W złym momencie

Śmierci palestyńskich Arabów w Gazie oraz obywateli Izraela nie dodaje powagi cyniczna konstatacja, że chwila rozpoczęcia tej jatki była zdeterminowana przez trojakiego rodzaju kalkulację wyborczą.

Publikacja: 10.01.2009 01:37

Red

Pierwsza i najbardziej oczywista dotyczy okresu bezkrólewia w USA. W jego trakcie amerykańska klasa polityczna wyda z siebie co najwyżej cienki pisk, kiedy nasze uzbrojenie zostanie użyte do przedefiniowania osobliwego amerykańskiego patronatu nad establishmentem jednocześnie Izraela, Egiptu oraz Palestyny. Benny Morris, jeden z najprzenikliwszych izraelskich publicystów, spekulował kiedyś, że Izrael wykorzysta okres przekazywania władzy Obamie przez Busha, aby uderzyć w irańskie instalacje nuklearne. Może się mylił w krótkiej perspektywie, ale w istocie atak na Gazę i Hamas to ta sama walka, tylko toczona przez pośredników.

Po drugie, w lutym mają się odbyć wybory w Izraelu. Do niedawna wielkie szanse powrotu dawano Beniaminowi Netaniahu. Jego opór przeciw ustępstwom terytorialnym nabrał bowiem nowej mocy wobec wykorzystania Gazy w charakterze wyrzutni rakiet wystrzeliwanych to tu, to tam w stronę Izraela. Teraz już nie wydaje się możliwe, by pokonał rządzącą koalicję.

Trzecia kalkulacja, najczęściej pomijana, wiąże się z faktem, że na ten miesiąc Mahmud Abbas miał rozpisać wybory w Autonomii Palestyńskiej. Tuż przed nowym rokiem rozmawiałem z dwoma dobrze poinformowanymi Palestyńczykami, którzy twierdzili, że w ówcześnie panujących warunkach Hamas mógł liczyć, iż do tych wyborów jeszcze długo nie dojdzie.

Życie w rządzonej przez islamistów Gazie nie skłaniało ludności do zadowolenia. Podobnie jak większość fundamentalistów Bractwo Muzułmańskie w swoim lokalnym palestyńskim wcieleniu posunęło się za daleko w porządkach. Mało prawdopodobne, byśmy się kiedykolwiek dowiedzieli, co by wynikło z wolnych wyborów, ale można bezpiecznie stwierdzić, że ostatnie wypadki jeszcze bardziej oddaliły perspektywę demokratycznej i świeckiej alternatywy politycznej dla Palestyńczyków. Możliwe, że co poniektórzy w Izraelu oraz Gazie nie życzyliby sobie powstania takiej alternatywy, ale nie chcę być cyniczny.

Tak więc dlatego to paskudne starcie odbywa się właśnie teraz. Ale każdy z tych cząstkowych obrazów ma szerszy kontekst, który sugeruje, że do ostatniej wojny w Gazie i tak by doszło kiedy indziej.

Wspomniany już Morris to jeden z najostrzejszych „rewizjonistów” historii powstania izraelskiego państwa, który gruntownie badał archiwa swojego kraju, by wykazać, że w latach 1947 – 1948 Palestyńczycy padli ofiarą prowadzonej z rozmysłem kampanii wypędzenia ich z własnych domów. Jest więc przyzwyczajony do patrzenia nieprzyjemnej prawdzie w oczy.

W artykule opublikowanym 29 grudnia w „New York Timesie” opisał zaś prawdę, jaką widzą Izraelczycy, u siebie i naokoło. Na północy widać rakiety Hezbollahu popieranego przez Syrię i Iran, czyli dwie dyktatury, z których jedna może wkrótce wejść w posiadanie broni jądrowej. Na południe i zachód – Hamas w Gazie. Na terenach okupowanych Zachodniego Brzegu te same kolonialne porządki w starym stylu i obłędna konfrontacja z mesjanistycznymi osadnikami żydowskimi. W samym Izraelu widać rosnącą skłonność arabskich obywateli do identyfikowania się jako Arabowie, a nie Izraelczycy. A nad wszystkim góruje fakt, że izraelskie prawo i władza panują nad coraz większą liczbą nie-Żydów, których coraz mniej jest zainteresowanych kompromisem.

W porównaniu z groźbą unicestwienia, która zawisła nad Izraelem w 1967 r., jedyne zmiany na jego korzyść zdaniem Morrisa to przybycie 2 – 3 milionów Żydów oraz zbudowanie arsenału jądrowego. Ale na ile te zmiany realnie wzmocniły Izrael? Gdzie mają osiąść nowo przybyli, jeśli nie na spornych terenach? I gdzie mamy posłać rakiety z ładunkami jądrowymi? Na strefę Gazy albo Hebron? Te miejsca pozostaną w bezpośrednim sąsiedztwie osiedli żydowskich, nawet jeśli Damaszek i Teheran obrócą się w popiół. Tylko mesjanista mógłby rozważać taką możliwość (szkoda, że jest ich tak wielu w regionie).

Skonfrontowani z tym zdumiewającym splotem okoliczności oraz z paroma niedawnymi klęskami, jak ostatnia inwazja na Liban, niektórzy politycy izraelscy wydają się sądzić, że twarda polityka wobec Gazy może przynajmniej krótkoterminowo podnieść morale. Dlaczego nie powiedzieć prosto z mostu, że to naloty wyborcze?

Dopiero w świetle powyższego można dokładniej zrozumieć, jak ohydne i haniebne jest zachowanie zgrai z Hamasu. Wie ona doskonale, że sankcje uderzają w każdego palestyńskiego obywatela, ale – tak samo jak Saddam w Iraku – nie chce przerwać fali przemocy oraz porzucić rasistowskiej i religijnej demagogii, która w pierwszym rzędzie spowodowała sankcje.

Palestyna to wspólny dom dla wielu społeczności religijnych i narodowych, jednak Hamas upiera się, że cały obszar jest czysto muzułmańską częścią przyszłego imperium islamu. W czasach, kiedy w różnych miejscach regionu, od Libanu po Zatokę Perską, dają się zauważyć trendy prodemokratyczne i reformatorskie, przywódcy Hamasu wchodzą w skład klienteli najgorszych dwóch dyktatur w tej części świata. (Jeśli chcecie się kiedyś serdecznie pośmiać, popatrzcie na zachodnich „intelektualistów”, którzy sądzą, że głos na islamską partię w islamskim państwie to głos oddany przeciw zepsuciu władzy! Widać dawno nic nie słyszeli o Iranie i Arabii Saudyjskiej).

Gaza mogła być prefiguracją przyszłego samoistnego państwa palestyńskiego. Zamiast tego została przejęta przez Bractwo Muzułmańskie i zamieniona w siedlisko ucisku mieszkańców oraz źródło agresji wobec sąsiadów. Po raz kolejny do Partii Boga należy decydujący ruch. Czytając prace Benny’ego Morrisa, można nabrać wątpliwości, czy w ogóle powinno istnieć państwo izraelskie. Ale widząc, jak działa Hamas, nabiera się pewności, że cokolwiek zastąpi syjonizm, nie powinien to być koszmar islamskiej teokracji.

(c) 2009 WPNI Slate, distr. by NYT Synd.

[i]Autor jest jednym z najgłośniejszych intelektualistów angielskiego obszaru językowego. Publikuje m.in. w miesięcznikach „Vanity Fair” i „The Atlantic” oraz serwisie internetowym „Slate”.

Łączy lewicowe tradycje i hasła uniwersalizmu z poparciem dla polityki zagranicznej USA. Oprócz publicystyki politycznej uprawia krytykę literacką. W Polsce znany jest z książki „Bóg nie jest wielki”.[/i]

Pierwsza i najbardziej oczywista dotyczy okresu bezkrólewia w USA. W jego trakcie amerykańska klasa polityczna wyda z siebie co najwyżej cienki pisk, kiedy nasze uzbrojenie zostanie użyte do przedefiniowania osobliwego amerykańskiego patronatu nad establishmentem jednocześnie Izraela, Egiptu oraz Palestyny. Benny Morris, jeden z najprzenikliwszych izraelskich publicystów, spekulował kiedyś, że Izrael wykorzysta okres przekazywania władzy Obamie przez Busha, aby uderzyć w irańskie instalacje nuklearne. Może się mylił w krótkiej perspektywie, ale w istocie atak na Gazę i Hamas to ta sama walka, tylko toczona przez pośredników.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał