Koniec kwietnia. Katarzyna Hejke, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”, wraca samochodem do domu. Włącza Radio Zet. W serwisie informacyjnym słyszy, że jej były mąż powiadomił prezydenta RP, iż szef Janusz Kurtyka ma z nią romans i w zamian za możliwość intymnych kontaktów przekazywał jej tajne dokumenty z IPN. – To był szok – wspomina. – Nikt z Radia Zet nawet do mnie nie zadzwonił, by zapytać, czy coś jest na rzeczy. Potem okazało się, że informacja o liście krążyła już od kilku dni po różnych redakcjach, ale nikt poza jedną stacją radiową nie zdecydował się jej wykorzystać.
Sprawa z pogranicza magla, nieoparta na żadnych dokumentach szybko trafiła do Internetu i większości mediów. „Kurtyka niegodny orderu, bo uwiódł cudzą żonę?” – zapytała od razu „Wyborcza” i opublikowała na stronie internetowej cały list Krzysztofa Hejkego. „Prezes Kurtyka, cudza żona, teczki IPN i prokurator” – to tytuł następnego artykułu. Prokuratura wszczyna postępowanie sprawdzające, czy prezes IPN przekazał nielegalne akta dziennikarce „Gazety Polskiej”. „Gazeta Wyborcza” informuje, że do śledztwa włącza się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Atmosfera grozy rośnie. W Radiu Zet wicepremier Grzegorz Schetyna mówi, że jest bardzo zbulwersowany sprawą. – Powinno się tym zająć Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej – grzmi ówczesny człowiek numer dwa w polskim rządzie.
„Polityka” drukuje reportaż o rodzinnych perypetiach małżeństwa: „Hejke kontra Hejke”. – Na publikacji tego tekstu najbardziej ucierpiały dzieci Kasi – mówi jeden ze znajomych dziennikarki.
Wokół „Gazety Polskiej” i jej dziennikarzy szybko zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
[wyimek]Każda redakcja musi się liczyć z procesami, ale trudno nie zapytać, co spowodowało, że na niewielki tygodnik nagle spadła taka lawina pozwów i kontroli[/wyimek]