Z monastyru, będącego siedzibą arcybiskupa Isaji, metropolity Nikozi i Cchinwali, jest tylko parę kilometrów do stolicy niedawno oficjalnie proklamowanego państwa – Osetii Południowej. Ta stolica to Cchinwali, ośrodek regionu, nad którym teoretycznie rozciąga się duchowa władza arcybiskupa. Faktycznie dzieli go od niego granica najeżona zasiekami i stanowiskami strzelniczymi pilnowana z obu stron przez czołgi.
Cchinwali to dziś około 20-tysięczne miasto. Z góry, na której sytuuje się monastyr, widać nadszarpnięte strzałami i osmalone wybuchami budynki. To w tym miejscu niespełna trzy lata temu zaczęła się „mała wojna, która wstrząsnęła światem", jak określił ją w tytule swojej książki Ronald D. Asmus, zmarły właśnie wybitny amerykański specjalista od międzynarodowej polityki. Znamienny jest podtytuł tej pracy: „Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu".
W sierpniu 2008 roku kolejny raz stało się coś niemożliwego. Rosja zbrojnie zaatakowała sąsiednie państwo. A przecież została członkiem G8, zrzeszenia najbardziej wypływowych krajów świata, które z zasady ma grupować wyłącznie cywilizowane państwa wyrzekające się używania przemocy jako instrumentu polityki międzynarodowej. Ba, miała być sprzymierzeńcem w walce z międzynarodowym terroryzmem i członkiem nieformalnego klubu, który łagodzić ma obyczaje współczesnego świata. Wprawdzie ten prestiżowy awans Moskwy odbywał się za cenę przymknięcia oczu na to, co działo się wewnątrz Federacji Rosyjskiej, a więc przede wszystkim na ludobójczą pacyfikację Czeczenii, w wyniku której zabitych zostało około 200 tys. osób, czyli ponad 20 procent ludności tego narodu. Wydawało się jednak, że agresja Rosji na ościenne, uznane na świecie państwo nie wchodzi w grę. Wydawało się...
Napastnik pilnujący pokoju
Wybuch wojny 2008 roku oficjalnie datuje się na 7 sierpnia. To wtedy o godz. 23.35 prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili wydał swojej armii rozkaz zniszczenia nadgranicznych stanowisk ogniowych od paru tygodni ostrzeliwujących tereny Gruzji oraz zaatakowania oddziałów rosyjskich maszerujących przez Osetię Południową w kierunku granicy Gruzji oraz tych, które przemieszczały się przez Tunel Rokijski. Notabene, propaganda moskiewska, powtarzana również w Polsce, przedstawiała wojnę jako wynik gruzińskiej agresji, równocześnie jednak w tych samych polskich mediach słyszeliśmy oskarżenia Gruzinów o nieudolność, czego głównym dowodem miało być pozostawienie Rosjanom możliwości używania Tunelu Rokijskiego, jedynego, którym mogli przerzucać siły zbrojne przez Kaukaz do Osetii Południowej. W rzeczywistości początkiem wojny była próba zablokowania tego tunelu przez Gruzinów.
W tym czasie tezy propagandy kremlowskiej powtarzali w Polsce m. in.: były premier III RP, wracający dziś do łask publicznych Leszek Miller czy główny doradca ds. zagranicznych prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego prof. Roman Kuźniar.
Oficjalnie nie było na tym terenie rosyjskich oddziałów, chyba że... pokojowe, które z mandatu ONZ i OBWE od początku lat 90. pilnowały zawieszenia broni w Osetii i Abchazji.