[b]Rz: W 1949 roku pani ojciec, Gustaw Herling-Grudziński, pytany w ankiecie londyńskich „Wiadomości” o młodzieńcze hobby odpowiedział, że interesował się „w niższych klasach – filatelistyką, piłką nożną i kinem. W wyższych – literaturą, komunizmem, zagadnieniami religijnymi, rybołówstwem i sportami wodnymi. Po kolei rozstawałem się ze wszystkimi zainteresowaniami, z wyjątkiem literatury”. Naprawdę nic więcej go nie ciekawiło?[/b]
[b]Marta Herling-Grudzińska:[/b] Miał wiele zainteresowań czy wręcz pasji – takich jak polityka, sztuka, podróżowanie. Kochał podróże, cieszył się na każdy wyjazd. Pamiętam, jak jeździłam z ojcem po Włoszech, odkrywając z nim razem rozmaite małe mieściny, które uwielbiał. A z wymienionych przez pana hobby najsilniejszym i najdłużej trwającym było... rybołówstwo. Ojciec bardzo żałował, że w Neapolu nie miał warunków do jego uprawiania. Ale zapamiętałam go przede wszystkim jako człowieka oddanego bez reszty literaturze i pisarstwu, czyli to, co powiedział „Wiadomościom”, było zgodne z prawdą.
[b]Kiedy zorientowała się pani, że jest córką pisarza mającego wyjątkową pozycję, ale w piśmiennictwie pani nieznanym – w literaturze polskiej?[/b]
Ojciec nie nauczył mnie polskiego. Kiedy więc, mając siedem – dziewięć lat, wchodziłam do jego gabinetu i widziałam te wszystkie książki, których nawet tytułów nie byłam w stanie przeczytać, byłam bezradna, bo stawałam przed czymś, czego nie potrafiłam ogarnąć czy choćby pojąć. Pierwszą książką ojca, którą przeczytałam – oczywiście, we włoskim tłumaczeniu – był „Inny świat”. To było dla mnie wielkie odkrycie, niczym objawienie. Nie tylko ze względu na zawarte tam świadectwo tego, co ojciec przeżył, ale i z uwagi na same walory literackie. I to był ten moment, który pokazał mi ojca jako wielkiego pisarza.
[b]Dziś w naszym kraju przeciętny inteligent zapytany o Benedetta Crocego powie co najwyżej: „Aha, to był teść Herlinga-Grudzińskiego”. We Włoszech, jak się zdaje, było odwrotnie i pani ojciec funkcjonował tam jako zięć słynnego teścia. Jak sobie z tym radził?[/b]
I Benedetto Croce, i Gustaw Herling-Grudziński to wybitne osobowości, uznawane z uwagi na swoje i tylko swoje zasługi. Ojciec już za młodu czytał dzieła Crocego i był jego wielkim miłośnikiem. W latach 30. przeczytał przetłumaczoną na język polski „Estetykę” i brał udział w dyskusji zorganizowanej w Polsce zaraz przed wybuchem wojny nad „Historią Europy” Crocego. Osobiście poznał mego dziadka w czasie wojny, w Sorrento. Ojciec, żołnierz armii Andersa, przebywał tam wtedy na rekonwalescencji po hospitalizacji, przed bitwą o Monte Cassino, a zrządzeniem losu znalazł się w tej miejscowości również Benedetto Croce z rodziną. To było jedyne spotkanie między nimi, ale z Croce przez całe życie ojciec prowadził dialog intelektualny, bardzo głęboki i otwarty, stanowiący konfrontację poglądów dwóch wybitnych przedstawicieli liberalnych tradycji XX wieku. Muszę powiedzieć, że osoba Crocego nigdy nie była dla ojca jakimś uwarunkowaniem. Był na tyle silny i niezależny, by nikomu nie pozwolić narzucić sobie zdania. Natomiast Benedetto Croce wyraźnie inspirował wiele pism ojca, od pierwszego opowiadania „Książę Niezłomny” po niedokończone ostatnie opowiadanie „Wiek biblijny i śmierć” przygotowane trzy lata temu do druku w Wydawnictwie Literackim przez Włodzimierza Boleckiego.
[b]Czy ojciec dzielił się z panią, z rodziną wspomnieniami ze swoich najtrudniejszych lat: z sowieckiego łagru, z walk II Korpusu?[/b]
To było niewyobrażalne, żeby ojciec rozmawiał z nami o swoich doświadczeniach wojennych, przede wszystkim tych z gułagu. Zamykał je w sobie, nie dzielił się nimi z nikim, nie tylko z rodziną. Mam wrażenie, że wszystko, co miał na ten temat do powiedzenia, zawarł na kartach „Innego świata”. Zaczął o tym mówić bardzo późno, przy okazji dyskusji, jakie prowadził z Włodzimierzem Boleckim, między innymi o tej książce. I wtedy powrócił do przeżyć wojennych. Chyba z nikim innym już o tym nie rozmawiał; sądzę, że uważał ten temat za wyczerpany, a przecież na pewno był dla niego bolesny.