W styczniu wartość kredytów wzrosła o 21 proc. Coś, czego nie jest w stanie zrobić żaden demokratyczny rząd w Europie czy Ameryce, Chinom udało się niemal od ręki.
Chiny stać na to. Banki prowadzone były tu bardzo konserwatywnie. Nie wplątały się w ryzykowne instrumenty finansowe. Relacje kredytów do depozytów pozostają na poziomie 35 do 65 proc. Podczas gdy instytucje finansowe na całym świecie brzuchem szorują dno, chińskie banki mają nadmiar gotówki.
Najsilniejszym bodźcem ożywiającym popyt może być reforma rolna. Wielki projekt zapoczątkowany na jesieni zeszłego roku. Chłopi mogliby się uwłaszczać na swoich polach i stworzyć nowe warunki do inwestycji w rolnictwo. Na wsi ukryty jest ogromny gospodarczy potencjał. Rolnictwo jest zaniedbane, a możliwości konsumpcyjne wręcz nieograniczone.
Reforma razem z 4 bln juanów przeznaczonymi na stymulowanie gospodarki (580 mld dol.) mogłaby tchnąć nowego ducha w Chiny i resztę świata – o czym mówiła ostatnio sekretarz stanu Hillary Clinton w Pekinie.
Mogłaby, ale… Chińska gospodarka wymaga znacznie większej przebudowy i głębszych reform, żeby móc rozładować wewnętrzne napięcia i stworzyć trwałe, dobrze płatne miejsca praca dla setek milionów. Potrzebuje nowej filozofii i nowego pomysłu na przejście od kraju prostej wytwórczości do kraju rynkowego. Ale bez liberalizacji i prywatyzacji to nie ma szans powodzenia.
Normalną koleją losu nisko rozwinięte kraje zaczynające od prostej wytwórczości i eksportu powoli przechodzą na własną rodzimą produkcję. Japonia, Korea, Tajlandia, ale i Polska, podążały tą drogą. Z czasem oferując własne marki i specjalizując się w bardziej zaawansowanych produktach, którymi zdobywają najbardziej rozwinięte rynki. Jednym udaje się to szybciej, inni muszą się dłużej starać. W wypadku Chin ewolucja stanęła w miejscu. W dalszym ciągu trzon eksportu to proste produkty, które każdy na świecie może produkować, wystarczy, że obieca równie niskie koszty pracy.
[srodtytul]W pułapce niskiej jakości[/srodtytul]
Nawet produkty wyższej jakości, elektronika, markowa odzież, perfumy, silniki – wciąż są robione pod obcą marką i na zachodnich maszynach. Często w oparciu o unikatową, zachodnią logistykę pozwalającą nie tylko szybko wdrożyć proces produkcji, ale w razie potrzeby go zwinąć i przenieść gdzie indziej. W ostatnim czasie wiele zachodnich firm otworzyło siostrzane zakłady w Wietnamie, Kambodży i Bangladeszu.
W 2009 roku amerykańskie firmy po raz pierwszy wyprodukują więcej obuwia sportowego w Wietnamie niż w Chinach.
Niskie koszty pracy, które dawały Chinom przewagę nad resztą świata, dziś nie są już najniższe. Bardzo złe jest natomiast postrzeganie produktów „Made in China”. Seria skandali z zatrutymi odżywkami czy zabawkami dla dzieci spowodowała, że kolejne kraje wprowadzają zakazy importu chińskich zabawek czy komponentów do produkcji żywności. Chińskie firmy zostały zobowiązane do przedstawiania specjalnych certyfikatów. Często są to bardzo kosztowne i długotrwałe procedury zwiększające koszty produkcji i zmniejszające konkurencyjność. Te same produkty importowane z Wietnamu czy Bangladeszu witane są z mniejszą podejrzliwością. Co ostatnio wykorzystały Indie, przejmując w znacznym stopniu produkcję zabawek dla najmłodszych.
Chińskie władze źle przyjmują oskarżenia. Nie znalazły sposobu na rozwianie zachodnich obaw. Pozostają głęboko przekonane, że obniżając cenę, i tak podbiją zachodnie rynki. Jednym z pierwszych posunięć chińskich firm spedycyjnych kontrolowanych przez państwo było obniżenie opłaty frachtowej do zera juanów. Klient płaci tylko podatek portowy i pokrywa koszty załadunku. Z zerową ceną trudno jest konkurować, to prawda, ale nie przekona to rodziców w Niemczech czy Norwegii do trującej zabawki. Ani nawet wyroki dożywocia i wyroki śmierci nakładane w Chinach na dyrektorów fabryk, które wypuszczały mleko uśmiercające noworodki czy pasze dla psów, po której zdychały zwierzęta w Kalifornii.
W latach 50., kiedy w podobnej sytuacji znalazł się przemysł japoński, rząd w Tokio we współpracy z prywatnymi firmami stworzył cały program podnoszenia jakości. Zatrudnił amerykańskiego eksperta Edwarda Deminga i stworzył mit jego geniuszu. Książka Deminga „Wychodząc z kryzysu” o 14-
-punktowym programie totalnej jakości, stworzonym na potrzeby japońskiego przemysłu, doczekała się 16 edycji na całym świecie i stała się symbolem japońskiej perfekcji.
Producenci samochodów gwarantowali wymianę auta w wypadku najmniejszej usterki. W ten sposób Toyota stała się najpopularniejszym pojazdem w USA. Honda wykończyła brytyjski przemysł motocyklowy, a kawasaki spowodował, że w latach 80. harleyowi bankructwo zajrzało w reflektory.
Chiny nie wykonały nic na miarę japońskiej rewolucji jakości. Niezmienne pozostają struktury własności i zależności prywatnych firm od państwa. Tkwią w systemie sprzed 20 lat, który dodatkowo degeneruje się za sprawą coraz większej samowoli urzędników. Stagnacji w państwowych firmach kontrolujących infrastrukturę, dostawy energii, transport. Ogromny zastrzyk państwowych pieniędzy, zamiast na rozruszanie indywidualnej przedsiębiorczości, zdaje się iść na wzmacnianie kontroli państwa nad gospodarką i budowanie imperialnej potęgi.
[srodtytul]Dwóch zamiast dwudziestu[/srodtytul]
Zachodnich przywódców cieszy dziś każdy pieniądz. Na finansowej pustyni nawet inwestycje rujnujące prywatne firmy cieszą. Byle kręcił się pieniądz. Prezydent Obama planuje spotkanie z prezydentem Hu w Londynie w ramach G20, żeby wyrazić swoją wdzięczność za uruchomienie tak wielkich rezerw bez spieniężania amerykańskich obligacji. Amerykańscy i chińscy dyplomaci już dziś mówią o dwóch londyńskich szczytach – G20 i G2. Amerykański sekretarz stanu Timothy Geithner dziękował ostatnio Chinom za stabilizacyjną rolę w światowych finansach.
Ale rzecz nie w świecie, tylko w Chinach, których gospodarka zaczyna się zamykać i bardziej, a nie mniej, uzależniać od wielkich państwowych struktur. Militarna strategia zakłada już nie tylko obronę granic, ale też podporządkowywanie sobie dostaw surowców naturalnych. Tam, gdzie to możliwe, przez kupowanie zagranicznych firm, a gdzie nie – przez korumpowanie i wsparcie zbrojne dla lokalnych dyktatur i tworzenie własnych baz militarnych.
W tym roku mija 60 lat Chińskiej Republiki Ludowej. W jednym wszyscy eksperci i znawcy Wschodu zdają się być zgodni: przymiotnik „ludowy”, który, jak jeszcze niedawno sądzono, wsiąknie w nadwyżki dolarowe i rozpłynie się w konsumpcyjnym szale, będzie spędzał sen z powiek przywódcom i strategom największych demokracji na świecie jeszcze przez długie lata.
[i]Autor jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]