Felieton Andrzeja Łapickiego o językowych talentach aktorów

Eaa, aaa, trochę, a little, un peu – tak zwykle wyglądał dialog naszych artystów z cudzoziemcami

Publikacja: 25.09.2010 01:01

Modjeska. Modrzejewska. Ona jedna powaliła na kolana widownię Anglii i Ameryki. Był to co prawda wiek XIX – może wymagania były inne, ale mówić po angielsku umiała. A co dopiero grać! Ze starych szpargałów, ze sterty „Timesów” ktoś nieżyczliwy na pewno wyłowi kiepskie recenzje, czepianie się akcentu. Ale była wielka i uznana, o czym zaświadczał sam Henryk Sienkiewicz, wówczas korespondent „Gazety Polskiej”. Wiele mówi też lapidarny telegram wysłany przez „Adriannę Lecouvreur” do męża: „Zwycięstwo. Modjeska”. Było to chwilę po amerykańskim debiucie.

Moja wielka przyjaciółka i wielka aktorka Eichlerówna pokazała mi kiedyś w tajemnicy recenzję Vladka Sheybala, jej partnera (osiadł w Londynie). Grał

w „Kupcu weneckim”. Otóż pisano, że z takim akcentem pan Sheybal nie może grać Shylocka. A moim zdaniem mówił świetnie. Skończyło się na czeskich szachistach i agentach KGB w filmach Bonda.

Olbrychski i Pszoniak wybrali się na podbój Paryża. Daniel mówił jeszcze nieźle po francusku, Pszoniak ani słowa. Za to biegał po scenie tak szybko, że i tak nie można było nic zrozumieć. Skończyło się na żydowskich krawcach.

Teraz o Fenomenie. Andrzej Seweryn nauczył się perfekcyjnie po francusku, aż zaangażowano go do Comédie-Francaise – niewątpliwie największy sukces lingwistyczny polskiego aktorstwa. W końcu osiadł w Teatrze Polskim w Warszawie „i na co mu teraz ten francuski?”, jak mówił nieodżałowany Jurek Dobrowolski.

A gdyby Łomnicki umiał po jakiemuś, Boże, po „Łatce” w Londynie miał milion propozycji! Miał grać Czajkowskiego, ale język, język! I nic z tego.

Ja mówiłem dobrze po niemiecku, co znalazło uznanie nawet u Waffen SS, ale tylko pomogło mi przeżyć. Po wojnie recytowałem w tym języku „Tren Fortynbrasa” Herberta. I muszę powiedzieć, że pogrzeb tam lepiej wypada po niemiecku. Zbieg twardych spółgłosek daje znakomite efekty onomatopeiczne.

Z młodzieżą jest lepiej, na ogół mówi po angielsku. Do rozmów przy piwie wystarczy.

Jeszcze dodajmy śpiewaków operowych. Muszą umieć zaśpiewać wszystkie partie w oryginalnych językach. No, ale czego nie dopowie, to się dośpiewa. Lepiej jednak uczyć się, uczyć – to klucz do świata. W każdym razie nie zgłupiejemy, gdy na Nowym Świecie zaczepi nas turysta: „Do you speak English?”.

I wreszcie nasza niezapomniana Ela Czyżewska. Tak trzymała się tego Nowego Jorku, ale język… Do wszystkiego miała talent, ale nie do angielskiego. Teraz rozmawia już z aniołkami, na szczęście po polsku, z nadwiślańskim akcentem. Święty Piotr znał ją z telewizji, więc przy wejściu nie było pytania: „Do you…”.

Modjeska. Modrzejewska. Ona jedna powaliła na kolana widownię Anglii i Ameryki. Był to co prawda wiek XIX – może wymagania były inne, ale mówić po angielsku umiała. A co dopiero grać! Ze starych szpargałów, ze sterty „Timesów” ktoś nieżyczliwy na pewno wyłowi kiepskie recenzje, czepianie się akcentu. Ale była wielka i uznana, o czym zaświadczał sam Henryk Sienkiewicz, wówczas korespondent „Gazety Polskiej”. Wiele mówi też lapidarny telegram wysłany przez „Adriannę Lecouvreur” do męża: „Zwycięstwo. Modjeska”. Było to chwilę po amerykańskim debiucie.

Moja wielka przyjaciółka i wielka aktorka Eichlerówna pokazała mi kiedyś w tajemnicy recenzję Vladka Sheybala, jej partnera (osiadł w Londynie). Grał

Plus Minus
Chińskie marzenie
Plus Minus
Jarosław Flis: Byłoby dobrze, żeby błędy wyborcze nie napędzały paranoi
Plus Minus
„Aniela” na Netlfiksie. Libki kontra dziewczyny z Pragi
Plus Minus
„Jak wytresować smoka” to wierna kopia animacji sprzed 15 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
gra
„Byczy Baron” to nowa, bycza wersja bardzo dobrej gry – „6. bierze!”