Romario idzie do polityki

Grał w piłkę jak artysta i anarchista. Żył podobnie. Zarobił miliony i je stracił, jest idolem ciąganym po sądach. Przed takim życiem ucieka do brazylijskiego Kongresu. Będzie tam robił to co zwykle: nie zgadzał się

Aktualizacja: 03.10.2010 22:24 Publikacja: 02.10.2010 01:01

Romario podczas kampanii wyborczej do parlamentu. Petropolis, wrzesień 2010

Romario podczas kampanii wyborczej do parlamentu. Petropolis, wrzesień 2010

Foto: PAP/EPA

Futbol dał mu wszystko, ale on i przeciw futbolowi się buntował. A dokładniej przeciw takiemu futbolowi, jaki wymyślono dla innych. Dla tej szarej masy, między którą on, artysta, biegał z piłką. Biegał to może za dużo powiedziane. Biegać nie znosił. Większość meczów przedreptał, czekając, aż piłka do niego przyleci. A gdy przylatywała, przyspieszał nagle, robił zwód i strzelał do bramki. Był w tym niezrównany.

I nie przyjmował do wiadomości, że trener może wymagać od niego czegoś jeszcze poza zwodami i strzałami. Obrażał się na taki futbol, w który trzeba grać w deszczu, w zimnie, na murawie jak kartoflisko, w brzydkich i nudnych miastach. On chciał być zawsze tam, gdzie świeciło słońce.

Odrzucał zakazy, nakazy, to, że są dziennikarze i jeszcze, nie daj Boże, chcą od niego wywiadu. Nie rozumiał, dlaczego ma się przykładać do ćwiczeń z drużyną, skoro jak tylko chciał, to mu wychodziło wszystko. A już zupełnie do niego nie trafiały kazania o sportowym trybie życia. To mu nigdy nie służyło. Romario bawi się na całego, Romario gra na całego. Kocha piłkę i kobiety, a piłka i kobiety kochają jego. Tak dobry Pan stworzył ten świat i trzeba jego wolę uszanować. Cokolwiek Romario w życiu robił: budował, burzył, gromadził, trwonił – zawsze z Bogiem na ustach.

[b]Wszystko dla dzieci[/b]

Do niedzielnych wyborów w Brazylii też idzie z pieśnią zbawienia. Przynajmniej oficjalnie. Chce się znaleźć w izbie niższej Kongresu, żeby pomagać najbiedniejszym, zwłaszcza dzieciom. Odwdzięczyć się Bogu za to, że mu tyle dał. Budować szkółki piłkarskie, ośrodki wychowawcze, pracować z niepełnosprawnymi (jego najmłodsza córka urodziła się z zespołem Downa). Immunitet parlamentarny też mu się przyda, choć o tym Romario już w reklamach wyborczych nie mówi. – W futbolu obiecywałem i dotrzymywałem słowa. Liczę na wasz głos, by móc strzelić kolejnego gola dla Brazylii – obiecuje.

W pracy z dziećmi ma doświadczenie. Wprawdzie na swoje nie chciał płacić alimentów – ma sześcioro, z czterema kobietami – ale cudze uczył futbolu w ramach prac społecznych, na które mu zamieniono wyrok więzienia za niepłacenie podatków. Do Brazylijskiej Partii Socjalistycznej (PSB), blisko związanej z ustępującym właśnie prezydentem Jose Inacio Lulą da Silva, zapisał się rok temu. Niedługo przed tym, jak wznowił na chwilę karierę, strzelając pożegnalnego gola dla America, klubu, w którym jest dziś dyrektorem.

I miesiąc po tym, jak jego 700-metrowy apartament został zlicytowany za 4,5 mln dolarów, a pieniądze trafiły do wierzycieli: fiskusa i sąsiadów, którym Romario zniszczył dom podczas przebudowy własnego.

Gdy ogłaszał decyzję o wejściu do polityki, pomylił partie i zapowiedział że wstępuje nie do PSB, lecz PSDB, czyli socjaldemokratów. Ale to szczegół, w najważniejszych sprawach się nie pomylił: od zawsze czuł się socjalistą i zawsze podziwiał Lulę. Sondaże pokazują, że ze zdobyciem mandatu do Izby Deputowanych nie będzie miał żadnego problemu.

[b]Najzdolniejszy leń świata[/b]

Grał na pięciu kontynentach przez ponad 20 lat. Był mistrzem Holandii, Hiszpanii, Brazylii, mistrzem świata i olimpijskim, w większości turniejów, w których zagrał, wybierano go na najlepszego piłkarza, strzelił więcej niż 1000 goli. I nigdzie od swoich zasad nie odstąpił. – Najzdolniejszy leń na świecie – mawiał o nim Bobby Robson, jego trener w PSV Eindhoven. Nawet w wielkiej Barcelonie u Johana Cruyffa Brazylijczyk na treningi przychodził spóźniony i ćwiczył, jak chciał. Znały go wszystkie wesołe dziewczyny Katalonii i właściciele dyskotek. Każdy wiedział, że Romario w dzień budzi się tylko po to, żeby strzelać gole. To w nocy żył, tańczył, podrywał. A potem wychodził na trening i z miną skrzywdzonego dziecka mówił, że on już jest „cansado”, zmęczony. Koledzy z Barcelony, wówczas najlepszej drużyny świata, tego jego „cansado!”, wymawianego szeleszcząco, po portugalsku, używali potem zamiast powitania, uśmiechając się do Romario porozumiewawczo: „A kto cię tym razem tak wymęczył?”.

Gdziekolwiek się zatrudniał, było podobnie. Nieważne: w Eindhoven, Miami, Adelajdzie, Dausze czy Rio. W brazylijskich klubach, gdy był już słynnym Romario, żądał wpisywania do kontraktu, że nie musi być na wszystkich treningach. Pojawiał się na nich rzadko, ale z przytupem. Jak miał kaprys, to przylatywał helikopterem i kazał lądować obok boiska. Mariusz Piekarski, polski piłkarz, który grał z nim we Flamengo Rio de Janeiro, wspominał, że Romario, choćby nie wiem jak spóźniony na trening, nie wysiadł z samochodu, póki się nie skończyła jego ulubiona piosenka.

[b]Prezydent prosi[/b]

Nie wszyscy trenerzy to wytrzymywali. Dwóch selekcjonerów brazylijskiej reprezentacji nie zabrało go na mundiale: Mario Zagalo w 1998 i Luiz Felipe Scolari w 2002. Bali się, że siłą złego przykładu rozłoży im drużynę od środka. Z młodzieżowych mistrzostw świata w 1985 roku został zawrócony do Brazylii po tym, jak wyszedł za potrzebą na balkon swojego pokoju hotelowego w centrum Moskwy. Szefowie ekipy nie zrozumieli żartu. Cruyff pogonił go z Barcelony, gdy Romario po zdobyciu mistrzostwa świata w 1994 roku przedłużył sobie bez pytania wakacje o miesiąc. Ale katalońscy dziennikarze wspominają dziś, że ta samowolka była dla trenera dogodną wymówką. Rozstania i tak nie dało się uniknąć, bo Cruyff siniał z zazdrości, widząc, że Romario robi wszystko inaczej, niż mu się każe, a strzela gola za golem. Że jest na boisku egoistą, obija się, a koledzy z drużyny i tak go uwielbiają, kibice też.

Zawsze było w nim coś, co topiło serca. Niby wszystko miał w poważaniu, ale jego gniew i bunt uderzały w tych, którzy byli nad nim. Wśród swoich był innym człowiekiem, serdecznym i wiernym w przyjaźniach. Jak się później okaże, nawet łatwowiernym. Piłkarze, którzy z nim grali, mówią o nim ciepło. Nieważne, czy się nazywają Piekarski, Jose Mari Bakero (– Podział w Barcelonie był jasny: ty, Bakero, jesteś od biegania, a Romario jest geniuszem – wspominał Hiszpan w rozmowie z „Rz”) czy Dunga. Ten ostatni, mistrz świata z Brazylią z 1994, dzielił z Romario pokój podczas tamtego mundialu. Dunga był kapitanem drużyny, wyznawcą futbolowego zakonu o ścisłej regule, i starał się pilnować, żeby gwiazda choć od czasu do czasu spędziła noc we własnym łóżku. Nie upilnował. Romario zrobił sobie niedawno z tych podchodów żarty w reklamie piwa kai-ser puszczanej w Brazylii podczas tegorocznego mundialu. Zagrał samego siebie, słodkiego drania, który usypia Dungę czytaniem książki, a potem przez okno daje nogę z pokoju.

Jemu się wybaczało więcej, możnych obrońców mu nie brakowało. Gdy Zagalo i Scolari ogłosili, że nie biorą go na MŚ, kibice urządzali protesty, a prezydent Brazylii Fernando Henrique Cardozo prosił selekcjonerów, żeby się jeszcze raz zastanowili. Akurat oni się nie ugięli, ale na drodze Romario zawsze znajdował się jakiś trener gotowy podpisać z nim pakt: strzelaj i rób, co chcesz.

[b]Ryzyko jest twoje[/b]

Przez karierę i życie prowadziła go przyjemność. Romario nie interesował się futbolem, tylko golami. W romansach nie szukał miłości, tylko seksu. Cyniczne? Na pewno, ale przynajmniej grał w otwarte karty. Wobec tego wianuszka dziewczyn, które go na parkietach otaczały i pewnie dalej otaczają, był szczery: Jestem Romario, może być przyjemnie, ale ryzyko jest twoje. Kolejnym trenerom mógłby właściwie powiedzieć to samo. Był rzadkim przypadkiem człowieka, który czerpie z życia garściami, ale nie pozwala, żeby coś go pozbawiło władzy nad sobą samym. Może to robił z czystego egoizmu, ale długo mu się udawało. Panią jego życia nigdy nie została kokaina, która zniszczyła np. Maradonę. Nie pił na umór jak Garrincha czy George Best. Nie wikłał się w toksyczne związki. Tacy jak on są przekleństwem moralistów futbolu. Łatwo pouczać bawidamka w typie Cristiano Ronaldo, który znajduje czas na sesje dla Armaniego, love story na jachtach i wynajęcie dziewczyny, żeby mu urodziła dziecko, ale na boisku coraz bardziej się gubi i zdobywa ostatnio bramki od wielkiego dzwonu. A jak uderzyć w Romario, któremu się tak długie czekanie na gole nie zdarzało? W jego karierze nie było gór i dołów, on trafiał do bramki jak automat, zmęczony czy wypoczęty, pod każdą szerokością geograficzną. Był królem strzelców w Holandii, Hiszpanii, w Lidze Mistrzów, na mundialu, igrzyskach olimpijskich, a w Brazylii został nim jeszcze cztery lata temu, mając prawie 40 lat. Gdy rok później, grając w Vasco da Gama, strzelił gola numer 1000 w karierze, mecz przerwano, żeby kibice i rodzina mogli wbiec na boisko, a koledzy i rywale złożyć gratulacje. Dziś na stadionie Vasco, pierwszego klubu, który zaproponował mu zawodowy kontrakt, stoi pomnik Romario z wyciągniętymi w górę rękami.

Dzięki talentowi i pewności siebie niewyrośnięty ciemnoskóry chłopak, który futbolu uczył się na plaży, szóste dziecko biedaków z faweli Jacarezinho, z gór na północy Rio (w tym mieście im kto wyżej mieszka, tym biedniejszy), zaszedł na szczyt świata. Jego pięć goli w mundialu w USA dało Brazylii w 1994 roku pierwsze od ćwierć wieku mistrzostwo, FIFA wybrała go na najlepszego piłkarza tamtego sezonu. W liczbie zdobytych bramek lepszy od niego w Ameryce Południowej był tylko Pele. Gdy to osiągnięcie kwestionowano, wytykając Romario, że liczył sobie też gole strzelone juniorom i podwórkowym zespołom, odpowiadał, że i Pelemu zaliczono bramki wbite drużynom żołnierzy i innym śmiesznym zbieraninom. O piłkarzu wszech czasów ma zresztą od dawna wyrobione zdanie: – Pele jest poetą, gdy milczy. Niestety, czasami się odzywa.

[b]Pięć mieszkań i motocykl[/b]

Ta łatwość, z jaką Romario sięgał po wszystko, czego chciał, na boisku i w dyskotekach, obróciła się z czasem przeciw niemu. Wyobrażał sobie, że zawsze tak będzie: pstryknie palcami, a świat się dostosuje. Że jak ktoś się nazywa Romario da Souza Faria, to może nie płacić podatków ani alimentów, zlekceważyć wyrok sądu, odmówić opuszczenia zlicytowanego już mieszkania, a nawet dmuchania w balonik, gdy policja podejrzewa, że siadł za kierownicę pijany. Może obrażać, kogo chce, zadawać się z dziwnym towarzystwem, może się nie znać na ekonomii, a i tak każda inwestycja mu się uda. On pewnie do dziś nie rozumie, jak to się stało, że świat zaczął mu się nagle walić na głowę. Gdzie się podziała jego kolekcja mercedesów, gdzie są miliony, dlaczego droga z cokołu do sądu jest taka krótka.

Z oświadczenia, które musiał przedstawić jako kandydat na deputowanego, wynika, że jego majątek jest dziś wart 450 tysięcy dolarów, ma pięć mieszkań w dzielnicy Vista Alegre i motocykl BMW. Wciąż go stać na własnego rzecznika prasowego i na kampanię wyborczą (w niektórych miejscach plakatów nie musi wieszać: przez tyle lat był bohaterem graficiarzy, że wciąż patrzy na ulice Rio z murali w koszulce z nr 11), ale to, co wpisał do deklaracji, to jakiś okruch fortuny, którą powinien zgromadzić. 400 tysięcy? Tyle dostał za cztery mecze w lidze australijskiej. Milion za 130 minut gry w Katarze. Ponad 2 mln zarabiał w Brazylii, gdy już się zbliżał do końca kariery, w Europie też świetnie mu płacili. Miał potężnych sponsorów, nadal gra w reklamach. W jednej z najnowszych, telewizji Sky, królowa modelek Gisele Bundchen pouczała Romario i Pelego, co na boisku robią nie tak.

Niejeden sąd, zajmując jego majątek, głowił się nad tym, jak i gdzie się miliony Romario rozeszły. 44-letni dziś idol Brazylii z sądami ma do czynienia od dawna. Trochę się tych wyroków uzbierało, z każdej branży: grzywny i prace społeczne za niejedną ucieczkę od podatków, kary za samowolę budowlaną, a nawet nielegalną wycinkę drzew, odszkodowanie za zniesławienie Mario Zagalo, którego karykaturę zawiesił na drzwiach toalety w swoim barze Gol. W tym samym barze, który mu kiedyś zamknięto, bo się okazało, że Romario urządził tam nielegalny salon bingo.

Zeznawał nawet przed polskim sądem, w Lublinie. Przyjechał dwa razy w 2003 roku, był przesłuchiwany jako świadek, bo znalazł się wśród bogaczy oszukanych przez Piotra Osucha, elektroradiologa spod Biłgoraja, przedstawiającego się raz jako finansista po Cambridge, raz jako dyplomata, raz lekarz, czasami jako Peter von Hochburg. Romario powierzył mu prawie 5 mln dolarów, przyjaciele piłkarza ręczyli, że interes jest pewny, a człowiek godny zaufania. Przelał pieniądze ze szwajcarskiego konta, sądowi powiedział, że na szkolenie młodzieży w Brazylii. Czy z Brazylii do Brazylii nie ma krótszej drogi niż przez Szwajcarię i Polskę – tego nie wytłumaczył. Osuch został skazany na kilkanaście lat więzienia za wyłudzenie łącznie 40 mln zł. Był członkiem międzynarodowej szajki oszustów, wśród których znalazł się też m.in. były piłkarz angielskiego Evertonu.

[b]Izba podejrzanych[/b]

W tamtych czasach Romario mógł jeszcze te kilka milionów odżałować. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Co innego dziś, gdy nie sposób nawet ustalić, czy piłkarz jest jeszcze wypłacalny, czy nie. Słońce jakoś nad Romario przygasło albo przestało za swoim ulubieńcem nadążać. Ostatnie dwa lata to koszmar w odcinkach. Zaległe alimenty piłkarz zapłacił pierwszej żonie dopiero wtedy, gdy go wtrącono na noc do aresztu. Był przesłuchiwany w sprawie morderstwa dłużnika jednego z syndykatów prowadzących nielegalne zakłady bukmacherskie. Krążą plotki, że Romario sam musiał się wykupić od mafijnego wyroku śmierci i stracił w ten sposób dwa samochody. Mandat deputowanego to dla niego szansa na trochę oddechu. Zapewni mu odpoczynek od spotkań z sądami, da stałą pensję – kilka tysięcy dolarów miesięcznie.

Pozostaje pytanie, co Romario może dać Kongresowi, ale ono zajmuje tylko jajogłowych nudziarzy. Mało kto jeszcze traktuje brazylijski parlament poważnie. Kiedyś, w czasach oporu przeciw wojskowym dyktaturom, było inaczej. Dziś, jak mówił w niedawnym wywiadzie dla BBC brazylijski publicysta Eliane Cantanhede, Kongres jest postrzegany jako miejsce, w którym podejrzane typki załatwiają swoje interesy. Regularnie wybuchają tu skandale korupcyjne, ale brud szybko spływa.

A kariera w sporcie i mediach to najlepsza droga do mandatu.

Gdy w niedzielę Brazylia będzie wybierać prezydenta (popierana przez Lulę kandydatka Dilma Roussef, córka bułgarskiego komunisty, ekonomistka zakochana kiedyś w Leninie, wygra z dużą przewagą, może już w I turze) oraz deputowanych, senatorów i parlamentarzystów stanowych, na listach wyborczych znajdzie się obok Romario jeszcze dwóch byłych mistrzów świata, Bebeto i Vampeta, i cały zastęp mniej znanych piłkarzy. Startuje też Mulher-Pera, czyli Kobieta Kot, modelka i piosenkarka, kandydują bohaterowie „Big Brothera” Kleber Bambam i Jean Wyllys, gwiazdy porno Adriely Fatal i Katia Heffner obiecują klub striptizu w każdym miasteczku, o mandat walczy transwestyta Rosana Star, aż dziw, że tylko jeden w kraju, w którym transwestyci mają swoje rozgrywki piłkarskie.

W Brazylii ludzie są bardziej znani z przydomków niż imion i nazwisk, a fantazja nie zna ograniczeń, co widać na listach wyborczych. Można będzie głosować na trzech Obamów: Professore Obamę, Obamę Brasil albo po prostu Barracka Obamę. Jest kilku Lulów i nawet Bin Laden, który się przedstawia jako kandydat wszystkich motocyklistów Sao Paulo.

[b]Brazylijskie owieczki[/b]

Romario będzie wśród tej kolorowej kompanii jednym z faworytów, w Rio więcej głosów od niego zbierze zapewne tylko prezenter telewizyjny Wagner Montes. Ale wszystkich ich przebije Tiririca, który może dostać w Sao Paulo nawet 900 tysięcy głosów. Tiririca to były cyrkowiec, telewizyjny satyryk, startujący do wyborów pod hasłem: jak już musisz głosować – a w Brazylii jest obowiązek wyborczy – to głosuj na mnie. – Co robi deputowany? Nie wiem, ale wybierzcie mnie, a ustalę to dla was.

Wybiorą go biedni, którzy Tiriricę uważają za swojego trybuna, i bogaci, dla których to będzie głos protestu. Wybiorą też Romario, bo im dał piękne wspomnienia, a że omijał prawo? Kto jest bez winy, niech rzuci kamieniem. W Brazylii do piłki nożnej podchodzi się histerycznie (nigdy słowa pisarza Eduardo Galeano, że gol jest orgazmem futbolu, nie brzmią tak prawdziwie jak podczas słuchania brazylijskich komentatorów telewizyjnych), z religijnym żarem, a najbardziej kochane są zagubione owieczki. Nie Pele, ugrzeczniony ambasador własnej szczęśliwości, ale Garrincha, który zmarł przed pięćdziesiątką, zostawiając trzy żony i 13 dzieci bez przyszłości. Nie Kaka, syn białego inżyniera, zawsze zapięty pod szyję, ale otłuszczony alkoholik Adriano fotografujący się z gangsterami. Tych pierwszych się podziwia, drugich kocha. Może dlatego, że – jak podpowiada w swojej książce o brazylijskiej piłce Alex Bellos – Pele żenił się z białymi kobietami, a Garrincha z czarnymi. Może dlatego, że Kaka tylko się modli, a Adriano modli się i używa życia. Brazylijczyk wie, że Pele i Kaka mądrze grali, mądrze żyli i dzięki temu zdobyli wszystko. Ale identyfikuje się z Garrinchą, bo ten jakby tak nie szalał, to ho, ho. O Romario myśli tak samo: jakby dłużej spał, więcej trenował... I w duchu dziękuje, że na szczęście dla niego, dla Romario i dla nas nie da się tego sprawdzić.

Futbol dał mu wszystko, ale on i przeciw futbolowi się buntował. A dokładniej przeciw takiemu futbolowi, jaki wymyślono dla innych. Dla tej szarej masy, między którą on, artysta, biegał z piłką. Biegał to może za dużo powiedziane. Biegać nie znosił. Większość meczów przedreptał, czekając, aż piłka do niego przyleci. A gdy przylatywała, przyspieszał nagle, robił zwód i strzelał do bramki. Był w tym niezrównany.

I nie przyjmował do wiadomości, że trener może wymagać od niego czegoś jeszcze poza zwodami i strzałami. Obrażał się na taki futbol, w który trzeba grać w deszczu, w zimnie, na murawie jak kartoflisko, w brzydkich i nudnych miastach. On chciał być zawsze tam, gdzie świeciło słońce.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO