Czwarty odcinek autobiografii Marka Nowakowskiego

Dziennik podróży w przeszłość (4)

Publikacja: 02.10.2010 01:01

Czwarty odcinek autobiografii Marka Nowakowskiego

Foto: Rzeczpospolita

Uniwersytet w dalszym ciągu był dla mnie tymczasowym miejscem postoju. Rozmowy o przyszłości, pragnienia kariery, plany dotyczące wyboru specjalizacji nie obchodziły mnie wcale. Było to tylko przesuwanie się z semestru na semestr. Swoisty prezent dla rodziców. Ojciec cieszył się z iście studenckim entuzjazmem z dobrych stopni w indeksie. Niezmiennie przy tej okazji wspominał Wolną Wszechnicę i swoich wspaniałych profesorów.

Matka oczywiście wujka, sędziego i notariusza; praktykę prawniczą zdobywał w Rosji, znał wybitnego adwokata tamtych czasów Aleksandra Lednickiego. Matka pokazywała jakieś fotografie panów w surdutach i melonikach, surowych i brodatych. Wyciągała płachty szeleszczącego papieru opatrzone lakowymi pieczęciami i zapisane kaligraficzną cyrylicą. Mityczny wujek był członkiem komisji likwidacyjnej zajmującej się sprawami Polaków w Rosji podczas rewolucji.

Przyjaciel rodziny, przedwojenny mecenas, siwy pan o wyglądzie hiszpańskiego granda z ostrą bródką, chętnie przyłączał się do apoteozy prawniczego zawodu. Kwieciście wywodził nosowym głosem o profesorach: Zollu, Longchamps de Berier i Cybichowskim, znawcy prawa kanonicznego. Były to bajkowe opowieści i nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Profesorowie na naszym wydziale stanowili w przewadze kadrę oddaną ustrojowi. Odmienni od tamtych z zatopionego czasu. Prawo to był przecież oręż w walce o budowę Polski socjalistycznej. Wieczysty sojusz ze Związkiem Radzieckim powtarzał się jak refren. Wyróżniał się w tej materii ideologicznej kulawy wojskowy w randze pułkownika z galą baretek na piersi; wykładał teorię państwa i prawa. Karierę rozpoczynał w sądownictwie wojskowym po wojnie. – Kat! – szeptał zaciekle Przemek. – Przekwalifikował się z praktyki w teorię.

Inny profesor, przedwojenny bodaj adwokat, uczył prawa konstytucyjnego. Głos bezbarwny, monotonny; piastował wysokie stanowisko w Urzędzie Rady Ministrów. Nosił się z pańska, muszka, garnitur w prążki, melonik, laseczka, i na czarne, błyszczące półbuty nakładał getry mysiego koloru. Służył, ale przechował przedwojenny wygląd.

Pełne gawędziarskiego polotu wykłady snuł grubawy, rubaszny profesor z nieodłączną fajką w dłoni. Występował jako prokurator w procesie niemieckich zbrodniarzy w Norymberdze i napisał książkę „Przed polskim prokuratorem”. Gawędziarzem był malowniczym. Czuło się, że sam uwielbia swój dar wymowy. Wyglądał na człowieka spełnionego. Choć też przecież był przedwojenny.

Odmiennością całkowitą wyróżniał się profesor prawa międzynarodowego i kierownik tej katedry; podczas wojny wykładał na uniwersytetach amerykańskich, wrócił i został u nas autorytetem w tej dziedzinie. Brał udział w debatach ONZ w Nowym Jorku z ramienia rządu polskiego, pracował nad sojuszami i traktatami z innymi państwami. Prezentował się jako postać z innego świata, gentleman z angielskich powieści w rodzaju sagi Galsworthy’ego. Jego biegłość w prawie i znajomość zachodniego świata musiała być potrzebna komunie. W zachowaniu bardzo izolowany, jakby z samego siebie stworzył osobną całość. Chłodny, nieprzenikniony, egzaminował bez szczególnego zainteresowania. – Dał dupy – oceniał go dosadnie Przemek. – Ale trzyma fason.

Niektórzy studenci zazdrościli mu tweedowych marynarek, niebieskich, prążkowanych delikatnie koszul i innych składników garderoby. Szukali po cichu podobnych na praskich „ciuchach”. Przechowali się jeszcze tacy uczeni, którzy nie popłynęli na fali. Anachroniczną osobistością był profesor państwa i prawa polskiego, siwiutki gołąbek o dobrotliwym uśmiechu i błękitnych oczach, który przed wykładami zachodził do kościoła św. Krzyża na krótką modlitwę. Ale na egzaminie przeistaczał się w niemiłosiernego egzekutora wiedzy. Podobno był papieskim szambelanem i pochodził z dynastii profesorskiej C.K. monarchii. Byli ponadto wieczni docenci, bez szans na wyższą nominację w naukowej hierarchii, brakowało im przynależności partyjnej, właściwego zaangażowania. Na przykład docent G., delikatny, uprzejmy, zacinał się lekko. Trzymał się ściśle swej specjalności, prawa karnego materialnego. Nauczał klarownie, precyzyjnie. Cechował go przyjemny, niedzisiejszy styl bycia. Zepchnięty w swojej katedrze na dalszy plan, nie chciał robić naukowej kariery za wszelką cenę.

Obserwacje grona nauczycieli akademickich siłą rzeczy były powierzchowne. Nie wiedzieliśmy, jakie były relacje partyjnych z bezpartyjnymi i jak przebojowi karierowicze traktowali tych przedwojennych, dawnego chowu. Ani co działo się na posiedzeniach rady wydziału, senatu czy w ściśle prywatnych rozmowach. W każdym razie ci profesorowie, docenci, doktorzy, asystenci drugiej kategorii od razu się odróżniali. Znacznie mniej dokładali ideologicznej okrasy do swoich wypowiedzi. Niektórzy zachowywali się tak, jakby oczekiwali, że zostaną lada moment odsunięci od pracy naukowej.

Dużo ciekawych rzeczy można było się dowiedzieć, obserwując studentów z zaocznego. Oni nas, stacjonarnych, szczególnie intrygowali. Zupełnie inni. Popołudniową porą spotykaliśmy się z nimi na korytarzach budynku seminaryjnego. Znacznie starsi, niektórzy w mundurach z dystynkcjami oficerskimi, inni w cywilu, ale z zachowania jakby mundurowi, stąpali energicznie, trzaskali obcasami. Wielu z nich przyszło z aparatu partyjnego, służby bezpieczeństwa, wojsk wewnętrznych. Wymagano od nich cenzusu wykształcenia i studiowali zaocznie. Niektórzy bardzo pewni, apodyktyczni, przywykli do wydawania poleceń. Na uczelni jednak przeważnie zamieniali się w zemocjonowanych studentów; dopytywali się o profesorów, jak pytają i jak należy się wobec nich zachowywać. Wprowadzaliśmy ich w arkana spraw z wyższością wyjadaczy. Często straszyliśmy. Trochę ośmieszaliśmy. Ale patrzyliśmy z nieufnością. Nieraz nachodziło zastanowienie, jacy mogą być w swoim właściwym, zawodowym życiu. Tu przecież znaleźli się niejako na marginesie zasadniczych zajęć, które wykonywali. Wydają rozkazy, decydują o losie innych ludzi, aresztują, przesłuchują, może biją, brutale, sadyści. Bywały z nimi sporadyczne zbliżenia. Skąpo o swojej pracy mówili. Przeważnie ogólnikami. Czasem po alkoholu przestawali być przymusowymi studentami, przechwalali się stanowiskami i możliwościami. Taki pyzaty, przysadzisty raz tak się rozgadał!

– Mieszkanie w pierwszej kolejności, sorty, talony, premie... – po prostu zaczął nas namawiać do pracy w resorcie. Jednego z nich dosyć wyraziście potrafię odtworzyć. Łysawy, jasny blondyn, stały uśmiech przylepiony do twarzy. Pomogłem mu przed jakimś egzaminem. Przedstawiłem zarys ewentualnych pytań, które lubi zadawać egzaminator. Podsunąłem kilka odpowiedzi. Notował skrzętnie. Traf chciał, że moje wskazówki zaowocowały pozytywnym skutkiem. Był bardzo wdzięczny. Odbyliśmy obchód po knajpach Marszałkowskiej, Widok, Chmielnej. Popadł w trans zwierzeń. Zaczynał w bezpiece podczas zmagań z reakcyjnym podziemiem. Był profosem powiatowego aresztu w urzędzie. Szybko awansował. Przeszedł do działań operacyjnych. W terenie, jak mówił. Miał naturę ślepego wykonawcy. Nie męczyły go żadne rozterki. Marzył o awansach, wysokich szczeblach w hierarchii. Na koniec drugiej flaszki posmutniał. Dokuczał mu mozół zdobywania wyższego wykształcenia. A potem naraz otrzeźwiał, spojrzał na mnie przenikliwie i przestał się zwierzać. Wrócił do normy.

Już dosyć wcześnie posiadłem umiejętność słuchania ludzi. Nie lubiłem polemizować, przeczyć, wyrażać własnego zdania. Tylko słuchałem i dopytywałem z niesłabnącą ciekawością. Moi rozmówcy nabierali zaufania, traktowali mnie jako wdzięcznego słuchacza. Nawet odruchy gniewu czy wstrętu potrafiłem opanować. Okrywałem się maską pokerzysty. Powstrzymywałem się od pośpiesznej oceny. Człowiek wydawał mi się otchłanią bez dna. Pokłady ludzkiej psychiki odkrywały się jak niewyczerpana kopalnia. Dobro i zło w nieustającym pojedynku. Ciemność i jasność na przemian. Nade wszystko przyciągali ludzie trudni do rozpoznania, szczelnie opancerzeni, czujni wobec innych. Jakie sekrety skrywają? Co ich męczy, gryzie? Z doświadczeń w zakazanych rewirach zdobyłem bogatą wiedzę o kapusiach. Nurtował mnie odwieczny problem zaprzaństwa i zdrady. Przyczyn doprowadzających do takiego upadku. W tamtych czasach skala donosicielstwa była tak szeroka, bogata w rozmaite odcienie. Była domeną władzy, która sankcjonowała tę podłość jako obywatelski obowiązek. Ludzie marnego charakteru nadzwyczaj łatwo się usprawiedliwiali i rozgrzeszali. Istotnym motywem stawało się pragnienie kariery, sukcesów, często obawy, żeby im nie przypomniano przeszłości. Słabość, szantaż, wrodzone znikczemnienie bywały okolicznościami sprzyjającymi. Nieraz rozmawiając z kolegami, zadawałem sobie pytanie: – Jacy oni są naprawdę? Co trzymają w zanadrzu?

– Marnota! – irytował się Przemek.

– Nie warto się zastanawiać.

[i] -cdn[/i]

Uniwersytet w dalszym ciągu był dla mnie tymczasowym miejscem postoju. Rozmowy o przyszłości, pragnienia kariery, plany dotyczące wyboru specjalizacji nie obchodziły mnie wcale. Było to tylko przesuwanie się z semestru na semestr. Swoisty prezent dla rodziców. Ojciec cieszył się z iście studenckim entuzjazmem z dobrych stopni w indeksie. Niezmiennie przy tej okazji wspominał Wolną Wszechnicę i swoich wspaniałych profesorów.

Matka oczywiście wujka, sędziego i notariusza; praktykę prawniczą zdobywał w Rosji, znał wybitnego adwokata tamtych czasów Aleksandra Lednickiego. Matka pokazywała jakieś fotografie panów w surdutach i melonikach, surowych i brodatych. Wyciągała płachty szeleszczącego papieru opatrzone lakowymi pieczęciami i zapisane kaligraficzną cyrylicą. Mityczny wujek był członkiem komisji likwidacyjnej zajmującej się sprawami Polaków w Rosji podczas rewolucji.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą