Jeszcze słowo o burzach, huraganach i cyklonach. Po pierwsze, gwałtowne meteorologiczne zjawiska tego typu powstają wskutek różnic temperatury między równikiem a regionami polarnymi. To wiemy.
Po drugie, ocieplanie podnosi temperatury w regionach polarnych o wiele więcej niż na równiku. To też wiemy. A zatem wskutek ocieplenia różnica między tymi regionami powinna być mniejsza, co z kolei powinno zmniejszyć, nie zaś zwiększyć, liczba burz, huraganów, cyklonów itd. Nie było ich więcej podczas ostatnich 150 lat (obecny okres ocieplania); nie było ich więcej w XX wieku; nie było ich więcej w ostatnich latach. Nie ma najmniejszych powodów, by sądzić, że będzie ich więcej w obecnej fazie ocieplenia.
Dane na ostatnie 150 lat nie wykazują żadnej korelacji między ociepleniem a takimi zjawiskami; skłaniają raczej do tezy, że gwałtowne burze i huragany wzmacniają się w okresach oziębienia. W Chinach (gdzie dane pisemne na ten temat sięgają najdalej wstecz) stwierdzono, że podczas średniowiecznego ocieplenia były średnio cztery poważne powodzie na każdy wiek, ale dwa razy tyle podczas małej epoki lodowej; susze natomiast były ponad trzy razy częstsze podczas okresów zimnych.
[srodtytul]Kneblowanie konsensusem[/srodtytul]
W całą tę kwestię uwikłane są ogromne ilości interesów partykularnych. Tysiące ludzi, etatów, konferencji jest bezpośrednio zależnych od utrzymywania mitu na temat globalnego ocieplenia, który pozwala „wystraszać” od rządów fundusze. Stąd gwałtowność ataków na naukowców (w tym ze strony innych naukowców), którzy ośmielają się przeciwstawiać próbom zastraszenia; stąd cała seria nieuczciwych prób ich zdyskredytowania lub zakneblowania, poczynając od prób zagłuszenia wszelkiej dyskusji hasłami typu „konsensus” lub „debata się skończyła”, a kończąc na insynuacjach i podstępach, a nawet próbach fałszerstw.
Do tych ostatnich można zaliczyć próbę dopisania nazwisk do (liczącego obecnie już ponad 31 000 podpisów) oświadczenia naukowców sceptycznych co do ludzkiego wkładu w globalne ocieplenie: dopisano pewną liczbę nazwisk naukowców broniących „konsensusu” wokół tej tezy, by potem móc je „odkryć” i oświadczenie uniewiarygodnić, twierdząc, że zostały dopisane bez ich zgody, by zwiększyć liczbę sygnatariuszy. Warto przy okazji zauważyć, iż oświadczenie to pokazuje dość dobitnie, że konsensusu na ten temat raczej brak.
Nie twierdzę oczywiście, że wszyscy propagujący tezę o antropogennym dwutlenkowęglowym ociepleniu działają w złej wierze ani że wszyscy naukowcy popierający tę tezę są nieuczciwi. Lecz w dziedzinie tej – wydaje się, że bardziej niż w innych – roi się od błędów, selektywnie wybranych (świadomie lub nie) danych, fałszywych pomiarów i niechlujnych badań dających fałszywe wyniki. Wśród tych ostatnich należy wymienić pewną liczbę stacji mierzących temperaturę, usytuowanych w miejscach, gdzie w sposób gołym okiem widoczny usytuowane być nie powinny: przy fabrykach, lotniskach i innych źródłach ciepła.
Zdarzają się też zwykłe pomyłki, jak na przykład – co stało się niedawno – pomieszanie pomiarów z dwóch różnych stacji na Antarktydzie, z których jedna na dodatek okazała się zagrzebana w śniegu. Skutkiem tego wszystkiego są zawyżone – czasem bardzo istotnie zawyżone – pomiary temperatury, później rozpowszechniane w prasie, powielane w propagandzie, używane w artykułach naukowych i wcielane do baz danych modeli klimatu.
Trzeba mieć świadomość ogromu tego przemysłu. Stoją za nim interesy nie tylko środowisk eksperckich, lecz także pośredników (na przykład w handlu „limitami”, przyznawanymi w związku z tak zwanym kompensowaniem emisji CO2), przedsiębiorstw produkujących farmy wiatrowe i panele słoneczne), organizacji pozarządowych (zależnych od funduszy z Brukseli – jest ich ponad 350) oraz polityków (którym zależy na głosach Zielonych). I oczywiście ideologów, którzy głoszą, że wszystkiemu, ze szczególnym uwzględnieniem globalnego ocieplenia, jest winien imperializm amerykański, kapitalizm i wyzysk.
Protokół z Kioto jest korzystny także dla Rosji, która będzie mogła zarobić miliardy dolarów, sprzedając Europie swoje „limity” za zmniejszone (od czasów ZSRR) emisje węglowe. To z kolei pozwoli Europie – kosztem podatników – dostosować się do wymogów Kioto bez zmniejszenia własnych emisji węglowych. Innymi słowy, głównym skutkiem Kioto byłoby przekazanie Rosji pieniędzy z kieszeni europejskich podatników.
Należy też przypomnieć, że nawet gdyby globalne ocieplenie było skutkiem ludzkich działań; nawet gdyby można było na nie wpłynąć, redukując emisję CO2; nawet gdyby protokół z Kioto mógł przynieść jakieś prawdziwe korzyści; nawet gdyby jego koszt nie był o wiele większy, niż te korzyści są warte – to nadal, jak już dawno obliczył Bjorn Lomborg, , osiągnęlibyśmy jedynie przesunięcie skutków globalnego ocieplenia o zaledwie kilka lat.
W pogłębiającym się kryzysie ekonomicznym warto może to wszystko wziąć pod uwagę.
[b]Agnieszka Kołakowska jest publicystką i tłumaczką. Mieszka w Paryżu[/b]