nie mógł tego potwierdzić. To nie mogło być przyjemne. W końcu w restauracji w Sejmie podchodzi do Nitrasa rozmawiającego z innym posłem PO Grzegorz Schetyna i mówi: „Sławek, nie mogłem ciebie powołać, bo ja potrzebuję kogoś do pracy, a nie do dyskusji i sporów”. Nitras wstał wtedy od stolika i odszedł bez słowa. Trzęsąc się z wściekłości. Zastępcą Schetyny został Tomasz Siemoniak.

[srodtytul]Ryzykowny przydomek[/srodtytul]

Sławomir Nitras to młody wilk, który długi czas pokutował w czyśćcu wewnątrz PO, bo był uważany za człowieka Rokity – mówi Ryszard Czarnecki. – Być może jednak okres kwarantanny minął. A młody wilk, jestem pewien, myśli o tym, że kiedyś zostanie przodownikiem stada.

Nitras chyba faktycznie nie umie powstrzymać zapędów do kontrolowania jak najszerszej sfery wpływów. W Szczecinie rozgorzał kilka miesięcy temu i przybiera coraz bardziej malownicze oblicze potężny spór wewnątrz Platformy. Najpierw Nitras doprowadził do odwołania marszałka sejmiku wojewódzkiego, teraz toczy walkę z prezydentem Szczecina Piotrem Krzystkiem, którego wszak wylansował. Problem polega jednak na tym, że – jak mówią mi działacze lokalnych struktur PO – Krzystek nie miał ochoty po wyborach posłusznie wykonywać zleceń Nitrasa i nie pozwalał mu decydować o tym, co się dzieje w urzędzie czy w mieście. Wywołało to wojnę między najmocniejszymi politykami Platformy w Szczecinie, którą z coraz większą zgrozą opisują lokalne media. W rozlicznych bitwach politycy obdarzają się określeniami: „gnój” czy „leszcz”, i nie widać, by emocje szybko miały ustępować rozsądkowi. Na razie górą są ludzie Nitrasa.

Oczywiście także do Szczecina dotarła pogłoska o tym, że to Nitras ma być w przyszłości jednym z następców Tuska i Schetyny. – Mówienie o tym z całą pewnością jest ryzykowne z punktu widzenia Sławka – przyznaje poseł Cezary Urban ze szczecińskiej platformy. – Jeżeli miałby takie ambicje, to sądzę, że mówienie głośno o tym, że jest „delfinem”, może go wiele kosztować.

Nitras zżyma się, gdy do tego wracam. –Tytuł delfina przysługiwał z urodzenia. Dzisiaj to ludzie decydują, a określenie delfin brzmi idiotycznie.

W istocie, w rzeczywistości jego pozycja w partii i przyszłość polityczna wciąż są pod znakiem zapytania. I na swój sukces będzie musiał zapracować.

Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał