– To była wyjątkowo długofalowa i niezwykle kosztowna operacja rosyjskiego wywiadu – zaznaczył w rozmowie z „Rz” prof. John Earl Haynes, pracujący w Bibliotece Kongresu amerykański historyk, znany z książek o działalności sowieckich szpiegów w Ameryce. I zauważa, że prawdziwym zaskoczeniem był fakt, że choć większość z nich była tzw. nielegałami – a więc agentami używającymi fałszywej tożsamości – to mieli działać w USA przez ponad dziesięć lat. To istotna zmiana w taktyce. W czasach sowieckich tego typu osoby działały w Ameryce przeważnie przez dwa, trzy lata. Poza tym ostatni raz nielegałów zatrzymano w USA w latach 50. Jak wielkie znaczenie ma więc rozbicie tej siatki? – Znamienna jest wielkość tej rosyjskiej operacji. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych działalność tych ludzi miała jednak raczej niewielkie znaczenie – zauważył prof. John Earl Haynes. – Informacje, które zdobywali ci ludzie, taniej można było zgromadzić, wpisując w Google’u odpowiednie hasła – mówił nawet „Rz” prof. Robert Legvold z Columbia University, komentując wybuch szpiegowskiego skandalu.
Te oceny historyków zdają się potwierdzać amerykańscy prokuratorzy, którzy nie postawili aresztowanym agentom nawet zarzutu szpiegostwa. Zarzucono im tylko prowadzenie nielegalnej działalności na rzecz innego państwa (za co grozi do pięciu lat więzienia) oraz pranie brudnych pieniędzy (za to można dostać już 20 lat). Gdyby udowodniono im szpiegostwo, mogliby trafić za kratki na całe życie. Właśnie takie wyroki, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia, odsiadują obecnie w USA ci rosyjscy agenci, którzy dostarczali Moskwie rzeczywiście ważnych informacji.
[srodtytul]Agent (prawie) doskonały[/srodtytul]
2001 rok. 18 lutego Robert Hanssen – analityk z 25-letnim stażem pracy w FBI – jak zwykle pojawia się w Foxstone Park w Wirginii. Ubrany w ciemny garnitur, zostawia tajne materiały dla Rosjan, po czym spokojnie podejmuje pozostawioną przez nich paczkę z 50 tysiącami dolarów wynagrodzenia (miał tam tzw. dead drop). Przez 22 lata współpracy z sowieckim, a potem rosyjskim wywiadem zarobił w ten sposób 1,4 mln dolarów, wypłacanych w gotówce i diamentach. Zaczął więc myśleć, że może jest szpiegiem doskonałym. Gdy tego zimowego dnia nagle otoczyła go grupa dziesięciu uzbrojonych funkcjonariuszy FBI, Hanssen zapytał ponoć krótko: „Dlaczego zajęło wam to aż tyle czasu?”. Jak się potem okazało, między innymi dlatego, że nawet Rosjanie nie wiedzieli, jak się nazywa ani jak wygląda ich długoletni informator. Używał bowiem pseudonimu „Ramon Garcia” i nie godził się na osobiste spotkania.
Z kolei oficerowie kontrwywiadu USA po wytypowaniu w latach 90. zaledwie siedmiu agentów mających dostęp do spraw, o których dowiedziała się Moskwa, wykluczyli Hanssena z kręgu podejrzanych i bezowocnie inwigilowali innego pracownika FBI.
Zdaniem ekspertów skutki jego zdrady – potencjalnie „najbardziej katastrofalnej w historii amerykańskich służb wywiadowczych” – Stany Zjednoczone będą odczuwać jeszcze przez wiele lat. Hanssen należał bowiem do elity FBI. Odpowiadał m.in. za kontrwywiad i analizę dokumentów dotyczących sowieckich szpiegów chcących pracować dla USA. Moskwie przekazał zaś niezliczone ilości dokumentów i dyskietek komputerowych.