Nie wszyscy trenerzy to wytrzymywali. Dwóch selekcjonerów brazylijskiej reprezentacji nie zabrało go na mundiale: Mario Zagalo w 1998 i Luiz Felipe Scolari w 2002. Bali się, że siłą złego przykładu rozłoży im drużynę od środka. Z młodzieżowych mistrzostw świata w 1985 roku został zawrócony do Brazylii po tym, jak wyszedł za potrzebą na balkon swojego pokoju hotelowego w centrum Moskwy. Szefowie ekipy nie zrozumieli żartu. Cruyff pogonił go z Barcelony, gdy Romario po zdobyciu mistrzostwa świata w 1994 roku przedłużył sobie bez pytania wakacje o miesiąc. Ale katalońscy dziennikarze wspominają dziś, że ta samowolka była dla trenera dogodną wymówką. Rozstania i tak nie dało się uniknąć, bo Cruyff siniał z zazdrości, widząc, że Romario robi wszystko inaczej, niż mu się każe, a strzela gola za golem. Że jest na boisku egoistą, obija się, a koledzy z drużyny i tak go uwielbiają, kibice też.
Zawsze było w nim coś, co topiło serca. Niby wszystko miał w poważaniu, ale jego gniew i bunt uderzały w tych, którzy byli nad nim. Wśród swoich był innym człowiekiem, serdecznym i wiernym w przyjaźniach. Jak się później okaże, nawet łatwowiernym. Piłkarze, którzy z nim grali, mówią o nim ciepło. Nieważne, czy się nazywają Piekarski, Jose Mari Bakero (– Podział w Barcelonie był jasny: ty, Bakero, jesteś od biegania, a Romario jest geniuszem – wspominał Hiszpan w rozmowie z „Rz”) czy Dunga. Ten ostatni, mistrz świata z Brazylią z 1994, dzielił z Romario pokój podczas tamtego mundialu. Dunga był kapitanem drużyny, wyznawcą futbolowego zakonu o ścisłej regule, i starał się pilnować, żeby gwiazda choć od czasu do czasu spędziła noc we własnym łóżku. Nie upilnował. Romario zrobił sobie niedawno z tych podchodów żarty w reklamie piwa kai-ser puszczanej w Brazylii podczas tegorocznego mundialu. Zagrał samego siebie, słodkiego drania, który usypia Dungę czytaniem książki, a potem przez okno daje nogę z pokoju.
Jemu się wybaczało więcej, możnych obrońców mu nie brakowało. Gdy Zagalo i Scolari ogłosili, że nie biorą go na MŚ, kibice urządzali protesty, a prezydent Brazylii Fernando Henrique Cardozo prosił selekcjonerów, żeby się jeszcze raz zastanowili. Akurat oni się nie ugięli, ale na drodze Romario zawsze znajdował się jakiś trener gotowy podpisać z nim pakt: strzelaj i rób, co chcesz.
[b]Ryzyko jest twoje[/b]
Przez karierę i życie prowadziła go przyjemność. Romario nie interesował się futbolem, tylko golami. W romansach nie szukał miłości, tylko seksu. Cyniczne? Na pewno, ale przynajmniej grał w otwarte karty. Wobec tego wianuszka dziewczyn, które go na parkietach otaczały i pewnie dalej otaczają, był szczery: Jestem Romario, może być przyjemnie, ale ryzyko jest twoje. Kolejnym trenerom mógłby właściwie powiedzieć to samo. Był rzadkim przypadkiem człowieka, który czerpie z życia garściami, ale nie pozwala, żeby coś go pozbawiło władzy nad sobą samym. Może to robił z czystego egoizmu, ale długo mu się udawało. Panią jego życia nigdy nie została kokaina, która zniszczyła np. Maradonę. Nie pił na umór jak Garrincha czy George Best. Nie wikłał się w toksyczne związki. Tacy jak on są przekleństwem moralistów futbolu. Łatwo pouczać bawidamka w typie Cristiano Ronaldo, który znajduje czas na sesje dla Armaniego, love story na jachtach i wynajęcie dziewczyny, żeby mu urodziła dziecko, ale na boisku coraz bardziej się gubi i zdobywa ostatnio bramki od wielkiego dzwonu. A jak uderzyć w Romario, któremu się tak długie czekanie na gole nie zdarzało? W jego karierze nie było gór i dołów, on trafiał do bramki jak automat, zmęczony czy wypoczęty, pod każdą szerokością geograficzną. Był królem strzelców w Holandii, Hiszpanii, w Lidze Mistrzów, na mundialu, igrzyskach olimpijskich, a w Brazylii został nim jeszcze cztery lata temu, mając prawie 40 lat. Gdy rok później, grając w Vasco da Gama, strzelił gola numer 1000 w karierze, mecz przerwano, żeby kibice i rodzina mogli wbiec na boisko, a koledzy i rywale złożyć gratulacje. Dziś na stadionie Vasco, pierwszego klubu, który zaproponował mu zawodowy kontrakt, stoi pomnik Romario z wyciągniętymi w górę rękami.
Dzięki talentowi i pewności siebie niewyrośnięty ciemnoskóry chłopak, który futbolu uczył się na plaży, szóste dziecko biedaków z faweli Jacarezinho, z gór na północy Rio (w tym mieście im kto wyżej mieszka, tym biedniejszy), zaszedł na szczyt świata. Jego pięć goli w mundialu w USA dało Brazylii w 1994 roku pierwsze od ćwierć wieku mistrzostwo, FIFA wybrała go na najlepszego piłkarza tamtego sezonu. W liczbie zdobytych bramek lepszy od niego w Ameryce Południowej był tylko Pele. Gdy to osiągnięcie kwestionowano, wytykając Romario, że liczył sobie też gole strzelone juniorom i podwórkowym zespołom, odpowiadał, że i Pelemu zaliczono bramki wbite drużynom żołnierzy i innym śmiesznym zbieraninom. O piłkarzu wszech czasów ma zresztą od dawna wyrobione zdanie: – Pele jest poetą, gdy milczy. Niestety, czasami się odzywa.