Saakaszwili głęboko reformuje Gruzję i broni jej przed Rosją

Walka o Gruzję to dla Moskwy nie tylko obrona swojej strefy wpływów. Stawką w grze jest kontrola szlaków energetycznych z Azji Środkowej i Morza Kaspijskiego

Publikacja: 11.06.2011 01:05

Saakaszwili głęboko reformuje Gruzję i broni jej przed Rosją

Foto: ROL

Z monastyru, będącego siedzibą arcybiskupa Isaji, metropolity Nikozi i Cchinwali, jest tylko parę kilometrów do stolicy niedawno oficjalnie proklamowanego państwa – Osetii Południowej. Ta stolica to Cchinwali, ośrodek regionu, nad którym teoretycznie rozciąga się duchowa władza arcybiskupa. Faktycznie dzieli go od niego granica najeżona zasiekami i stanowiskami strzelniczymi pilnowana z obu stron przez czołgi.

Cchinwali to dziś około 20-tysięczne miasto. Z góry, na której sytuuje się monastyr, widać nadszarpnięte strzałami i osmalone wybuchami budynki. To w tym miejscu niespełna trzy lata temu zaczęła się „mała wojna, która wstrząsnęła światem", jak określił ją w tytule swojej książki Ronald D. Asmus, zmarły właśnie wybitny amerykański specjalista od międzynarodowej polityki. Znamienny jest podtytuł tej pracy: „Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu".

W sierpniu 2008 roku kolejny raz stało się coś niemożliwego. Rosja zbrojnie zaatakowała sąsiednie państwo. A przecież została członkiem G8, zrzeszenia najbardziej wypływowych krajów świata, które z zasady ma grupować wyłącznie cywilizowane państwa wyrzekające się używania przemocy jako instrumentu polityki międzynarodowej. Ba, miała być sprzymierzeńcem w walce z międzynarodowym terroryzmem i członkiem nieformalnego klubu, który łagodzić ma obyczaje współczesnego świata. Wprawdzie ten prestiżowy awans Moskwy odbywał się za cenę przymknięcia oczu na to, co działo się wewnątrz Federacji Rosyjskiej, a więc przede wszystkim na ludobójczą pacyfikację Czeczenii, w wyniku której zabitych zostało około 200 tys. osób, czyli ponad 20 procent ludności tego narodu. Wydawało się jednak, że agresja Rosji na ościenne, uznane na świecie państwo nie wchodzi w grę. Wydawało się...

Napastnik pilnujący pokoju

Wybuch wojny 2008 roku oficjalnie datuje się na 7 sierpnia. To wtedy o godz. 23.35 prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili wydał swojej armii rozkaz zniszczenia nadgranicznych stanowisk ogniowych od paru tygodni ostrzeliwujących tereny Gruzji oraz zaatakowania oddziałów rosyjskich maszerujących przez Osetię Południową w kierunku granicy Gruzji oraz tych, które przemieszczały się przez Tunel Rokijski. Notabene, propaganda moskiewska, powtarzana również w Polsce, przedstawiała wojnę jako wynik gruzińskiej agresji, równocześnie jednak w tych samych polskich mediach słyszeliśmy oskarżenia Gruzinów o nieudolność, czego głównym dowodem miało być pozostawienie Rosjanom możliwości używania Tunelu Rokijskiego, jedynego, którym mogli przerzucać siły zbrojne przez Kaukaz do Osetii Południowej. W rzeczywistości początkiem wojny była próba zablokowania tego tunelu przez Gruzinów.

W tym czasie tezy propagandy kremlowskiej powtarzali w Polsce m. in.: były premier III RP, wracający dziś do łask publicznych Leszek Miller czy główny doradca ds. zagranicznych prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar.

Oficjalnie nie było na tym terenie rosyjskich oddziałów, chyba że... pokojowe, które z mandatu ONZ i OBWE od początku lat 90. pilnowały zawieszenia broni w Osetii i Abchazji.

Podstawową zasadą tworzenia sił pokojowych winna być ich bezstronność i zaufanie obu stron konfliktu. W Gruzji świat zgodził się, aby napastnik pilnował pokoju i opiekował się swoją ofiarą. Politycy europejscy uznali, że ucywilizuje to rosyjskiego agresora. Wypadki z 2008 r. pokazały, jak kończą się takie oczekiwania.

Na terenie Osetii Południowej miały jakoby znajdować się wyłącznie siły osetyńskie, tudzież wspierający je „ochotnicy" z Rosji: Osetyńcy, Czeczeni, Kozacy. W rzeczywistości „ochotnicy" ci byli członkami armii rosyjskiej, a w działaniach jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem wojny brały udział regularne oddziały rosyjskie.

Ostrzał Gruzji w 2008 roku jeszcze przed oficjalnym wybuchem wojny prowadzony był z wielkokalibrowej artylerii, oficjalnie zakazanej w tym regionie, kilkakrotnie przekraczającej zasięg dział używanych dotąd w kaukaskiej wojnie. Ostatnie miesiące przed wybuchem jej ostatniej odsłony trwała intensywna budowa rosyjskiej administracji na terenie „niezależnych" prowincji, których ludności ofiarowano rosyjskie paszporty.

Moratorium ze strony Tbilisi nie powstrzymało ognia skierowanego na terytorium Gruzji. Co więcej, wywiad gruziński doniósł, że ruch oddziałów w Tunelu Rokijskim uległ gwałtownej intensyfikacji. To spowodowało decyzję Saakaszwilego.

Powiesić Saakaszwilego

Prezydent Gruzji oskarżany jest o podjęcie wojny, której nie mógł wygrać. Trwała kilka dni, uruchomiła międzynarodową dyplomację, która zatrzymała rosyjską ofensywę, i w efekcie nie tak bardzo zmieniła stan rzeczy obowiązujący wcześniej. Owszem, Abchazja i południowa Osetia, dwie kontrolowane bezpośrednio przez Moskwę prowincje (głoszące swoją autonomię od 1991 roku) ogłosiły „niepodległość" uznaną formalnie wyłącznie przez Rosję, Wenezuelę i Nikaraguę oraz rozszerzyły nieco swoje terytorium, a w państwie gruzińskim pozostało ponad 20 tysięcy uciekinierów z Osetii Południowej, którzy przegnani zostali stamtąd w dniach poprzedzających oficjalny wybuch wojny. Gruzja przeżyła znaczny wstrząs, poniosła ogromne straty materialne, ale istnieje i rozwija się nadal.

Wyobraźmy sobie jednak inny scenariusz. Wszystko wskazuje na to, że Moskwa przygotowywała wojnę z Gruzją od mniej więcej 2006 roku. Gruzini i niezależni obserwatorzy informowali o tym Zachód już znacznie przed wybuchem działań zbrojnych. W lipcu 2008 roku czeczeński portal ogłosił, że wojska rosyjskie od dwóch lat przygotowywane są do podbicia Gruzji, a finalizacja operacji ma zostać dokonana w sierpniu. W lipcu odbyły się u granic Gruzji wielkie manewry rosyjskie „Kaukaz 2008". Oficjalnie przygotowywać miały armię do likwidacji terrorystycznych grup. Dla wszystkich łącznie z żołnierzami, którym przypominano: „pamiętajcie, kto jest naszym wrogiem", cel był jasny. Chodziło o zajęcie Gruzji.

Wymierzona w Saakaszwilego propaganda rosyjska miała wyjątkowo brutalny charakter. Stosunek Kremla do prezydenta Gruzji najbardziej bezpośrednio wyraził Gleb Pawłowski, politolog, ale głównie ideolog Putina, jeden z najbardziej wpływowych doradców, nieco na wyrost zwany jego „stworzycielem". Otóż w programie w NTV w 2006 roku określił Saakaszwilego jako „handlarza wojną" i stwierdził, że jedyną drogą do rozwiązania problemu jest jego usunięcie. „Jedna kula jest tańsza niż wojna" – oświadczył Pawłowski z porażającą bezpośredniością.

O stosunku Putina do prezydenta Gruzji świadczy jego dialog z Nicolasem Sarkozym w Moskwie 12 sierpnia w trakcie negocjacji o zawieszeniu broni. Dialog przytoczony dosłownie przez prezydenta Francji. Nikt go nie zdementował. – Chcę powiesić Saakaszwilego za jaja! – oświadczył Putin. – Powiesić go? – przerwał, nie dowierzając uszom (i tłumaczowi) Sarkozy. – Czemu nie? – odpowiedział Putin. – Amerykanie powiesili Saddama Husajna.

W tym wypadku nie chodzi jednak o los Saakaszwilego. Wyobraźmy sobie, że nie niepokojeni przez Gruzję Rosjanie gromadzą nad jej granicą dużą armię, aby w ustalonym momencie przy wsparciu lotnictwa rzucić ją do walki. Formalny pretekst łatwo znaleźć. Mało kto pamięta, że początkiem agresji Hitlera na Polskę była prowokacja gliwicka.

Cchinwali dzieli od Tbilisi 40 km. Pięć dni, które zajęły światowej dyplomacji zorganizowanie się do zdecydowanej reakcji, wystarczyłyby Rosji do spacyfikowania Gruzji i usunięcia niewygodnego prezydenta oraz jego ekipy. Saakaszwili zniknąłby albo „popełnił samobójstwo", jak pierwszy wybrany w wolnych wyborach po upadku komunizmu prezydent Gruzji Zwiad Gamsachurdia. Jego miejsce zająłby powołany naprędce reprezentant jakiegoś „komitetu ocalenia narodowego", który miałby nadzorować „wolne i niezależne" wybory. Światowa dyplomacja pomarudziłaby nieco, ale nie miałaby nawet do kogo się odwołać. I tak Gruzja na powrót utraciłaby niepodległość, a sposób przeprowadzenia przyszłych wyborów i stan Gruzji, o jaki chodzi Moskwie, znaliśmy już sprzed rewolucji róż.

Prawdopodobnie więc przegrana wojna Saakaszwilego, dzięki międzynarodowemu rozgłosowi, jaki wywołała, uratowała Gruzję. Wśród elity gruzińskiej żyje pamięć o rezygnacji z walki w 1921 roku, momencie agresji Rosji bolszewickiej. Obrona kraju wydawała się rzeczywiście beznadziejna. Odstąpienie od niej miało oszczędzić narodowi krwawej łaźni. W rzeczywistości skala represji, jaka przewaliła się przez Gruzję w konsekwencji utraty niepodległości, przekraczała nawet statystyczną normę Związku Sowieckiego. Trudno sobie wyobrazić, aby była ona większa z powodu stawienia oporu inwazji.

Saakaszwili oskarżany jest o niewątpliwą porażkę. Większość ludzi, z którymi miałem okazję rozmawiać, obwinia go o to. A jednak poparcie dla niego w niekwestionowanych przez nikogo sondażach osiąga 80 proc. Stworzony w 2001 roku i kierowany przez niego Zjednoczony Ruch Narodowy nie tylko zdobył ponad 50 proc. w wyborach parlamentarnych w 2008 roku, ale w minionym roku w wyborach samorządowych rozgromił opozycję, osiągając 75 proc. poparcia. Kilkudniowe protesty zorganizowane pod koniec maja przez Nino Burdżanadze, liderkę jednej z największych opozycyjnych partii, Demokratycznego Ruchu – Zjednoczona Gruzja, byłą współpracownicę Saakaszwilego, dowiodły raczej słabości opozycji.

Bezpośrednio po przegranej przez Saakaszwilego wojnie wielu obserwatorów i komentatorów położyło już na nim krzyżyk. Władze rosyjskie pewne były jego politycznej śmierci i pewnie również to zadecydowało, że odstąpiły od szturmu na Tbilisi i zgodziły się, dość umownie zresztą, na międzynarodową mediację. Jednym z warunków owej zgody była odmowa rozmów z Saakaszwilim. – To polityczny trup – stwierdził oficjalnie prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Obalenie Saakaszwilego i jego ekipy było realizacją planów Kremla. Jego następcy mieli być już ulegli. Potwierdziły to zresztą wizyty przywódców opozycji gruzińskiej na Kremlu – w tym Burdżanadze – które miały nieomal charakter lennego trybutu. Wywołały jednak krytykę w Gruzji, a pozycja Saakaszwilego nie uległa osłabieniu. I spowodowała to nie tylko niewątpliwa polityczna zręczność prezydenta Gruzji.

Koniec z korupcją

Druga i ostatnia kadencja Saakaszwilego jako prezydenta wygasa za dwa lata. Do konstytucji wprowadzone zostały więc poprawki przekształcające system prezydencki w parlamentarny, co stanie się w 2013 roku właśnie. To, że napisane zostały pod obecnego prezydenta, jest oczywiste. Jako lider dominującej partii i po wygaśnięciu prezydenckiego mandatu pozostanie u władzy. Można narzekać, że jest to wątpliwe z perspektywy demokratycznej kultury, ale działania takie podejmowane są w krajach również o dużo starszej tradycji niż Gruzja. Polska konstytucja, której twórcy zwiększyli zakres władzy prezydenckiej po wygranej Aleksandra Kwaśniewskiego, jest tego dobrym przykładem.

Mimo to Gruzja najbliższa jest standardów demokratycznego państwa prawa spośród państw wyrastających z dawnego ZSRR z wyłączeniem krajów bałtyckich. Drobiazgowe tropienie ewidentnych nadużyć demokracji w Gruzji, czym z lubością zajmują się rozmaite instytucje Europy w sytuacji zagrożenia niepodległości tego kraju, nosi znamiona łatwej do politycznego wykorzystania obłudy. Saakaszwili nie ukrywa swojej proamerykanskości, co jest głównym zarzutem w oczach licznych europejskich postępowców.

Kiedy Saakaszwili dochodził do władzy w trakcie rewolucji róż w 2003 roku, przejmował kraj nie tylko spustoszony wojną i rozdarty konfliktami, którego trzecia już prowincja, Adżaria, ogłosiła niepodległość, dziedziczył zdewastowane korupcją i bandytyzmem upadłe państwo. Kiedy poprzedni prezydent, były minister spraw zagranicznych ZSRR za rządów Michaiła Gorbaczowa, Edward Szewardnadze pytany był przez polskiego polityka o to, co ma zamiar zrobić z korupcją, miał odpowiedzieć: nic, czy chce pan, żebym rozwiązał państwo?

Korupcja, która jest określoną formą działalności przestępczej, generuje jej rozrost. Nie jest to tylko dodatkowy, stosunkowo niewinny, nieformalny podatek, jak wmawiają nam teoretycy III RP. To stopniowa likwidacja mechanizmów rynkowych, a także fundamentów moralnych państwa. Bandytyzm, który szalał w Gruzji do przejęcia władzy przez Saakaszwilego i który powodował, że grupy przestępcze stały się równoległą wobec państwa władzą, stanowił jeszcze jeden element uzależnienia Gruzji. Owe gangi czy nawet mafie w dużej mierze uzależnione były od swoich rosyjskich patronów.

Saakaszwili i jego ekipa dokonali rzeczy wydawało się niemożliwej. W błyskawicznym tempie zlikwidowali korupcję, zredukowali zasadniczo przestępczość i odbudowali państwo.

Już po kilku latach Gruzja trafiła na listy najmniej skorumpowanych państw Europy, co potwierdzają zajmujące się tym międzynarodowe instytucje z Bankiem Światowym na czele, a kraj, w którym ostrzegano dyplomatów, aby nie poruszali się poza ściśle wytyczonymi szlakami, jest dziś bezpieczny. Potwierdzają to nawet najbardziej zagorzali krytycy Saakaszwilego.

Dokonane zostało to za cenę całkowitej wymiany administracji, która jest dziś w rękach ludzi młodych. Oczywiście, wielka transformacja, której dokonał Saakaszwili, nie została przeprowadzona w rękawiczkach. Oskarżany jest o to, że wymiatając stare kadry, wywołał coś w rodzaju wojny pokoleń. Trudno jednak wyobrazić sobie inny sposób budowy nowoczesnego państwa w postsowieckiej Gruzji ze skorumpowaną, reprodukującą sowieckie układy administracją. Była to więc cena odbudowy narodu i, być może, jego ocalenia.

Najbardziej spektakularną transformację przeszła gruzińska policja. Jej przeszklone budynki są łatwe do rozpoznania nawet, a może zwłaszcza, w zabitych deskami dziurach. Szklana przejrzystość ma być widomym znakiem kondycji policji, która nie może mieć nic do ukrycia. Ta dosłowność w konstruowaniu symbolicznych przekazów może nieco śmieszyć, ale okazuje się skuteczna i być może właściwa dla kaukaskiej kultury.

Policji gruzińskiej udało się definitywnie rozprawić z niedawno wydającą się nie do zwalczenia plagą nietrzeźwych kierowców. Jeszcze na początku rządów Saakaszwilego zamiar ten budził pełne politowania rozbawienie. Jak zmusić zakorzenionych w biesiadnej kulturze Gruzinów, aby siadając za kierownicą, zrezygnowali z alkoholu? Dziś projekt ten został zrealizowany i ogół kierowców w Gruzji unika alkoholu jak ognia. Nierzadko spotyka się wprawdzie nostalgiczne wspomnienia czasów, kiedy jazda po kielichu kosztowała jedynie 20 – 30 lari, ale to już zamknięta epoka.

Walka o duszę Kaukazu

Budowa nowego państwa musi być w Gruzji również do pewnego stopnia rewolucją cywilizacyjną. Kultura tego kraju jest w sposób oczywisty przednowoczesna. Weźmy tradycję gruzińskiego stołu, który wydaje się jednym z jej centralnych elementów. „Stół" można zorganizować zawsze i wszędzie, byle znalazło się paru do niego chętnych. Zasoby kulinarne nie bywają przeszkodą. „Stół" wprawdzie ma charakter biesiady i im więcej na nim, tym lepiej, ale jego podstawowa funkcja jest towarzyska, społeczna, wyrastająca z religijnego fundamentu. Tamada, czyli mistrz ceremonii, wznosi toasty lub proponuje ich wzniesienie któremuś z gości. Bez tego picie alkoholu jest niewyobrażalne. A toasty to pozostałość kultury oralnej zatraconej w czasach pisma. Ta tradycja, pochodząca z okresu zanim żelazna klatka racjonalizmu nie uporządkowała naszego życia, stanowić może istotną barierę dla nowoczesności, która wraz z państwem Saakaszwilego przekształca gruzińską kulturę.

W kraju tym wielokrotnie można odnieść wrażenie, że obcujemy z dwiema cywilizacjami. Reprezentantami starej są ciemno ubrani mężczyźni, którzy na ulicach prowadzą niekończące się rozmowy, zawsze gotowi do zorganizowania „stołu" wydają się posiadać nieograniczoną pulę czasu. Przedstawicielami nowej są młodzi funkcjonariusze urzędów czy korporacji, którzy nie różnią się specjalnie od swoich zachodnich odpowiedników.

Nowa cywilizacja wdziera się w stary świat jak szklana kopuła prawie ukończonego już prezydenckiego pałacu, najbardziej okazałego świeckiego budynku Tbilisi budowanego w dzielnicy ruder i rozpadających się domów. Ta państwowa megalomania może razić. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę jej symboliczną funkcję, czyli dążenie do przywrócenia Gruzinom dumy z ich państwa, kontekst kulturowy oraz skuteczność tych działań, należy bardziej zniuansować tę ocenę.

Monumentalne projekty rządowe są elementem walki o duszę Kaukazu. Wielkie przedsięwzięcia budowlane u granic utraconych prowincji mają pokazać ich mieszkańcom utracone możliwości i zachęcić do ponownej integracji. A projekty te wydają się realne. Ostatnio wielkie przedsięwzięcia w Batumi zadeklarował ekscentryczny miliarder amerykański, rekin rynku nieruchomości Donald Trump.

Te duże projekty są również kołem zamachowym gospodarki Gruzji. Świeżo zbudowane wokół Tbilisi autostrady są imponujące, chociaż sąsiadują z drogami w stanie opłakanym. Dwie Gruzje przenikają się. Jednak państwo gruzińskie potrafi wywiązać się ze swoich obowiązków. W ciągu trzech miesięcy zapewniło, jak obiecał prezydent, godziwe zamieszkanie dla wszystkich ponad 20 tysięcy uciekinierów z Osetii Południowej. W tym czasie dla sześciu tysięcy z nich zbudowanych zostało kilka naprawdę dobrze funkcjonujących i wyglądających osiedli. Obywatel dziewięć razy ludniejszej i bogatszej Polski, przypominając sobie kondycję ofiar ostatniej powodzi, może odczuwać wyłącznie wstyd.

Kaczyński nas uratował

Reformując struktury państwa, Saakaszwili zreformował także, zderegulował i otworzył gospodarkę Gruzji. Kraj pogrążony w długach zrównoważył swój budżet, a tempo wzrostu PKB zbliżyło się błyskawicznie do 9 proc. W roku 2006 Bank Światowy uznał Gruzję za najlepiej reformowany kraj świata. A wszystko to działo się przy blokadzie ekonomicznej ze strony Moskwy.

Wojna i kryzys przyniosły krótkotrwałą zapaść. W 2009 roku nastąpił spadek PKB o 3,8 proc., ale już w następnym gruzińska gospodarka rozwijała się w tempie ponad 6 proc. i wszystko wskazuje, że wstąpiła na dawną ścieżkę rozwoju, chociaż trapią ją poważna inflacja i bezrobocie.

Największym zagrożeniem dla bytu Gruzji jest jednak imperialny sąsiad. Walka o Gruzję to dla Moskwy nie tylko obrona swojej strefy wpływów. Stawką w grze jest kontrola szlaków energetycznych z Azji Środkowej i Morza Kaspijskiego, a więc sprawa zasadnicza dla imperialnych celów Rosji. Dlatego wielu Gruzinów sądzi, że Rosja nie pogodziła się z obecnym stanem rzeczy, a fiasko wywołania wewnętrznych niepokojów popchnie ją do kolejnej agresji. I do niej Tbilisi usiłuje się przygotować. Ponury paradoks sytuacji polega na tym, że gdy rosyjski agresor wyposażany jest przez europejskie mocarstwa, zwłaszcza Francję, w najnowsze generacje broni, Gruzja objęta jest zbrojeniowym embargiem. Oficjalnie uzasadniane jest to obawami przed przejęciem nowoczesnej broni przez terrorystów. W rzeczywistości wywiady zachodnie gwarantują szczelność Gruzji w tej mierze. To raczej Moskwa, która ma na koncie m.in. przekazywanie technologii jądrowych Iranowi, stanowi zagrożenie. Tbilisi jest więc zmuszone do kupowania broni na czarnym rynku. Jak to jest ważne, dowodzi nieoficjalne nabycie przez Gruzję w ostatnim momencie przed wybuchem wojny ręcznych wyrzutni, które umożliwiły jej strącenie 17 rosyjskich maszyn. Uparcie krążące plotki sugerują, że wyrzutnie te do Gruzji przybyły z Polski. To niejedyny polski element kaukaskiego konfliktu.

Z lotniska do Tbilisi jedzie się na początku aleją George'a Busha, która przechodzi w aleję Lecha Kaczyńskiego. Nadmorski bulwar w Batumi również nosi imię polskiego prezydenta, tak jak wiele innych obiektów Gruzji. Ponury taksówkarz, który nie za bardzo kojarzy kraj o nazwie Polska, słysząc Kaczyński, rozpromienia się i chce nosić nasze bagaże. Polski prezydent jest tu bohaterem narodowym. Gruzini uznają, że uratował ich stolicę przed rosyjskim uderzeniem. Prawdopodobieństwo tego jest rzeczywiście duże. Atak na miasto, w którym znajdowało się kilkoro przywódców, w tym czterech państw-członków UE, nawet dla Putina mógł wydać się niemożliwy.

Saakaszwili, przyznając się do ogromnej osobistej sympatii do Lecha Kaczyńskiego, dyplomatycznie zauważa, że co najmniej uratował on tysiące manifestantów w Tbilisi, bo Putin odgrażał się, że zbombarduje ich. Przypuszczalnie prezydent Gruzji nie chce narazić się bardziej ostentacyjnymi wyrazami uznania wobec polskiego prezydenta obecnym władzom naszego kraju, które zamiast traktować pamięć o nim jako narodowy kapitał, sprowadzają ją do partyjnych rozgrywek.

Nad prezydenckim pałacem w Tbilisi góruje wielka katedra zbudowana już w latach 90. minionego wieku. Trzyma się tradycyjnych form gruzińskiej architektury sakralnej, chociaż rozwija je i dobrze wpisuje w pejzaż miasta. Religia jest czynnikiem spajającym mocno w niej osadzonych Gruzinów.

Arcybiskup Isaja opowiada, jak w odbudowywanym przez niego monastyrze integrowała się okoliczna ludność. Kiedyś był on sławnym twórcą filmów animowanych, laureatem międzynarodowych nagród. Intensywne przeżycia religijne doprowadziły go do stanu duchownego. Teraz w zbudowanej przez siebie szkole naucza młodzież filmowej animacji. W tym roku zorganizuje u siebie pierwszy międzynarodowy festiwal kina animowanego. – Mieliśmy kłopot z wykopaniem w skale fundamentów pod nowe budynki. Rosjanie w czasie wojny zrzucili na nasz monastyr 37 bomb. Cerkwi nie uszkodzili, ale rozerwali skalę. Bardzo nam pomogli – uśmiecha się arcybiskup.

 

Z monastyru, będącego siedzibą arcybiskupa Isaji, metropolity Nikozi i Cchinwali, jest tylko parę kilometrów do stolicy niedawno oficjalnie proklamowanego państwa – Osetii Południowej. Ta stolica to Cchinwali, ośrodek regionu, nad którym teoretycznie rozciąga się duchowa władza arcybiskupa. Faktycznie dzieli go od niego granica najeżona zasiekami i stanowiskami strzelniczymi pilnowana z obu stron przez czołgi.

Cchinwali to dziś około 20-tysięczne miasto. Z góry, na której sytuuje się monastyr, widać nadszarpnięte strzałami i osmalone wybuchami budynki. To w tym miejscu niespełna trzy lata temu zaczęła się „mała wojna, która wstrząsnęła światem", jak określił ją w tytule swojej książki Ronald D. Asmus, zmarły właśnie wybitny amerykański specjalista od międzynarodowej polityki. Znamienny jest podtytuł tej pracy: „Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy