Sztukę hurtowo tanio sprzedam

Pojawiła się ostatnio smutna tendencja: galopująca inflacja kultury. Nie osobistej – tej zawsze mało.

Publikacja: 16.10.2010 01:01

Za to produkcja artystyczna idzie pełną parą, wytwarza za dużo. Doszło do tego, że trzeba się od kultury opędzać.

Co dzień ten sam dylemat: co wybrać? Komu poświęcić czas, a komu odmówić. Wszyscy są pod ręką, czekają: debiutanci i klasycy, łatwo dostępni, w formatach tradycyjnych i elektronicznych, wydaniach używanych lub nietkniętych, na własność lub na wypożyczenie – wszyscy coraz tańsi. Proszą o uwagę: stłoczeni, zmuszeni do krępującej autoreklamy. Może spędzi pani ze mną dzisiejszy wieczór? Jestem wybitnym reżyserem, jestem dowcipną pisarką, wschodzącą gwiazdą pianistyki, weteranem hip-hopu, jestem genialnym komediantem – boki zrywać!

Przepychają się na stoliku, w Facebooku, na półkach – liczą, że zdobędą mnie kolorową okładką, mocnym tytułem, rekomendacją na skrzydełku. Z konieczności robią się bardziej krzykliwi.

Tylko poeci, jak zwykle, milczą – nie chcą rozmieniać słów na drobne, no i wiedzą, że szanse zawsze mieli niewielkie. Świat stanął na głowie – to nie ja biegnę za artystą, spragniona jego myśli, ciekawa jego wyobraźni. To on, a raczej oni – całą gromadą pędzą za mną, zwalają się na głowę. Z analogowej tęsknoty za kulturą, z głodu i wyczekiwania przeskoczyliśmy do cyfrowego potopu – toniemy w ofertach i wyrzutach sumienia. Wybierając jednego twórcę, odmawiamy setkom innych.

Rozczarowani artyści chcieliby odejść spod naszych drzwi, odetchnąć. Ale przysiadają tylko na wycieraczce, bo odkąd mamy komputery, muszą być w pogotowiu. Internet nie śpi, pełna kultura przez całą dobę.

Na ekranie lub straganie. Visconti za sześć złotych, na DVD w tekturce, z odzysku (nielegalny, bo wyrwany z magazynu dla pań), poleca się znużonym podróżnym w dworcowym zgiełku. Herzog szlachetniej, zafoliowany na sklepowej półce, ale w sekcji „przecena”. Eric Clapton patrzy z góry, zakwalifikowany do „top nowości” – zerka z okładki odważnie, prosto w obiektyw, pewny, że mnie tym spojrzeniem kupił. Mrożek ustawiony przy drzwiach księgarni, żebym na niego wpadła. W twardej oprawie, droższy – rzecz jasna. Ale teraz nie pieniądz jest problemem, tylko czas. Mrożek prosi o wiele: opasły tom zabierze kilka wieczorów, może kilka dni.

A przecież nie on jeden. I dlaczego właśnie on? Bo jeśli w środę, czwartek i piątek pójdę z Mrożkiem, to jak się wytłumaczę przed Agatą Tuszyńską i bolesnym losem „Oskarżonej Wiery Gran”, zapomnianej pieśniarki z getta? Czy to nie jej właśnie jestem winna czwartkowy wieczór? A nawet gdyby, to czym się usprawiedliwię przed Warlikowskim i samą sobą, że nie zobaczyłam jego „Końca”. Wszyscy inni – jak się zdaje – widzieli. Bo doskonale wiedzą już, co o nim myśleć i mówić. Zagadują spektakl na śmierć, zaklejają etykietami, za tydzień jego puls ustanie, będzie za późno. Zresztą tydzień to wieczność. Kolejny weekend „wzięli” nagradzani filmowcy Skolimowski i Wrona, już się o nich mówi. Jak więc odłożyć książkę na jutro, skoro jutra nie ma, bo od dawna zajęte?

A wszystko to tylko czubek góry: dylemat jeszcze bardzo komfortowy, bo dotyczący jedynie dzieł znakomitych. Wcześniej trzeba jakoś przepłynąć mętne wody, na których nie wiadomo, kto jest kim. Kto nas nabiera i pozuje na godnego uwagi. Recenzenci – coś o tym wiem – są coraz mniej pomocni, choć jako przewodnicy chyba bardziej potrzebni. Podobnie jak widzowie, gubią się w nadprodukcji sztuki i nieobecności kanonów. Na wszelki wypadek częściej twórców chwalą, niż ganią. Choćby w imię artystycznej różnorodności, hojnie rozdają paszporty do krainy „pięciu gwiazdek”.

Tak samo kuratorzy sztuki i twórcy festiwali: wizyta na Międzynarodowym Warszawskim Festiwalu Filmowym to gra w kotka i myszkę. Komu w paczce filmowych rozczarowań trafi się szczypta świetnego kina, jest wybrańcem. Współcześni handlarze kulturą lubią ilości hurtowe: sto filmów w przeglądzie, tysiące widzów. Tylko jakości jak na lekarstwo.

Wybór jest współcześnie większy, tak duży, że coraz częściej traci znaczenie – sprowadza się do przypadku. Nieznajomość Dostojewskiego i Godarda to już nie grzech ani wstyd. Przecież nie można mieć wszystkiego.

Za to produkcja artystyczna idzie pełną parą, wytwarza za dużo. Doszło do tego, że trzeba się od kultury opędzać.

Co dzień ten sam dylemat: co wybrać? Komu poświęcić czas, a komu odmówić. Wszyscy są pod ręką, czekają: debiutanci i klasycy, łatwo dostępni, w formatach tradycyjnych i elektronicznych, wydaniach używanych lub nietkniętych, na własność lub na wypożyczenie – wszyscy coraz tańsi. Proszą o uwagę: stłoczeni, zmuszeni do krępującej autoreklamy. Może spędzi pani ze mną dzisiejszy wieczór? Jestem wybitnym reżyserem, jestem dowcipną pisarką, wschodzącą gwiazdą pianistyki, weteranem hip-hopu, jestem genialnym komediantem – boki zrywać!

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy