Wierzyłem w Zachód

Ksawery Pruszyński, polski pisarz i dyplomata, napisał opowiadanie „Cień Gruzji” w 1945 roku. Występuje w nim dwóch bohaterów: polski dziennikarz Jan „Stanisławowicz” Garnysz i przebywający na emigracji we Francji gruziński polityk A. W. Uwaliszadze.

Publikacja: 31.10.2008 01:16

Wierzyłem w Zachód

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Red

„– A więc – zauważył Jan – pan się lepiej czuje od czasu, gdy pan przestał być premierem?

Czarne oczka Uwaliszadzego napełniły się radością:

– O, tak – powiedział z przekonaniem – o, tak!

I Jan poczuł nieprzepartą dziennikarską ochotę stawiania dalszych pytań:

– I dlatego pan właśnie odszedł?

Twarz Uwaliszadze ścięła się nagle i zrobiła prawie ciemna.

– Nie – odrzekł jakimś drewnianym, nieznanym mu głosem. – Odszedłem, bo przestałem wierzyć.

– W co pan przestał wierzyć? Przecież nie w Gruzję?

Uwaliszadze obrzucił go spojrzeniem:

– Jak pan może... Janie Stanisławowiczu, jak pan naprawdę może... Nie, panie. Gruzja była, Gruzja jest i będzie, a tylko rozwój Gruzji może być lepszy czy gorszy, pełniejszy czy mniej pełny... a nawet i to jest zależne, skąd i jak my na to patrzymy... Pewno nigdy już nie zobaczę Gruzji i może inni służyli lepiej wiecznej Gruzji niż ja, ale nic nie mogło, rozumie pan, nie mogło podważyć mej wiary w Gruzję. Ale ja nie tylko wierzyłem w Gruzję, Janie Stanisławowiczu. Ja jeszcze wierzyłem w Zachód”.

Ksawery Pruszyński, polski pisarz i dyplomata, napisał opowiadanie „Cień Gruzji” w 1945 roku [1]. Występuje w nim dwóch bohaterów: polski dziennikarz Jan „Stanisławowicz” Garnysz i przebywający na emigracji we Francji gruziński polityk A. W. Uwaliszadze.

Jan przypomina samego autora: wychował się na Kresach Wschodnich (choć najwcześniejsze dzieciństwo Pruszyński kazał mu – dla potrzeb dramaturgicznych – spędzić na Kaukazie), utrzymywał się z pisania, w czasie wojny walczył na Zachodzie. Po wyzwoleniu Paryża miał „niespełna 40 lat”, był więc także równolatkiem Pruszyńskiego, który urodził się w 1907 roku.

Pierwowzorem Uwaliszadzego był zapewne Noe Żordania, starszy o całe pokolenie (urodził się w 1869 roku). Żordania współtworzył niepodległe państwo gruzińskie, które powstało w 1918 roku. Piastował w nim urząd premiera i prezydenta. Gdy po trzech latach Gruzję podbili bolszewicy, przyłączając ją do tworzonego na gruzach Rosji carskiej Związku Sowieckiego, udał się wraz z rządem na emigrację.

Garnysz i Uwaliszadze spotykają się po raz pierwszy na początku lat 30. Będąc służbowo w Paryżu, Jan odwiedza emigracyjnego polityka, by dowiedzieć się czegoś o swoim przedwcześnie zmarłym ojcu, budowniczym kolei kaukaskiej, którego tamten dobrze znał. W siedzibie gruzińskiego rządu na wygnaniu panuje gęsta atmosfera intryg i podejrzliwości (nie ma się czemu dziwić – Pruszyński musiał wiedzieć, że jeszcze w roku 1930 zamordowano, zapewne na rozkaz Kremla, innego wybitnego emigracyjnego polityka Noego Ramiszwilego zaangażowanego w antysowiecki ruch prometejski). Uwaliszadze z czułością wspomina starego „Stanisława Fadiejewicza”, woli jednak wprowadzić gościa w świat gruzińskiego Paryża, opowiedzieć o gruzińskich partiach politycznych („było ich 11”), przedstawić swoje poglądy na kwestię agrarną, wytłumaczyć ostatnią rekonstrukcję gabinetu.

Uwaliszadze jest na emigracji już 12 lat, ale jeszcze się łudzi, że uda mu się poruszyć sumienie świata i odwrócić bieg historii. Wykorzystuje każdą okazję – nawet spotkanie z młodziutkim polskim dziennikarzem, mało zainteresowanym Gruzją.

„Uwaliszadze tymczasem sięgnął do półek etażerki. Wydobywał oprawne w safian kolejne tomy, dawał je Janowi do przeglądania, rocznik za rocznikiem. Były to powklejane depesze wymieniane z okazji świąt narodowych, wstąpień na tron, objęcia urzędu i tym podobnych okazji. Lata 1918 i 1919 przedstawiały się bardzo pięknie. Rocznik 1920 był wprost imponujący. Głowy państw i premierzy słali Gruzji najlepsze życzenia, zapewniali ją o swej głębokiej przyjaźni, byli nad wyraz wzruszeni, mile dotknięci, pełni żywych uczuć. Świat cieszył się w owym roku, że Gruzja odnalazła swe miejsce w wielkiej rodzinie narodów. Jeszcze dobry był rok 1921 i niezły 1922. Ale następne roczniki cierpiały na uwiąd. Depesz było coraz mniej i były one coraz bardziej lakoniczne; coraz to częściej wystawiane w imieniu, z polecenia czy w zastępstwie kogoś. Nie było już też królów, prezydentów, premierów i ministrów spraw zagranicznych. Już tylko z tej nudnej lektury można było wywnioskować, jak świat zapomniał o Gruzji. (...)

Na chwilę tłusta, ruchliwa i ożywiona twarz emigracyjnego premiera ściągnęła się smutkiem i Janowi smutek ten wydał się bardziej przekonujący i prawdziwy niż najbardziej przekonujące argumentacje Uwaliszadzego. Ale Gruzin otrząsnął się szybko i po chwili z dawnym ożywieniem wykładał Janowi, jak heroiczny opór stawia zaborcy cały naród gruziński, jak życie jego zbiegło do podziemi, jak tylko czekają, jak w górach i aułach górskich... Wspomniał o jakimś powstaniu majowym i innym, które nazwał wrześniowym, i jeszcze o trzecim, które dla odmiany nazwał tyfliskim. Aż Jan się szczerze zdumiał:

– Dlaczego o tym wszystkim nic nie ma w gazetach? (...)

– Nie chcą o nas nic wiedzieć – wzruszał ramionami Uwaliszadze – nie chcą – oto wszystko. Robimy, co możemy. Oni nie chcą”.

Do rozmowy dołącza inny gruziński polityk, nie wymieniony z nazwiska (może Jewgienij Gegeczkori?). W przeciwieństwie do premiera, obojętność świata w sprawie Gruzji tłumaczy nie politycznymi kalkulacjami mocarstw, tylko – ropą naftową:

„Uwaliszadze bolał nad tym, że miejsce wielkich demokratycznych premierów, jak Clemenceau, a potem Lloyd George, zajęli mali, okazujący mniej zrozumienia: przybyły łączył tę nową porażkę Gruzji z jakimś zawiłym konfliktem o naftę wenezuelską. Jeden walił nazwami mocarstw i nazwiskami premierów, drugi – nazwami naftowych koncernów i nazwiskami naftowych królów.

Obaj zapraszają Jana do wolnego Tyflisu (Tbilisi) – już tej jesieni, najpóźniej w marcu następnego roku!

„A Jan był dziennikarzem jeżdżącym po świecie i może nie bardzo obeznanym w zawiłych sprawach pięknej Gruzji, ale za to na tyle zorientowanym w mechanizmie polityki światowej, żeby wiedzieć, że ani tej jesieni, ani następnego marca, ani żadnego z wielu następnych marców”.

Na prośbę Uwaliszadzego Jan spisuje wywiad z nim i wysyła do Polski – choć nie ma nadziei na druk. Rzeczywiście, odpowiedź redaktora „jedynego pisma, jakie może mogło go zamieścić” nie pozostawia złudzeń: „Co nas, w 1933 roku, mogą obchodzić jakieś niepodległe Gruzje i ten ich premier, który w Paryżu rekonstruuje swój gabinet, kłóci się ze swymi socjaldemokratami?”.

„Upłynęło od tego czasu parę lat i Jan był kilkakrotnie w Paryżu, za każdym razem unikając skwapliwie nieszczęsnych Gruzinów. Aż do Warszawy ścigały go zresztą odtąd listy, memoriały, biuletyny i pisemka gruzińsko-francuskie z nagłówkami w rodzaju »Le Caucase Indépendant« lub »La Géorgie – un peuple enchainé«. Unikał tego, a potem wstydził się, że unika”.

W 1938 roku Garnysz przypadkowo wpada na Uwaliszadzego w Ogrodzie Luksemburskim. Ten nie jest już premierem, mieszka kątem u gruzińskiej rodziny i hoduje pszczoły (Noe Żordania był aktywny politycznie aż do śmierci w 1953 roku – ale podobnie jak Uwaliszadze wyniósł się pod Paryż). Panowie umawiają się na obiad. Gruzin wspomina swoje tbiliskie dzieciństwo i młodość.

„– Wychowałem się na »Chacie wuja Toma«, dojrzałem pod wpływem Zoli (...). Pan nie zrozumie nigdy, co to było. Wielkie sprawy, którymi żył wtedy Zachód, były naszymi sprawami. Obchodziły nas, dalekich, tak samo żywo, jak ludzi wyrosłych w kulturze antycznej wzrusza po dziś dzień obrona Sokratesa czy Peryklesowska pochwała Aten, wygłoszona, jak pan pamięta – nie, pan na pewno nie pamięta – na pogrzebie poległych pod Platejami. Myśmy w Tyflisie p r z e ż y w a l i aferę Dreyfusa. W Tyflisie. (...) I niech pan pamięta, że ów Tyflis, gdzie były trzy francuskie księgarnie i przychodziły wszystkie francuskie nowości, był jednak wtłoczony w Turcję Abdul Hamida i Rosję Mikołaja II. W jakieś dwie wschodnie despocje, może tym bardziej odrażające, że zropiałe już do cna. Z jednej strony rzezie Ormian – z drugiej kiszyniowskie pogromy. I wtedy ten Zachód, gdzie o jednego niewinnego skazanego oficera cała opinia stawała do walki, wydawał nam się czymś – nie, pan nie zrozumie, czym dla mojej generacji był Zachód... (...)

– O, jak wierzyliśmy Zachodowi! Jakże nie mieliśmy mu wierzyć! Mówili nam tyle razy! Składali tyle zapewnień i obietnic. Ludzie najpoważniejsi, ludzie sterujący losami narodów, ludzie, którzy będą kiedyś na pomnikach, schodzili do nas i popierali nas. Wtedy, w chwilach gorących, nie pytali, czyśmy bardzo wielcy demokraci, czy zupełnie nie, czyśmy dobrzy dla naszych Ormian, czy tacy jak Abdul Hamid, czy opieramy się na formalnie przeprowadzonej konstytucji, czy – i kogo – reprezentujemy. O tym nie było mowy. O tym zaczęło się mówić później, kiedy już nie mogliśmy być pomocni, my mali – im wielkim, a byliśmy tylko... niewygodni. Jakeśmy mogli nie wierzyć? Pan, Janie Stanisławowiczu, który nie wyrósł, jak moja generacja, pod ciepłym jeszcze tchnieniem Zachodu, także by uwierzył... Jakże nie miałem uwierzyć... Jakże mogłem przypuścić wtedy, że... że kramarz z ormiańskiego bazaru, gdy raz daje słowo... to... to jednak słowo najbardziej krętackiego z ormiańskich kramarzy jest jednak słowem(...).

Setki tysięcy ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o madame de Ségur ani o Dickensie, ani o Zoli, którzy nie znają nut »Marsylianki« i nigdy nie słyszeli słowa »gentleman«, walczyli, marli i cierpieli w dalekiej Gruzji, z tą wiarą, która przez nas do nich przeciekła. Z tą wiarą, że Zachód... Z tą wiarą. To było przez nas tu. Przeze mnie. I... i panie Janie... to właśnie... to właśnie jest straszliwa odpowiedzialność. I, widzi pan, kiedy nie mogłem wierzyć dalej, wtedy właśnie... odszedłem. Całe moje życie skończyło się w tej jednej, jedynej nauce...”.

Jest grudzień 1944 roku. Jan Garnysz znów przyjeżdża do Paryża – tym razem w mundurze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Nie wie, co ze sobą zrobić. Niemcy przegrywają wojnę, ale czy będzie po co wracać do Polski? Czy będzie jeszcze Polska?

„Będąc na stażach w brytyjskich pułkach, Jan odkrył, że jego angielscy koledzy posiadają jakiś swój „home” – nawet gdy nie jest ich własnym – że gdzieś, w jakimś Somerset albo Salop, albo Huntingdonshire, albo Norfolk, albo Devon, jest jakiś dom ich dziadków, gdzie są te same wypłowiałe obicia, które pamiętali z dzieciństwa, te same wiktoriańskie fotografie dawno pomarłych osób, gdzie zmieniają się tylko drwa na tych samych kominkach, psy uśpione przy tych samych fotelach, i gdzie wojna – to coś, co dzieje się daleko bardzo, a rewolucja – czymś, o czym czyta się w gazetach jak o wybuchu wulkanu, tornadzie na Antylach czy gejzerze na Islandii. Paru kolegów Jana zabrało go do siebie na takich kilka dni urlopu i wtedy dopiero Jan uświadomił sobie, że normalną rzeczą nie jest, by kraje naszego dzieciństwa czy młodości obsuwały się jedne po drugich w przepaść: normalne jest, by trwały trwalej niż jedno życie, niż czyjaś młodość. Trwalej niż parę pokoleń”.

Jan przypomina sobie rozmowy ze starym Gruzinem. Najpierw tę pierwszą, gdy Uwaliszadze był jeszcze emigracyjnym premierem. Opowiadał mu wtedy dużo o historii.

„Mówił o Gruzji, starym narodzie, starej kulturze i starym państwie, zmiatanym burianami tatarskich przechodów. Kiedy znikli Tamerlanowie, Dżyngischany, Złote i nie złote Hordy, wynurzały się nowe niebezpieczeństwa. Rozdarta waśniami swych wielkich rodów, pozbawiona silnej władzy królewskiej, wyposażona w archaiczną armię Gruzja (...) znalazła się pomiędzy trzema potęgami: Persją, Turcją i Rosją. W XVIII stuleciu wzmógł się zwłaszcza napór rosyjski. Wzdychając, Uwaliszadze opowiadał, jak daleki Petersburg przekupywał złotem i straszył bagnetami, jak podjudzał Ormian-kupców i górali-Czekiesów, jak jego ambasadorzy wynosili na tron i prowadzili za nos ostatnich, słabych i bezwolnych królów gruzińskich. Janowi dzieje te były nieznane; ale nie były obce. Późniejsze dzieje Kaukazu – wiek XIX, wiek niewoli – nie były mu obce także. (...) Uwaliszadze mówił o bohaterskich obronach, o krwawych generał-gubernatorach, nieszczęśliwym narodzie i niegodziwym caracie. I wszystko to wydawało się Janowi tylko inną wersją tej samej historii.”Jan wspomina też rozmowę ostatnią, sprzed wybuchu wojny. Tę, podczas której Uwaliszadze mówił o rozczarowaniu do Zachodu. Teraz rozumie, co czuł Gruzin. I tak jak on, czepia się ostatniej nadziei.

„Pan wzruszy ramionami i powie: co wielkiemu Zachodowi po małej biednej Gruzji? Co to za buta mocarstwowa u starego Uwaliszadzego? A ja jednak panu odpowiem starym przysłowiem francuskim, że nawet najsilniejszy potrzebuje kiedyś kogoś słabszego od siebie. To większa prawda, niż pan przypuszcza. I ta prawda może mieć swe zastosowanie właśnie dla niejednej Gruzji”.

Włodzimierz Odojewski, który przywołał „Cień Gruzji” we wstępie do wyboru wojennej publicystyki Pruszyńskiego, pisał: „I w tej rozjaśniającej tragizm emigracyjnego opowiadania poincie tkwi, jak mi się wydaje, jedno z przesłań, którymi Pruszyński stara się podbudować swoje: przetrwamy, jeszcze kiedyś nadejdzie i nasz czas”. (2)

„Uwaliszadze, który przypominał starego, dobrotliwego Francuza, jowialnego czasami, czasami smutnego jak teraz, naraz się odmienił. Przed Janem w półmroku latarni paryskiej, w pobrzasku idącym od Sekwany, stał teraz człowiek z jakąś inną maską twarzy, skurczoną, bardziej męską, zaciętą. Jan pomyślał naraz, że cały pokost kultury zachodniej nie wypalił w tym człowieku jego Kaukazu i że teraz ten człowiek o pięknej francuszczyźnie i klasycznym oczytaniu był tylko góralem z aułu.

W milczeniu, jakie nastało, usłyszeli brzęk motorów z góry. To ciepłą nocą nad Paryżem płynęły rzadkie wtedy samoloty.

– Samoloty – powiedział Uwaliszadze – samoloty... A wie pan, że Gruzini mają świetnych lotników? Wie pan, czasem mi się zdaje, że posłyszę jeszcze warkot gruzińskich samolotów, kluczem lecących na Zachód, jak kluczem leciały u nas jesienią na Iran dzikie gęsi. Tak, jestem już stary. Ale znowu nie taki stary, żebym się nie miał doczekać”.

[i][1] Opowiadanie ukazało się w tomie „Trzynaście opowieści” (Czytelnik 1946), po 1957 roku było wznawiane w różnych zbiorach opowiadań i antologiach. Wszystkie cytaty w tym tekście podaję za: Ksawery Pruszyński, „Opowiadania” (PIW, Warszawa 1998, s. 169-200)

[2] Włodzimierz Odojewski, Słowo wstępne. w: „Ksawery Pruszyński, Wybór pism 1940 – 1956”. (Polonia 1989), s. VI – VII. Odojewski przypomina, że w PRL opowiadanie było interpretowane jako satyra na polską emigrację niepodległościową w Londynie.[/i]

„– A więc – zauważył Jan – pan się lepiej czuje od czasu, gdy pan przestał być premierem?

Czarne oczka Uwaliszadzego napełniły się radością:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą