Johan:boska komedia futbolu

Nauczył pięknego wygrywania Barcelonę, teraz ma uzdrawiać Ajax i skompromitowaną FIFA. Postraszy, rozśmieszy i wróci grać w golfa. Co Cruyff złączył, to Cruyff niedługo później rozłączy

Publikacja: 18.06.2011 01:01

1996 r.: ostatni sezon Cruyffa w FC Barcelona

1996 r.: ostatni sezon Cruyffa w FC Barcelona

Foto: AP, peter dejong peter dejong

Przyciąga i odpycha od ponad 40 lat. Dla jednych wizjoner, dla innych zrzęda zapatrzony w przeszłość. Najsłynniejszy z żyjących Holendrów i zawsze pierwszy, by łajać holenderski futbol. Kłębowisko sprzeczności w szczupłym ciele. Otoczony tłumami wiernych wyznawców, ale też kolekcjoner przyjaciół zamienionych we wrogów. Nazywany Boskim, Chciwym, Chudym, Zbawicielem, Wyrocznią, Nosem. Filantrop i kłótnik. Jeden z piłkarzy wszech czasów, choć był wodzem reprezentacji słynącej z pięknych porażek. Genialny trener, który nigdy nie zrobił kursu trenerskiego. Założyciel własnego uniwersytetu, choć sam żadnego nie skończył. Rozchwytywany rozmówca i ekspert stacji telewizyjnych, o którym jeden z jego biografów powiedział: „Johan czasami gada bzdury. Ale to są zawsze interesujące bzdury".

Cruyff albo robi coś po swojemu, albo nie robi tego wcale. Więc i język traktuje jak rozsypankę wyrazową, a logikę ma własną i innej mu nie trzeba. Nazywają to mową cruyffijską: „Zanim popełnię błąd, to tego błędu nie popełniam"; „Włoscy piłkarze nie umieją z tobą wygrać, ale ty umiesz przegrać z włoskimi piłkarzami"; „Jakbym chciał, żebyście to zrozumieli, tobym to powinien lepiej wytłumaczyć".

Jak się włącza komputer

Tworzył jako piłkarz wielki Ajax Amsterdam z przełomu lat 60. i 70., wielką reprezentację Holandii lat 70., a jako trener wielką Barcelonę z początku lat 90. Potem rozbijał wielki Ajax, rozbijał wielką Holandię i rozbili mu wielką Barcelonę. Odchodził, ale nigdy nie był w stanie zostawić na dobre ani tych drużyn, ani swoich dwóch miast. Wychował się w Betondorp, modernistycznej dzielnicy Amsterdamu, w cieniu dawnego stadionu Ajaksu. Dziś jego domem jest elegancka Bonanova w Barcelonie, skąd spacerem, jak zawsze z wielkim psem u boku, może przejść do swojego sklepu ze sprzętem sportowym – markę Cruyff Classics stworzył już w latach 70. – albo ruszyć do klubu golfowego na wzgórzach za miastem. Ale charytatywną fundację zajmującą się przede wszystkim budową Cruyff Courts, czyli Orlików, założył w Amsterdamie. Uniwersytet dla sportowców, zwłaszcza tych, którzy szukają pomysłu na życie po karierze, też ma siedzibę w Holandii.

Między Barcą i Ajaksem Johan nie chciałby wybierać, choć temperatura uczuć ciągle faluje. Na przemian wadzi się z obydwoma klubami i godzi, obraża się i wraca. Jak w Barcelonie nie chcą słuchać jego podpowiedzi, to szepcze w Ajaksie. Od lat jest ciągle w biegu, ale w trzech sprawach nie ruszył się na krok: w futbol trzeba grać pięknie, ja muszę mieć rację, a kasa ma się zgadzać.

Potrafi się śmiertelnie obrazić, gdy ktoś go niedostatecznie uważnie słucha. Z wyżyn felietonów w katalońskiej i holenderskiej prasie wyrokuje, co jest dobrem, a co złem futbolu. Ale gdy go namawiano: bierz władzę, prowadź – robił uniki. Jak na boisku, gdzie jego najsłynniejsze zagranie, nazwane zwodem Cruyffa, wyglądało tak: pochylał się i robił zamach, by rywal był przekonany, że będzie strzelał albo mocno podawał. A on zagarniał piłkę do tyłu, by zyskać przestrzeń i czas do namysłu.

Dlatego było zaskoczeniem, że kilkanaście dni temu zgodził się wejść do rady nadzorczej Ajaksu. I że zasiądzie w radzie mędrców FIFA powołanej przez Seppa Blattera, by zatrzeć złe wrażenie po ostatnich korupcyjnych skandalach we władzach światowego futbolu.

Od 15 lat Cruyff nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji, chyba że za taką uznać trenowanie reprezentacji Katalonii (prowadzi ją od dwóch lat), ale to jest twór operetkowy, nieuznawany przez FIFA i grający tylko towarzyskie mecze. Był honorowym prezesem Barcy, ale nawet ten tytuł, czysta formalność, okazał się nie do uniesienia dla obu stron i Holender stracił go, gdy się rok temu na Camp Nou zmieniły władze. Z nowym prezesem Sandro Rosellem Cruyff kiedyś się lubił, ale teraz są wrogami. Zwrócił się więc w stronę Ajaksu. Już raz się umawiał na wzięcie odpowiedzialności za reformowanie tego klubu, trzy lata temu. Ale trzasnął wtedy drzwiami po kilkunastu dniach, bo się okazało, że on chciał rewolucji, a inni tylko ewolucji.

Dali sobie jednak z amsterdamskim klubem kolejną szansę. Ktoś powiedział, że ten powrót Cruyffa znaczy dla amsterdamskiego klubu tyle, ile dla Apple'a znaczył powrót Steve'a Jobsa. Johan raczej takiego porównania nie doceni. Z dumą przyznaje, że nawet nie wie, jak się włącza komputer. Dlatego będzie zwalczał w szkółce dla młodych piłkarzy Ajaksu te wszystkie techniczne udziwnienia i zachwyt nad nowoczesnością, które przesłaniają brak pomysłu na najprostsze sprawy. On mógł podbić świat bez laptopa, to i inni mogą. Piłkarz musi przede wszystkim umieć grać w piłkę. A piłka, jak mawia Johan, to jest prosta gra: albo jesteś na czas, albo się spóźniasz. Ważne, żebyś był szybki, ale jeszcze ważniejsze, byś wiedział, kiedy zacząć biec. Dlatego trzeba brać do drużyny takich, którzy mają i w głowie, i w nogach. Uczyć ich, że liczy się widowisko, a wszystkim zespołom w klubie, od pierwszego po drużynę trampkarzy, kazać grać w tym samym ustawieniu, odważnym 4-3-3. Tak jak on to nakazał lata temu w Ajaksie, potem w Barcelonie i pilnował, by w reprezentacji Holandii też tego słuchali. A dziś może przepytywać tych, którzy go uważali za pomylonego ryzykanta: – Barcelona? Jest mistrzem mistrzów. Hiszpania? Pełna piłkarzy Barcelony. Mistrzem świata i Europy. Holandia? Nie podoba mi się, jak grała na mundialu, ale wicemistrzem świata jest. I oni wszyscy są z mojego żebra. Ajax szukał innej drogi i wpadł w kłopoty. Ale wyraził skruchę, właśnie po siedmiu latach odzyskał mistrzostwo Holandii. Moja w tym teraz głowa, żeby go znów wyprowadzić na najszersze wody.

Jarmułka z numerem 14

Wszystko zawsze wiedzieć lepiej, to jest straszna rzecz. Bo nie wolno ci milczeć – narzekał kiedyś. Ale jakoś to brzemię niesie przez życie. W młodości przez skrzyżowania Amsterdamu przejeżdżał na czerwonym świetle, tłumacząc, że sygnalizację zaprojektował miastu jakiś ignorant. Pouczał innych piłkarzy, nie tylko gdzie mają stać podczas meczu i jak kopać, ale też jak grać w karty w klubowym autokarze. A nawet jak wrzucać monety do automatu, żeby się nie zacinał. Jego koledzy wspominali, że bardziej irytujące od ciągłego pouczania było tylko to, że zwykle miał rację.

Mówili o nim „Pitagoras w korkach", bo podczas meczów nie przestawał krzyczeć i kreślić rękami w powietrzu figur, które drużyna miała odwzorować na boisku. Ale też jak Pitagoras skakał do oczu każdemu, kto podważył jego teorie. Gdy słynny później napastnik Johnny Rep zaczynał grę w Ajaksie, Cruyff rzucił się na niego z pięściami za zbyt swobodne zachowanie na treningu, a potem doprowadził do tego, że rada drużyny zesłała Repa na miesiąc poprawczaka w zespole rezerw, nawet nie pytając o zdanie trenera. Innego z trenerów Cruyff wyprosił kiedyś z szatni i sam zrobił odprawę w przerwie meczu, a kolejnemu wychodził u prezesa zwolnienie, bo ten ośmielił się sadzać Johana na ławce.

Oglądanie jego meczów uzależniało. Wciąż uzależnia. Można się zatracić, grzebiąc w archiwach spotkań Ajaksu, Holandii i Barcelony Cruyffa, bo taki futbol się nie zestarzał. U Cruyffa drybling był piękny, ale nie stawał się sztuką dla sztuki. Holender miał swoją obsesję: proste podanie i strzał to wstyd. Należy uderzać piłkę z taką rotacją, żeby przeciwnik był nieustannie zaskakiwany. Wewnętrzną częścią buta, zewnętrzną, w najmniej spodziewany sposób. Największe sukcesy Ajaksu, przede wszystkim trzy z rzędu Puchary Europy, przyszły na początku lat 70., ale on już wcześniej był w Holandii bohaterem, jedną z twarzy buntu lat 60. Długowłosy, przystojny, z własnym zdaniem na każdy temat. Ślub z Danny, córką amsterdamskiego jubilera, brał w 1968 roku przed kamerami. Nagrywał piosenki, niestety bardzo kiepskie.

W latach 60. w Holandii padały w przyspieszonym tempie dawne podziały – mówimy o społeczeństwie pełnym kiedyś religijnych fanatyków, podzielonym jeszcze w latach 50. między różne wyznania – nastawał czas swobody, a on był czystą wolnością. Holandia z kraju, który (jak przypomina Franklin Foer w książce „Jak futbol objaśnia świat") podczas wojny wydawał swoich Żydów na śmierć z wielką skutecznością, stawała się największym obok USA sojusznikiem Izraela, odkrywała swoje wojenne karty, piękne i brzydkie, zafascynowała się tym, co ją łączyło ze straconymi podczas wojny sąsiadami. A Cruyff i jego koledzy z Ajaksu kazali na siebie wołać właśnie Żydzi. Johan nim wprawdzie nie był, ale się tą kulturą fascynował. Gdy jechał do krewnych żony do Izraela, zakładał jarmułkę, czasami z numerem 14, z którym grał. Simon Kuper, piewca holenderskiego futbolu, pisze z lekką ironią, że wielu Izraelczyków jest przekonanych, iż to właśnie Cruyff uratował Annę Frank.

Totalna improwizacja

Każdą grupę ludzi, z którą grał i pracował, nasączał bezkompromisowością, pasją i arogancją. Razem z trenerem Rinusem Michelsem tworzył w Ajaksie słynny futbol totalny. Drużyna już nie dzieliła się na obronę, pomoc i atak, lecz była rozumną całością, sumą części ciągle zmieniających położenie, poruszających się blisko siebie, zaskakujących rywala i zostawiających mu jak najmniej miejsca. Dziś to w miarę oczywiste, ale wtedy było przełomem. Ajax zachwycił świat swobodą, przewagą w posiadaniu piłki, szybkim odbieraniem jej rywalowi. Tym wszystkim, czym potem zachwycały reprezentacja Holandii, Barcelona Cruyffa trenera i dzisiejsza Barcelona Pepa Guardioli.

Za swobodą futbolu totalnego kryła się treningowa katorga Michelsa, trenera zamordysty, nieprzyjmującego do wiadomości, że trzeba wybierać między pięknem a wynikami. Żeby Ajax mógł improwizować, na treningach piłkarze powtarzali podstawy na pamięć, aż do mdłości. To samo robił Cruyff, trenując Barcelonę z Guardiolą w składzie. I dziś Guardiola, kolejny pracoholik w tej sztafecie pokoleń, też ćwiczy z piłkarzami każdy wariant, żeby potem zdać się na ich fantazję podczas meczu.

Straszne pożegnanie

Zanim w Barcelonie pojawił się w 1988 roku trener Cruyff, przybył tam 15 lat wcześniej Cruyff piłkarz. Powiedział w Ajaksie: jak mnie teraz nie puścicie do Katalonii, to zakończę karierę i nie będziecie mieli ani pieniędzy, ani piłkarza. Ale dla Holendrów większym szokiem było, że Johan, ich anioł wolności, przenosi się właśnie do zatęchłej Hiszpanii generalissimusa Franco. Wielu dopiero dzięki temu transferowi z 1973 roku – 1,3 mln dolarów za piłkarza to był wtedy rekord świata – dowiedziało się, że Katalonia to jednak nie do końca Hiszpania, a Franco nie był aż takim zamordystą, żeby mu nie mogło zagrać na nosie holenderskie dziecko kwiat. Johan tuż po przylocie powiedział, że dla Realu Madryt, ulubionego klubu generała, nie zagra nigdy. Najmłodszego syna nazwał Jordi, imieniem patrona Katalonii. Nie wiedząc nawet, że to u Franco zabronione. Po prostu imię mu się spodobało, a w Holandii mógł zarejestrować takie, jakie chciał. Niedługo po jego narodzinach poprowadził Barcelonę do pierwszego od 14 lat mistrzostwa Hiszpanii. To mistrzostwo okazało się ostatnim, które wywalczył z Barceloną na boisku. Z reprezentacją Holandii też już nie zajdzie dalej niż latem 1974 roku, gdy zdobyła wicemistrzostwo świata i rozkochała w sobie kibiców. Cruyff trzy razy zdobywał Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza Europy, co udało się jeszcze tylko Michelowi Platiniemu i Marco van Bastenowi, ale Johan w przeciwieństwie do nich nie wygrał nigdy z drużyną narodową żadnego turnieju.

Ceną jego pewności siebie i poczucia wolności były bomby tykające wewnątrz drużyn i rachunki krzywd spisywane przez rywali. Żadna gwiazda futbolu nie miała takiego kuriozalnego meczu pożegnalnego jak on. Ajax zaprosił w 1978 roku do Amsterdamu Bayern Monachium, bo te dwa kluby tworzyły w latach 70. nierozłączną parę. Oba zdobyły wtedy po trzy Puchary Europy, ale Ajaksem się zachwycano, że taki piękny, a Bayernem nie. Niemcy silni Bayernem zdobyli mistrzostwo świata w 1974 roku, ale moralnymi zwycięzcami ogłoszono Holendrów.

Niemcy tego Cruyffowi nie zapomnieli. Zwyczaj każe z pożegnania gwiazd robić benefisy: nudne, kurtuazyjne, z oddawaniem piłki żegnanemu, żeby sobie postrzelał. A Bayern rozbił Ajax 8:0. Tysiące kibiców uciekły z trybun w przerwie, bo nie mogły na to patrzeć, koledzy Cruyffa wychodzili z szatni z płaczem, a on sam nadrabiał miną. Zakończenie kariery wcale zresztą nie okazało się zakończeniem. Johan niedługo później utopił fortunę w świńskiej farmie, która zamiast szynki – jamon ser rano – wyprodukowała długi, i musiał wrócić na boisko, żeby się odkuć. Grał za dolary w Los Angeles i Waszyngtonie, później przez hiszpańskie Levante wrócił do Ajaksu, zdobył z nim dwa mistrzostwa kraju. A potem usłyszał, że jest za stary, i na złość Ajaksowi przeszedł do będącego z nim w stanie wojny Feyenoordu Rotterdam.

I tam też został mistrzem.

Dwa paski albo nic

Na przekór, po swojemu – to go napędzało. Potrafił się spóźnić na zgrupowanie reprezentacji, bo żona poprosiła go, by poleciał z nią do Mediolanu sprowadzić buty do jej sklepu. Danny to miłość jego życia, dla niej, dwóch córek i syna jest gotowy zrobić wszystko. Jedna z teorii mówi, że właśnie Danny wybiła mu z głowy wyjazd na mundial w 1978 roku do Argentyny. Miała się bać powtórki z zamieszania z MŚ 1974, gdy „Bild" napisał, że Johan bawił się przed finałem w basenie pełnym półnagich atrakcji. Inna wersja tej historii mówi, że nie pojechał do Argentyny, bo nie spodobał mu się pomysł drużyny, by dochody wszystkich zawodników z mundialowych reklam wrzucić do jednego worka i podzielić po równo. On sam mówi, że nie pojechał, bo po wcześniejszym napadzie na ich dom nie mógł zostawić rodziny samej na tak długo. Tak czy owak, odmówił, choć go wszyscy błagali, i już więcej w kadrze nie zagrał.

Wersja z kłótnią o reklamy wydaje się prawdopodobna. Podczas mundialu 1974 Cruyff jako jedyny w drużynie biegał w koszulce z dwoma paskami. Reprezentację ubierał Adidas, którego symbolem są trzy paski, ale Johan miał kontrakt z Pumą i powiedział, że albo będzie strój tylko dla niego, albo nie zagra. Kilkanaście lat później odrzucił propozycję trenowania reprezentacji, mówiąc, że on z firmą Lotto, która wtedy ubierała kadrę, nie chce mieć nic wspólnego. Ostatecznie nigdy Holandii nie trenował, ale kilku selekcjonerów, korzystając ze swoich wpływów, namaścił, m.in. Franka Rijkaarda i Marco van Bastena.

Papierosy i lizaki

To było już w czasach, gdy doszedł do wniosku, że najlepiej mu będzie nie na froncie, lecz na tylnych siedzeniach, blisko ucha kierowcy. Takie szeptanki zapewniały mu wpływy w Ajaksie, w holenderskiej federacji, a w Barcelonie za niedawnych czasów prezesa Joana Laporty – prawnika Cruyffa – życzenie Johana było rozkazem.

Dopóki serce się nie zbuntowało, nie schodził z linii ognia. Parł do przodu, odpalając jednego papierosa od drugiego. Ale w 1991 roku dowiedział się, że jednak nie jest nieśmiertelny. Ojca biologicznego  zabrał mu zawał, gdy Johan miał 12 lat, ojczym zmarł tuż po trzydziestce. Dużo było tych przestróg. Nie wycofał się z codziennej walki od razu. Prowadził wtedy Barcelonę, żarł się z prezesem, ale czuł, że przed nim i drużyną, którą później nazwano Dream Teamem, wielkie chwile. A poza tym, jak mówił: – Nie mogę tak nagle odejść, bo tyle razów w życiu wymierzyłem, tyle osób obraziłem, że oni teraz tylko czekają, żeby mi oddać.

Więc ostatni raz w karierze ruszył do frontalnego ataku. W słynnym filmiku wykopał paczkę papierosów ze swojego życia, zamienił je na lizaki. Kazał sobie wszczepić by-passy – wcześniej upewniając się oczywiście, czy chirurg lepiej od Cruyffa wie, jak to zrobić – i poszedł wymierzyć sprawiedliwość. Zdobył cztery mistrzostwa z rzędu i Puchar Europy. Gdy go w 1996 roku z klubu zwalniano, nurzając w błocie pamięć Dream Teamu, stracił ochotę na dalsze spalanie się. Nie chciał już codziennej pracy, a jeszcze bardziej nie chciała żona. Wybrał nowe życie, to obecne: z fundacją, uniwersytetem, golfem, z przepadaniem na zimę w Republice Południowej Afryki – jedni mówią, że dla tamtejszych pól golfowych, inni, że dla południowoafrykańskich kardiologów. W tym życiu, jak w starym, to, co prywatne, przenika się ciągle i gmatwa z tym, co biznesowe i piłkarskie.

Ajax tego teraz doświadcza. Jak na przykład rozsądzić, czy Cruyff wskazał do kierowania szkoleniem młodzieży akurat Dennisa Bergkampa dlatego, że Bergkamp potrafił robić z piłką cuda, czy dlatego, że ma swoją linię butów w Cruyff Classics i reklamuje je razem z Cruyffem. Jak ocenić, czy warto oddawać władzę komuś, kto gwarantuje nie tylko sukcesy, ale też awantury i przykre rozstanie. Albo: czy lepszy jest genialny piłkarz z mistrzostwem świata czy genialny piłkarz bez mistrzostwa, ale ze szczęśliwą rodziną. Jak mówi najsłynniejsze przysłowie języka cruyffijskiego: „Każda wada ma swoją zaletę". A może nawet odwrotnie.

 

Przyciąga i odpycha od ponad 40 lat. Dla jednych wizjoner, dla innych zrzęda zapatrzony w przeszłość. Najsłynniejszy z żyjących Holendrów i zawsze pierwszy, by łajać holenderski futbol. Kłębowisko sprzeczności w szczupłym ciele. Otoczony tłumami wiernych wyznawców, ale też kolekcjoner przyjaciół zamienionych we wrogów. Nazywany Boskim, Chciwym, Chudym, Zbawicielem, Wyrocznią, Nosem. Filantrop i kłótnik. Jeden z piłkarzy wszech czasów, choć był wodzem reprezentacji słynącej z pięknych porażek. Genialny trener, który nigdy nie zrobił kursu trenerskiego. Założyciel własnego uniwersytetu, choć sam żadnego nie skończył. Rozchwytywany rozmówca i ekspert stacji telewizyjnych, o którym jeden z jego biografów powiedział: „Johan czasami gada bzdury. Ale to są zawsze interesujące bzdury".

Cruyff albo robi coś po swojemu, albo nie robi tego wcale. Więc i język traktuje jak rozsypankę wyrazową, a logikę ma własną i innej mu nie trzeba. Nazywają to mową cruyffijską: „Zanim popełnię błąd, to tego błędu nie popełniam"; „Włoscy piłkarze nie umieją z tobą wygrać, ale ty umiesz przegrać z włoskimi piłkarzami"; „Jakbym chciał, żebyście to zrozumieli, tobym to powinien lepiej wytłumaczyć".

Jak się włącza komputer

Tworzył jako piłkarz wielki Ajax Amsterdam z przełomu lat 60. i 70., wielką reprezentację Holandii lat 70., a jako trener wielką Barcelonę z początku lat 90. Potem rozbijał wielki Ajax, rozbijał wielką Holandię i rozbili mu wielką Barcelonę. Odchodził, ale nigdy nie był w stanie zostawić na dobre ani tych drużyn, ani swoich dwóch miast. Wychował się w Betondorp, modernistycznej dzielnicy Amsterdamu, w cieniu dawnego stadionu Ajaksu. Dziś jego domem jest elegancka Bonanova w Barcelonie, skąd spacerem, jak zawsze z wielkim psem u boku, może przejść do swojego sklepu ze sprzętem sportowym – markę Cruyff Classics stworzył już w latach 70. – albo ruszyć do klubu golfowego na wzgórzach za miastem. Ale charytatywną fundację zajmującą się przede wszystkim budową Cruyff Courts, czyli Orlików, założył w Amsterdamie. Uniwersytet dla sportowców, zwłaszcza tych, którzy szukają pomysłu na życie po karierze, też ma siedzibę w Holandii.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska