Rafał Ziemkiewicz o walce PO i PiS o symbol Solidarności

Podział społeczeństwa, obsługiwany politycznie przez PO i PiS, zaszedł już za daleko, aby ktokolwiek mógł pozostać poza nim

Aktualizacja: 04.09.2010 01:04 Publikacja: 04.09.2010 01:01

Wystawa zdjęć uczestników strajków w sierpniu 1980 r. w Szczecinie

Wystawa zdjęć uczestników strajków w sierpniu 1980 r. w Szczecinie

Foto: Fotorzepa, Dariusz Gorajski Dariusz Gorajski

Związkowe obchody rocznicy Sierpnia zostały powszechnie skrytykowane w mediach. Były oczywiście ku temu konkretne powody. Ale, powiedzmy sobie szczerze, gdyby tych powodów nie było, krytyka byłaby równie miażdżąca. Rzecz w tym, że oczekiwań, jakie miały wobec tej rocznicy media odzwierciedlające w większości punkt widzenia establishmentu, nie dało się spełnić. Obchody nazwano by godnymi i pochwalono tylko w takiej sytuacji, gdyby całkowicie zaprzeczyły nie tylko prawdzie historycznej (o co może najmniej trzeba się w czasach dominacji mediów obrazkowych kłopotać), ale i tożsamości głównego organizatora, jakim z natury rzeczy musi być NSZZ „Solidarność”.

Rok 2007, muszę tu wrócić do jednego ze stałych wątków w moich próbach objaśnienia współczesnej Polski, był w dziejach III RP momentem przełomowym. We wszystkich wyborach przed tą datą zwycięstwo dawały głosy niezadowolonych, odrzucających założenia i praktyczne skutki transformacji; dominowały emocje wyrażane okrzykiem: „Balcerowicz musi odejść”. Jedynie umiejętne stosowanie wyborczego kłamstwa sprawiało, że mimo to kierunek zmian pozostawał niezmieniony. Podwójny wyborczy triumf Polski solidarnej nad Polską liberalną, a potem rządy koalicji PiS – Samoobrona – LPR były najpełniejszym wykorzystaniem tych społecznych nastrojów, a zarazem ich przesileniem (i być może największej winy lidera PiS należy, wbrew stereotypowi, upatrywać w tym, że nie chciał i nie umiał współrządzić nie z Tuskiem, ale z Lepperem i Giertychem).

Wybory roku 2007 otworzyły tendencję nową: nad elektoratem odrzucającym porządek III RP zatriumfował liczebnie elektorat, który nazywam aspirującym. Aspirującym, mówiąc najogólniej, do szeroko pojmowanego awansu, zarówno materialnego, jak i do tego, co, parafrazując starą anegdotę o Suworowie i Katarzynie II, należałoby nazwać awansem na Europejczyka, i upatrującym możliwości spełnienia swych dążeń właśnie w państwie zbudowanym po Okrągłym Stole.

Od tego czasu Polska jest tylko „coraz bardziej” pod każdym względem. Władza, która coraz gorzej wywiązuje się z zapewniania „ciepłej wody w kranie”, siłą rzeczy zmuszona jest coraz mocniej podgrzewać wojnę kulturową. Opozycja zaś tak mocno okopała się na pozycjach totalnego sprzeciwu wobec szeroko rozumianej elity rządzącej, że o wyjściu z nich nie ma już mowy. Zresztą w sytuacji, gdy została już niemal całkowicie „wyzerowana” i nie krępuje jej żadna odpowiedzialność za państwo, nic jej do tego nie skłania.

[srodtytul]„Solidarność” Tuska[/srodtytul]

Przez trzy lata rządów Tuska okrzepł i ustabilizował się układ władzy, którego podstawą jest sojusz „towarzystwa” i „ferajny”. A więc z jednej strony dysponujących władzą „dystrybucji szacunku” salonów, z drugiej dysponujących władzą pieniądza i nominacji „układów”. Z jednej strony współtworzą elitę celebryci intelektu i „autorytety” wyrosłe z michnikowszczyzny, z drugiej kolesie „Rysia, Zdzisia i Mira”, produkt wzbogaconych na transformacji prowincjonalnych sitw. Pod obecną władzą dołączyli oni do najsprytniejszych przedstawicieli nomenklatury i służb, które swą pozycję w III RP ustaliły podczas wielkiego rozszabrowywania masy upadłościowej po PRL u zarania niepodległości. Opartej na tym przymierzu władzy Tuska popularność daje umiejętne zajęcie w oczach społeczeństwa miejsca wyłączności w reprezentowaniu modernizacji, awansu cywilizacyjnego i „europejskości”.

Tak ukształtowany obóz władzy potrzebuje swego mitu. Ma oczywiście wykreowany przez michnikowszczyznę mit „największego, bezkrwawego sukcesu w naszych dziejach”, czyli „porozumienia Polaków z obu stron historycznego podziału” przy Okrągłym Stole. To zdarzenie historyczne niezbyt się jednak nadaje, by porywać masy, nazbyt przebija zeń zmowa „światłych elit” przeciwko „ciemnemu społeczeństwu”. Stąd widoczne od samego początku starania Donalda Tuska (bądź co bądź, historyka, który pracę dyplomową napisał o sposobach kreowania przez sanację legendy marszałka Piłsudskiego) o przejęcie mitu „Solidarności” i Sierpnia. Dlatego za tak ważnego i cennego sojusznika uznał Lecha Wałęsę i dlatego zarówno rząd, jak i „salony” tak ochoczo wplątały się w jego historyczne krętactwa, choć jedni i drudzy doskonale wiedzieli, że prawda o „Bolku” i o zniszczeniu za prezydentury Wałęsy archiwów (nie tylko SB, ale też np. kartotek pracowniczych stoczni) jest taka właśnie, jak ją opisali Cenckiewicz i Gontarczyk.

Wobec 30. rocznicy Sierpnia zarówno władza, jak i medialny establishment miały więc oczekiwania bardzo konkretne. Sierpień ma zostać skojarzony z sielankowo postrzeganą wielką zgodą, jako swoisty historyczny wstęp do Okrągłego Stołu; z mitu Polski zbuntowanej zmienić się w mit założycielski zadowolonej, Polski dorabiającej się i grillującej.

Dla NSZZ „Solidarność”, pozostającego dysponentem tradycji Sierpnia, taka reinterpretacja jest oczywiście nie do przyjęcia. Ale PO i tak przegrała z PiS rywalizację o względy związku (a starania były, by wspomnieć choćby kuszenie europarlamentem Mariana Krzaklewskiego), więc logiczną strategią nadawania kulturowemu symbolowi Sierpnia nowego znaczenia stało się odebranie go związkowcom i zepchnięcie ich do pisowskiego getta. Potrzeba była tym pilniejsza, że rocznica zbiega się z nieuchronnie nadchodzącą konfrontacją pomiędzy władzą a związkami na tle narastających problemów ekonomicznych kraju.

Można być pewnym, że autor książki „Solidarność i duma” i zarazem premier RP jechał na zjazd nie tylko ze świadomością, że zostanie tam wygwizdany, ale wręcz właśnie po to, by zostać wygwizdanym. Po to, by wejść z salą w ostry konflikt (nie pozostawia wątpliwości świadomie konfrontacyjne wystąpienie), oznajmić jej, że dzisiejszy związek nie ma nic wspólnego z tamtym mitycznym ruchem, który dziś, w osobach kilku swych historycznych przywódców, jest w PO.

Nietrudno było się spodziewać, że przewodniczący związku musi skrytykować obecną sytuację „świata pracy” i choćby wspomnieć o zlikwidowanych stoczniach. A także, że zostanie w tym wsparty przez Jarosława Kaczyńskiego, który z kolei nie może przed takim audytorium nie wystąpić jako brat wieloletniego wiceprzewodniczącego związku i zarazem najżyczliwszego „Solidarności” prezydenta III RP.

Użycie w roli neutralizującej go „wunderwaffe” Henryki Krzywonos było piarowskim majstersztykiem do złudzenia przypominającym histeryczną scenę, jaką swego czasu urządziła w Sejmie ówczesna posłanka Sawicka, i doprawdy nie sposób uwierzyć, żeby wystąpienie na zjeździe było bardziej spontaniczne. Występ pani Krzywonos – od dłuższego już czasu wciąganej w towarzyski krąg Jolanty Kwaśniewskiej i „Krytyki Politycznej” – i jej błyskawicznie zbudowany wizerunek „królowej Internetu” i anty-Walentynowicz zbyt dobrze trafiają w potrzeby legitymizacji władzy mitem „prawdziwej solidarności”, nie tylko w tyleż emocjonalnej, co niezbornej logicznie napaści na Kaczyńskiego, ale i w takich szczegółach jak wspomniana już przyjaźń z byłą pierwszą damą czy empatyczne opowiastki o biednym, chorym Jaruzelskim.

„Rozpoczął się symboliczny proces odbierania związkowi zawodowemu znaczka »Solidarności«. W polityce odbywa się taki proces, iż sztandar dawnej, mitologizowanej już »Solidarności« przejmuje Platforma (w tym kierunku idzie porozumienie dawnych liderów), a PiS otrzymuje złamany drzewiec w postaci dzisiejszego związku zawodowego (…) »radykałów« bez siły przebicia” – konkluduje ocenę jubileuszowej awantury politolog Norbert Maliszewski.

Jako się rzekło, nie było trudno sztabowcom Tuska przewidzieć, jakie będą wystąpienia na zjeździe Śniadka i Kaczyńskiego ani jakie będą reakcje sali na nie i na premiera. Drugiej stronie zapewne takiej przenikliwości zabrakło, ale gdyby nawet planowała „rozegranie” zjazdu, to – poza niewpuszczeniem na mównicę Henryki Krzywonos – zapewne niczego by nie zmieniła.

[srodtytul]„Solidarność” Kaczyńskiego [/srodtytul]

Ocena sytuacji społecznej u obu protagonistów sceny politycznej wydaje się bowiem niemal identyczna; rozbieżne są tylko oczekiwania wobec skutków. W każdym razie Jarosław Kaczyński przyjmuje grę na zaproponowanych warunkach; to on sam je zresztą zaproponował, kreując na miejsce podziału postsolidarność – postkomuna podział Polska solidarna – Polska liberalna. Gdy Tusk obsługiwać chce establishment, marzenie o upodobnieniu się do Zachodu i zadowolonych, to Kaczyński chętnie obsługuje niezadowolonych, tradycyjną religijność i patriotyzm.

Legenda „Solidarności” ma tutaj zasadnicze znaczenie, choć, oczywiście, zupełnie inny sens. Prawdę mówiąc, bliższy historycznej prawdzie: strajk sierpniowy nie był erupcją miłości rządzonych do rządzących, wręcz przeciwnie – buntem. Nie można go tłumaczyć tylko niskimi płacami i trudnościami życia codziennego. Kręgosłup tego buntu stanowili przecież stoczniowcy będący pod tymi względami grupą uprzywilejowaną, swoistą robotniczą arystokracją swych czasów. Strajk sierpniowy był buntem przeciwko deptaniu ludzkiej godności, przeciwko przywilejom władzy, która legitymizowała się rzekomym pochodzeniem z „klasy robotniczej”, a jednocześnie na różne sposoby okazywała „robolom” butę i pogardę. Był także buntem narodowym, przeciwko władzy uległej wobec okupanta czy też kolonizatora, kierującej się nie interesem Polski i Polaków, ale poleceniami przysyłanymi z obcej stolicy.

Tak widziany Sierpień doskonale pasuje do potrzeb obecnej wojny kulturowej. Potraktowałbym poważnie pytanie zadane przez Ryszarda Bugaja: „czemu [związkowcy] są niezadowoleni? Przecież Kaczyński ich wszystkich nie kupił”. Sam Bugaj odpowiada na to pytanie tak: „[Tusk] traktuje godność jako uprzejmą rozmowę. A ludzie, którzy byli na sali, chcą przez godność rozumieć znacznie więcej. Oni uważają, że system w Polsce zbudowany jest na chciwości i braku solidarności. A zbudowała go część elit solidarnościowych. I one, łącznie z Lechem Wałęsą, w którymś momencie, w wolnej Polsce, z wagonu solidarność wysiadły”.

Innymi słowy, Sierpień został zdradzony i po 30 latach staje przed Polakami zadanie realizacji tych samych ideałów. Odrzucenia władzy, która zamiast aspiracji narodu reprezentuje interesy obcych stolic, która opiera się na pogardzie dla człowieka prostego i wyzysku, która broni chciwości i przywilejów jednostek ze szkodą dla ogółu, która pomiata naszą tradycją, religią i Ojczyzną. Taki dyskurs mają „frustraci” do przeciwstawienia sojuszowi „towarzystwa” i „ferajny”.

[srodtytul]Młodzi wobec niemożności[/srodtytul]

Swoje dobre samopoczucie buduje szeroko rozumiana władza na przekonaniu, że „frustraci” na zawsze już pozostaną w mniejszości, że, jak prorokuje cytowany wcześniej Maliszewski, zamknięty w radykalizmie PiS ani nie jest w stanie osiągnąć rządów samodzielnych, ani nie zdobędzie zdolności koalicyjnej niezbędnej do zbudowania rządowej większości. Będzie więc stopniowo wymierał, podczas gdy PO czeka długi okres niezagrożonych rządów, a potem, jeśli nawet odda władzę, to na rzecz jakiejś nowej, powstałej z czasem lewicy.

To przekonanie bardzo przypomina wiarę w siłę autorytetów prezentowaną swego czasu przez Unię Wolności. Tym razem opiera się ono na głębokiej wierze w „młodych, wykształconych i z wielkich miast”, którzy rozstrzygnęli już dwukrotnie wybory na rzecz PO i zgodnie z prawami biologii dominować będą coraz bardziej nad „starszymi, niewykształconymi i z małych ośrodków”.

W tej wierze tkwi jednak pewna pułapka. Aby nie utracić owych mitycznych „młodych”, władza musi ich nieustannie mobilizować. Narzuca to utrzymywanie na coraz wyższych obrotach propagandy poniżającej przeciwstawianych im „starszych”. Cały ten „przemysł pogardy” jest rzeczywiście szatańsko skuteczny, wykorzystuje bowiem fakt, iż przeważnie zarówno „wielkomiejskość”, jak i „wykształcenie” warstw propagandą tą dowartościowanych jest bardzo świeżej daty. Pogardą dla „wiochy” odreagowują oni własne kompleksy, co uczyniło ich ślepymi na fakt, iż awans, jakiego za sprawą tej władzy doznali, ma charakter wyłącznie symboliczny.

Można jednak podejrzewać, że rozbudzone aspiracje młodego pokolenia nie mają wyłącznie charakteru symbolicznego. Tymczasem natrafiają one na barierę niemożności. Po części wynika ona z postkomunistycznej specyfiki wszechpotęgi zawodowych i środowiskowych sitw zdominowanych przez peerelowskich jeszcze macherów reglamentujących awans i sukces na korzyść swoich rodzin i znajomych. Rząd w obecnej sytuacji nie może sobie pozwolić, by się im narażać, zresztą nie przejawia najmniejszych zamiarów.

Ale przecież jedyna „modernizacja”, którą obecny establishment jest w stanie zaproponować, polega tylko na wiernym naśladownictwie wzorów zachodnioeuropejskich, a system ów, co widać we wszystkich krajach starej Unii, właśnie młodych wyrzuca obecnie na margines. Wysokie bezrobocie w grupie wiekowej do 30. roku życia, zjawisko „wiecznych stażystów” i wysyp „kidultów” niemogących się latami odpępowić od rodziców to trwałe elementy pejzażu państw, które gorliwie małpujemy – u nas także dające się zauważyć coraz wyraźniej. Znaczący wydaje mi się fakt, że popularność PO, Tuska i establishmentowego dyskursu medialnego wyraźnie załamuje się wśród roczników najmłodszych, które najszybciej rozbijają sobie nos o barierę niemożności.

Prawem kompensacji władza musi aplikować „aspirującym” coraz silniejsze bodźce, zarówno negatywne – strachu przed „Polską ciemną”, jak i pozytywne – budowania wspólnego wyższości nad nią. Stąd przyśpieszenie w obalaniu tabu i w publicznej akceptacji dla każdego, najbardziej brutalnego ataku na pisowców.

Wyznawcy postępowego determinizmu, przekonani, że nasze dorośnięcie do wzorców unijnych i wymarcie narodowych katolików jest oczywiste i pewne, nie chcą zauważać niektórych skutków tej sytuacji. Po pierwsze – że ich „przemysł pogardy”, zamiast zawężać getto, w którym zamyka Kaczyńskiego, poszerza je. Dwukrotny wzrost sprzedaży „Gazety Polskiej” nie jest sygnałem odosobnionym, idzie w parze z pokazywanym przez sondaże zwiększeniem żelaznego elektoratu PiS, który ocenia się już nie na około 20, ale około 30 procent. Po drugie – kolejne działania mające umacniać w poczuciu wyższości „młodszych, lepiej wykształconych i z wielkich miast” jeszcze mocniej od nich mobilizują Polaków radykalnie odrzucających obecne elity. Propaganda nie tyle nawet rządu (bo sam Tusk wydaje się rozumieć pułapkę, w którą wszedł, tylko nie potrafi znaleźć z niej wyjścia), ile medialnego establishmentu, który jednak w odbiorze społecznym jest całkowicie utożsamiany z władzą, doskonale legitymizuje i wzmacnia streszczony powyżej dyskurs radykalny.

[srodtytul]Spirala szczucia[/srodtytul]

Jest to znana z historii równia pochyła: propaganda posługująca się szczuciem i pogardą musi wskazywać coraz to kolejnych wrogów i coraz mocniej ich piętnować. Oznacza to swoiste delegalizowanie całych grup społecznych, stygmatyzowanych jako pisowskie. Jedną z tych grup stają się także związkowcy z „Solidarności”, a szerzej – związkowcy w ogóle. Establishment czyni to w przekonaniu, że związki są historycznym przeżytkiem, zresztą samo myślenie w kategoriach pracowników i pracodawców uważa się już w establishmencie za anachroniczne.

Wszystko jednak dzieje się w warunkach rosnącego w astronomicznym tempie zadłużenia państwa (według danych Ministerstwa Finansów za czerwiec o 300 milionów złotych dziennie bez uwzględnienia długów samorządów i agencji) zagrażającego stabilności finansów i w obliczu prorokowanej przez ekonomistów kolejnej fali światowego kryzysu. Pewność zadowolenia, błogiej sytości i beztroskiego grillowania, na którym zbudowana została popularność PO jako partii władzy, nieuchronnie zanika, otwiera się zaś zupełnie nowa perspektywa dla związku zawodowego o spójnym historycznym wizerunku obrońcy pokrzywdzonych.

Każda ze stron walczących o prawo do historycznego znaku ma swoje rachuby. Jedna z nich musi się mylić. Ale tak czy owak, żadnej z nich nie jest potrzebna sielankowa zgoda, której przy okazji rocznicy domagały się media. Podział społeczeństwa, obsługiwany politycznie przez PO i PiS, zaszedł już za daleko, aby ktokolwiek mógł pozostać poza nim; dotyczy to także „Solidarności” i jej symboliki. Jak napisał poeta: „to się już nie sklei”.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą