Misie polarne nadal mają się dobrze

Obecne ocieplenie klimatu jest fazą cyklu, który powtarza się mniej więcej co 1500 lat i nie przyniósł jak dotąd zagłady życia. Jedyne, co mógłby zniszczyć, to posady ekspertów i budżety organizacji żyjących z wymuszania strachem funduszy na walkę z efektem cieplarnianym

Aktualizacja: 21.03.2009 13:55 Publikacja: 21.03.2009 00:30

Misie polarne nadal mają się dobrze

Foto: BEW

Każdy wie, że gdy meteorolodzy przewidują słońce, należy mieć pod ręką kalosze i parasolkę. Więc podziwu to godne, doprawdy, jak w obliczu niemożności przewidzenia pogody z tygodnia na tydzień niektórzy „eksperci” potrafią ją przewidzieć w skali setek lat. Przypomnijmy hiobowe przepowiednie w filmie Ala Gore’a i kasandryczne proroctwa, jakimi raczą nas w prasie ekolodzy, alterglobaliści i aktywiści ochrony środowiska: za dziesięć lat roztopi się większość Arktyki i poziom oceanów podniesie się o kilka metrów; za cztery lata oceany zaleją niektóre wyspy na Pacyfiku; w ciągu dziesięciu lat zniknie wiele lodowców, Kalifornia zamieni się w pustynię itd.

Przypomnijmy też, że w latach 70. klimatolodzy straszyli nas rychłym nadejściem… nowej epoki lodowej. Amerykańskie pismo „Science” straszyło niedawno, że w pewnych rejonach poziom oceanu mógłby – „kiedyś w przyszłości” – podnieść się o około 7 metrów. Za dziesięć lat? za sto? za tysiąc? Cóż, wszystko jest możliwe. Możliwe też, że „kiedyś” nauczymy się oddychać pod wodą.

Okazuje się jednak, że istnieją jeszcze bardziej utalentowani eksperci, zdolni do przewidzenia sytuacji meteorologicznej za tysiąc lat. Jeden z ekspertów oenzetowskiego IPCC (Międzynarodowy Panel o Zmianie Klimatu) oznajmił niedawno, że globalne ocieplenie stało się „nieodwracalne” i że przez tysiąc lat nie będzie można na nie wpłynąć.

[srodtytul]Winne Słońce, a nie dwutlenek[/srodtytul]

Globalne ocieplenie nie stało się jednak nieodwracalne i z biegiem czasu stwierdzenie to można z coraz większą pewnością zaryzykować. Nie stało się nieodwracalne, ponieważ zawsze było nieodwracalne i zawsze takie pozostanie. I długo przed upływem tysiąca lat odwróci się samo, ponieważ wszystko wskazuje na to, że jest ono cykliczne. Są silne powody, by wątpić, że nawet za sto tysięcy lat uda się na tę sytuację wpłynąć.

Niektóre z tych powodów są znane od dość dawna: w ostatnim dziesięcioleciu ukazało się dużo wiarygodnych naukowych prac wykazujących, że dwutlenek węgla nie jest głównym czynnikiem kierującym zmianą klimatu i że jego rola w globalnym ociepleniu jest bardzo mała (szacowana przez niektórych naukowców na 20 – 40 proc., przez innych na mniej) lub znikoma. Bywa nawet zerowa: wiadomo, na przykład, że setki milionów lat temu – w tym podczas epok lodowych – poziom dwutlenku węgla w atmosferze był dziesięciokrotnie większy niż dziś.

Ocieplenie w XX wieku, kiedy wzrósł poziom dwutlenku węgla w atmosferze, nie było większe niż w poprzednich epokach ocieplania; badania wykazują też, że lodowce nie zmniejszały się szybciej w XX wieku niż w poprzednich. Z kolei o związku między Słońcem a klimatem wiadomo już od wieków. Ale dopiero w ostatnich latach naukowcy zaczynają odkrywać szczegóły licznych i niezmiernie złożonych mechanizmów, przez które aktywność Słońca oddziałuje na klimat. Widać coraz wyraźniej, że to Słońce, nie zaś poziom CO2, jest głównym czynnikiem kierującym zmianami klimatu.

Skłaniają do tego wniosku liczne prace w ogromnej ilości różnych dziedzin – od fizyki Słońca i astrofizyki poprzez oceanografię, geologię i paleogeologię, geofizykę, biologię, chemię, botanikę, klimatologię i paleoklimatologię, do rolnictwa (okazuje się bowiem, że to na wydziałach rolnictwa dokonywana jest większa ilość prac nad dwutlenkiem węgla).

Prace te, od najstarszych po najnowsze, można znaleźć na stronach internetowych o klimacie (m.in.: climateaudit.com, climatedebatedaily.com, sciencebits.com, scienceandpublicpolicy.org i climatescienceinternational.org); są też szczegółowo opisane w książce pod zaskakującym tytułem „Niepowstrzymywalne globalne ocieplanie” („Unstoppable Global Warming”, S. Fred Singer, Dennis T. Avery) i równie zaskakującym podtytułem: „Co 1500 lat”.

Owszem, wszystko zdaje się wskazywać na to, że jesteśmy w kolejnej fazie ocieplenia. Ale jest to faza, która, jak pokazują liczne prace, trwa już od około 150 lat. Faza ta powtarza się cyklicznie od ponad miliona lat i wszystko zdaje się świadczyć o tym, że jest związana z aktywnością Słońca.

[srodtytul]Raz na 1500 lat[/srodtytul]

Obecna faza zdaje się być jednym z cykli ocieplania i oziębiania, które powtarzają się mniej więcej co 1500 lat w epokach międzylodowych. Wewnątrz tych cykli powtarzają się mniejsze, bardziej umiarkowane okresy ocieplenia i oziębienia, trwające kilkaset lat. Tak więc było rzymskie oziębienie (ok. 600 – 200 p.n.e.) i ocieplenie (200 – 600), średniowieczne oziębienie (600 – 900) i ocieplenie (900 – 1300), mała epoka lodowa (1300 – 1850) i obecna faza ocieplenia (wewnątrz której bywają też krótkie fazy oziębienia, np. 1940 – 1975). Rdzenie lodowe wydobyte z Grenlandii i z Arktyki pokazują, że w ciągu ostatniego miliona lat było 600 takich 1500-letnich cykli.

Wszystkie te poszczególne fazy są udokumentowane, nie ma co do ich istnienia najmniejszej wątpliwości. Nie ma też wątpliwości co do ich prawdziwie globalnej skali. Potwierdzają to niezliczone dowody z najróżniejszych źródeł, zebrane z całego świata – z Europy, Chin, Japonii, Ameryki, Bliskiego Wschodu, Tybetu: badania pierścieni drzew, rdzeni lodowych, pyłków zachowanych w skamielinach, osadów na dnie morza, śladów migracji ludności (z gór w doliny podczas zimnych okresów i z powrotem na górę podczas ciepłych), stalagmitów jaskinnych (które wyraźnie pokazują ślady małej epoki lodowej), granic lasów (wyższych podczas ocieplenia: na zachodniej Syberii na przykład badania pokazały, że około roku 1000 granica lasów sięgała 30 metrów wyżej niż obecnie, a około roku 1350 znów się cofnęła), roślin i winnic (podczas okresów ocieplania się rozszerzających się na północ). Potwierdzają je liczne historyczne źródła, listy, zapisy i dokumenty różnego rodzaju, a także literatura, a nawet sztuka. Potwierdza je także architektura: spora część wielkich europejskich budowli, jak katedry i zamki, powstała podczas epoki średniowiecznego ocieplenia, kiedy plony były bogate, zapasy żywności obfite, transport łatwiejszy i siła najemna wystarczająco duża na takiego rodzaju przedsięwzięcia.

[srodtytul]Prawda w obrazach[/srodtytul]

Nie czytamy o tym wszystkim w prasie. O istnieniu średniowiecznej i rzymskiej fazy ocieplenia nie można było się dowiedzieć ze słynnego i teraz już całkowicie skompromitowanego wykresu IPCC o kształcie kija hokejowego, z którego bazy danych te niewygodne fazy zostały usunięte; o 1500-letnim cyklu, od dawna już znanym (naukowcy, którym zawdzięczamy jego odkrycie – Willi Dansgaard, Hans Oeschger i Claude Lorius – w 1996 r. otrzymali za swoje prace nagrodę Tylera znaną jako „Nobel w dziedzinie ochrony środowiska”), nigdzie nie czytamy, choć wiadomo o nim od kilkudziesięciu lat.

Jednym z bardziej niespodziewanych źródeł potwierdzających zmiany klimatu w Europie okazało się malarstwo. W 1967 r. Hans Neuberger, profesor meteorologii na amerykańskim uniwersytecie Penn State, przeanalizował 1200 europejskich obrazów z okresu 1400 – 1967 pod względem pogody, jaką przedstawiają. Wybrawszy okres, gdy pomiary meteorologiczne już istniały (1850 – 1967) i porównawszy je z pogodą na obrazach, odkrył wysoki stopień korelacji. To z kolei pozwoliło mu ocenić, jak daleko pogoda na obrazach wcześniejszych odzwierciedlała sytuację meteorologiczną w tamtych czasach.

Jego statystyczna analiza pokazała wyraźną zmianę między epoką średniowiecznego ocieplenia a małą epoką lodową: przed 1550 r. niebo w obrazach było o wiele jaśniejsze i bezchmurne. Zjawisko to nie jest wytłumaczalne wyłącznie zmianą stylu i większym realizmem w malarstwie późniejszych epok. Od połowy XVI wieku pojawia się o wiele więcej niskich chmur; po 1850 r. (koniec małej epoki lodowej) ich liczba znów się zmniejsza.

Niskie chmury są ważnym czynnikiem w oziębianiu klimatu: odkryto silną korelację między ich ilością a zmianami w poziomie promieniowania kosmicznego. Korelację tę widać wyraźnie, gdy porównujemy wykresy globalnych temperatur z wykresami przedstawiającymi dane o aktywności Słońca (czerpane między innymi z izotopów węgla-14 w pierścieniach drzew i berylu-10 w rdzeniach lodowych w Grenlandii; izotopy te tworzą się, gdy promienie kosmiczne uderzają w wysoką atmosferę).

Gdy Słońce jest mało aktywne, większa ilość promieni kosmicznych przedziera się przez atmosferę, jonizując molekuły powietrza i powodując tworzenie się niskich, mokrych chmur, które odbijają promieniowanie słoneczne, co z kolei obniża temperaturę na Ziemi. Tak więc duże ilości niskich chmur są oznaką mniej aktywnego Słońca. Z kolei aktywne Słońce wysyła silniejszy „wiatr słoneczny”, który chroni Ziemię przed promieniami kosmicznymi. Jest to tylko jeden z mechanizmów, przez które Słońce wpływa na klimat Ziemi.

[srodtytul]Lodowce niezagrożone[/srodtytul]

Autorzy wspomnianej powyżej książki cytują ogromną liczbę prac naukowych, by podać wyczerpujący obraz obecnego stanu badań nad zjawiskami, o których w kontekście sporu o globalne ocieplenie najczęściej jest mowa: lodowce (ponoć gwałtownie topniejące), niedźwiedzie polarne i pingwiny (ponoć krytycznie zagrożone), rozmaite inne gatunki zwierząt (ponoć na skraju wyginięcia), poziom mórz (ponoć katastrofalnie wzrastający), huragany, cyklony i burze (ponoć częstsze i silniejsze).

Dowiadujemy się o najnowszych pracach badających historię i obecny stan lodowców w kilku rejonach globu. Istotnie, topnieją nieco po brzegach niektóre lodowce na zachodniej Arktyce (stanowiącej mały ułamek lodu arktycznego – około jednej szesnastej). Ale ogólnie, i w pozostałych częściach Arktyki, warstwy lodu raczej grubieją; globalnie pokrycie lodowe wróciło do poziomu z 1979 r. Różne europejskie lodowce cofnęły się po końcu małej epoki lodowej, po 1850 r. Nie wiadomo jednak, jakie były tego przyczyny. W różnych częściach świata niektóre lodowce się cofają (i to czasem w okresach oziębienia), inne zaś rosną – czasem w okresach ocieplenia.

Tak było zawsze: lodowce od tysiącleci cofają się i rosną, topnieją i grubieją. Naukowcy szacują, że potrzeba by było siedmiu tysięcy lat, zanim stopniałby lód w zachodniej Arktyce – ale nie doszłoby nigdy do tego, ponieważ nastąpiłoby przedtem kilka epok lodowych, podczas których lodowce ponownie by urosły.

O perspektywie wzrostu poziomu mórz IPCC trzykrotnie zmieniało zdanie: teraz przewiduje wzrost jedynie 18 – 59 cm do końca stulecia. Według specjalistów w tej dziedzinie nie ma naukowej metody przewidzenia wzrostu poziomu mórz w XXI wieku. W ostatnim dziesięcioleciu nie widać prawie żadnej zmiany; w ciągu ostatnich 300 lat nie widać żadnej tendencji.

Ci spośród specjalistów, którzy są gotowi zaryzykować przepowiednię, szacują wzrost poziomu oceanów w XXI wieku na 10 – 15 cm – taki sam mniej więcej jak w poprzednich wiekach. Nie widzą powodów, aby obawiać się większego niż poprzednio wzrostu poziomu mórz. Zwłaszcza że podczas ocieplania cieplejszy ocean wyparowuje więcej wody, z której część – znanymi, choć też skomplikowanymi mechanizmami – wędruje do Arktyki, gdzie zamarza jako śnieg i lód, wskutek czego poziom morza opada.

Wynika też z badań, że wzrost poziomu oceanów w przeszłości – podczas okresów ocieplania, lecz również oziębiania – bywał nieporównywalnie większy niż dziś: po ostatniej epoce lodowej poziom mórz podniósł się o około 120 metrów. Po czym, gdy lody stopniały, wzrost ten spowolniał i w końcu – kilka tysięcy lat temu – wydaje się, że się ustabilizował.

Żadne badania nie wykazały istotnego przyspieszenia tempa wzrostu w XX wieku; najdalej sięgające dane o poziomie morza, zbierane w Sztokholmie przez tysiąc lat, pokazują, że od roku 800 na północnej półkuli zmiany w poziomie morza wskutek zmian klimatycznych były zawsze w granicach plus/minus 1,5 mm rocznie, ze średnią blisko zera.

[srodtytul]Zwierzęta sobie poradzą[/srodtytul]

Przejdźmy do losu misiów polarnych i innych dzikich gatunków. Autorzy UGW zwracają naszą łaskawą uwagę na fakt, że ogromna większość gatunków zwierząt istnieje od co najmniej miliona lat; przeżyły one zatem 600 cykli ociepleń i oziębień, w tym nie tylko epoki o wiele cieplejsze i zimniejsze niż nasza, lecz również bardzo gwałtowne zmiany klimatyczne. I nie wyginęły.

Gatunki znikały z różnych powodów (katastrofy typu meteoryt, polowanie, rolnictwo), ale brak naukowych dowodów wyginięcia jakiegokolwiek gatunku wskutek obecnej fazy ocieplania.

W jednym scenariuszu, sporządzonym przez proroków rychłej zagłady, wzrost temperatury o 0,8 stopnia Celsjusza miałby doprowadzić do wyginięcia 20 proc. gatunków dzikich zwierząt na świecie. Jest to – zauważają autorzy wspomnianej książki – przepowiednia, którą łatwo sprawdzić, ponieważ w ciągu ostatnich 150 lat nasz klimat już się ocieplił o 0,8 stopnia – i żadne gatunki nie wyginęły z tego powodu.

W okresach ocieplania najróżniejsze gatunki zwierząt, a także roślin, rozszerzały swoje naturalne siedlisko na północ, podczas gdy południowa granica pozostawała taka sama. Rośliny zresztą być może nie musiałyby w ogóle się przemieszczać na północ wskutek obecnej fazy ocieplenia, ponieważ wyższy poziom dwutlenku węgla jest dla nich korzystny – o czym skłonni są zapominać miłośnicy zastraszania „dwutlenkowęglowym” ociepleniem. Należy też pamiętać (co też często zaniedbują prorocy zoologicznej katastrofy), że zwierzęta umieją się dostosowywać do nowych klimatów i często dostarczały dowodów tej zdolności. Mogą też migrować – umiejętność, którą też dość często w przeszłości się wykazywały.

Jeszcze słowo o burzach, huraganach i cyklonach. Po pierwsze, gwałtowne meteorologiczne zjawiska tego typu powstają wskutek różnic temperatury między równikiem a regionami polarnymi. To wiemy.

Po drugie, ocieplanie podnosi temperatury w regionach polarnych o wiele więcej niż na równiku. To też wiemy. A zatem wskutek ocieplenia różnica między tymi regionami powinna być mniejsza, co z kolei powinno zmniejszyć, nie zaś zwiększyć, liczba burz, huraganów, cyklonów itd. Nie było ich więcej podczas ostatnich 150 lat (obecny okres ocieplania); nie było ich więcej w XX wieku; nie było ich więcej w ostatnich latach. Nie ma najmniejszych powodów, by sądzić, że będzie ich więcej w obecnej fazie ocieplenia.

Dane na ostatnie 150 lat nie wykazują żadnej korelacji między ociepleniem a takimi zjawiskami; skłaniają raczej do tezy, że gwałtowne burze i huragany wzmacniają się w okresach oziębienia. W Chinach (gdzie dane pisemne na ten temat sięgają najdalej wstecz) stwierdzono, że podczas średniowiecznego ocieplenia były średnio cztery poważne powodzie na każdy wiek, ale dwa razy tyle podczas małej epoki lodowej; susze natomiast były ponad trzy razy częstsze podczas okresów zimnych.

[srodtytul]Kneblowanie konsensusem[/srodtytul]

W całą tę kwestię uwikłane są ogromne ilości interesów partykularnych. Tysiące ludzi, etatów, konferencji jest bezpośrednio zależnych od utrzymywania mitu na temat globalnego ocieplenia, który pozwala „wystraszać” od rządów fundusze. Stąd gwałtowność ataków na naukowców (w tym ze strony innych naukowców), którzy ośmielają się przeciwstawiać próbom zastraszenia; stąd cała seria nieuczciwych prób ich zdyskredytowania lub zakneblowania, poczynając od prób zagłuszenia wszelkiej dyskusji hasłami typu „konsensus” lub „debata się skończyła”, a kończąc na insynuacjach i podstępach, a nawet próbach fałszerstw.

Do tych ostatnich można zaliczyć próbę dopisania nazwisk do (liczącego obecnie już ponad 31 000 podpisów) oświadczenia naukowców sceptycznych co do ludzkiego wkładu w globalne ocieplenie: dopisano pewną liczbę nazwisk naukowców broniących „konsensusu” wokół tej tezy, by potem móc je „odkryć” i oświadczenie uniewiarygodnić, twierdząc, że zostały dopisane bez ich zgody, by zwiększyć liczbę sygnatariuszy. Warto przy okazji zauważyć, iż oświadczenie to pokazuje dość dobitnie, że konsensusu na ten temat raczej brak.

Nie twierdzę oczywiście, że wszyscy propagujący tezę o antropogennym dwutlenkowęglowym ociepleniu działają w złej wierze ani że wszyscy naukowcy popierający tę tezę są nieuczciwi. Lecz w dziedzinie tej – wydaje się, że bardziej niż w innych – roi się od błędów, selektywnie wybranych (świadomie lub nie) danych, fałszywych pomiarów i niechlujnych badań dających fałszywe wyniki. Wśród tych ostatnich należy wymienić pewną liczbę stacji mierzących temperaturę, usytuowanych w miejscach, gdzie w sposób gołym okiem widoczny usytuowane być nie powinny: przy fabrykach, lotniskach i innych źródłach ciepła.

Zdarzają się też zwykłe pomyłki, jak na przykład – co stało się niedawno – pomieszanie pomiarów z dwóch różnych stacji na Antarktydzie, z których jedna na dodatek okazała się zagrzebana w śniegu. Skutkiem tego wszystkiego są zawyżone – czasem bardzo istotnie zawyżone – pomiary temperatury, później rozpowszechniane w prasie, powielane w propagandzie, używane w artykułach naukowych i wcielane do baz danych modeli klimatu.

Trzeba mieć świadomość ogromu tego przemysłu. Stoją za nim interesy nie tylko środowisk eksperckich, lecz także pośredników (na przykład w handlu „limitami”, przyznawanymi w związku z tak zwanym kompensowaniem emisji CO2), przedsiębiorstw produkujących farmy wiatrowe i panele słoneczne), organizacji pozarządowych (zależnych od funduszy z Brukseli – jest ich ponad 350) oraz polityków (którym zależy na głosach Zielonych). I oczywiście ideologów, którzy głoszą, że wszystkiemu, ze szczególnym uwzględnieniem globalnego ocieplenia, jest winien imperializm amerykański, kapitalizm i wyzysk.

Protokół z Kioto jest korzystny także dla Rosji, która będzie mogła zarobić miliardy dolarów, sprzedając Europie swoje „limity” za zmniejszone (od czasów ZSRR) emisje węglowe. To z kolei pozwoli Europie – kosztem podatników – dostosować się do wymogów Kioto bez zmniejszenia własnych emisji węglowych. Innymi słowy, głównym skutkiem Kioto byłoby przekazanie Rosji pieniędzy z kieszeni europejskich podatników.

Należy też przypomnieć, że nawet gdyby globalne ocieplenie było skutkiem ludzkich działań; nawet gdyby można było na nie wpłynąć, redukując emisję CO2; nawet gdyby protokół z Kioto mógł przynieść jakieś prawdziwe korzyści; nawet gdyby jego koszt nie był o wiele większy, niż te korzyści są warte – to nadal, jak już dawno obliczył Bjorn Lomborg, , osiągnęlibyśmy jedynie przesunięcie skutków globalnego ocieplenia o zaledwie kilka lat.

W pogłębiającym się kryzysie ekonomicznym warto może to wszystko wziąć pod uwagę.

[b]Agnieszka Kołakowska jest publicystką i tłumaczką. Mieszka w Paryżu[/b]

Każdy wie, że gdy meteorolodzy przewidują słońce, należy mieć pod ręką kalosze i parasolkę. Więc podziwu to godne, doprawdy, jak w obliczu niemożności przewidzenia pogody z tygodnia na tydzień niektórzy „eksperci” potrafią ją przewidzieć w skali setek lat. Przypomnijmy hiobowe przepowiednie w filmie Ala Gore’a i kasandryczne proroctwa, jakimi raczą nas w prasie ekolodzy, alterglobaliści i aktywiści ochrony środowiska: za dziesięć lat roztopi się większość Arktyki i poziom oceanów podniesie się o kilka metrów; za cztery lata oceany zaleją niektóre wyspy na Pacyfiku; w ciągu dziesięciu lat zniknie wiele lodowców, Kalifornia zamieni się w pustynię itd.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił