Plus minus poleca, 15 - 16 października 2011

Piotr Semka o Polsce po parlamentarnym zwycięstwie Donalda Tuska, Robert Mazurek rozmawia ze Zbigniewem Romaszewskim, który nie wszedł do Senatu, Piotr Kowalczuk w korespondencji z Rzymu o imperium medycznym San Raffaele

Aktualizacja: 15.10.2011 01:10 Publikacja: 14.10.2011 19:00

Numer 41(972), 15 - 16 października 2011

Numer 41(972), 15 - 16 października 2011

Foto: Plus Minus

W królestwie Donalda Pierwszego

to przewodnik Piotra Semki po politycznym pejzażu, jaki roztoczył się przed naszymi oczyma w powyborczym tygodniu.

„Po dwóch dekadach istnienia III RP powstała wreszcie jedna wielka partia, promodernizacyjna, zdolna do wytworzenia większości sejmowej. Partia będąca gwarantem ładu liberalnego, która jednocześnie jest chwalona przez największe kraje unijne. Kto jeszcze pamięta czasy, gdy tę rolę miała pełnić Unia Wolności w sojuszu ze światłymi postkomunistami?

Nikt dotąd nie żonglował tyloma piłeczkami naraz, co Tusk. Sytuuje  go to w grupie polityków, sprawujących bardzo długie kadencje. Przychodzi na myśl Blair, ale przecież przypomnieć można Adenauera, który rządził lat 14 czy tylko o rok krócej Kohla.

Do tej beczki miodu wypada jednak dorzucić łyżkę dziegciu. Źaden polityk nie potrafi określić, które z kolejnych zwycięstw lub choćby korzystnych okoliczności - może stać się elementem, który wywróci mozolnie budowaną konstrukcję władzy. Sukces Palikota przyczynił się do wskrzeszenia spiskowych teorii, które sugerują, że jego rozstanie z PO mogłoby być taktycznym rozdzieleniem się w celu wykreowania „własnej” lewicy. Jeszcze inni podejrzewają, że nawet jeśli do rozstania doszło wskutek realnego konfliktu a nie politycznej inscenizacji, to Ruch Palikota może spełnić rolę jaką pełnił w rosyjskiej Dumie Ruch Żyrinowskiego - barwnego skandalisty, który uwielbiał obrażać Jelcyna a potem Putina, ale w kluczowych chwilach wspierał jednak po cichu politycznego dominanta.

Mnie tkwi w pamięci jednak pewien rys nieprzewidywalności polityka z Lublina. Nad politycznymi aliansami PO z PSL czy nawet z SLD w poprzednim Sejmie unosiła się jakaś aura racjonalności. W wypadku Palikota element politycznego chuligaństwa i szaleństwa nie jest chyba udawany. A zawsze w polityce pojawić się może efekt nieprzewidzianych skutków.

Ale to tylko jeden z potencjalnych elementów zatarcia się sprawności platformerskiego mechanizmu. W ciągu ostatniego tygodnia słyszeliśmy o Tusku szantażującym PSL wizją otwarcia się na Palikota, zobaczyliśmy prezydenta Komorowskiego spotykającego się ze Schetyną przed audiencją udzieloną Tuskowi i wreszcie usłyszeliśmy jak premier nonszalancko ogłasza, że rząd w obecnym składzie będzie działał przynajmniej do stycznia. Czy nie za dużo takich politycznych „szeptów i krzyków” jak na parę powyborczych dni?

Szok prawicy po ostatnich wyborach wynika z nałożenia się na siebie zaskoczenia z siły poparcia społecznego dla małej stabilizacji obiecywanej przez PO i sukcesu Palikota pod hasłami polskiego zapateryzmu. Siłę Donalda Tuska wzmacnia trend stabilizacji, premiującej w Europie Środkowo-Wschodniej partie, którym kibicują najsilniejsze państwa unijne. Histeria, jaka panuje wokół  Orbana na Węgrzech wynika przecież z jego niezależności od euro-poprawności politycznej.

W Polsce nakłada się na to coś w rodzaju spóźnionej  rewolty z 1968 roku. A prawicę dzieli spór o Jarosława Kaczyńskiego, który zachował zaufanie wyborców i trzyma w garści największą partię polskiej prawicy. Nad wszystkim tym rozpościera się silna władza Platformy Obywatelskiej pod wodzą Donalda Tuska, który łatwo nie odda berła swego królestwa. Ten układ zafiksował się na kolejne parę lat”.

? ? ?

„Te wybory to koniec pewnej historii, etosu, pewnego systemu aksjologicznego…“ - twierdzi Zbigniew Romaszewski w rozmowie Mazurka zatytułowanej Będę jak starszy pan z KOR-u

Nie przesadza pan?

To kwestia hierarchii wartości. Wyborcy mieli Romaszewskiego i Borowskiego, mieli wybór. Różnice między nami były przecież widoczne gołym okiem.Borowski to osobiście miły człowiek, ale jednak oportunista. Jak widać wyborcom to nie przeszkadza.

A może to przez Starucha, za którego pan poręczył? Nie popełnił pan błędu?

Nie! Ja życie poświęciłem, by Polska była krajem praworządnym i sprawiedliwym…

W kraju praworządnym za rozbój idzie się do więzienia.

W kraju praworządnym człowiek nie skazany uchodzi za niewinnego.

Wszyscy widzieli jak uderzył pilkarza.

W takich sprawach prokuratura nigdy  nie wszczyna postępowania inaczej niż na wniosek pobitego. Tu obaj panowie wyjaśnili sobie to zajście i nie mieli do siebie pretensji.

Dlatego musiał pan pielgrzymować do niego do więzienia?

Pomaszerowałem do aresztu 6 sierpnia, jako wicemarszałek Senatu. Więc podnoszenie tego dwa miesiące później, pod sam koniec kampanii nie jest nawet świństwem, jest kurewstwem!

I będzie bronił pan łobuza.

A kogo ja broniłem w Radomiu w 1976 roku?! Myśli pan, że to byli robotnicy jak z posągów spod Pałacu Kultury i Nauki? Przecież prawdziwych uczestników podpalenia komitetu partii nie zatrzymano, więc władza wmontowała w proces recydywistów. Powiedzmy sobie szczerze, że w procesach radomskich nie było ludzi wcześniej niekaranych. Miałem tam klienta, pana Zabrowskiego, który był wcześniej dziesięciokrotnie karany i kiedy się to wszystko rozpoczęło właśnie był na przepustce. Siedział murem przed domem, żeby wszyscy widzieli, że on nie ma z tym nic wspólnego. I co? Miał proces i dostał dwanaście lat. I ja miałem tego człowieka nie bronić, bo wcześniej siedział?

Chce pan powiedzieć, że stanie w obronie każdego łajdaka, jeśli jest krzywdzony? To szlachetne, ale…

…Nie, nie, łajdaków bronić nie będę nigdy. Wręcz przeciwnie, za to, że przeciw prawdziwym łajdakom występowałem siedziałem w więzieniu. Prawdziwe pytanie brzmi: kto jest łajdakiem? Czy ten kogo media nazywają łajdakiem, czy ten kogo nazywają elitarnym, inteligentnym politykiem, może nieco ekscentrycznym, ale godnym naśladowania?

Rozumiem do kogo pan pije: Staruch jest w areszcie, a Palikot w Sejmie.

I ja nie chcę nikogo wsadzać, a o Palikocie najchętniej bym zapomniał.

Co nie zmienia faktu, że w towarzystwie pańskich patriotycznych przyjaciół ze stadionu nie czuję się bezpieczny i wolałabym by omijali moją ulicę szerokim łukiem.

Mogę panu wykazać na konkretnych danych, że poczucie zagrożenia przestępczością ma się nijak do realnego zagrożenia. Jak się urządza nagonkę i buduje poczucie zagrożenia, to i ludzie czują się zagrożeni, choćby statystyki udowadniały czarno na białym, że liczba przestępstw na stadionach spada.

Czasy się zmieniły. Pan bronił ludzi, którzy w państwie totalitarnym nie mieli szansy na uczciwy proces.

A pan myśli, że dziś wszystkie procesy są uczciwe? Mógłbym tu panu przytoczyć dziesiątki przykładów. Ot, człowiek sprzeciwiał się sprzedaży pewnych gruntów komunalnych pod autostradę. Naraził się lokalnemu establishmentowi i dzielna młodzież obrzucała jego dom kamieniami. A kiedy raz nie zdzierżył i wybiegł z nożem, to internowano go w szpitalu psychiatrycznym! Jednego z obrońców krzyża też wzięto do szpitala psychiatrycznego. Dobre choć to, że zrobił sobie w tydzień wszystkie badania, które by robił w dwa lata. I kiedy lekarze go wypuścili, to natychmiast przyjechano do nich z następnym, ale już wtedy psychiatrzy zaprotestowali, by im dać spokój.

Wróćmy do wyborów. Wielu głosowało w 1989 roku po raz pierwszy – pan trafił do Senatu. Niektórzy zdążyli poumierać, a pan ciągle w Senacie – był pan jak królowa Wiktoria.

Myślę, że ludzie mnie poznali i nie głosowali na mnie, bo ich system wartości jest zupełnie inny niż mój, albo też go w ogóle nie ma i żyją w jakiejś próżni etycznej.

Przez cztery lata rzesze wyborców popadły w etyczną próżnię?

I tu nastąpił jakiś przełom, bo dotychczas też Palikot nie był wybierany. To są symbole przemian jakie zachodzą. Dlaczego go wybrano?

Bo daje poczucie nowości, bycia facetem spoza układów.

I na tej zasadzie mieliśmy najpierw Tymińskiego, później Leppera, bo jest transformacja, jest źle, ludzi spotkał zawód i szukają swego Tymińskiego. Polacy nie mają realnej wiedzy na temat tego, co się dzieje, czują się przez polityków i media oszukani, zmanipulowani. Czują nadchodzące niebezpieczeństwo, zagrożenie i pytają kto temu winien.

Kto?

Najprostsza odpowiedź jest taka, że politycy. Którzy? Ci, którzy zwracają uwagę. Jest taki sowiecki dowcip polityczny: wszyscy już siedzą w g… po usta i milczą. Słychać tylko krzyk Sacharowa: „Ludzie, tak nie można!” i czyjąś odpowiedź: „Siedź tam cicho, bo tylko fala pójdzie!” I on pasuje do opisu sytuacji dziś, kiedy trwa jakaś ogromna, powszechna walka o przetrwanie.

? ? ?

„Gdy padło mediolańskie imperium medyczne San Raffaele, jego charyzmatyczny twórca, ksiądz Lugi Verze udał się po ratunek do Watykanum, choć wcześniej nieraz, podważał kościelny autorytet w kwestiach bioetycznych” – pisze Piotr Kowalczuk w korespondencji z Rzymu zaytułowanej Niebieski wspólnik wycofał udziały.

„Katastrofę uduchowionego wizjonera z własnym odrzutowcem, który chciał przedłużyć życia człowieka do 120 lat, a Berlusconiego nawet do 150,  z nieskrywaną radością przyjęła włoska lewica, a plotka mówi, że i za Spiżową Bramą strzeliło kilka szampanów. Przyjaciel Craxiego, Berlusconiego, kardynała Martiniego, wielu potężnych przedsiębiorców, leczący w swoim mediolańskim szpitalu ludzi z włoskiego świecznika, jest dziś przedmiotem niewybrednych ataków i kpin: szarlatan, oszust, złodziej, apodyktyczny bufon, żywy pomnik manii wielkości.

Tylko gdzieniegdzie odzywają się nieśmiałe głosy, że przy wszystkich swoich wadach i grzechach Don Verze’ zbudował laboratorium, w którym na codzień ścierało się i ucierało sacrum z profanum, bioetyka z biopraktyką. Wydział Biotechnologii San Raffaele, jeden z najlepszych tego rodzaju ośrodków na świecie, zajmuje się z punktu widzenia nauczania Kościoła szarą strefą, a nawet zakazaną - jak sztuczne zapłodnienie. Jak powiedział don Verze’ w jednym z wywiadów, „Kościół nie może zatrzymać nauki. Naukowców trzeba prowadzić za rękę, a nie osądzać i hamować zakazami”.

Don Verze’ mógłby być żywą reklamą prac swego ośrodka. Urodził się dwa miesiące wcześniej od Jana Pawła II i imponuje znakomitą formą, tak intelektualną jak fizyczną. Bankructwo swego imperium przyjął ze smutkiem, ale i ironią: „Najwidoczniej opuścił mnie większościowy udziałowiec fundacji, który mieszka w niebie”. Przedtem tłumacząc sekrety sukcesu Centrum San Raffaele mawiał, że jedynie wciela w życie natchnione wizje, a nad stroną finansową najwyraźniej czuwa Opatrzność.

Niebieski udziałowiec większościowy zaczął się wycofywać z biznesu don Verze’ już trzy lata temu. Z dokumentów wynika, że już wówczas imperium księdza bezpowrotnie utraciło płynność finansową. Prokuratura bada, dlaczego banki, fundusze inwestycyjne, nadzorujące je organa, ministerstwo zdrowia i powiązane siecią interesów z don Verze’ władze lokalne, robią to dopiero teraz, czyli o trzy lata i co najmniej pół miliarda euro za późno.

Rozbuchane ambicje wizjonera, geniusza, jeśli chodzi o pozyskiwanie kredytów, przestały niestety mieć wiele wspólnego z bezdusznymi prawami rachunku ekonomicznego. Don Verze’ zaczął zaciągać pożyczki na obsługę starych długów. W marcu br. kredytodawcy stracili cierpliwość. Zabrakło pieniędzy dla dostawców drogiej, najnowoczesniejszej aparatury medycznej i przy półtora miliarda euro już nagromadzonych długów tegoroczny bilans zamyka się stratami w wysokości 70 mln.

W tym kontekście nie może dziwić, że krach imperium Don Verze’ pobudowanego na takich filozoficznych i teologicznych podstawach nie specjalnie zmartwił Watykan. Dziwić może, że w katolickich Włoszech mógł liczyć na takie wsparcie. Zwłaszcza, że schizofreniczna włoska lewica, zamiast wziąć don Verze’ na sztandary jako ideologicznego sojusznika w wielu sprawach, uznała go za wroga, bo przyjaźni się z Berlusconim. Najdziwniejsze jednak jest to, że o ratunek don Verze’ zwrócił się nie do chcących wykupić San Raffaele baronów przemysłu farmaceutycznego, a do Watykanu, który już dał do zrozumienia, że nie będzie się wtrącał do prowadzonych tam kontrowersyjnych badań.”

? ? ?

Tomek to był bramkarz

– to opowieść Stefana Szczepłka o Janie Tomaszewskim, jego burzliwej karierze piłkarskiej i szukania sobie miejsca w życiu po ostatecznym zejściu z boiska

„Zaczął w naturalny sposób od pracy trenera w Wojskowym Klubie Sportowym Orzeł w Łodzi. W okresie przygotowawczym opowiadał pułkownikom o wielkim futbolu, oni cieszyli się, że mają wreszcie światowego trenera a kiedy rozpoczął się sezon i drużyna nie nadążała za myślami  trenera, trzeba go było zwolnić. Nie powiodło mu się też w dwóch innych łódzkich klubach. Został zaufanym człowiekiem właściciela ŁKS, Antoniego Ptaka, wtrącał się do wszystkiego, na wszystko miał receptę i wszystko wiedział lepiej. Doszło do tego, że piłkarze ŁKS wystosowali do swoich zwierzchników pismo, w którym zaprotestowali przeciw wchodzeniu Tomaszewskiego do ich szatni. Przeniósł się więc do Widzewa, ale w trzech meczach zdobył jeden punkt i też się z nim pożegnano. Być może wtedy zrozumiał, że skoro nie jest w stanie zbudować niczego na miarę kariery sportowej, to przejdzie na drugą stronę i stanie się surowym rezenzentem tego, z czego do tej pory żył. Problemem Tomaszewskiego stała się też potrzeba stałej obecności w mediach. Przyzwyczaił się do tego podczas gry i już nie mógł bez tego żyć.

W roku 1991 wydał swoją pierwszą książkę, , w której jeszcze delikatnie krytykuje swoich przeciwników - działaczy PZPN czy Jacka Gmocha. Szybko staje się atrakcją dla pism sportowych i codziennych, w których publikuje swoje teksty. Coś pośredniego między komentarzem bieżących wydarzeń, felietonem a donosem. Telewizja Polska szybko się zorientowała, że zapraszanie Tomaszewskiego wiąże się z ryzykiem. Ale dla TVN 24 jest on nieocenionym skarbem. - Wiemy, że jest obciachowy - mówi anonimowo jeden z pracowników stacji. - Ale nikt normalny nie powie tego, co on. Każdy ma hamulce, a Tomaszewski nie. Populista z kompletnym brakiem odpowiedzialności za słowo to dla telewizji wymarzony gość.

Tomaszewski walił na oślep, używając wymyślonych przez siebie słów, które weszły do słownika walki z PZPN i przyniosły mu popularność: Dziuroland - na określenie PZPN prezesa Mariana Dziurowicza, listkoludki czyli ludzie Michała Listkiewicza. Dzień po wyborze na posła złożył doniesienia do prokuratury na Franciszka Smudę, zarzucając mu, że nie ma matury i wziął premię za mecz, który okazał się kupiony.

Większość jego dawnych kolegów z reprezentacji nie chce się o nim wypowiadać. Grzegorz Lato macha tylko ręką i ze śmiechem przypomina mecz swojej Stali Mielec z ŁKS Tomaszewskiego, wygrany 7:0. Prywatnie - proszę bardzo i to dużo, ale do gazety lepiej nie. Ponieważ w miarę upływu czasu zainteresowanie Orłami Górskiego malało, to i zainteresowanie Tomaszewskiego tymi meczami również. A poza tym w tym zespole coraz starszych panów panowała rodzinna atmosfera a Tomaszewski «lubił się kłócić sam ze sobą».”

? ? ?

„Nagrody Nobla nie otrzymał Dymitr Mendelejew, autor układu okresowego pierwiastków, o którym uczą wszystkie szkoły świata. Ani Gilbert Lewis, twórca teorii kwasów i zasad, mimo, że był nominowany 35 razy. Nie uhonorowano genialnego inżyniera Thomasa Alvy Edisona, posiadacza ponad tysiąca patentów, wynalazcy żarówki, gramofonu i budowniczego pierwszej elektrowni publicznego użytku. Ale laureatem został Julius Wagner-Jauregg za leczenie kiły - malarią. I tak dalej, i tak dalej, lista noblowskich pomyłek i skandali jest długa i fascynująca. Ich przyczyny, odkrywane po latach, ukazują gorzką prawdę o naszej cywilizacji". Czy Alfred Nobel byłby zadowolony? – zastanawia się Krzysztof Kowalski w tekście przedstawiających sylwetki tegorocznych noblistów i kontrowersje, jakie wzbudził werdykt.

W królestwie Donalda Pierwszego

to przewodnik Piotra Semki po politycznym pejzażu, jaki roztoczył się przed naszymi oczyma w powyborczym tygodniu.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów