Reklama

Blogerzy wygrywają z przekazem telewizyjnym

Czy ktoś z państwa, oglądając telewizyjne relacje z zadym 11 listopada, miał wrażenie, że dostał pełny obraz tego, co się działo?

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Poczucie, że wielkie stacje wytłumaczyły, kto z kim i dlaczego się okładał, a kto spokojnie szedł i ilu ludzi brało udział w przemarszach albo blokadach?

Ja miałem poczucie totalnego chaosu. Nie tylko dlatego, że niektórym mediom nie mogło przez gardło przejść, że niezbyt przyjaźnie wyglądający młodzieńcy w kominiarkach bijący kogo popadnie byli również elementem lewicowej demonstracji. Dużo czasu minęło, zanim padły pytania o to, kto zaprosił krzyczących po niemiecku zadymiarzy i gdzie składali oni swoje „kolorowe" kastety i pałki.

Problem dużych mediów wynikał w dużej mierze z ich nastawienia, ale też z tego, że po prostu nie są w stanie, nawet jeśli chcą – a nie zawsze chciały – pokazać wszystkiego, co się działo. Nawet jeśli mają supernowoczesne wozy transmisyjne i helikoptery. To był dzień wielkiej porażki tradycyjnych mediów elektronicznych.

?

11 listopada chyba pierwszy raz na taką skalę nowe media obywatelskie pokazały swoją siłę. To w Internecie na licznych blogach, w twitterowych relacjach, wpisach na Facebooku, filmikach na YouTube kręconych w bardzo wielu miejscach i sytuacjach można było na bieżąco czytać i oglądać rzeczy, których nie dało się zobaczyć w telewizji.

To blogerzy nakręcili filmik z policjantem kopiącym przechodnia. To w Internecie mogliśmy zobaczyć kordon wyrostków z zakrytymi twarzami otaczających kolorową blokadę. To na Twitterze można było przeczytać relacje ludzi ze spokojnej, wielotysięcznej demonstracji, w której szły całe rodziny, nie mając pojęcia o zadymach i policji. I której w telewizji nie bardzo było widać, bo telewizje skupiały się na walkach.

A zatem jeśli ktoś 11 listopada chciał wiedzieć, co się dzieje, znacznie lepiej zrobił, siedząc przed laptopem niż przed telewizją. Czy relacje blogerów były mniej stronnicze niż relacje niektórych tradycyjnych mediów? Nie. Były różne. Wiele z nich było, owszem, mocno stronniczych. Często złośliwych. Sympatie polityczne autorów często były łatwe do odczytania. Internet nie był zimny i zdystansowany. Ale sporo było rzeczy rzetelnych i solidnych. Najważniejsze jednak, że nadawców były setki.

Reklama
Reklama

Z tych różnych szczątkowych relacji, często jednostronnych, można było zbudować sobie obraz całości. Przede wszystkim można było zobaczyć to, czego nie było gdzie indziej. Blogerzy nie udają obiektywizmu. Nie okłamują, że dają nam bezstronny serwis informacyjny. Pokazują świat widziany przez siebie, przepuszczony przez subiektywny filtr. Ale nie mają oporów, by pokazywać to, czego nie chcą pokazać inni. I łatwo zweryfikować ich reakcje, zderzając je z wieloma innymi.

?

Do tej pory ekscytowaliśmy się, że użytkownicy Twittera, Facebooka czy blogerzy umieją pokazać lepiej i bardziej wiarygodnie niż reżimowe media zdarzenia w Egipcie czy Iranie. 11 listopada niezależni nadawcy pokazali, że umieją to robić lepiej niż tradycyjne media w wolnym kraju w centrum Europy. To pokazuje nie tylko stan naszych mediów, ale też kierunek, w którym zmierza świat i sposób komunikowania się. I zmierza coraz szybciej.

Plus Minus
„Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000”: Za sceną tamtych czasów
Plus Minus
„Eksplodujące kotki. Gra planszowa”: Wrednie i losowo
Plus Minus
„Jesteś tylko ty”: Miłość w czasach algorytmów
Plus Minus
„Harry Angel”: Kryminał w królestwie ciemności
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Sebastian Jagielski: Czego boją się twórcy
Reklama
Reklama