Trzeba biec, żeby zostać w miejscu

Jak na automatycznej bieżni. Odruchowo akceptujemy tempo, chcemy więcej. Wołamy: dajcie mi więcej filmów, więcej elektronicznych gadżetów, komputerów – całego świata! - mówi Dubravka Ugrešić, pisarka i eseistka

Aktualizacja: 15.11.2008 19:17 Publikacja: 14.11.2008 23:22

Plakaty na belgradzkiej ulicy wzywające do protestu przeciwko procesowi Radovana Karadzicia przed tr

Plakaty na belgradzkiej ulicy wzywające do protestu przeciwko procesowi Radovana Karadzicia przed trybunałem haskim, lipiec 2008 r.

Foto: afp/getty images

[b]Rz: „Nikogo nie ma w domu” – diagnozuje pani w tytule nowej książki. Europa się zmieniła i my wszyscy nie jesteśmy tacy jak kiedyś. Co z tego wynika?[/b]

[b]Dubravka Ugrešić:[/b] Tytuł oznacza, że ani autorka, ani to, o czym pisze: narody, granice, miasta, nie są już u siebie. Bo wszystko jest w ruchu. Pyta pani – co z tego? W przeciwieństwie do autorów, którzy łatwo wskakują w rolę proroków, ja nie przyjmuję wieszczącego tonu. W każdym z tekstów starałam się zachować jak najwięcej wolnej przestrzeni, zapewnić myślom drogę ucieczki. I właśnie to zirytowało wielu czytelników. Czytelników typu biblijnego, czyli poszukujących prostych odpowiedzi.

[b]To grono się powiększa?[/b]

Na pewno ich głód się nasilił – ludzie oczekują, że coś im wyjaśnimy. A pisarze i znani intelektualiści nie potrafią się powstrzymać. Przejęli rolę księży, polityków, kaznodziejów, wszelkich guru, którzy oferują prawdy ostateczne. Zdarzają się przypadkowe ofiary. Niektórzy autorzy są brani za proroków niesłusznie albo wbrew swej woli, na przykład Slavoj Žižek – filozof, który zyskał masową popularność. Ma rzesze wielbicieli, którzy nie całkiem rozumieją, co mówi. Tak samo było z Jacques’em Derridą rozumianym w jeszcze mniejszym stopniu niż Žižek. Sprzedawał swym wielbicielom mgłę, bo miał filozoficzny certyfikat mądrości. Wcześniej w modzie była psychiatria.

[b]A pani konfrontuje czytelników ze złożonością świata. I zostawia ich samym sobie.[/b]

Ale robię to w swobodny i łatwy sposób. Bo nie oznajmiam: „Teraz wam wytłumaczę, na czym stoi świat”. Nie chcę nikogo frustrować.

[b]Pani nowe eseje opowiadają o końcu ładu. Śledzi pani rozpad rzeczywistości, w której granice miały wymiar geograficzny i realny, a terminy takie jak „naród” – czytelne definicje. Tęskni pani za przeszłością?[/b]

Nie odczuwam nostalgii świadomie, ale ona jest czymś naturalnym i uprawnionym u wszystkich, którzy przechodzą radykalne zmiany. To w szczególności dotyczy Europy Wschodniej, wyjątkowo dramatyczne doświadczenia mają mieszkańcy byłej Jugosławii. Ale cały świat odczuwa gigantyczne tempo przemian. Nie zdajemy sobie sprawy z tej prędkości. Tylko po to, by móc zostać w miejscu, trzeba biec. Jak na automatycznej bieżni. Odruchowo akceptujemy tempo, chcemy więcej. Wołamy: dajcie mi więcej filmów, więcej elektronicznych gadżetów, komputerów – całego świata!

[b]A jeśli biegnę, ale zostaję u siebie, w Polsce. Co dzieje się z moją tożsamością narodową?[/b]

Polska też nie jest u siebie. Tożsamość to w moim przekonaniu termin niestabilny. A więc jeśli pani mi wyjaśni, co w tej chwili uważa za swą tożsamość narodową, może wtedy powróżę pani z dłoni.

[b]Zamiast „tożsamości” proponuje pani nowe hasło – „integralność”.[/b]

Definicja tożsamości została skonstruowana w przeszłości i wymaga przebudowy. Co innego oznaczała dla Jugosłowian, czym innym jest dziś dla Chorwatów. Co ona w ogóle oznacza? Co dziedziczymy z narodowego koszyka? Jeśli spytać ludzi, powiedzą: język. Ale czy on naprawdę stanowi niezbywalną część nas samych? Jeśli zostanie nam odebrany, czy okaże się, że nie umiemy bez niego żyć? A historia – czy prawdziwie wierzymy, że ona nas stworzyła? Jeśli ten koszyk tożsamości rozładujemy, na dnie zostanie kilka ulubionych piosenek, parę potraw, kilku ludzi. Proponując zamianę tożsamości na integralność, wysyłam apel, byśmy nie trzymali się haseł, ale starali być jak najbliżej prawdy o sobie.

[b]Czy emigranci łatwiej odnajdują siebie samych niż ci, którzy zostają na terytorium swojego narodu?[/b]

A skąd. Oni tylko ulegają innej iluzji – wydaje im się, że wyjechali, a dom pozostał taki, jak w ich wspomnieniach. Tymczasem on też ruszył w podróż, czyli również się zmienia. Kiedy więc opuszczasz dom, on opuszcza ciebie.

[b]Czy to możliwe, że te wszystkie zmiany zaowocują powrotem konserwatyzmu, a kolejną książkę zatytułuje pani „Znowu w domu”?[/b]

Być może obecny kryzys finansowy głęboko nas zmieni. Wszyscy wyjedziemy na wieś, kupimy trochę ziemi, będziemy znów uprawiać pomidory. Albo wychowamy dzieci, by były samowystarczalne – potrafiły rąbać drewno, doić krowy i uprawiać warzywa. Może z lęku o przetrwanie znów odwołamy się do homogenicznych społeczności i wrócą narodowe hasła.

[b]Pisze pani, że komunizm wraca dziś w postaci... kapitalizmu.[/b]

To brzmi trochę jak szaleństwo, ale rozwinięty kapitalizm i komunizm mają wiele wspólnego, w detalach i sprawach wielkich. Wyrastaliśmy w świecie parad i totalitarnego kiczu, które teraz napotykamy w krajach kapitalistycznych, tyle że tam przyjmują one przyjemniejsze formy. Komuniści bardzo promowali edukację, twierdzili, że wiedza zbawi świat. Tak dzisiaj myślą tylko Amerykanie. W USA wciąż aktualna jest romantyczna wiara w postęp i lepszą przyszłość. W Europie Wschodniej ta iluzja upadła. Ludzie starają się przetrwać, jakoś poprawić komfort życia. Nie ma w nas idealizmu. Społeczną wyobraźnię zamieniliśmy na puszkę tuńczyka z wyprzedaży.

[b]Z pani esejów wynika, że przy okazji straciliśmy poczucie humoru. Kapitalizm jest mniej zabawny?[/b]

Nie w tym rzecz. Przestaliśmy się śmiać podczas trudnej transformacji. Ludzie w byłej Jugosławii bardziej się boją nowych nacjonalistycznych rządów niż kiedyś władz komunistycznych.

[b]A czy boimy się siebie nawzajem? Żartobliwie postulowała pani postawienie pomnika polskiemu hydraulikowi, który stał się ofiarą lęku i nienawiści w zjednoczonej Europie.[/b]

To tylko stara bajka o tym, jak każdy nowo przybyły gastarbeiter czy obcokrajowiec staje się ekranem, na którym wyświetlamy swoje obawy: oni zajmą nasze miejsca pracy, zamieszkają na naszej ziemi, będą korzystali z zasiłków, podzielą nas. Tego procesu nie da się udokumentować, mogłam tylko stworzyć zabawny esej o tym, jak działają nasze umysły. Zawsze będziemy szukać wymówek dla rasizmu i nienawiści.

[b]Czy ci polscy imigranci, którzy po kilku latach wracają teraz do kraju, przywiozą w swych walizkach coś nowego?[/b]

Na pewno otrzeźwienie. Zmierzyli się z prawdą o Europie i przesłaniającym ją mitem.

[b]I to ich różni od gastarbeiterów sprzed lat?[/b]

Tamci byli niewykwalifikowanymi robotnikami, pracowali fizycznie, zwykle na czarno. I projektowali najbardziej bezsensowne kłamstwo, jakie mogę sobie wyobrazić. Spędzali 20 – 30 lat za granicą, co roku przyjeżdżali i opowiadali bajki o Zachodzie, na dowód pokazując samochody i prezenty. Po czym wracali do klitek, w których spali w kilkanaście osób. Latami ukrywali swą porażkę i to, że nie udało im się zintegrować. Taki scenariusz teraz jest niemożliwy, a fala powrotów tego dowodzi. Holendrzy są okropnie rozczarowani, bo wykształceni Turkowie – lekarze, prawnicy – wyjeżdżają do Turcji, mimo że urodzili się w Niderlandach. Nad Bosforem mają lepsze możliwości i szanse na ciekawsze życie. Holendrzy czują się urażeni, mówią: „Wykształciliśmy ich, a ci niewdzięcznicy nas porzucają”. I znów do głosu dochodzą negatywne stereotypy.

[b]Wiele mówi się o migracjach ze Wschodu na Zachód, pani podkreśla jednak, że Europa przemieszcza się we wszystkich kierunkach. Podczas gdy Polacy pracują w irlandzkich knajpach, Irlandczycy wykupują domy na Bałkanach.[/b]

Mieszkańcy Bałkanów są wściekli, a jednocześnie dobrowolnie te posiadłości wyprzedają. W Dalmacji ludzie narzekają, że obcokrajowcy przejmują ich piękne adriatyckie wybrzeże, ale handlują starymi domami, jakby to było złoto.

[b]Bo powojenne społeczeństwa są chciwe?[/b]

Jeśli zgodzimy się na ten stereotyp, będziemy musiały podeprzeć się kolejnym, mówiącym, że ludzkość potrzebuje trochę poświęcenia i odrobiny nieszczęścia, by znów stać się przyzwoita. Ja się takimi kaznodziejskimi teoriami nie zajmuję. Myślę, że jest inaczej: niewielu ludzi zastanawia się, co robi.

[b]Dlaczego więc mieszkańcy Europy Zachodniej wykupują domy na Wschodzie? Tylko dlatego, że są tańsze?[/b]

Na razie. Potem przyjdą kulturowe argumenty, które będą usprawiedliwiać te decyzje. To działa tak: kupujesz posiadłość w Grecji. Pcha cię do tego strach, że nie będziesz w stanie utrzymać się z emerytury w swojej ojczyźnie. Wybierasz tańszą opcję z pięknym słońcem, widokami i naturą w pakiecie. Dopiero później zaczyna się usprawiedliwianie: „Przeprowadziłam się do Grecji, bo kocham stare zabytki i chcę uczyć się języka”. Cała ta panika przejawiająca się wykupywaniem domów prowadzi do absurdu, dobrze zilustrowanego w pewnym filmie dokumentalnym. Przedstawiał niemiecką parę, która pragnęła zamieszkać w ślicznym drewnianym domku w Szwecji. Kiedy staruszkowie już go zakupili i przenieśli się do szwedzkiej wioski, zobaczyli, że całą okolicę zamieszkują... Niemcy.

[b]Uważa pani, że wspólnota międzynarodowa zjawiła się na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii, by pomagać, czy tylko miała w tym interes?[/b]

Wierzę w obie motywacje. Byli ludzie szczerze niosący pomoc oraz ci szukający zysku. A większość, jak zwykle, pozostała obojętna. Mam wrażenie, że wspólnota międzynarodowa przestudiowała nasz przypadek we właściwy sobie sposób.

[b]Czyli jaki?[/b]

Wychodząc z kolonialnego, aroganckiego punktu widzenia. A przynajmniej bardzo stereotypowego. Europejscy liderzy zrobili to, co uświęciła wola ludzi na Bałkanach. Musieli ściskać dłonie wybranym przywódcom – nacjonalistom, kryminalistom: Tudjmanowi, Miloszeviciowi, Karadziciowi. Tak jak wcześniej politycy ściskali rękę Hitlera, bo był reprezentantem wybranym w demokratyczny sposób albo zwyczajnie facetem sprawującym władzę.

[b]Co pani poczuła na wiadomość o złapaniu Karadzicia?[/b]

Najpierw pomyślałam: „Boże, ile to lat minęło?”. Jakaś gazeta poprosiła mnie o felieton. Ale przyjaciel uświadomił mi, że już wszystko opisałam wiele lat temu w „Kulturze kłamstwa”. Zrozumiałam, że ta historia wciąż jest we mnie aktualna. Wojny nie da się pozbyć tak szybko, jak nam się wydaje. Tylko kilku zbrodniarzy i kryminalistów wojennych zostało osądzonych. Wielu jest u władzy, wielu się wzbogaciło. Ich pozycja w strukturze politycznej właściwie się nie zmienia. Przez kilka lat są ambasadorami, potem ministrami. Piramidy władzy stworzone przez Tudjmana i Miloszevicia wciąż stoją. Miloszevicia nie ma, ale proszę pamiętać, że blisko połowa Serbów silnie sympatyzuje z sądzonym wciąż Szeszeljem. A Karadžić przetrwał, bo przez te wszystkie lata miał ogromne wsparcie, ono ujawniło się także w demonstracjach po jego aresztowaniu.

[b]Wierzy pani w zbiorowe oczyszczenie na Bałkanach?[/b]

Niemcom się udało, choć trwało długo. Pomogły powojenne pokolenia – dzieci i wnuki. Ten scenariusz nie jest teraz możliwy w byłej Jugosławii, bo tam większość ludzi uważa się za ofiary. Chorwaci myślą, że są ofiarami Serbów. Serbowie uważają się za ofiary natowskich bombardowań i kosowskich Albańczyków. Albańczycy myślą, że są ofiarami Serbów. A bośniaccy Muzułmanie – ofiarami Serbów i Chorwatów. Z tej matni nie ma wyjścia, bo ofiara nie może mieć poczucia winy. Wygodniej trzymać się tej roli, niż przyznać, że samemu ma się coś na sumieniu.

[b]To znaczy, że międzynarodowa społeczność nie może pomóc w oczyszczeniu?[/b]

Nie. Dlatego proponuje transakcję: najpierw wydacie zbrodniarzy, potem przyjmiemy was do Unii Europejskiej. Najwyraźniej nie ma innego wyjścia.

[b]W pani esejach pełno jest wspomnień z pobytu w różnych europejskich miastach, nawet Malborku, ale z Chorwacją kontaktuje się pani przez telefon, dzwoniąc do mamy.[/b]

Moją ojczyzną była Jugosławia, w tym sensie mój dom już nie istnieje. Tak naprawdę nigdy nie pisałam o Chorwacji, tylko o fenomenach, które dobrze znałam. Nie chcę mówić o rzeczach, których nie rozumiem. Byłam ostatnio w Czarnogórze. Tam wszystko opiera się na mafijnych układach i obiegu pieniądza. Niby mogę to opisać, ale niczego nie umiałabym dowieść. By to zrobić, muszę być częścią przedstawianego świata.

[b]Teraz zajmuje się pani całą Europą. Czytając, wyobrażałam sobie panią jako troskliwą pielęgniarkę, która skrupulatnie monitoruje stan swego europejskiego pacjenta.[/b]

Nie piszę z troski. Piszę, o tym, co mnie fascynuje. A są to drobiazgi, detale. W przeciwnym razie wybrałabym coś bardziej opłacalnego, inny gatunek literacki niż eseje. Ale nie potrafię, bo natura mojego pisarstwa wynika z tego, jaka jestem, nie racjonalnej decyzji mówienia o ważnych, współczesnych wydarzeniach.

