Niestety i na szczęście.
Bo przecież, aby odpowiedzialnie kreować mit, trzeba byłoby oprzeć go na faktach. A w Polsce ostatnimi czasy pełno jest mitów, natomiast brakuje twardych faktów, na których można by je oprzeć. Skoro więc gotowe są mity, czasem trzeba fakty przeinaczać, przemilczać, by mitotwórstwo rozkwitało w najlepsze. Nie wiemy, co się zdarzyło w Smoleńsku, ale mity dostosowane do każdego wariantu są już gotowe i plenią się bujnie. I spiskowy, i martyrologiczny, i modernizacyjny, i mistyczny. Taki, który każe wziąć się do unowocześniania kraju i porzucić romantyczne wizje niepodległości, i taki, który wzywa do boju i insurekcji. Taki, który potępia, i taki, który kanonizuje.
Podobnie z Jedwabnem.
Dzięki śledztwu IPN wiemy, że to Polacy pod nadzorem Niemców spalili w stodole Żydów. Nie wiemy jednak dokładnie, jak silna była inspiracja niemiecka i na czym polegała. Ilu Polaków aktywnie uczestniczyło w zbrodni, a ilu było biernymi obserwatorami.
Nie wiemy, jaki był skład socjalny polskich morderców: czy byli to normalni mieszkańcy miasteczka czy patrioci wypuszczeni z więzień, czy bandyci.
Skala tej potwornej zbrodni w związku ze wstrzymaniem prac ekshumacyjnych też nie jest do końca jasna.
Nie odnaleziono niemieckich dokumentów dotyczących tego mordu, a przecież raport na temat takiego wydarzenia musiał zostać sporządzony. Większość świadectw o Jedwabnem, zarówno żydowskich, jak i polskich, wymaga bardzo ostrożnego i krytycznego podejścia. Rzekomi naoczni świadkowie zwyczajnie kłamią, dysponujemy zeznaniami wymuszanymi przez UB siłą, a później odwoływanymi, mamy opisy żydowskiego męczeństwa będące wytworem ludowej fantazji i prześcigające się w mnożeniu okrucieństw i ekstrawagancji. Więcej, nawet wyabstrahowane, zdawałoby się niepodważalne fakty, takie jak szczegóły zamordowania Żydów niosących pomnik Lenina, w zetknięciu z wynikami prac ekshumacyjnych okazały się nieścisłe.
Żydzi w imię zemsty i pamięci o pomordowanych konfabulowali i fałszywie zeznawali przed polskimi sądami, Polacy w imię narodowej dumy, w obawie przed odpowiedzialnością, przeinaczali fakty, kłamali, przypominali sobie nagle huk niemieckich wystrzałów i mnóstwo ciężarówek z hitlerowskimki oprawcami.
Oddzielenie prawdy od fałszu zdaje się do końca niemożliwe.
Słobodzianek, podobnie jak Gross w „Sąsiadach”, nie przejmuje się trudnościami z ustaleniem szczegółów zbrodni. Konstruuje swą sztukę tak, jakby między aktorami zdarzeń z czasów wojny istniała pełna zgoda co do tego, co w lipcu 1941 roku zdarzyło się w miasteczku. I co zdarzyło się w latach sowieckiej okupacji. Kolejni koledzy i koleżanki z klasy snują więc płynnie narrację, oddając jeden drugiemu głos, by punkt po punkcie rekonstruować dzieje klasy. Ma to wstrząsnąć swą rzeczowością, ale przecież dzięki temu zabiegowi ukryty jest fakt, że niektóre elementy opowieści są zwykłym zmyśleniem, jednostronną interpretacją albo uogólnieniem opartym na kruchych podstawach.
Jeśli jednyny spór między kolegami z klasy dotyczy tego, czy Menachem używa w czasie przesłuchania kastetu czy nie, to rzeczywiście jest to sprzeczne z historią Jedwabnego, która jest wiązką wzajemnie sprzecznych opowieści.
Krzysztof Masłoń z furią pastwi się nad Słobodziankiem, okraszając swój tekst cytatami z wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza. Ja jednak wolę pamiętać, że Rymkiewicz jest także autorem powieści „Umschlagplatz”, w której z tkliwością pochylał się nad zagładą żydowskiego świata, w której wraz ze swą rudą żydowską żoną próbował rekonstruować świat przedwojenny oraz topografię Zagłady, pytać o winę Polaków i wnioski płynące z historii. Owszem, jest to książka, na której ostatniej stronie czytamy, jak Jarosław Marek popija wino na cześć Zbyszka (Bujaka) i Adasia (Michnika), ale przecież czas, który minął, i procesy, które wytoczono, nie unieważniają wezwania Jarosława Marka Rymkiewicza do namysłu nad naszą wspólną historią.
[srodtytul]W sieci interesów[/srodtytul]
Wbrew tonacji artykułu Masłonia sądzę, że o Jedwabnem trzeba rozmawiać. Musimy mozolnie, krok po kroku, wbrew jednostronnym grantom, stypendiom i fundacjom próbować dotrzeć do prawdy o tamtych latach. Dziarskie danie odporu w imię narodowej dumy to droga donikąd.
Złuda dobrego samopoczucia nie zastąpi podręczników, w których hasło „Jedwabne” musi się znaleźć, w których prawda o czasach pogardy, w których refleksja o koszmarnym obliczu totalitaryzmów musi zostać wyartykułowana. Wydaje się, że do najbardziej zapalczywych zwolenników „Sąsiadów” dotarła już wieść, że polscy historycy, oponując przeciw wizji Grossa, nie mieli na celu usprawiedliwienia zbrodni, ale ustalenie faktów. Bo od faktów zależy też opowieść o totalitaryzmie, antysemityzmie i Polakach.
Wiadomo, gdybyśmy to my wygrali tamtą wojnę, gdybyśmy byli bogaci, to na scenach francuskich teatrów święciłyby teraz sukcesy spektakle o kolaborantach z Vichy i odwiecznym francuskim antysemityzmie, a na uniwersytetach amerykańskich wałkowanoby nadal zbrodnie hitlerowskich Niemiec. Oscara otrzymałby wysokobudżetowy film „Historia Kowalskich” o Polakach ratujących Żydów w czasie drugiej wojny światowej. A polski antysemityzm? Byłby oczywiście elementem edukacji obywatelskiej przyszłych pokoleń zamożnych Polaków.
Ale niestety – jak śpiewał Paweł Kukiz przy akompaniamencie Jana Bo – „jest jak jest” i nasza rozmowa o przeszłości uwikłana jest w sieć różnorakich interesów, często sprzecznych z polską racją stanu. Nagroda Nike, która ongiś miała być najważniejszym wyróżnieniem literackim w Polsce, honoruje sztukę niemądrą, będącą klasycznym przykładem konkursowego pisania na zadany temat. Sztukę, która nie zadowala nikogo.
O Jedwabnem mimo to musimy rozmawiać. Winni to jesteśmy naszym żydowskim przyjaciołom, winni to jesteśmy naszym dzieciom.
[i]Andrzej Horubała, pisarz, producent telewizyjny, ostatnio wydał powieść „Przesilenie”. [/i]
[ramka][b]Krzysztof Masłoń, Głos wojującego bezbożnika[/b]
Polska przepraszała za Jedwabne ustami polityków, autorytetów moralnych, odbyła się debata publiczna na ten temat, wydane zostały książki i nakręcone filmy, odsłonięto pomnik, IPN przeprowadził śledztwo, dokonano ekshumacji ofiar spalonych w stodole.
Teraz przyszła kolej na artystów, którzy – z niejakim opóźnieniem – też postanowili zmierzyć się z tą traumą. I tu o kilka długości wyprzedził konkurencję Tadeusz Słobodzianek, pisząc sztukę „Nasza klasa”. „Gazeta Wyborcza” orzekła, że spektakl na podstawie tego dzieła pokazuje mord w Jedwabnem jako kulminacyjny punkt historii współczesnej Polski.Każda scena, każdy dialog jest w niej przewidywalny niczym artykuły z „Naszego Życia”, jednego z pism wychodzących za Sowietów na Białostocczyźnie.
Dopiero trzeba było odwagi Słobodzianka, byśmy zdali sobie wreszcie sprawę, że to naprawdę wielki wstyd być Polakiem. Choć, oczywiście, nie wszyscy dorośli jeszcze do przetrawienia gorzkich słów dramatopisarza i wyciągnięcia z nich należytych wniosków. (Rz, 30-31.10.2010) [/ramka]