JMR dokonał wiele dla polskiej literatury. Jego koncepcja klasycyzmu funkcjonuje już na prawach klasyki. Jego dawniejsza eseistyka – oszałamiające „Aleksander Fredro jest w złym humorze” oraz „Juliusz Słowacki pyta o godzinę” – to też dziś obowiązkowa lektura dla kogoś, komu bliskie są przygody polskiego pisarstwa. Jestem admiratorem tych dwóch książek i to jest drugi powód, dla którego z niechęcią (ale i powodowany dziwną, lecz uwierającą koniecznością) zabieram się do skreślenia kilku zdań o „Wieszaniu” i „Kinderszenen”.
„Wieszanie” zadziwiło mnie bardzo (przyznam: negatywnie), „Kinderszenen” pogłębiło zaś dezorientację. Bo właśnie „dezorientacja” jest tu kluczowym słowem. Obie książki stanowią bowiem rodzaj skandalu intelektualnego, który, jak sądzę, tak świadomy pisarz i intelektualista jak JMR po prostu chciał wywołać.
Najważniejszą tezą „Wieszania” jest chyba konstatacja, że „krew jest dobra”. Krew – czyli tu akurat mord. Mord założycielski, mord jako fundament nowej, ożywczej tożsamości. Rymkiewicz analizuje czasy Sejmu Wielkiego, Konstytucji 3 maja, a zwłaszcza czas insurekcji kościuszkowskiej, które były – można chyba tak powiedzieć – czasami rewolucji. Polacy, jak rozumiem Rymkiewicza, nie zdobyli się wówczas na radykalizm, który dokonałby narodowego katharsis i tym samym zresetował naszą narodową tożsamość ku lepszej i zdrowszej, jakości.
Czyli (w wielkim skrócie): nie powywieszaliśmy wtedy powszechnie znanych zdrajców, sprzedawczyków, kolaborantów oraz pospolitych politycznych oportunistów, kunktatorów i kanalii, lecz usatysfakcjonowaliśmy się wieszaniem portretów.
Pojawiły się głosy, że JMR tak naprawdę pije do dziejów najnowszych, a jego książka jest aluzją do Okrągłego Stołu, popierającą de facto interpretacje tego wydarzenia autorstwa braci Kaczyńskich oraz ich politycznego zaplecza.