Paniuszkin o obojętności Rosjan łamania prawa przez władze

Ciepły letni wieczór. Wychodząc z kawiarni w centrum Moskwy, zauważam, że przy moim samochodzie brakuje tablicy rejestracyjnej. Wiem, co to znaczy: jestem śledzony

Publikacja: 17.06.2011 17:30

Paniuszkin o obojętności Rosjan łamania prawa przez władze

Foto: ROL

Red

Ponieważ wyżsi rangą oficerowie FSB nie wierzą swoim agentom, żądają od nich nie tylko relacji o ruchach figuranta, ale i dowodu – w postaci właśnie tablicy – że obserwacja miała miejsce i raport nie został zmyślony. Głupio byłoby udawać, że się nie boję. Dzwonię do przyjaciółki Mariny Litwinowicz, dziennikarki i działaczki o dużym doświadczeniu w kontaktach ze służbami. Nieraz została napadnięta na ulicy. Taki atak wygląda zawsze podobnie: wołają cię po imieniu, biją do nieprzytomności, porzucają, nie zabierając pieniędzy ani kosztowności. Tak abyś miał pewność, że to nie był napad rabunkowy.

– Przeszukaj samochód – radzi mi Marina poważnym tonem. – Mogli podrzucić ci pistolet, narkotyki albo ekstremistyczne pisemka. Ale nie obawiałabym się ładunków wybuchowych. Raczej nie wysadzają w powietrze dziennikarzy.

Sprawdzam samochód, najpierw z zewnątrz, potem w środku, wystraszony i rozbawiony zarazem. Nieswojo jest przekręcić kluczyk w stacyjce. Niech mi Bóg wybaczy, czy dopadła mnie paranoja? Być może. Ale, jak wiadomo, z faktu, że masz paranoję, nie wynika, że za tobą nie chodzą.

Poradzono mi, żebym nie zgłaszał na policję ani kradzieży tablicy, ani tym bardziej swoich podejrzeń, że jest to związane z moją pracą dziennikarską. Jeśli to zrobię, zacznie się dochodzenie. Ale policji nie przyjdzie do głowy pytać służb. Po prostu odholują mi samochód na parę miesięcy, może nawet na cały rok. Jak bym sobie poradził bez auta? Jutro miałem jechać robić reportaż do obwodu władimirowskiego na północny wschód od Moskwy. Samochodem to parę godzin, bez niego – pociąg i dwie przesiadki autobusowe, w sumie dwa dni. Tak więc, żeby dostać nową tablicę, wyjaśniam policji, że stara odpadła sama z siebie.

A co by było, gdybym poszedł bezpośrednio na skargę do służb? Mówię o tym swojemu naczelnemu. On mi na to: – A co dokładnie mamy napisać? Że odkręcili ci tablicę rejestracyjną?

Doskonale rozumie, co oznacza odkręcona tablica. A ja doskonale rozumiem, o co mu chodzi, gdy odmawia ciągnięcia tej sprawy: firmy nie będą dawać reklam do gazety, która zadarła z władzami.

Kilka dni później zatrzymano mnie na dworcu kolejowym. Policjant zażądał moich dokumentów, właśnie kiedy miałem wsiadać do wagonu. Poprosiłem go o nakaz, pokazał mi pomięty faks. Nic nie mogę rozczytać, na pewno nie ma na nim mojego nazwiska ani określenia sprawy. Puścił mnie po dziesięciu minutach, ledwo zdążyłem na pociąg. Teraz to się wkurzyłem. Dzwonię do Radia Echo Moskwy i opowiadam prowadzącemu program, co się zdarzyło. Minutę później słyszę swoją historię na antenie. Z radia dzwonią do rzecznika FSB z pytaniem, o co jestem podejrzany, ale ten odpowiada, że nie ma żadnych informacji. Ale i tak czuję się lepiej dzięki nagłośnieniu sprawy. To lepiej, niż być milczącą ofiarą ukrytych sił.

Próbuję zrozumieć, co wzbudziło zainteresowanie władz. Artykuł o  policjantach chroniących studio, w którym produkuje się dziecięcą pornografię? Albo doniesienie, że FSB zakazało eksportu próbek krwi, aby chronić zyski, jakie wyciąga z rynku szpiku kostnego od dawców? Czy poszło o tekst, w którym przeciwstawiłem prezydenta Baracka Obamę jadącego na inaugurację wzdłuż szpaleru zwolenników zapełniających Pennsylvania Avenue Dmitrijowi Medwiediewowi, który popędził na zaprzysiężenie  ulicami wcześniej opróżnionymi z ludzi?

To musiało chodzić o coś, co napisałem parę lat temu. Teraz już nie zajmuję się polityką, bo to coraz bardziej traci sens w kraju, gdzie nie ma realnego zaangażowania społeczeństwa w życie polityczne. Ale cokolwiek było powodem, nigdy się tego nie dowiem. Tak jak to często bywa w Rosji.

Nie wiemy, kto zlecił zabójstwo Anny Politkowskiej ani dlaczego. Oskarżała prezydenta Czeczenii o porwania i morderstwa. Czy to była przyczyna? Nie wiemy, kto brutalnie pobił dziennikarza Olega Kaszyna. Krytykował projekt autostrady, która miała przebiegać przez środek puszczy, nadepnął więc na odcisk ludziom, którzy za tą budową stali. Czy to był powód?

Nie wiemy, bo nigdy nie odbyło się porządne śledztwo. W podobnych przypadkach czasami udaje się odnaleźć wynajętych zbirów, ale nigdy ludzi, którzy ich opłacili. Dziennikarze zajmujący się tymi sprawami tylko jedno wiedzą na pewno: sami są w niebezpieczeństwie. Ale i tak to ryzyko nie jest wcale najgorsze.

Wyobraźcie sobie, że Bob Woodward pisze o Watergate, a następnego dnia jest tylko cisza: nikt nie reaguje, nikt nie podejmuje śledztwa. Anna Politkowska donosiła o tuzinach takich Watergate, ale nikt nie pociągnął na serio dalej tych spraw. Prokuratura, parlament, jej koledzy w oficjalnych gazetach – wszyscy milczeli. Nikt nie zajął się dokładnie rewelacjami Olega Kaszyna. W ślad za moim tekstem o pornografii dziecięcej ruszyło dochodzenie, ale ktoś ostrzegł zamieszanych w to ludzi, którzy się ulotnili.

W Rosji dziennikarze są zabijani jak Politkowska, bici jak Kaszyn albo zastraszani tak jak ja – ale, choć zabrzmi to okropnie, nie na tym polega rzeczywisty problem. Sęk w tym, że dziennikarzy się ignoruje. Ryzyko, jakie podejmują, rzucając wyzwanie Putinowi i oligarchom, przestało mieć znaczenie. Dziennikarz jest ceniony za opowiadanie nieszkodliwych historyjek, które dobrze sąsiadują z przestrzenią reklamową.

(C) The New York Times 2011

Autor jest rosyjskim dziennikarzem, pracował m.in. dla gazety „Kommiersant". W Polsce ukazała się jego książka „Michaił Chodorkowski. Więzień ciszy". Wkrótce ukaże się „Dwanaścioro niepokornych. Portrety nowych rosyjskich dysydentów" (Wydawnictwo Czarne)

Ponieważ wyżsi rangą oficerowie FSB nie wierzą swoim agentom, żądają od nich nie tylko relacji o ruchach figuranta, ale i dowodu – w postaci właśnie tablicy – że obserwacja miała miejsce i raport nie został zmyślony. Głupio byłoby udawać, że się nie boję. Dzwonię do przyjaciółki Mariny Litwinowicz, dziennikarki i działaczki o dużym doświadczeniu w kontaktach ze służbami. Nieraz została napadnięta na ulicy. Taki atak wygląda zawsze podobnie: wołają cię po imieniu, biją do nieprzytomności, porzucają, nie zabierając pieniędzy ani kosztowności. Tak abyś miał pewność, że to nie był napad rabunkowy.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Adrian Bednarek: Premiera jak małe święto