Na pozór bardzo słuszny plan. Nie jestem, przyznaję, w stanie ocenić, nie znając ani Afganistanu, ani – dzięki Bogu – talibów, ani nawet skuteczności amerykańskich żołnierzy, czy ta liczba jest wystarczająca. Natomiast i bez owej wiedzy jestem pewien, że druga deklaracja Obamy – że w ciągu 18 miesięcy Amerykanie zaczną się z Afganistanu wycofywać – jest czymś co najmniej osobliwym.
Tak, rozumiem, chodzi o uśpienie opinii publicznej, coraz bardziej niechętnej wysyłaniu wojsk do tego górzystego, odległego kraju. A z opinią trzeba się liczyć. W ostateczności można ją wprawdzie okłamać, jak na przykład zrobił to były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. To on kilka dni przed wysłaniem wojsk brytyjskich do Iraku stwierdził, że rakiety Saddama Husajna mogą dotrzeć do Anglii w ciągu 45 minut. Dopiero teraz wyszło na jaw, że Blair świadomie wprowadził ją w błąd. Wygląda na to, że wręcz preparował raporty wywiadu w taki sposób, by usuwać z nich nieprzydatne dla siebie informacje, jak choćby tę, że iracki dyktator nie dysponował bronią masowego rażenia. Jednak takie łgarstwo ma krótkie nogi. Raz, że w końcu wyjdzie na jaw, i wtedy polityk – znowu przykład Blaira – znajduje się w opałach. Dwa, że po doświadczeniach z Irakiem dzisiaj wszyscy są bardziej ostrożni i z większym sceptycyzmem podchodzą do zapowiedzi przywódców.
Co zatem zrobić? Stratedzy w Białym Domu wymyślili, że podając datę końca operacji, uspokoją potargane nerwy wyborców, łypiących na świeżo upieczonego noblistę i tak coraz mniej łaskawym okiem. W końcu 18 miesięcy nie brzmi tak źle. Amerykanie przyjadą, raz dwa zrobią porządek i następnie się wycofają. Tak to ma wyglądać.
Zastanawiam się jednak, czy ten pomysł nie jest jeszcze bardziej szkodliwy niż kłamstwa Blaira. Obama postępuje niby uczciwie – zakładam, że 18 miesięcy to termin, w który sam prezydent USA wierzy – ale czy odpowiedzialnie? Zachowuje się tak, jakby wręcz zapraszał talibów do oporu. Mówi im przecież: jeśli przetrzymacie najbliższy czas, wygracie.
Nie jestem, powtarzam, wojskowym strategiem. Ale pierwszy raz słyszę, żeby rozpoczynając kampanię wojenną, wódz mówił swoim wrogom, ile czasu ona potrwa. W walce z talibami, jeśli coś ma sens, to determinacja. Ta zaś albo jest całkowita, albo nie ma jej wcale. Obawiam się, że chcąc zapewnić sobie poklask opinii publicznej, Obama bardzo poważnie osłabił swoją armię. Naprawdę, trudno uwierzyć, że amerykańska operacja zakończy się powodzeniem. Prawda i skuteczność nie idą w czasie wojny w parze.