Coraz aktualniejsza aktualność

W rocznicę śmierci Macieja Rybińskiego

Publikacja: 16.10.2010 01:01

Coraz aktualniejsza aktualność

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Pytany o wykształcenie podawał: prezydenckie. Wiadomo więc: nie magister. Dociekliwszym uzupełniał: relegowany z polonistyki (Uniwersytet Warszawski) po marcu 1968. Od pójścia w kamasze uratowany dzięki znaczkom pocztowym przypadkowo zaplątanym w książeczce wojskowej – szef komisji okazał się filatelistą. Dzięki koneksjom rodzinnym mógł się zaczepić w prasie sportowej. Po latach przyznał, iż sport uważał za dziedzinę wolną od polityki, cenzury. Szybko utracił złudzenia, Grudzień 1970 otrzeźwił go ostatecznie.

W Gdańsku znalazł się służbowo w niedługi czas po masakrze: „Do tramwaju, którym jechałem, wszedł oficer ludowego Wojska Polskiego. Dobiegł do przystanku w ostatniej chwili, z brązową teczką trzymaną przepisowo w lewym ręku, zdyszany stanął na pomoście. A tramwaj nie ruszał. Zapadła martwa cisza, umilkły wszystkie rozmowy i słychać było tylko pośpieszny oddech oficera, który – zajęty rytmem własnego serca – nie dostrzegł w pierwszej chwili, co się dzieje. A cisza trwała, narastała, aż do bólu w uszach. Motorniczy siedział przygarbiony na swoim zydelku, patrząc gdzieś między szyny, przez otwarte drzwi wlatywał mroźny wiatr. I nagle oficer pojął, przygarbił się i ciężkim, zupełnie niewojskowym krokiem wysunął się z wagonu. Drzwi się zamknęły, tramwaj ruszył, ludzie zaczęli znów ze sobą rozmawiać, a ja pojąłem straszliwą potęgę milczenia, groźniejszego od skandowanych okrzyków”.

?

Feudalizmem nazwał czas po roku 1970. „Gierek podróżował po kraju, obcałowując ręce kobiet, które wychowały sześciu synów i wszystkich na górników albo przynajmniej żołnierzy zawodowych”. Precyzował: „oficjalne recepty propagandowe zalecały wyniesienie do rangi cnoty dziedziczenia zawodów, a co za tym idzie, pozycji społecznej. Syn górnika powinien być górnikiem, hutnika – hutnikiem, chłopa – chłopem, a syn sekretarza, jeśli już nie sekretarzem, to przynajmniej profesorem zwyczajnym i laureatem Nagród Państwowych”. Tak np. było w przypadku Gierka.

Na początku lat 70. kontynuował karierę dziennikarza sportowego, i to w sposób wielce zaangażowany. Nie wystarczyło mu więc pisanie relacji z walk bokserskich, stoczył na ringu „walkę” z Kulejem. Przeżył, a z tego wydarzenia napisał reportaż. Był jeszcze krótki etap pracy jako dziennikarza sportowego w „Dzienniku Ludowym”, organie ZSL, którego jeden z szefów, Józef Ozga-Michalski, tak potrafił pisać: „Płomieniem naszych serc roztopimy lody zimnej wody i w tej wodzie ugotujemy bombę atomową na twarde jajko, nie pozwalając, by nasi przeciwnicy w dymach wojennych wędzili swoje półgęski ideowe”.

Nie należy więc wątpić, iż gdy znalazł się w tygodniku studenckim „itd”, odetchnął z ulgą. Bo niezależnie od związków z kontrolowanymi przez partię organizacjami młodzieżowymi w tej innej części – ważniejszej dla tzw. normalnych czytelników – dopuszczono tam do głosu całkiem liczną grupę ludzi młodych, niesztampowo myślących. Rybiński zaistniał w redakcji w roku 1973, przetrwał do 13 grudnia 1981. Nie było to łatwe istnienie dziennikarskie. I trudno nawet mówić o wyrabianiu sobie nazwiska. W przypadku Rybińskiego już prędzej trzeba pisać o wyrabianiu… pseudonimu. Wspominał później: „W »itd« pisałem i pod własnym nazwiskiem, i pod wieloma pseudonimami, bo ciągle karano mnie zakazem pisania. Pisałem jako »Radwan«, »Radwanowa z dziećmi i psem«, »Krystyn Grzybowski«, »Jan Karol Maciej Wścieklica«. Więcej nie pamiętam”.

Zmiany zachodzące w Polsce po Sierpniu ’80, tak jak większości społeczeństwa, dodały mu czegoś, czego bardzo w końcówce lat 70. brakowało – optymizmu.

„Alternatywy 4” niewątpliwie są tego koronnym przejawem. Poczęte trochę „po znajomości”, weszły do kanonu polskiego filmu. I to mimo usunięcia przez cenzurę wielu „momentów”, jak choćby takiego monologu ciecia Anioła: „Pomyłka, pomyłka. W Nowosybirsku dali raz ślub dwóm mężczyznom. Też wszyscy mówili, że to pomyłka, i co? W rok później urodziło im się dziecko”.

Po latach Maciej Rybiński, pytany o swe największe sukcesy, zaraz po córce, Aleksandrze, wymieni właśnie scenariusz „Alternatywy”.

Festyn wolności trwał do 13 grudnia 1981 r. Rybiński już od północy siedział na milicyjnym „dołku”. Wypuszczono go zresztą szybko. Wkrótce zweryfikowano, oczywiście, że negatywnie. I tak to znalazł się bez pracy, tak jak i jego żona Krystyna.

?

We wrześniu 1982 r. wyemigrowali. Na początku RFN, potem Wielka Brytania. W jednym ze swych CV tak tamten czas zanotował: „Najpierw przez 7 miesięcy chodziłem do szkoły i uczyłem się niemieckiego; potem zacząłem pisać po niemiecku, nawet aforyzmy. 1983 – 85 współpracowałem z niemiecką Katolicką Agencją Prasową KNA w Bonn, publikowałem w niemieckiej prasie i byłem równocześnie korespondentem londyńskiego »Dziennika Polskiego«. Aż do upadku komunizmu pisałem do pism emigracyjnych: »Kontaktu«, »Poglądu«, »Orła Białego« itd. W 1985 roku w drodze konkursu dostałem się do pracy w BBC w Londynie”.

Nie wspomina, iż zdeterminowany kondycją finansową rodziny planował objąć posadę… taksówkarza. Zdążył nawet zaliczyć egzamin z topografii Kolonii i Bonn.

Co jeszcze można wyczytać w owym życiorysie? „Po roku wróciłem do Niemiec, jako korespondent BBC, i w tym charakterze pracowałem do roku 1998. Od 1989, od przejęcia kierownictwa przez Darka Fikusa, współpracowałem z »Rzeczpospolitą«. Od 1990 piszę regularnie felietony (i nie tylko) w krakowskim »Dzienniku Polskim«”.

Na początku lat 90. pisywał również do „Po prostu”, „Polityki”. Nie ominął także tygodnika „AWS”. W roku 2000 podjął wieloletnią współpracę z „Wprost”. Nie zapomina o kabarecie, wiąże się z Egidą.

Drukował w pismach o największych nakładach, takich jak np. „Fakt”, dziennik przez wielu zwany bulwarówką, a przez niego ceniony za popularność, jaką zyskiwały jego felietony. W ostatnim okresie związał się blisko z „Gazetą Polską”.

?

Do kraju Rybińscy wrócili jesienią 1998 roku. Macieja osobiście poznałem dopiero trzy, cztery lata temu. Okazało się, że rowerem przez las mam ze swojego Legionowa do jego Grabiny ledwie kilka kilometrów. Wtedy też wpadły mi w ręce emigracyjne „Poglądy”, gdzie znalazłem jego teksty dotąd mi nieznane. Szybko odkryłem ich atrakcyjność – intelektualną, dokumentalną. Spotykając się z Rybińskim, coraz częściej i usilniej namawiałem go do podjęcia próby wydania ich w książce.

On sam odnosił się do tamtej twórczości z ogromnym dystansem, zdawała mu się absolutnym plusquamperfectum. Przesłałem mu jego pierwszy tekst, jaki przypadkowo zresztą wyczytałem we wspomnianych „Poglądach”. W felietonie tym Rybiński nawiązywał do wywiadu, jaki przeprowadził w roku 1979 z prof. Krawczukiem, w 1986 r. ministrem kultury PRL. Tekst w swoim czasie zablokowała cenzura, ukazał się dopiero w roku 1981. Rybiński pisał: „...opinię o materializmie historycznym prof. Krawczuk uzupełnił stwierdzeniem, że o ile mieliśmy już wiek złoty i wiek żelaza, to on ma wrażenie, że teraz nastanie wiek gówna. Z melancholią myślałem o tym wszystkim, czytając wynurzenia profesora-ministra na temat kultury socjalistycznej”.

Rybińskiego mocno zabolała ta koniunkturalna przemiana cenionego dotąd przez niego historyka. On sam do koniunkturalistów nie należał. Potrafił za to się przyznać do popełnionego błędu. Najjaskrawszym tego przykładem jest historia jego „romansu” z Platformą Obywatelską. Na początku ją popierał, ufał deklaracjom polityków, także tych mówiących o wspólnocie PO – PiS. Gdy Platforma przegrała wybory i zaczęła się zachowywać, jak się zachowała, generalnie odmawiając współpracy z PiS, Rybiński nie wstydził się przyznać do pomyłki i w niejednym artykule tę swoją „oszibkę” opisał.

?

W międzyczasie zainteresowałem się dokładniej emigracyjną eseistyką Macieja, przy okazji niejako odkrywając przemiany zachodzące w jego pisaniu. Czasy PRL to jednak była epoka aluzji, a więc częstego balansowania na krawędzi satyry, ironii czy parodii. Na emigracji ta gra, narzucona w kraju istnieniem cenzury, nie była potrzebna.

Emigracyjne teksty jedynie z pozoru były bieżącym komentarzem wydarzeń. Czas oto pokazał, że jednak są czymś większym, bogatszym i wciąż aktualnym. Odważę się stwierdzić: z roku na rok coraz aktualniejsza jest ich aktualność! Na przykład w roku 1985 w „Poglądzie” pisał Rybiński: „Najpierw w »Życiu Literackim« Mieczysław Moczar opublikował wspomnienia o Melchiorze Wańkowiczu. Teraz ukazała się książka Kazimierza Kąkola »Kardynał Wyszyński, jakiego znałem«. Jak tak dalej pójdzie, doczekamy dzieła kapitana Piotrowskiego »Moje spotkania z księdzem Popiełuszką«”.

Jestem pewien, że ta mniej znana w kraju twórczość, nazwana – powiedzmy – „Ryba w czerwonej zalewie”, powinna się doczekać wydania książkowego. Łącznie z kilkoma reportażami, jakie wtedy napisał. Jak na przykład „Willa przy ulicy Grodzkiej”, opowieść o pewnym spadku – starsza pani zapisała swój dom gminie, pragnąc, aby powstał w nim żłobek. Niestety, po jej śmierci w domu pojawił się Lokator. A żłobek gmina otworzyła w innym budynku.

W roku 2008 Rybiński wspominał: „...ten tekst to była mission impossible – w willi zamieszkał wyższy funkcjonariusz KBW. Dlatego w tekście jest Lokator – inaczej cenzura od razu zatrzymałaby tekst. Miało to swoje dalsze skutki, nie tylko dla mnie”. Tekstem zainteresowano tow. Gierka i ten, i owszem, oburzył się… Po jakimś czasie Rybiński zajrzał do tej podwarszawskiej miejscowości stanowiącej miejsce akcji. Lokator jak mieszkał, tak i dalej tam rezydował. W roku 2008 umawialiśmy się na jazdę raz jeszcze na ul. Grodzką… Baliśmy się, że i ten jego tekst okaże się aktualny!

Nie pozwalał sobą manipulować, nie ulegał tematom zastępczym. To dodaje jego tekstom, także tym z lat 70. czy 80., atrakcyjności, ale często i niesamowitości wywołującej strach czy wręcz panikę. Tak, z powodu ich aktualności.

Bo czyż można nie doznawać paniki, gdy w roku 2010, po doświadczeniach smoleńskich, czyta się takie słowa Rybińskiego, napisane w roku 1994 w „Rzeczpospolitej” („Woda z mózgu”): „Gdzie się nie obrócę, jaką gazetę wezmę do ręki – obojętne, polską czy zagraniczną – wszędzie to samo. Każą mi respektować interesy Rosji, rozumieć rosyjskie wrażliwości, szanować rosyjskie kompleksy, godzić się z rosyjskimi ambicjami. Co najlepsze, od tej mojej zgody na pogodzenie się z prawem silniejszego, nazywanym – także w zamierzchłych, nie tak wykwintnych jak dzisiejsze czasach – prawem pięści, zależy, czy zostanę uznany za człowieka cywilizowanego, kulturalnego i generalnie współczesnego czy też zdemaskowany będę jako obskurant, szowinista i zacofaniec”. Właśnie, ta jego cholerna aktualność! ?

Grzegorz Eberhard jest publicystą, autorem monografii Józefa Mackiewicza „Pisarz dla dorosłych”, współreżyserem filmu „Prowokacja bydgoska”.

Pytany o wykształcenie podawał: prezydenckie. Wiadomo więc: nie magister. Dociekliwszym uzupełniał: relegowany z polonistyki (Uniwersytet Warszawski) po marcu 1968. Od pójścia w kamasze uratowany dzięki znaczkom pocztowym przypadkowo zaplątanym w książeczce wojskowej – szef komisji okazał się filatelistą. Dzięki koneksjom rodzinnym mógł się zaczepić w prasie sportowej. Po latach przyznał, iż sport uważał za dziedzinę wolną od polityki, cenzury. Szybko utracił złudzenia, Grudzień 1970 otrzeźwił go ostatecznie.

W Gdańsku znalazł się służbowo w niedługi czas po masakrze: „Do tramwaju, którym jechałem, wszedł oficer ludowego Wojska Polskiego. Dobiegł do przystanku w ostatniej chwili, z brązową teczką trzymaną przepisowo w lewym ręku, zdyszany stanął na pomoście. A tramwaj nie ruszał. Zapadła martwa cisza, umilkły wszystkie rozmowy i słychać było tylko pośpieszny oddech oficera, który – zajęty rytmem własnego serca – nie dostrzegł w pierwszej chwili, co się dzieje. A cisza trwała, narastała, aż do bólu w uszach. Motorniczy siedział przygarbiony na swoim zydelku, patrząc gdzieś między szyny, przez otwarte drzwi wlatywał mroźny wiatr. I nagle oficer pojął, przygarbił się i ciężkim, zupełnie niewojskowym krokiem wysunął się z wagonu. Drzwi się zamknęły, tramwaj ruszył, ludzie zaczęli znów ze sobą rozmawiać, a ja pojąłem straszliwą potęgę milczenia, groźniejszego od skandowanych okrzyków”.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą