Vaclav Havel powiedział kiedyś z przekąsem, że premier powinien być wybierany na jedną kadencję. Wtedy robiłby reformy, ulepszał państwo. A tak, kombinuje...
Grzegorz Schetyna:
Aktualizacja: 07.01.2012 00:00 Publikacja: 07.01.2012 00:01
Foto: ROL
Vaclav Havel powiedział kiedyś z przekąsem, że premier powinien być wybierany na jedną kadencję. Wtedy robiłby reformy, ulepszał państwo. A tak, kombinuje...
Grzegorz Schetyna:
...jak wygrać kolejne wybory?
Tak jest.
Jeśli ktoś miał dobre cztery lata? Dlaczego odbierać mu drugą szansę?
Żeby mógł zapisać się w historii, a nie ciągle się bać: tego nie zrobię, tamtego też, bo jeszcze przegram wybory.
Havel był wielką postacią, ale zupełnie niepolityczną. I te jego słowa są właśnie takie: bardzo ciekawe, ale zupełnie niepolityczne.
No jasne. Donald Tusk zaczął w 2007 r. rządy od pełnego obietnic exposé, a potem powtarzał: „rozpiszmy na lata, będzie mniej bolało". To było polityczne?
Przyszliśmy do władzy z głębokiej opozycji. W opozycji masz wyostrzone zmysły, chcesz robić wszystko lepiej, skuteczniej niż ci, którzy rządzą. Uważasz, że masz lepsze pomysły.
A potem?
Siadasz w ministerialnym fotelu i zaczynasz rozumieć, że nic się nie dzieje na pstryknięcie palcami.
Opór materii?
Byłem nim zaskoczony jako minister spraw wewnętrznych. Mam pomysły, wiem, co chcę zrobić. Ale pomysły realizują podwładni, którzy są w policji, Straży Granicznej, straży pożarnej – czyli ze swoich środowisk.
Nie słuchają się?
Słuchają, oczywiście. Zapisują, kiwają głowami. Tyle że przekazując decyzje niżej, też trafiają na opór.
Jakiś przykład?
Emerytury mundurowe. Wydawało mi się to oczywiste: każdy chce lepiej zarabiać, ale w zamian za to dłużej pracować. I wszyscy się ze mną zgadzają. Potem zaczynają się pytania: „Ale dlaczego mamy pracować dłużej? Dlaczego właśnie my? Specyfika naszej pracy...".
„Specyfika". Dobre słowo.
Kluczowe. Możecie sobie podłożyć, co tylko chcecie: specyfika poczty, specyfika kolei, specyfika marynarki wojennej. „Specyfika" tłumaczy wszystko. Wszędzie indziej decyzja ministra byłaby racjonalna, ale „akurat u nas jest pewna specyfika".
Co się dziwić, biurokracja się broni. Mieliście walczyć z biurokracją i raczej nie wyszło.
Uważam, że biurokrację można zwalczyć tylko radykalnym cięciem, najlepiej ustawowo. Tak próbował robić Berlusconi. Tak samo było w 1990 roku, gdy byłem dyrektorem Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu. Przyszło polecenie z góry: „urzędników ma być o połowę mniej" i rozkaz został wykonany.
To w 2007 roku tak nie zrobiliście?
Sugestia, że trzeba ograniczać, nie wystarczyła. A wprowadzoną ustawą redukcję o 10 proc. zakwestionował Trybunał Konstytucyjny. Oczywiście rozrost biurokracji można usprawiedliwiać np. tym, że dostajemy środki europejskie i do ich obsługi potrzebni są ludzie. Warto dodać, że biurokracja rośnie także w samorządach.
Zapytamy pana nie jako członka PO, tylko jako zdeklarowanego liberała: jest pan rozczarowany czterema latami rządów Tuska?
Nie. Jako liberał znajduję wiele rzeczy, których się nie udało. Ale znajduję dziesiątki zmian, które udało się wprowadzić. Wiele kwestii nie zdążyliśmy przeprowadzić i w tej kadencji będziemy kontynuować rozpoczęte zmiany. Ale najważniejsze, że te cztery lata Polacy dobrze ocenili, udzielając mandatu tworzenia nowego rządu Platformie Obywatelskiej. Powtarzam: w 2007 roku weszliśmy do gabinetów z głębokiej opozycji. Dziś bogatsi o doświadczenie ostatniej kadencji dokładniej wiemy, czego potrzebuje państwo, wiemy, co i jak robić. Tak rozumiem ostatnie exposé Tuska: narzucił ostre tempo na następne cztery lata.
Różnica między pierwszym a drugim exposé była piorunująca. Pierwsze było trzygodzinną wyliczanką obietnic.
To był plan realizacji marzeń.
A teraz? Exposé ludzi odartych z marzeń?
Exposé ludzi odpowiedzialnych. Bądźmy jednak sprawiedliwi, lata 2007 i 2011 to zupełnie inny czas. Wtedy byliśmy w innym świecie.
Dlaczego w 2008 roku, kiedy kryzys się zaczynał, nie powiedzieliście Polakom: uwaga, nadchodzą złe czasy, trzeba zaciskać pasa, ciąć, oszczędzać.
Początek jesieni 2008 r.? Upada Bank Lehman Brothers w USA. Co wówczas dzieje się w Polsce? Dostajemy kolejne, potężne pieniądze z Unii na wielkie inwestycje infrastrukturalne: drogi, obwodnice. Mieliśmy odłożyć te inwestycje na bok, bo w Ameryce upadł bank? Kto wiązał wówczas ten bank z nadciągającym światowym kryzysem?
W 2009 roku już było wiadomo, co się dzieje. Może trzeba było działać: zabrać choćby ulgę na Internet albo pozbawić najbogatszych Polaków becikowego. Zamiast tego byliśmy na „zielonej wyspie".
Obcięliśmy wówczas wydatki o ponad 19 mld i znowelizowaliśmy budżet. Proszę zauważyć, że w Polsce nie ma dotąd recesji, tylko wzrost gospodarczy, głównie dzięki popytowi wewnętrznemu. Polacy kupują, konsumują i nasza gospodarka się rozwija. To nas uratowało. Co by było, gdybyśmy od rana do wieczora trąbili o kryzysie? To PiS wówczas straszył kryzysem i usiłował odwołać ministra finansów. Pamiętam słowa premiera Tuska o statku podczas sztormu i o dwóch grupach ludzi na tym statku – tych zjednoczonych do walki ze sztormem oraz tych plądrujących walizki pasażerów.
Nie chcieliście straszyć?
Tak, z gospodarką jest jak z rozpędzoną lokomotywą. Jeśli ma dalej pędzić, trzeba dorzucać węgiel do kotła. Inaczej się zatrzyma i będzie kłopot, żeby znowu ruszyła.
Zgoda, że Platforma nie trafiła na najlepsze czasy w gospodarce. Ale jak tłumaczyć niepowodzenia na poziomie czysto operacyjnym: sześciolatki, które miały iść do szkoły, a nie pójdą; reforma służby zdrowia kończy się tym, że minister Arłukowicz musi błagać lekarzy, żeby wypisywali recepty...
Każdy minister odpowiada za swój resort. Każdy swoją pracą pisze polityczną biografię. Można narzekać, ale uważam, że rząd w poprzedniej kadencji się sprawdził. Zdecydowana większość ministrów zasługuje na dobrą ocenę. Nie ma lepszej ekipy niż nasza do skutecznego pozyskiwania i rozsądnego wydawania europejskich pieniędzy.
Czyli wybacza pan swojemu rządowi błędy?
Błędów nie robi ten, kto nic nie robi. Były błędy, ale takie jest życie. Jednak Polacy wybrali kontynuację rządów PO – PSL. Upraszczając,
9 października mieli do wyboru: życie w cieniu Smoleńska lub rozwój Polski. Postawili na rozwój.
Jeszcze kilka dni przed ostatnimi wyborami nie było to takie pewne.
Różnica między PO a PiS zmniejszała się z każdym dniem. Na finiszu prowadziliśmy ledwie o kilka procent, mniej niż 5.
A wygraliście, bo?
Bo to nam zaufali Polacy. Pomogła sprawa z kibicami, oczywiście Tuskobus, a na koniec wypowiedź prezesa Kaczyńskiego o Angeli Merkel i to, że zrugał dziennikarza na konferencji.
Tusk w dniu wyborów dopuszczał możliwość, że przegra?
Tak. Zresztą nigdy w takiej sytuacji nie ma komfortu pewności.
Dziesięć procent przewagi było zaskoczeniem?
Ogromnym! Prawdę mówiąc, nie wierzyłem w pierwsze wyniki, które się potem potwierdziły.
No to ma pan za swoje. Zamiast się cieszyć, pan nie wierzył i jeszcze dał się sfotografować ze smutną miną. To podobno popularne zdjęcie w Kancelarii Premiera...
Tablicę z wynikami zasłaniali fotoreporterzy. Hanna Gronkiewicz pyta: „Ile jest? Ile mamy?", a ja próbuję dostrzec wynik. Taka sytuacja została uchwycona na tym zdjęciu.
Głupio wyszło?
E, tam. Podczas wieczorów wyborczych raczej nie cieszę się za wcześnie, bo wiem, jaki los bywa przewrotny. Zaczynam się cieszyć, gdy wyniki są już w miarę pewne.
Premier Tusk przedstawił ambitny program reform. Sądzi pan, że są możliwe do wykonania?
Sądzę, że tak.
Kobiety będą pracowały do 67. roku życia?
To trudne, ale wykonalne. I PSL się na to zgodzi? Będziemy rozmawiali. Projekt ustawy będzie pisany przez ministra z PSL. Ta reforma to jedno z większych wyzwań stojących przed rządem PO – PSL.
Donald Tusk już zapowiada, że jeśli PSL będzie kontestował reformy, to współpraca może okazać się trudna.
Są różne stanowiska, a koalicja polega na tym, że wypracowuje się kompromis. A gdzie indziej szukać większości dla trudnych reform?
Nadzieją dla was jest to, że dwie lewicowe partie są dowodzone przez liberałów: Millera i Palikota...
Tak, ale są lewicowe i nie wyobrażam sobie, żeby partie odwołujące się do takiego elektoratu były orędownikami podwyższenia wieku emerytalnego. To oznaczałoby, że Polska jest pierwszym takim krajem na świecie, ale może dożyliśmy takich czasów...
Swoją drogą to chichot historii, że lewicową partią kieruje Palikot będący twardym przedsiębiorcą. Czytaliśmy w jego książce sprzed kilku lat, jak ruga swoją służącą za to, że gruszka jest pokrojona inaczej niż on lubi...
...to jest rzeczywiście chichot historii...
...i Leszek Miller, ostatni, oczywiście obok pana, zwolennik podatku liniowego...
Ale przebieranie nogami Leszka Millera nie wystarczy do przeprowadzenia reform. Nie widzę alternatywy dla PSL.
I PSL zaakceptuje likwidację KRUS?
Myślę, że tak. PSL chce gwarancji, że najbiedniejsi rolnicy będą mieli zagwarantowane minimalne emerytury. W sprawach bogatszych rolników są otwarci na rozmowę.
Czyli zabierzecie KRUS Arturowi Balazsowi. Komuś jeszcze?
Bez przesady. Nie jest tak, że mamy tylko biedną i bardzo biedną wieś. To się już zmieniło i PSL o tym wie, choć negocjacje z koalicjantem będą trudne.
Może trzeba było się dogadać, zanim utworzyliście rząd. Ruszyliście razem w drogę i co?
Nie jestem w rządzie, ale wierzę, że nasza droga będzie wspólna.
A może ważnych reform znowu nie będzie? Wymówka nasuwa się sama: jesteśmy w koalicji z PSL, PSL hamuje, ale nie ma alternatywy. Tymczasem brońmy Polski przed szaleństwem Kaczyńskiego.
Mam nadzieję, że będą. Może pojawić się taka pokusa. Tym bardziej że widzimy, jaka jest opozycja.
Jak mawiał Donald Tusk: „nie ma z kim przegrać".
Osobiście jestem innego zdania. Uważam, że zawsze można przegrać z samym sobą. I to najbardziej bolesna porażka.
A co z opozycją?
Ziobro trzyma za nogi Kaczyńskiego. PiS nie może rosnąć, bo ich elektorat jest taki sam jak elektorat Solidarnej Polski. Obok SLD siedzi Ruch Palikota. Do tego Aleksander Kwaśniewski, który chce budować lewicę, faktycznie ją dzieląc.
I co?
Pojawia się jeszcze silniejsza pokusa dla Platformy, żeby przetrwać trudny czas, nie robić radykalnych ruchów. Tyle że nie ma wyjścia. Trzeba reformować nie zależnie od okoliczności. Myślę, że tak będzie tym razem.
Mówi pan, że polska racja stanu wymaga solidarności z europejską rodziną. To ile mamy dać pieniędzy na greckie samochody?
I na dodatki do greckich emerytur oraz wakacje, bo te też są dotowane? Odkładając żarty na bok: mamy kluczowy moment, który zadecyduje, jaka Europa będzie meblowana na następne pokolenia. To jak z meblowaniem mieszkania: mamy szansę decydować, gdzie, co będzie stało, być wśród najważniejszych graczy, którzy na nas patrzą i potrafią słuchać.
Zaraz. Mówi pan, że meblujemy mieszkanie, a my mówimy, że mamy greckiego stryjka, który uzależnił się od pokera. Rodzinie mówi, że z tym skończył, ale faktycznie jest trochę inaczej. Stryjek przepuszcza kasę, dlaczego mamy dawać mu nową?
Ale stryjek z nami mieszka. Też ma pokój w tym mieszkaniu. Nie mówię, żeby wykupywać greckie obligacje. Mówię, że mamy usiąść z najważniejszymi domownikami przy stole. Żeby usiąść, musisz położyć coś na stół. Wtedy możesz współdecydować.
Niemcy siedzą przy stole, bo ich banki w krajach takich jak Grecja umoczyły gigantyczne pieniądze.
Słyszałem opinię, że Niemcy ratują siebie. Ale osobiście uważam, że Niemcy ratują projekt europejski. Wiedzą, że tylko Europa silna, zintegrowana może być graczem na rynku światowym. Wiele rzeczy zmienia się na arenie międzynarodowej. Chiny grają w zupełnie innej lidze. Są potężne Indie, coraz mocniejsze Brazylia, Indonezja. Nie chodzi o wujka pokerzystę, tylko o to, jak uzdrowić Europę, żeby nadal była wielkim graczem.
Problem w tym, że jeśli przystąpimy do paktu fiskalnego, to i tak nie będziemy mieli prawa głosu. W dodatku nasz minister finansów odrzuca zasadę niskiego deficytu narzuconą przez to porozumienie. Czyli bierzemy udział w meblowaniu mieszkania, ale nie przestrzegamy zasad i nie mamy głosu. Będziemy mogli się tylko dorzucić do szafy albo krzesła. Czy o to wam chodzi?
Proszę nie dramatyzować. Polski rząd odpowiedzialnie podchodzi do polityki zagranicznej. Niedawno minister Rostowski wyraźnie mówił w Parlamencie Europejskim, że Polska nie przyjmie rygorów nowo tworzonej unii fiskalnej, dopóki nie będziemy należeć do strefy euro, ale jednocześnie podkreślił, że chcemy się aktywnie włączyć w dyskusję na ten temat.
Jak przekonacie Polaków, żeby wyłożyli miliardy na pomoc zamożnym państwom. Tylko dlatego, że ich politycy okazali się nieodpowiedzialni...
Grecy fałszowali dane i wysyłali je do Europejskiego Banku Centralnego. Kłopoty ma Portugalia i częściowo Włochy. I to ma zdyskwalifikować projekt europejski? Nie. To jest zbyt mała rzecz, żeby to rozbiło pozycję Europy w świecie.
Polacy od 1989 roku pracują jak małe samochodziki. Mają po dwa etaty, gonią od rana do nocy. Po ludzku to pana nie wkurza, że mamy się zrzucać na birbantów?
Pewnie, że denerwuje, ale nie wolno obrażać się na rzeczywistość. Dobrze, że wszyscy w Europie z szacunkiem podchodzą do tego, co się u nas dzieje. Do Polaków, którzy pędzą, pracują, przełamują trudną sytuację i rosną. Kiedyś mówiło się z przekąsem Polnische Wirtschaft. Dzisiaj nikt się nie śmieje. Słuchają nas.
Bez przesady...
Tak jest! To efekt tego, że państwo jest stabilne, że wygraliśmy wybory, że nasz projekt jest proeuropejski, a nie oparty na jakichś anachronicznych fobiach.
Nie przesadzajmy z tym optymizmem. Widzieliśmy tabelkę z oprocentowaniem obligacji poszczególnych krajów. I Polska stoi tam ledwie o włos lepiej niż Włosi. To są realia.
Mówię o wrażeniu, które udało nam się w Europie zbudować. Musimy jeszcze dużo zrobić, żeby to było widoczne w opiniach agencji ratingowych czy w niskiej rentowności obligacji.
Ma pan ładny gabinet.
Dziękuję.
Ale mały, najmniejszy od lat.
To jest bardzo dobre miejsce do pracy.
Jak panu jest poza rządem, trochę na uboczu?
Inaczej. Cztery lata miałem bardzo intensywne. Było mało czasu, żeby złapać dystans. A teraz czasu mam trochę więcej. Nie jestem w biegu, nie gonię ze spotkania na spotkanie, nie pęcznieje mi głowa od nadmiaru spraw. Nie żałuję, to dobra inwestycja.
Jest pan „rezerwą strategiczną", jak mówił premier. To fajne?
Fajne.
Kilka tygodni temu Tusk powiedział o panu, że jest pan liderem wewnętrznej opozycji. Co was różni?
Czasem inaczej patrzę na tempo zmian i na niektóre decyzje.
Chciałby pan zmieniać szybciej i więcej?
Uważam, że trzeba działać: tu i teraz. Jeżeli ludzie nas popierają, wygrywamy wybory, to musimy podejmować również trudne decyzje. I to akurat zostało mocno powiedziane w exposé.
Nie odebrał pan tego, co się działo po wyborach, jako upokorzenie ze strony Tuska? Żarty, że jest wolne miejsce wojewody dolnośląskiego, odwlekanie spotkań, podczas gdy miał czas, żeby na przykład spotykać się z Leszkiem Millerem...
To jest życie, w polityce nie ma obrażania się. Jesteśmy z Tuskiem w jednym projekcie. Postawił na autorski rząd. Ma do tego prawo.
Kiedyś projekt, w platformerskim slangu, to było wygranie wyborów parlamentarnych, potem prezydenckich. Co to jest dzisiaj projekt?
Dla mnie projekt to silna, wygrywająca Platforma Obywatelska. Dla innych? O to trzeba pytać każdego z osobna.
Myślał pan po wyborach, żeby dać sobie spokój?
Nie. Za dużo życia zajęło mi współtworzenie Platformy, żebym się rzucał, obrażał. Trzeba być odpowiedzialnym za całość, za Platformę, niezależnie od tego, na jakim się jest aktualnie stanowisku.
Pan miał bliższe relacje z niektórymi politykami PO. Na przykład z Jarosławem Gowinem, Rafałem Grupińskim. Oni zajęli teraz poważne stanowiska po ostatnim rozdaniu Tuska. Jesteście nadal drużyną?
Lubię z nimi rozmawiać, robić politykę. Z takimi ludźmi chce się rozwiązywać problemy, chce się być razem. Jeden i drugi będą robić dobre rzeczy. Między nami nic się nie zmienia.
Tusk ich panu podkupił?
Podkupił? W Platformie funkcjonujemy w innych kategoriach niż pan sugeruje. Rafała Grupińskiego znam 30 lat i to jest przyjaźń. Będę go wspierał, bo uważam, że wielki Klub PO jest wartością. Sam na to ciężko pracowałem.
Inny pański polityczny przyjaciel Bronisław Komorowski ma bardzo wysokie poparcie społeczne. Jest żelaznym kandydatem do drugiej kadencji?
Dzisiaj wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że ma ogromną szansę wygrać wybory. Jest prezydentem, jakiego chcieli Polacy. Polska ma dobrego prezydenta.
A co będzie, jeśli Tusk za trzy i pół roku powie: ja chcę być prezydentem?
Wszystko jest możliwe. Cztery lata temu nie pomyślałbym, że będę szefem Komisji Spraw Zagranicznych. Powiem tak: kandydata na prezydenta będzie wskazywać Platforma. Nie wiem, jak będzie za trzy i pół roku. Ale o ile znam Tuska, to wiem, że woli być premierem.
Za cztery lata Tusk będzie miał na karku 58 lat, to nie jest dużo jak na polityka. Może zechce być prezydentem przez dziesięć lat.
Zobaczymy.
Szef Komisji Spraw Zagranicznych to naturalne miejsce, żeby w przyszłości zostać ministrem spraw zagranicznych.
Polska ma dobrego ministra.
Ale ministrowie się zmieniają.
Komisja to dla mnie wielkie i nowe doświadczenie. Moje zadanie to wspieranie ministerstwa, wypracowywanie konsensusu z opozycją – bo to jest ważne dla polskiej racji stanu. Dzisiaj wyraźnie widać, że nie będzie to proste, ale trzeba próbować się porozumieć, szczególnie w takich sprawach jak relacje polsko-rosyjskie, polsko-ukraińskie, polsko-litewskie.
Czyli chce pan zmienić branżę: komisja, ważna ambasada, potem posada szefa dyplomacji?
Polityk, który ma doświadczenie wielu kadencji parlamentarnych, musi być gotowy do wszelkich wyzwań, ale nie zamierzam zmieniać branży.
Quiz noworoczny na koniec. Kto będzie za rok premierem?
Donald Tusk.
A jaka będzie koalicja?
PO – PSL.
A jaki będzie wzrost gospodarczy?
Mam nadzieję, że uda się utrzymać 2,5 procent.
Ile będziemy płacić za euro?
4,5 złotego.
A co będzie robił Grzegorz Schetyna równo za rok?
Będę na nartach.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Vaclav Havel powiedział kiedyś z przekąsem, że premier powinien być wybierany na jedną kadencję. Wtedy robiłby reformy, ulepszał państwo. A tak, kombinuje...
Grzegorz Schetyna:
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej” Grażyny Bastek jest publikacją unikatową. Daje wiedzę i poczucie, że warto ją zgłębiać.
Dzięki „The Great Circle” słynny archeolog dostał nowe życie.
W debiucie reżyserskim Malcolma Washingtona, syna aktora Denzela, stare pianino jest jak kapsuła czasu.
Jeszcze zima się dobrze nie zaczęła, a w Szczecinie już druga „Odwilż”.
Bank wspiera rozwój pasji, dlatego miał już w swojej ofercie konto gamingowe, atrakcyjne wizerunki kart płatniczych oraz skórek w aplikacji nawiązujących do gier. Teraz, chcąc dotrzeć do młodych, stworzył w ramach trybu kreatywnego swoją mapę symulacyjną w Fortnite, łącząc innowacyjną rozgrywkę z edukacją finansową i udostępniając graczom możliwość stworzenia w wirtualnym świecie własnego banku.
Cenię historie grozy z morałem, a filmowy horror „Substancja” właśnie taki jest, i nie szkodzi, że przesłanie jest dość oczywiste.
Poszukiwania Marcina Romanowskiego są prowadzone z ogromnym rozmachem. Byłego wiceministra szukają policjanci, którzy zajmują się głównie tropieniem zabójców, członków zbrojnych gangów i najgroźniejszych przestępców.
Jaki jest bilans pierwszego roku trzeciego rządu Donalda Tuska? O tym w najnowszym odcinku podcastu „Polityczne Michałki” rozmawiali Michał Szułdrzyński i Michał Kolanko.
Ubieganie się o świadczenie było łatwe, proste i bez zbędnej biurokracji. Ludzie składali wnioski przez internet, otrzymywali informację, że zostały one przyjęte, i pytali w sieci: „Panie Marczuk, gdzie jest haczyk?”. A jego nie było - mówi Bartosz Marczuk, wiceminister rodziny w rządzie PiS.
Resort spraw zagranicznych stworzył komórkę, która jest odpowiedzialna za komunikację strategiczną, a przede wszystkim ma reagować na rosyjską dezinformację.
Prokurator Grażyna Stronikowska będzie pierwszą przedstawicielką Polski w Prokuraturze Europejskiej. Tak zdecydowała Rada Unii Europejskiej.
Rządzący porządkiem instytucjonalnym UE traktat lizboński podpisano 13 grudnia 2007 r. i dwa lata później wszedł w życie. Po 15 latach warto się przyjrzeć nie tylko literze, ale i praktyce stosowania tego kontrowersyjnego od samego początku traktatu. Być może niektórych problemów udałoby się uniknąć, gdyby na początku uważniej słuchano Polski.
Rządy na całym świecie, próbując zastopować i odwrócić u siebie trend depopulacyjny, ponoszą niemal zawsze porażki. Zanim się jednak wymyśli lek na malejący wskaźnik dzietności, warto się zastanowić, co jest w ogóle źródłem tego globalnego trendu.
Ewa Wrzosek: „Można uważać, że rozliczenia i prokuratura działają we właściwym tempie. Ja tak nie myślę. Wiem za to, że kolejne na pewno będą szybsze i skuteczniejsze. I odczujemy to wszyscy na własnej skórze. Bo to nas rozliczą. To nie jest czas, aby ściśle w sposób pozytywistyczny trzymać się litery prawa”.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas