Przyciąga i odpycha od ponad 40 lat. Dla jednych wizjoner, dla innych zrzęda zapatrzony w przeszłość. Najsłynniejszy z żyjących Holendrów i zawsze pierwszy, by łajać holenderski futbol. Kłębowisko sprzeczności w szczupłym ciele. Otoczony tłumami wiernych wyznawców, ale też kolekcjoner przyjaciół zamienionych we wrogów. Nazywany Boskim, Chciwym, Chudym, Zbawicielem, Wyrocznią, Nosem. Filantrop i kłótnik. Jeden z piłkarzy wszech czasów, choć był wodzem reprezentacji słynącej z pięknych porażek. Genialny trener, który nigdy nie zrobił kursu trenerskiego. Założyciel własnego uniwersytetu, choć sam żadnego nie skończył. Rozchwytywany rozmówca i ekspert stacji telewizyjnych, o którym jeden z jego biografów powiedział: „Johan czasami gada bzdury. Ale to są zawsze interesujące bzdury".
Cruyff albo robi coś po swojemu, albo nie robi tego wcale. Więc i język traktuje jak rozsypankę wyrazową, a logikę ma własną i innej mu nie trzeba. Nazywają to mową cruyffijską: „Zanim popełnię błąd, to tego błędu nie popełniam"; „Włoscy piłkarze nie umieją z tobą wygrać, ale ty umiesz przegrać z włoskimi piłkarzami"; „Jakbym chciał, żebyście to zrozumieli, tobym to powinien lepiej wytłumaczyć".
Jak się włącza komputer
Tworzył jako piłkarz wielki Ajax Amsterdam z przełomu lat 60. i 70., wielką reprezentację Holandii lat 70., a jako trener wielką Barcelonę z początku lat 90. Potem rozbijał wielki Ajax, rozbijał wielką Holandię i rozbili mu wielką Barcelonę. Odchodził, ale nigdy nie był w stanie zostawić na dobre ani tych drużyn, ani swoich dwóch miast. Wychował się w Betondorp, modernistycznej dzielnicy Amsterdamu, w cieniu dawnego stadionu Ajaksu. Dziś jego domem jest elegancka Bonanova w Barcelonie, skąd spacerem, jak zawsze z wielkim psem u boku, może przejść do swojego sklepu ze sprzętem sportowym – markę Cruyff Classics stworzył już w latach 70. – albo ruszyć do klubu golfowego na wzgórzach za miastem. Ale charytatywną fundację zajmującą się przede wszystkim budową Cruyff Courts, czyli Orlików, założył w Amsterdamie. Uniwersytet dla sportowców, zwłaszcza tych, którzy szukają pomysłu na życie po karierze, też ma siedzibę w Holandii.
Między Barcą i Ajaksem Johan nie chciałby wybierać, choć temperatura uczuć ciągle faluje. Na przemian wadzi się z obydwoma klubami i godzi, obraża się i wraca. Jak w Barcelonie nie chcą słuchać jego podpowiedzi, to szepcze w Ajaksie. Od lat jest ciągle w biegu, ale w trzech sprawach nie ruszył się na krok: w futbol trzeba grać pięknie, ja muszę mieć rację, a kasa ma się zgadzać.
Potrafi się śmiertelnie obrazić, gdy ktoś go niedostatecznie uważnie słucha. Z wyżyn felietonów w katalońskiej i holenderskiej prasie wyrokuje, co jest dobrem, a co złem futbolu. Ale gdy go namawiano: bierz władzę, prowadź – robił uniki. Jak na boisku, gdzie jego najsłynniejsze zagranie, nazwane zwodem Cruyffa, wyglądało tak: pochylał się i robił zamach, by rywal był przekonany, że będzie strzelał albo mocno podawał. A on zagarniał piłkę do tyłu, by zyskać przestrzeń i czas do namysłu.
Dlatego było zaskoczeniem, że kilkanaście dni temu zgodził się wejść do rady nadzorczej Ajaksu. I że zasiądzie w radzie mędrców FIFA powołanej przez Seppa Blattera, by zatrzeć złe wrażenie po ostatnich korupcyjnych skandalach we władzach światowego futbolu.
Od 15 lat Cruyff nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji, chyba że za taką uznać trenowanie reprezentacji Katalonii (prowadzi ją od dwóch lat), ale to jest twór operetkowy, nieuznawany przez FIFA i grający tylko towarzyskie mecze. Był honorowym prezesem Barcy, ale nawet ten tytuł, czysta formalność, okazał się nie do uniesienia dla obu stron i Holender stracił go, gdy się rok temu na Camp Nou zmieniły władze. Z nowym prezesem Sandro Rosellem Cruyff kiedyś się lubił, ale teraz są wrogami. Zwrócił się więc w stronę Ajaksu. Już raz się umawiał na wzięcie odpowiedzialności za reformowanie tego klubu, trzy lata temu. Ale trzasnął wtedy drzwiami po kilkunastu dniach, bo się okazało, że on chciał rewolucji, a inni tylko ewolucji.
Dali sobie jednak z amsterdamskim klubem kolejną szansę. Ktoś powiedział, że ten powrót Cruyffa znaczy dla amsterdamskiego klubu tyle, ile dla Apple'a znaczył powrót Steve'a Jobsa. Johan raczej takiego porównania nie doceni. Z dumą przyznaje, że nawet nie wie, jak się włącza komputer. Dlatego będzie zwalczał w szkółce dla młodych piłkarzy Ajaksu te wszystkie techniczne udziwnienia i zachwyt nad nowoczesnością, które przesłaniają brak pomysłu na najprostsze sprawy. On mógł podbić świat bez laptopa, to i inni mogą. Piłkarz musi przede wszystkim umieć grać w piłkę. A piłka, jak mawia Johan, to jest prosta gra: albo jesteś na czas, albo się spóźniasz. Ważne, żebyś był szybki, ale jeszcze ważniejsze, byś wiedział, kiedy zacząć biec. Dlatego trzeba brać do drużyny takich, którzy mają i w głowie, i w nogach. Uczyć ich, że liczy się widowisko, a wszystkim zespołom w klubie, od pierwszego po drużynę trampkarzy, kazać grać w tym samym ustawieniu, odważnym 4-3-3. Tak jak on to nakazał lata temu w Ajaksie, potem w Barcelonie i pilnował, by w reprezentacji Holandii też tego słuchali. A dziś może przepytywać tych, którzy go uważali za pomylonego ryzykanta: – Barcelona? Jest mistrzem mistrzów. Hiszpania? Pełna piłkarzy Barcelony. Mistrzem świata i Europy. Holandia? Nie podoba mi się, jak grała na mundialu, ale wicemistrzem świata jest. I oni wszyscy są z mojego żebra. Ajax szukał innej drogi i wpadł w kłopoty. Ale wyraził skruchę, właśnie po siedmiu latach odzyskał mistrzostwo Holandii. Moja w tym teraz głowa, żeby go znów wyprowadzić na najszersze wody.