Na czele nowej republiki sowieckiej stają dwaj działacze KPD Eugene Levine i Max Levien. Powszechnie zyskują sobie nazwę „ruskich” – istotnie wywodzą się z rodzin rosyjskich Żydów, którzy przenieśli się do Niemiec przed I wojną światową.
Powstaje bawarska Armia Czerwona, na czele której staje rewolucyjny marynarz Rudolf Egelhofer. Do jej biur garną się tłumy – w wygłodzonym Monachium to jedyne miejsce, gdzie dają jeść. Lenin, który uważa rewolucję w Niemczech za priorytet, zasypuje za pomocą telegrafu rząd sowieckiej Bawarii wskazówkami, jak utrwalić rewolucję.
Rząd SPD w Bambergu nie ma wyboru: musi polegać w walce z Sowietami na Freikorpsach, kipiących od szowinistycznych emocji. Monachium zostaje powoli odcinane od reszty Bawarii. 20 kwietnia dochodzi do pierwszego starcia Freikorpsów z Armią Czerwoną. Czerwoni wygrywają potyczkę, biorąc do niewoli pięciu białych oficerów i 36 żołnierzy.
Rewolucyjna władza zakazuje wydawania burżuazyjnej prasy. Rekwirowane są konta bankowe i wybrane mieszkania bogaczy. Rady robotnicze przejmują zakłady. Powstaje trybunał, który zwalczać ma kontrrewolucję.
Gwardia rewolucyjna aresztuje grupę konspiratorów ze stowarzyszenia Thule. Zostają potraktowani jako zakładnicy. Do tej grupy zostają dołączeni profesor malarstwa Ernst Burger i dwaj jeńcy z Freikorpsu. Gdy nadchodzi wieść, że na Monachium ruszają wojska białych – rankiem 30 kwietnia w Liceum Luitpolda zakładnicy zostają rozstrzelani.
Wieść o masakrze przyspiesza szturm Freikorpsu na Monachium. Walki trwają do 2 maja i ginie w nich ok. tysiąca ludzi – z tego trzy czwarte to zwolennicy rewolucji.
Zdobywcy rozstrzeliwują każdego złapanego z bronią w ręku. Potem, gdy walki cichną – wystarcza jeden donos, by stawiano pod ścianę. Eugeniusza Levine, Gustava Landauera i Rudolfa Egelhofera rozstrzelano. Teller skazany zostaje na pięć lat więzienia. Tawje Axelrod i Max Lieven zbiegli do Rosji.
Cztery lata potem w listopadzie 1923 roku próby zdobycia władzy dokonają naziści pod wodza Hitlera. Bawarska policja pod monachijską Feldherrenhalle również bez wahania otworzy ogień do brunatnego pochodu.
[srodtytul]Świt komunizmu i świt nazizmu[/srodtytul]
Wystawa w Literaturhaus skupiała się raczej na przedstawieniu przebiegu rewolucji niż na moralnej ocenie rewolty. Wiele miejsca poświęcono intelektualistom i artystom zaangażowanym w bawarską rewolucję.
Część z nich zginęła po zdławieniu rad, co zrodziło żywotną do dziś wśród monachijskich lewicowych intelektualistów legendę „Literatów stawianych pod ścianą”. Innych naziści dopadli po zdobyciu władzy, np. Ericha Muhnsama zakatowano w obozie w Oranienburgu. Ernst Toller czy Carl Einstein zmarli na wygnaniu. Jeszcze inni jak Oskar Maria Graf zdobyli sławę literacką i odwiedzali otoczeni pełnią chwały powojenne Monachium. Również Tomasz Mann czy Lion Feuchtwanger opisali burzliwe monachijskie półrocze 1918/1919 w swoich dziennikach i powieściach.
Autorzy bardzo ostrożnie komentują wydarzenia. Delikatność mówienia i pisania o tym epizodzie niemieckiej historii wynika z urazu niemieckiej lewicy wobec zduszenia rewolucyjnych dążeń Spartakusa przez umiarkowaną SPD w sojuszu z nacjonalistyczną armią. Ponadto z opozycji wobec czerwonej Bawarii powstał po pewnym czasie ruch nazistowski. Ideolodzy NSDAP opisywali zbrodnie rewolucji jako impuls do powstania ruchu. Z szeregów Freikorpsów i stowarzyszenia Thule walczących z rewolucją wyłonili się liderzy ruchu nazistowskiego.
Hitler był w tym czasie żołnierzem armii i – jak twierdził – w czasie rewolucji był nawet krótko aresztowany. Z środowiskiem Thule związany był wówczas Heinrich Himmler. We Freikorpsach maszerujących na
Monachium służyli: późniejszy lider SA Ernst Roehm, Rudolf Hess czy Sepp Dietrich – późniejszy Obergrueppenführer SS. Dzięki temu lewicowcom łatwo jest przypinać łatkę brunatnej tradycji każdemu, kto pokazuje szaleństwa rewolucji.
Idąc za ciosem, skrajna niemiecka lewica kreuje rewolucję bawarską jako pierwszy impuls przeciw nazistowskiej groźbie. Autorzy wystawy na szczęście nie ulegają tej pokusie. W przedmowie do katalogu prof. Ferdinand Kramer i dr Richard Loibl bez ostentacji, ale wyraźnie stawiają pytanie o wzajemny wpływ między radykalizacją lat 1918/1919 a początkami ruchu narodowosocjalistycznego.
Wystawa pokazuje na przykładzie gazet NSDAP z lat 20. i 30., jak bardzo ruch nazistowski budował swoją mitologię na fakcie, że na czele rewolucji bawarskiej stali liczni rewolucjoniści pochodzenia żydowskiego. Czy bez rewolucji 1919 roku niemiecki faszyzm poszedłby w tak wyraźnym kierunku antysemickim? Przykład Włoch Mussoliniego pokazuje, że tak być nie musiało.
Wystawa uchyla się od takich odpowiedzi. Ale temat poruszają izraelscy badacze zajmujący się dziejami Żydów w Niemczech.
Amos Elon w swojej historii niemieckich Żydów „Zu einen Anderen zeit” wskazuje, że w chwili zakończenia I wojny niemiecki obóz nacjonalistyczny nie był jednoznacznie antyżydowski. Elon przypomina, że w oddziałach Freikorpsu służył np. Ernst Kantorowicz, wybitny historyk nieukrywający swego żydostwa. Jednym z nacjonalistycznych publicystów, jacy rozpowszechnili mit o zdradzieckim socjalistycznym „ciosie w plecy” w listopadzie 1918 roku, był Paul Nicolaus Cossmann, żydowski konwertyta.
Jeszcze w czasie tzw. puczu Kappa w Berlinie wiosną 1920 r. rzecznikiem prasowym był niemiecki Żyd Ignaz Triebisch. Z kolei prof. Fritz Haber, wynalazca gazów bojowych, cieszył się szacunkiem generała Luedendorffa – współlidera nazistowskiego puczu w Monachium w 1923 roku.
Potem nazizm brutalnie rozprawił się z „narodowymi” Żydami.
Autor opracowania „Żydzi w Niemczech” Nachum Gidal przypomina zaś, jak bardzo wyrazisty udział żydowskich rewolucjonistów – szczególnie przybyłych ze wschodu tzw. Ostjude w wydarzeniach lat 1918/1919 był uważany za katastrofę przez niemieckie mieszczaństwo żydowskie utożsamiające się z patriotyzmem epoki Kajzera. Tym bardziej że tacy politycy, jak Eisner czy potem Landauer, nie wspominając o Levine i Lievenie, zrywali demonstracyjnie z żydowską wiarą i tożsamością na rzecz marksizmu.
Ale dla przeciętnych Niemców byli to po prostu Żydzi, którzy chcieli przerobić Niemcy na marksistowski wzór. Na tym urazie naziści budowali potem swoją antysemicką propagandę.
Żydowscy publicyści dramatycznie pytali, dlaczego Niemcy tak łatwo zauważają Żydów komunistów, a nie zauważają takich polityków żydowskiego pochodzenia jak Bernhard Falk – jeden z czołowych polityków Niemieckiej Partii Demokratycznej (DDP) – czy niemiecki szef dyplomacji z początku lat 20. Walther von Rathenau (notabene zastrzelony w 1922 roku przez protonazistów).
Dopiero potem – po hekatombie II wojny światowej – zaczęła dominować teza, że wiara w symbiozę niemieckiej i żydowskiej tożsamości od początku była iluzją, a niemiecka potrzeba odreagowania klęski I wojny tak czy owak musiała doprowadzić do wytypowania Żydów na wygodnych kozłów ofiarnych.
Na swój cyniczny sposób tę zmianę nastrojów przyjęli do wiadomości sami komuniści. Od końca lat 20. w Komunistycznej Partii Niemiec zaczęto spychać na dalszy plan aktywistów o żydowskich korzeniach. Zbladła kariera Eugena Levy’ego, którego z czołówki KPD zepchnęli z czasem w cień „czysto niemieccy” Ernst Thaelmann i Wilhelm Pieck. Levy uwięziony po 1933 roku w hitlerowskim kacecie zdołał w 1935 roku poprzez Pragę uciec do ZSRR. W 1938 roku został rozstrzelany w Moskwie podczas stalinowskich czystek.
[srodtytul]Delikatny temat[/srodtytul]
Wystawa w Literaturahaus to jedyne chyba muzealne przypomnienie rocznicy rewolucji 1918/1919 w Niemczech. Lokalne obchody rocznicy powstania krótkotrwałej republiki rad świętowali parę miesięcy temu w Monachium tylko miejscowi radykalni lewacy i anarchiści. Bolesny konflikt między umiarkowaną SPD a Spartakusem, z którego wyłoniła się potem Komunistyczna Partia Niemiec, to najwyraźniej zbyt dzieląca sprawa, by ktoś chciał taką rocznicę włączać w oficjalną politykę historyczną RFN.
Dla polskiego widza ukazana na monachijskiej wystawie skala agresji i nienawiści z lat 1918 – 1923 budzić musi niepokojące wrażenie. Gdyby bawarska rewolucja przetrwała, szybciej mógłby ziścić się sen Lenina o rozpaleniu ognia rewolucji w całej Europie. A między sowiecką Rosją a jakąś niemiecką republiką rad na pewno nie byłoby miejsca na niepodległą Polskę.
I ta ostatnia refleksja – ile sentymentu warto okazać monachijskim „literati”, którzy spróbowali wcielić w życie rewolucyjne marzenia? Zapłacili za to wysoką cenę – jeśli nie życia, to wegetacji na wygnaniu. Nawet Ernst Niekitsch, jedyny z liderów sowieckiej Bawarii, który zrobił jakąś karierę w NRD, otrzymując w 1948 roku profesurę na berlińskim Uniwersytecie Humboldta, uciekł potem rozczarowany do RFN
Ale można też zapytać, czy gdyby sowiecka Bawaria przetrwała – to zza pleców tych ludzi nie wyszłyby postacie w rodzaju Aloisa Lindnera – rewolwerowca z bawarskiego Landtagu – czy komisarza Fritza Seidla, który wydał rozkaz rozstrzelania zakładników w liceum Luitpolda? Czy kawiarniani rewolucjoniści sami nie zginęliby szybko w kolejnych czystkach? Ale o tym już niemieccy lewicowcy czczący bawarską rewolucję nie chcą myśleć.
[i]Wystawa „Revolution! – Bayern 1918/19” w Muzeum Literatury w Monachium trwa do 22 marca 2009 roku. Szczegóły na stronie: [link=http://www.literaturhaus-muenchen.de]www.literaturhaus-muenchen.de[/link][/i]