Nie wierzę już w bunt

Rozmowa z Bartkiem „Fiszem” Waglewskim, rocznik 1979

Aktualizacja: 25.05.2010 12:08 Publikacja: 21.05.2010 21:28

Bartek „Fisz” Waglewski

Bartek „Fisz” Waglewski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Ciekaw jestem, jak zapamiętałeś naszą współczesną historię? [/b]

Kiedy wprowadzono stan wojenny, ojciec koncertował z Osjanem w Europie Zachodniej i miał problemy z powrotem do Polski, a właśnie urodził się Piotrek, mój brat. Rozumiałem wszystko na swój sposób. Miałem trzy lata i kiedy widziałem czołgi, żołnierzy – cieszyłem się. Coś się działo. Nie było mi co tłumaczyć. Miałem swój świat, wojsko na ulicach mi imponowało – było jak w filmie o czterech pancernych. Potem pojawiły się na Ursynowie pierwsze bazarki. I wielki bazar na Skrze. Ludzie wynosili z domu to, co barwne. Rozkładali na gazetach magazyn „Bravo”. Dziewczyny z „Bravo” miały białe zęby. Nie rozumiałem niemieckich i angielskich komiksów, ale zbierałem je, bo były kolorowe. X-Mana, Supermana. Dorwać taki komiks, to było coś. W najgorszym wypadku Kaczora Donalda. Oglądało się plakaty. Wymyślono pierwsze gry komputerowe.

[b]A później? [/b]

Pamiętam otwarcie pierwszego McDonalds'a i sklepów odzieżowych. Levi'sa. I pytania – kogo na to stać? Kto może w tym chodzić?

[b]Cezurą historyczną nie są dla ciebie wybory czerwcowe – tylko otwarcie pierwszego McDonalds'a? [/b]

Tak, bo kiedy były wybory w 1989 r., miałem 11 lat.

[b]Ale z biegiem lat obserwowałeś polityczną wojnę?[/b]

To było tak jak teraz, gdy rozmawia się przy obiedzie, kto jest za PiS, a kto za PO. Wtedy ważne było, kto jest postkomunistą, a kto solidarnościowcem. To była bardzo żywa historia. Do dziś pamiętam takie nazwiska jak Tymiński. Miałem 11 lat i widziałem, że dzieje się coś dziwnego. Człowiek z czarną teczką, z dziwną żoną. Niesamowita telenowela, która działa się naprawdę, bo przecież przeszedł do drugiej tury. Potem w klasie był podział – kto za Kwaśniewskim, a kto za Wałęsą. Podział na tych, którym było dobrze dawniej, i tych, którzy chcą pięknej przyszłości. Ale interesowałem się głównie piłką nożną.

[b]A kiedy dostałeś dowód osobisty, głosowałeś? [/b]

Tak. Pierwsze głosowanie było przeciw. Pod koniec lat 90. wracali do władzy ci, którzy już rządzili. Wracali już jako szacowni politycy.

[b]Czy dziś rozmawiasz jeszcze o polityce? Jesteś w stanie opowiedzieć się po jednej ze stron politycznego sporu? [/b]

Nie. Jestem tym zmęczony. Polityka stała się wirtualna. Nawet jak kliknę na jakiś artykuł, pojawia się reklama. Wśród znajomych nie porusza się politycznych tematów. Mam małe dzieci i cały wolny czas poświęcam rodzinie.

[b]Rodzina jest formą sukcesu? [/b]

Dla mnie największego. Zawsze o tym marzyłem. Wyobraź sobie – jeździmy po miejscach brudnych, oblanych piwem, zaśmieconych niedopałkami papierosów. Wychodzimy na scenę. Wrzeszczymy. Uwalniamy z siebie demony. I wracamy do domu. Drzwi otwiera mi żona z dzieciakami. Siadam w fotelu. Słucham Mozarta. Jest pięknie.

[b]Czy jako dziecko miałeś poczucie rodzinnej stabilności? [/b]

W czasie Osjana ojciec był w domu rzadziej, ale jak już był – to od rana do wieczora. Przez poniedziałek, wtorek, środę. Aż się miało dosyć. Chciało się trochę wolności. No tak jest! Choćby posłuchać Slayera, pograć na gitarach. Później wrócić do domu. Potem wyjeżdżał w weekendy, ale to nie budziło mojego lęku. Żyję podobnie jak ojciec. Jestem w domu od poniedziałku do czwartku. Nie ma mnie w weekend.

[b] Nie żałujesz rodzinnych sobót i niedziel w domu? [/b]

Niestety życie muzyka ma rytm weekendowy. Kiedy wydaje się płytę – zaczyna się wariacki czas. Muszę grać. Wtedy zaczynam tęsknić do spokoju. To też się przydaje – żeby docenić dom. Na wszystko jest miejsce i czas.

[b]Czy dzieci artystów są bardziej narażone na życie towarzyskie i pokusy używek? [/b]

To stereotyp. Używki są we wszystkich rodzinach. Nigdy nie lubiłem pijaństwa. Zawsze bałem się ludzi pijanych. Nie znosiłem nikogo z bliskich osób po alkoholu. Jako dzieciak. Teraz też.

[b]Ale należysz do pokolenia, które miało dostęp zarówno do alkoholu, jak i narkotyków. [/b]

Liceum to był czas marihuany, amfetaminy, kwasu i ekstazy. I brown sugar. Brown sugar to była straszna plaga. Heroina wykosiła wielu moich znajomych. Niektórym udało się z tego wyjść, bo poszli na detoks albo wyjechali z Warszawy.

[b]Miałeś poczucie śmierci, która buszuje wśród was? [/b]

Najpierw było jak w amerykańskim filmie. A potem zaczął się koszmar. Przychodzili do mnie koledzy i ginęły płyty, książki. Muzycy, z którymi współpracowałem, przestawali pojawiać się na próbach, bo sprzedali kontrabas i trąbkę. Kiedy ma się 16 i 17 lat trudno sobie poradzić. Całe liceum to jest czas zagubienia i poszukiwania. Okazuje się, że nie jesteś najlepszy i najfajniejszy, bo nie masz pieniędzy i najfajniejszych ubrań – Diesla, Cottonfielda.

[b]Jak porównać wpływ alkoholu i narkotyków? [/b]

To zależy od człowieka. Co ma w głowie. Czego się nauczył w domu. Znam ludzi, którzy nie poradzili sobie zarówno z alkoholem, jak i z narkotykami. Demony wychodzą z człowieka po wódce i po marihuanie. Moja teoria jest taka, że najfajniej jest na trzeźwo. Używki to pójście na łatwiznę. Jak się poszuka w głowie – wszystko da się tam znaleźć. To jest trudne, ale piękne.

[b]Czy coś się zmieniło od czasu liceum? [/b]

Tak. Narkotyki, czyli dopalacze można kupić teraz normalnie w sklepie. To bardzo dziwne.

[b]Wydałeś z Piotrem „Emade” Waglewskim i Michałem Sobolewskim ostrą gitarową płytę pod szyldem Kim Nowak. Trochę jak White Stripes. Fani będą zaskoczeni. Koniec z rapem? [/b]

Nic nie planujemy. Działamy spontanicznie. A zaskoczeni będą ci, którzy znają nas z płyt. Na koncertach różnie graliśmy. Dojrzewaliśmy w latach 90., kiedy współistniały dwa muzyczne nurty – postpunk i hip-hop. Beastie Boys udowodnili, że można przedstawić kulturę afro-amerykańską w punkowy sposób.

[b]Kiedy zacząłeś rapować, zastanawiałeś się nad tym, że stajesz się podobny do mieszkańców czarnych amerykańskich przedmieść i blokowisk? [/b]

Nie było żadnej ideologii. W muzyce zawsze szukałem emocji. Prostoty. Znalazłem ją w hip-hopie i jazzie. W rapie interesowała mnie zabawa słowem, które stało się instrumentem rytmicznym. Forma piosenki uniemożliwia improwizację, bo wszystko jest w niej podporządkowane melodii. Rap nie nakładał żadnych ograniczeń.

[b]Jesteś z inteligenckiego domu. Nie bałeś się śmieszności, ubierając i wyglądając jak mieszkaniec czarnego getta? [/b]

To było naturalne i wiązało się ze środowiskiem, w którym dojrzewaliśmy. Pamiętam zachwyt nad tym, co działo się w Ameryce. W naszych blokach pojawiła się telewizja kablowa, MTV. To był czas, kiedy jeździło się na deskorolce, co łączyło się ze słuchaniem muzyki postpunkowej i hip-hopu. Może w masie wszystko wyglądało śmiesznie, ale byli twórcy oryginalni, którzy stworzyli swój własny język – Kaliber 44, Paktofonika.

[b]Ale wcześniej fascynował was heavy metal.[/b]

Byliśmy szczeniakami, buntowaliśmy się. Graliśmy w dwóch zespołach – Grand Macabre i Katharsis. Miałem gumowane czarne spodnie i długie włosy. Ale tylko z tyłu. Grzywkę musiałem przycinać. Nie podobała się pani od matematyki.

[b]Wojciech Waglewski mówił żartobliwie: synowie „robili mi wiochę”. [/b]

Kiedy włączał Milesa Davisa albo Boba Marleya, chciało się posłuchać ostrych piosenek o Szatanie.

[b]Mówisz to teraz z uśmiechem. [/b]

No tak, chociaż nie drwię z gatunku, bo to bardzo emocjonalna muzyka. Heavy metal miał baśniową, mitologiczną otoczkę. Najlepszym przykład: Iron Maiden. Czekało się, kiedy Eddie wyskoczy na scenę. Zaczęło się od Hendriksa, potem był zespół Black Sabbath, który cały czas brzmi doskonale, choć to proste riffowe granie. Zazwyczaj firmowali je ludzie inteligentni. Alice Cooper mówił, że zaprasza na horror. Tak jak do kina.

[b]Jeździłeś do Jarocina? [/b]

W drugiej połowie lat 80. zabrał mnie ojciec. Miałem dziewięć lat. Jarocin zaskoczył mnie właśnie heavy metalem. Pamiętam zespół Wilczy Pająk i występ, który zaczął się od wybuchu. A później wyskoczył na scenę pan z wielką pieszczochą. I to robiło niesamowite wrażenie na dziecięcej wyobraźni.

[srodtytul]Jak ci się gra z bratem?[/srodtytul]

Fajnie. Pod względem muzycznym możemy się dogadać zawsze. Na inne tematy – niekoniecznie. Mamy inne temperamenty, zainteresowanie. W muzyce nie ma czasu na rozmowę. Bierzemy instrumenty i gramy. Jest porozumienie i czad. Współpracujemy już dziesięć lat.

[b]Ojciec to muzyczny rywal?[/b]

Chciałem udowodnić, że wszystko zawdzięczam sobie, a nie nazwisku. To uczciwe. I mam czyste konto. Pierwszą płytę „Polepione dźwięki” wydał Tytus, mój i Piotrka znajomy. Ojciec nie wiedział, że coś nagrywamy. Płytę usłyszał długo po premierze. Nie wiem, czy do końca był zachwycony. Ale nas to nie interesowało. Poszliśmy własną drogą.

[b]Ciekawe, że z ojcem nagraliście gitarową płytę – „Męską muzykę”. [/b]

Mój ojciec chciał, żeby Piotrek wyprodukował mu album. Potem poprosił mnie o teksty. Okazało się, że możemy się porozumieć dzięki prostym bluesowym akordom z domieszką samplerowej produkcji. Okazało się, że to hula. A przy okazji „Męskiej muzyki” przypomniałem sobie, że fajnie jest grać na gitarze basowej. Z Piotrkiem, który jest bębniarzem, tworzymy sekcję. I się dzieje. Rodzi się czysto muzyczny dialog, o jakim zapomniałem.

[b]Co dziś znaczy dla ciebie bunt?[/b]

Nie krzyczę, że jakiegoś polityka trzeba zdjąć z trybuny albo coś podpalić. Buntuję się pomysłem na granie. Podoba mi się Frank Zappa, który nagrywał prawie we wszystkich gatunkach i nigdy nie brakowało mu poczucia humoru. Nie lubię patosu. W muzyce rockowej i rapowej jest podejrzany. Chodzi o to, że trzeba wyjść na scenę i dać dobry koncert. Dać z siebie dużo energii. Wtedy nie ma miejsca na oszustwo. Nowa płyta ma brudne brzmienie, bo nie podoba mi się to, co słyszę w radiu na co dzień. Wszystko jest poukładane, plastikowe.

[b]Pośrednio mówisz, że bunt społeczny, polityczny nie jest już możliwy. [/b]

Bywa podejrzany. Myślę, że dla mojego pokolenia był już opakowany. Miał przygotowane ubranko. Ton nadawało MTV, a Jarocin odbywał się pod wielkim billboardem „Marlboro Rock In”. Takie czasy. Szukaliśmy polskiej Nirvany, polskiej odmiany grunge. A co dziś znaczy grunge? Powstał w Seattle, w małej mieścinie z dużym bezrobociem. Był ekspresyjną muzyką i nagle się okazało, że to moda na kraciastą koszulę i spiczastą bródkę.

[b]Przemysł odzieżowy zareagował błyskawicznie. [/b]

Muzycy byli przerażeni. Dlatego w czasach, kiedy bunt staje się medialnym sposobem na promocję, zwykłym chwytem reklamowym – nie wierzę.

[b]Czy po czasach "Solidarności", wyborach 1989 r. i upadku muru berlińskiego nasza część Europy znalazła się w społeczno-politycznej lodówce? Już tylko moda i marketing będą się zmieniać?[/b]

Mam nadzieję, że nie. Wszystko jest kolorowe, ładne, szybkie, ale czuję chaos w globalnej wiosce. Ludzie chcą wszystko mieć, dotknąć i i brakuje czasu na refleksję. To budzi frustracje.

[b]I co dalej? [/b]

Myślę nie o wielkich zmianach, tylko małych, bo w nich jest realna siła. Poza tym one naprawdę nas dotyczą. Dziś rzeczywistość dzieli się na medialną, kreowaną przez telewizję, pisma kobiece i plotkarskie oraz wyzwoloną od ich wpływu, w której ludzie komunikują się niezależnie, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami. To jest zmiana możliwa dzięki Internetowi. Zakładamy strony, wymieniamy się opiniami albo muzyką, która nie jest w Polsce w ogóle dystrybuowana. Kilka lat temu siedziałem przed telewizorem z pilotem w ręku. Dziś nie mam telewizora. Wielu moich znajomych też rezygnuje z telewizji. Żyjemy swoim życiem. Spacerujemy, chodzimy po księgarniach, antykwariatach. Wróciła płyta winylowa. To jest znamienne. Trzeba mieć czas, żeby położyć płytę na talerzu, posmakować muzykę, obejrzeć okładkę. Winylu nie da się słuchać jak mp3... Duże media nie interesują się muzyką niekomercyjną, MTV puszcza seriale i reality show, w firmach płytowych o wyborze singla decyduje to, czy będzie się dobrze prezentował jako dzwonek telefoniczny – a scena niezależna ożyła. Na koncertach Pogodno czy Mikołaja Trzaski są tłumy. Krąg ludzi, którzy żyją życiem własnym, a nie medialnym – powiększa się.

[b]Ciekaw jestem, jak zapamiętałeś naszą współczesną historię? [/b]

Kiedy wprowadzono stan wojenny, ojciec koncertował z Osjanem w Europie Zachodniej i miał problemy z powrotem do Polski, a właśnie urodził się Piotrek, mój brat. Rozumiałem wszystko na swój sposób. Miałem trzy lata i kiedy widziałem czołgi, żołnierzy – cieszyłem się. Coś się działo. Nie było mi co tłumaczyć. Miałem swój świat, wojsko na ulicach mi imponowało – było jak w filmie o czterech pancernych. Potem pojawiły się na Ursynowie pierwsze bazarki. I wielki bazar na Skrze. Ludzie wynosili z domu to, co barwne. Rozkładali na gazetach magazyn „Bravo”. Dziewczyny z „Bravo” miały białe zęby. Nie rozumiałem niemieckich i angielskich komiksów, ale zbierałem je, bo były kolorowe. X-Mana, Supermana. Dorwać taki komiks, to było coś. W najgorszym wypadku Kaczora Donalda. Oglądało się plakaty. Wymyślono pierwsze gry komputerowe.

[b]A później? [/b]

Pamiętam otwarcie pierwszego McDonalds'a i sklepów odzieżowych. Levi'sa. I pytania – kogo na to stać? Kto może w tym chodzić?

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Kryzys demograficzny, jakiego nie było. Dlaczego Europa jest skazana na wyludnienie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał