W szkole uczono nas o wodzach, marszałkach i generałach. Czasami pojawiał się w podręczniku jakiś major lub kapitan, bohaterski obrońca ważnej placówki. A co z milionami z okopów, z pierwszej linii frontu? Peter Englund przedstawia losy 20 żołnierzy I wojny światowej, z armii rosyjskiej, austriackiej, brytyjskiej, amerykańskiej, belgijskiej, tureckiej.
Dość trudno wyobrazić sobie siebie w roli marszałka czy generała, ale jako zwykłego żołnierza – już tak. A Englund opowiada w dwustu epizodach – i robi to znakomicie – właśnie o mężczyznach, którzy wąchali proch. A także o kobietach – pielęgniarkach w lazaretach. Pisarz deklaruje, że chodzi mu o „rekonstrukcję świata uczuć".
Gdzież jest to piękno umieszczone w tytule? Właściwie tylko jeden bohater – brytyjski żołnierz Alfred Pollard – ekscytuje się wojną jak piękną przygodą, boi się, że mogłaby go ominąć. Jest zadowolony, że z małego urzędnika stał się podziwianym za odwagę, dekorowanym odznaczeniami oficerem.
W losach pozostałych bohaterów opowieści mamy do czynienia niemal wyłącznie ze smutkiem, lękiem, strachem, otępieniem, zgrozą wywołaną widokiem poranionych i zabitych żołnierzy. To właśnie jest wojna.