[b]Uważa pani, że wspólnota międzynarodowa zjawiła się na Bałkanach po rozpadzie Jugosławii, by pomagać, czy tylko miała w tym interes?[/b]
Wierzę w obie motywacje. Byli ludzie szczerze niosący pomoc oraz ci szukający zysku. A większość, jak zwykle, pozostała obojętna. Mam wrażenie, że wspólnota międzynarodowa przestudiowała nasz przypadek we właściwy sobie sposób.
[b]Czyli jaki?[/b]
Wychodząc z kolonialnego, aroganckiego punktu widzenia. A przynajmniej bardzo stereotypowego. Europejscy liderzy zrobili to, co uświęciła wola ludzi na Bałkanach. Musieli ściskać dłonie wybranym przywódcom – nacjonalistom, kryminalistom: Tudjmanowi, Miloszeviciowi, Karadziciowi. Tak jak wcześniej politycy ściskali rękę Hitlera, bo był reprezentantem wybranym w demokratyczny sposób albo zwyczajnie facetem sprawującym władzę.
[b]Co pani poczuła na wiadomość o złapaniu Karadzicia?[/b]
Najpierw pomyślałam: „Boże, ile to lat minęło?”. Jakaś gazeta poprosiła mnie o felieton. Ale przyjaciel uświadomił mi, że już wszystko opisałam wiele lat temu w „Kulturze kłamstwa”. Zrozumiałam, że ta historia wciąż jest we mnie aktualna. Wojny nie da się pozbyć tak szybko, jak nam się wydaje. Tylko kilku zbrodniarzy i kryminalistów wojennych zostało osądzonych. Wielu jest u władzy, wielu się wzbogaciło. Ich pozycja w strukturze politycznej właściwie się nie zmienia. Przez kilka lat są ambasadorami, potem ministrami. Piramidy władzy stworzone przez Tudjmana i Miloszevicia wciąż stoją. Miloszevicia nie ma, ale proszę pamiętać, że blisko połowa Serbów silnie sympatyzuje z sądzonym wciąż Szeszeljem. A Karadžić przetrwał, bo przez te wszystkie lata miał ogromne wsparcie, ono ujawniło się także w demonstracjach po jego aresztowaniu.
[b]Wierzy pani w zbiorowe oczyszczenie na Bałkanach?[/b]
Niemcom się udało, choć trwało długo. Pomogły powojenne pokolenia – dzieci i wnuki. Ten scenariusz nie jest teraz możliwy w byłej Jugosławii, bo tam większość ludzi uważa się za ofiary. Chorwaci myślą, że są ofiarami Serbów. Serbowie uważają się za ofiary natowskich bombardowań i kosowskich Albańczyków. Albańczycy myślą, że są ofiarami Serbów. A bośniaccy Muzułmanie – ofiarami Serbów i Chorwatów. Z tej matni nie ma wyjścia, bo ofiara nie może mieć poczucia winy. Wygodniej trzymać się tej roli, niż przyznać, że samemu ma się coś na sumieniu.
[b]To znaczy, że międzynarodowa społeczność nie może pomóc w oczyszczeniu?[/b]
Nie. Dlatego proponuje transakcję: najpierw wydacie zbrodniarzy, potem przyjmiemy was do Unii Europejskiej. Najwyraźniej nie ma innego wyjścia.
[b]W pani esejach pełno jest wspomnień z pobytu w różnych europejskich miastach, nawet Malborku, ale z Chorwacją kontaktuje się pani przez telefon, dzwoniąc do mamy.[/b]
Moją ojczyzną była Jugosławia, w tym sensie mój dom już nie istnieje. Tak naprawdę nigdy nie pisałam o Chorwacji, tylko o fenomenach, które dobrze znałam. Nie chcę mówić o rzeczach, których nie rozumiem. Byłam ostatnio w Czarnogórze. Tam wszystko opiera się na mafijnych układach i obiegu pieniądza. Niby mogę to opisać, ale niczego nie umiałabym dowieść. By to zrobić, muszę być częścią przedstawianego świata.
[b]Teraz zajmuje się pani całą Europą. Czytając, wyobrażałam sobie panią jako troskliwą pielęgniarkę, która skrupulatnie monitoruje stan swego europejskiego pacjenta.[/b]
Nie piszę z troski. Piszę, o tym, co mnie fascynuje. A są to drobiazgi, detale. W przeciwnym razie wybrałabym coś bardziej opłacalnego, inny gatunek literacki niż eseje. Ale nie potrafię, bo natura mojego pisarstwa wynika z tego, jaka jestem, nie racjonalnej decyzji mówienia o ważnych, współczesnych wydarzeniach.
[b]Trudno z tych esejów wyczytać pani uczucia. A jednak zapytam: czy pani martwi się o przyszłość?[/b]
Nie sposób przewidzieć, co będzie, nie chcę po dziesięciu latach wyjść na idiotkę. Ale martwię się. Jeśli prawdą jest, że mam w sobie nostalgię, prawdą musi być i to, że nie jestem we współczesności wybitnie szczęśliwa. Nie wyznaję wartości, które uchodzą dziś za obowiązujące. Mam na myśli brak treści, konsumeryzm i wiarę, że marka jest tym, co nas określa. Te standardy obowiązują nie tylko w polityce, także w kulturze, która jest moim domem. Również w tym sensie straciłam swoje miejsce. Jak mogę polegać na sprawach, które zależą od mody, przypadku? Mam naprawdę uwierzyć w coca-colę? Uwierzyć, że sensem życia jest Armani? Wszystkie te wartości są produkowane w ten sam sposób i ustawione na tym samym poziomie: prezydent, wybory, Madonna, nowa książka. Zrównanie sprawia, że żyjemy w wirtualnym świecie.
[b]I w wirtualnym poczuciu czasu?[/b]
Internet je zmienił. Wrócę do metafory automatycznej bieżni – żeby zostać w miejscu, trzeba biec. Żyjemy w teraźniejszości, ale ona już nie ma prawdziwej wagi, bo nie jest wyraźnie oddzielona od przeszłości i przyszłości. Nie postrzegamy czasu przeszłego w ten sam sposób co Marcel Proust. Nie zapamiętujemy tak jak on. Bo za sprawą mediów i Internetu osiągnęliśmy wrażenie, że czas to bezczas. W serwisie YouTube wczoraj i dziś są na tych samych prawach. Możliwe, że próbując przypomnieć sobie własne dzieciństwo, przypadkowo przywołamy scenę z filmu, którą zaadaptowaliśmy jako część własnej biografii.
[b]Czyli nie odróżniamy już fikcji od prawdy?[/b]
Mimo obecności mediów żyjemy w nieprzejrzystych czasach. Widzę to wszystko jak farsę. W Niemczech jest wielomilionowa klasa „telewizyjnych ludzi”, którzy wegetują na zasiłkach, całe dnie spędzają w fotelach z piwem, zmieniając pilotem kanały. Przesłanie stojące za kończącym zbiór esejem, zatytułowanym jak cała książka „Nikogo nie ma domu”, właśnie tego dotyczy. W XIX wieku robotnik był niepiśmiennym biedakiem, ale znał własny status społeczny. Wiedział, że jest nikim, że zarobi dziesięć pensów za dzień ciężkiej pracy. Dziś nikt nie ma realnego poczucia swojej pozycji w społeczeństwie, choć istnieją bardzo wyraźne podziały klasowe. Żyjemy jak w telewizji – w świecie realnie surrealnym.
[ramka][srodtytul]Dubravka Ugresić[/srodtytul]
Pisarka, eseistka, nominowana do nagrody Bookera. Autorka tłumaczonych na polski powieści i esejów, m.in.: „Kultura kłamstwa”, „Czytanie wzbronione”, „Ministerstwo bólu”. Urodziła się w Kutinie (dziś Chorwacja), przez 20 lat wykładała na uniwersytecie w Zagrzebiu. W latach 70. odniosła sukces, publikując „Stefcię Ćwiek w szponach życia”. Na podstawie książki powstał głośny film i adaptacje teatralne (m.in. w warszawskim Teatrze Polonia). Po wojnie Ugresić sprzeciwiała się nacjonalistycznej polityce nowych władz chorwackich. Uznana za zdrajczynię narodu, wyemigrowała. Mieszka w Amsterdamie, wykłada w Europie i USA. [/ramka]