[b]Trudno z tych esejów wyczytać pani uczucia. A jednak zapytam: czy pani martwi się o przyszłość?[/b]

Nie sposób przewidzieć, co będzie, nie chcę po dziesięciu latach wyjść na idiotkę. Ale martwię się. Jeśli prawdą jest, że mam w sobie nostalgię, prawdą musi być i to, że nie jestem we współczesności wybitnie szczęśliwa. Nie wyznaję wartości, które uchodzą dziś za obowiązujące. Mam na myśli brak treści, konsumeryzm i wiarę, że marka jest tym, co nas określa. Te standardy obowiązują nie tylko w polityce, także w kulturze, która jest moim domem. Również w tym sensie straciłam swoje miejsce. Jak mogę polegać na sprawach, które zależą od mody, przypadku? Mam naprawdę uwierzyć w coca-colę? Uwierzyć, że sensem życia jest Armani? Wszystkie te wartości są produkowane w ten sam sposób i ustawione na tym samym poziomie: prezydent, wybory, Madonna, nowa książka. Zrównanie sprawia, że żyjemy w wirtualnym świecie.

[b]I w wirtualnym poczuciu czasu?[/b]

Internet je zmienił. Wrócę do metafory automatycznej bieżni – żeby zostać w miejscu, trzeba biec. Żyjemy w teraźniejszości, ale ona już nie ma prawdziwej wagi, bo nie jest wyraźnie oddzielona od przeszłości i przyszłości. Nie postrzegamy czasu przeszłego w ten sam sposób co Marcel Proust. Nie zapamiętujemy tak jak on. Bo za sprawą mediów i Internetu osiągnęliśmy wrażenie, że czas to bezczas. W serwisie YouTube wczoraj i dziś są na tych samych prawach. Możliwe, że próbując przypomnieć sobie własne dzieciństwo, przypadkowo przywołamy scenę z filmu, którą zaadaptowaliśmy jako część własnej biografii.

[b]Czyli nie odróżniamy już fikcji od prawdy?[/b]

Mimo obecności mediów żyjemy w nieprzejrzystych czasach. Widzę to wszystko jak farsę. W Niemczech jest wielomilionowa klasa „telewizyjnych ludzi”, którzy wegetują na zasiłkach, całe dnie spędzają w fotelach z piwem, zmieniając pilotem kanały. Przesłanie stojące za kończącym zbiór esejem, zatytułowanym jak cała książka „Nikogo nie ma domu”, właśnie tego dotyczy. W XIX wieku robotnik był niepiśmiennym biedakiem, ale znał własny status społeczny. Wiedział, że jest nikim, że zarobi dziesięć pensów za dzień ciężkiej pracy. Dziś nikt nie ma realnego poczucia swojej pozycji w społeczeństwie, choć istnieją bardzo wyraźne podziały klasowe. Żyjemy jak w telewizji – w świecie realnie surrealnym.

[ramka][srodtytul]Dubravka Ugresić[/srodtytul]

Pisarka, eseistka, nominowana do nagrody Bookera. Autorka tłumaczonych na polski powieści i esejów, m.in.: „Kultura kłamstwa”, „Czytanie wzbronione”, „Ministerstwo bólu”. Urodziła się w Kutinie (dziś Chorwacja), przez 20 lat wykładała na uniwersytecie w Zagrzebiu. W latach 70. odniosła sukces, publikując „Stefcię Ćwiek w szponach życia”. Na podstawie książki powstał głośny film i adaptacje teatralne (m.in. w warszawskim Teatrze Polonia). Po wojnie Ugresić sprzeciwiała się nacjonalistycznej polityce nowych władz chorwackich. Uznana za zdrajczynię narodu, wyemigrowała. Mieszka w Amsterdamie, wykłada w Europie i USA. [/ramka]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy