Zmienne oblicza apokalipsy

W czasach kultury popularnej i mass mediów, także koniec świata padł ofiarą nadmiaru i inflacji

Publikacja: 31.12.2011 00:01

Współcześni lękają się kataklizmu bez metafizyki: kadr z filmu Rolanda Emmericha „2012”

Współcześni lękają się kataklizmu bez metafizyki: kadr z filmu Rolanda Emmericha „2012”

Foto: AFP

Je­śli idzie o tech­no­lo­gię za­gła­dy świa­ta, rzecz (wbrew po­zo­rom ob­fi­to­ści) jest dość mo­no­ton­na: za­bi­je nas wiel­ka su­sza al­bo wiel­ka po­wódź; za­brak­nie je­dze­nia al­bo świe­że­go po­wie­trza, ogień spad­nie z nie­ba al­bo wy­stą­pi spod zie­mi, wy­gi­nie­my wsku­tek bra­ku le­ków na strasz­li­wą epi­de­mię al­bo za­dep­cze­my się w tło­ku, bo wy­naj­dzie­my le­ki na wszyst­ko, cze­go efek­tem bę­dzie prze­lud­nie­nie.

Moż­li­we są tak­że róż­ne kom­bi­na­cje tych wa­rian­tów. To, któ­ry z nich da­ne­go dnia wy­da­je się bar­dziej praw­do­po­dob­ny, za­le­ży wła­ści­wie tyl­ko od te­go, któ­ra frak­cja na­ukow­ców, hol­ly­wo­odz­kich pro­du­cen­tów, wy­daw­ców li­te­ra­tu­ry scien­ce fic­tion lub apo­ka­lip­tycz­nych ka­zno­dzie­jów aku­rat le­piej wy­pad­nie w me­diach i bar­dziej prze­bi­je się ze swym zło­wiesz­czym prze­sła­niem.

Jak wszyst­ko w cza­sach kul­tu­ry po­pu­lar­nej i mass me­diów, tak­że ko­niec świa­ta padł ofia­rą nad­mia­ru i in­fla­cji. Je­go roz­ma­ite wa­rian­ty do znu­dze­nia oma­wia­ne są za­rów­no w po­waż­nych pu­bli­ka­cjach na­uko­wych jak i w bro­szur­kach zwy­czaj­nych wa­ria­tów. Kie­dyś za­cho­wy­wał przy­naj­mniej po­zo­ry po­wa­gi, bo by za­słu­żyć na po­rząd­ną pu­bli­ci­ty po­trze­bo­wał oko­licz­no­ści na­praw­dę prze­ma­wia­ją­cych do wy­obraź­ni – jak wy­buch pierw­szej bom­by ato­mo­wej, he­ka­tom­ba świa­to­wej woj­ny al­bo przy­naj­mniej bu­dzą­cej lęk da­ty 2000.

Dziś wy­star­czy do­nie­sie­nie, że ko­muś się wy­da­je, iż na ka­wał­ku pła­sko­rzeź­by Ma­jów za­pi­sa­no: świat skoń­czy się w pią­tek, 21 grud­nia 2012 ro­ku (szko­da, że brak do­kład­nej go­dzi­ny, by­ło­by wia­do­mo, czy war­to jesz­cze te­go dnia wy­cho­dzić ra­no do skle­pu po buł­ki). Wia­ry­god­ność tej prze­po­wied­ni jest mniej wię­cej ta­ka sa­ma, jak słyn­ne­go wy­wo­du XVII­-wiecz­ne­go ar­cy­bi­sku­pa an­gli­kań­skie­go Ja­me­sa Usshe­ra, któ­ry do­wo­dził, że świat zo­stał stwo­rzo­ny w po­łu­dnie, 23 paź­dzier­ni­ka 4004 ro­ku przed Chry­stu­sem, a skoń­czy się 23 paź­dzier­ni­ka ro­ku 1996.

A jed­nak ko­niec świa­ta to po­waż­na spra­wa. Zbyt po­waż­na, by zo­sta­wić go w rę­kach je­go wy­znaw­ców.

Narzędzia zagłady

Ko­niec świa­ta ja­ko wy­da­rze­nie „świec­kie", czy uj­mu­jąc to ina­czej, „tech­nicz­ne", a nie bi­blij­ne (apo­ka­lip­tycz­ne), to wy­na­la­zek sto­sun­ko­wo no­wy. Spo­pu­la­ry­zo­wa­ły go w mi­nio­nym stu­le­ciu roz­licz­ne po­wie­ści i fil­my, ale je­go bez­po­śred­nim ro­dzi­cem jest przy­śpie­sze­nie na­uko­we wie­ku XIX: stu­le­cie, pod­czas któ­re­go po­stęp tech­nicz­ny po raz pierw­szy w hi­sto­rii na tak wiel­ką ska­lę za­czął zmie­niać ży­cie mas.

Wie­ko­wi XIX za­wdzię­cza­my pod­wa­li­ny scien­ce fic­tion i po­ja­wie­nie się kosz­ma­rów, któ­re po­tem pie­lę­gno­wa­ła. Po­stęp tech­nicz­ny z jed­nej stro­ny był pa­li­wem wia­ry w nie­ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści na­uki, z dru­giej wy­wo­łał lęk przed nie­od­wra­cal­nym znisz­cze­niem świa­ta ta­kie­go, ja­ki zna­no do tej po­ry. Te ostat­nie ten­den­cje na­si­li­ły się w fi­lo­zo­fii i li­te­ra­tu­rze po krwa­wej łaź­ni, ja­ką by­ła pierw­sza woj­na świa­to­wa.

Mię­dzy ro­kiem 1826 a 1933 w li­te­ra­tu­rze po­ja­wi­ły się wła­ści­wie nie­mal wszyst­kie ka­ta­stro­ficz­ne po­my­sły, ja­ki­mi kar­mie­ni je­ste­śmy do dziś. Wy­bra­łem te da­ty ar­bi­tral­nie, ale nie bez po­wo­du – 1826 to rok pu­bli­ka­cji po­wie­ści „The Last Man" Ma­ry Shel­ley (au­tor­ki słyn­ne­go „Fran­ken­ste­ina") o strasz­li­wej epi­de­mii, któ­ra po­ło­ży kres ist­nie­niu ludz­ko­ści. Rok 1933 to z ko­lei mo­ment pre­mie­ry książ­ki „When Worlds Col­li­de" Phi­li­pa Wy­lie i Edwi­na Bal­me­ra („Zde­rze­nie świa­tów"– ty­tuł mó­wi sam za sie­bie).

Po­mię­dzy ty­mi da­ta­mi po­ja­wi­ły się roz­licz­ne wi­zje za­mar­z­nię­tej Zie­mi, wy­pa­lo­nej Zie­mi, Zie­mi wy­rzu­co­nej po­za Układ Sło­necz­ny; wi­zje dru­gie­go po­to­pu, glo­bal­nej woj­ny, spo­tka­nia z pur­pu­ro­wą tru­ją­cą chmu­rą lub „tru­ją­cym pa­smem"

– dłu­go moż­na by wy­mie­niać. Roz­kwit ta­nich ma­ga­zy­nów SF w USA lat 20. i 30. XX stu­le­cia prze­niósł ca­ły ka­ta­stro­ficz­ny wy­ścig na zu­peł­nie no­wy po­ziom – od­tąd Zie­mię lub cy­wi­li­za­cję nisz­czo­no z wiel­kim za­pa­łem na ła­mach pul­po­wych pi­se­mek wła­ści­wie co mie­siąc.

Po­tem na­stał wiek ato­mu i stra­sze­nia ato­mem. Bom­ba zrzu­co­na 6 sierp­nia 1945 r. na Hi­ro­szi­mę spra­wi­ła, że wi­zja koń­ca świa­ta przy­bra­ła zu­peł­nie no­wy kształt. Dwa ty­go­dnie po eks­plo­zji na ła­mach „New Yor­ke­ra" wy­daw­ca i re­dak­tor li­te­ra­tu­ry SF John Camp­bell wy­ja­śniał, co bę­dzie ozna­cza­ła dla ludz­ko­ści woj­na nu­kle­ar­na: „każ­de więk­sze mia­sto zo­sta­nie zmie­cio­ne z po­wierzch­ni zie­mi w trzy­dzie­ści mi­nut, No­wy Jork bę­dzie ster­tą gru­zów, ra­dio­ak­tyw­ność spra­wi, że zie­mia nie bę­dzie nada­wa­ła się do za­miesz­ka­nia na­wet przez 500 lat". Ta krót­ka wy­po­wiedź jest ze wszech miar wy­czer­pu­ją­ca – ca­ła resz­ta po­wie­ści i fil­mów o ato­mo­wym ho­lo­kau­ście to tyl­ko róż­ne­go ro­dza­ju wa­ria­cje na te­mat.

Lęk przed ato­mo­wą za­gła­dą zdo­mi­no­wał po­pkul­tu­rę w dru­giej po­ło­wie XX wie­ku, ale oczy­wi­ście nie wy­czer­py­wał te­ma­tu koń­ca świa­ta. Wszyst­kie po­my­sły pio­nie­rów i kla­sy­ków fan­ta­sty­ki do­cze­ka­ły się wte­dy swo­ich po­wtó­rzeń, roz­wi­nięć i kon­ty­nu­acji, aż wresz­cie era kom­pu­te­rów, po­stę­pów ge­ne­ty­ki i na­no­tech­no­lo­gii wzbo­ga­ci­ła ar­se­nał środ­ków za­gła­dy o no­we stra­chy (od zbun­to­wa­nej sztucz­nej in­te­li­gen­cji po mor­der­cze su­per­wi­ru­sy).

„Od­gry­wa­nie ro­li Ka­san­dry nie po­win­no je­dy­nie po­cią­gać pi­sa­rza scien­ce fic­tion" – prze­ko­ny­wał już w 1955 ro­ku Phi­lip K. Dick – „on jest do te­go wręcz zo­bo­wią­za­ny". Za­uwa­żał jed­nak przy tym, że opo­wie­ści o za­gła­dzie sta­ją się mo­no­ton­ne. Je­go prze­wrot­na pro­po­zy­cja brzmia­ła tak: „Mo­że po­win­ni­śmy uznać za­gła­dę za pew­nik i za­cząć do­pie­ro od te­go miej­sca? ".

Tak do­tar­li­śmy do pod­sta­wo­we­go py­ta­nia, któ­re brzmi: kto po­trze­bu­je koń­ca świa­ta? I z ja­kie­go po­wo­du?

Jest koniec, więc będzie początek

Ko­niec świa­ta mo­że być ma­low­ni­czy lub od­py­cha­ją­cy, na­gły lub roz­cią­gnię­ty w cza­sie, zwy­kle jed­nak przede wszyst­kim jest na­ucz­ką. W kla­sycz­nych opo­wie­ściach SF do­ko­na­nia bez­tro­skich na­ukow­ców koń­czą się czę­sto prze­stro­gą, że są rze­czy, któ­rych ty­kać nie na­le­ży (dla na­sze­go wła­sne­go do­bra). Z opi­sy­wa­ny­mi przez fan­ta­stów lub sa­mo­zwań­czych pro­ro­ków koń­ca­mi świa­ta by­wa po­dob­nie – tyl­ko że są lek­cją już nie tyl­ko dla wa­ria­ta w ki­tlu, ale dla ca­łej za­cho­wu­ją­cej się nie­od­po­wie­dzial­nie ludz­ko­ści.

Po od­ję­ciu ka­ta­kli­zmów na­tu­ral­nych oka­zu­je się bo­wiem, że wśród wi­zji koń­ca świa­ta kró­lu­ją ta­kie, któ­rych sa­mi je­ste­śmy spraw­ca­mi. Nie­waż­ne, czy idzie o woj­nę nu­kle­ar­ną, za­bój­czą bak­te­rię, bunt ro­bo­tów czy klo­nów, pla­gę gło­du czy prze­lud­nie­nia – tak czy owak, ludz­kość gi­nie wsku­tek wła­snej głu­po­ty lub złej wo­li.

W wie­lu z tych wi­zji po­ja­wia się mo­tyw grup­ki oca­lo­nych/wy­bra­nych, któ­rym uda­je się prze­trwać ko­niec sta­re­go świa­ta, by roz­po­cząć bu­do­wę świa­ta no­we­go (w do­my­śle – lep­sze­go, bo bo­gat­sze­go o wy­cią­gnię­cie sto­sow­nych wnio­sków z fa­tal­nej prze­szło­ści). Uj­mu­jąc to krót­ko i do­bit­nie – ist­nie­ją­cy świat jest zły, po­ra na na­sta­nie lep­sze­go świa­ta. Ko­mu ta­kie po­sta­wie­nie pro­ble­mu ko­ja­rzy się bar­dziej z re­li­gią niż z fan­ta­sty­ką, ma jak naj­bar­dziej ra­cję. Ko­mu z po­li­ty­ką – ten tak­że nie po­błą­dził.

W swo­jej naj­gło­śniej­szej książ­ce „W po­go­ni za mi­le­nium" hi­sto­ryk Nor­man Cohn zaj­mu­je się ob­szer­nie wpły­wem, ja­ki na spo­łe­czeń­stwo Za­cho­du wy­war­ła in­ter­pre­ta­cja frag­men­tów Ob­ja­wie­nia św. Ja­na (Apo­ka­lip­sa) mó­wią­cych o po­wro­cie Kró­le­stwa Bo­że­go i na­sta­niu ty­siąc­let­nie­go okre­su po­ko­ju, po któ­rym na­stą­pi Sąd Osta­tecz­ny. Wie­le miej­sca po­świę­cił opi­so­wi, jak to szcze­gól­nie w śre­dnio­wie­czu idea bli­skie­go koń­ca świa­ta by­ła si­łą na­pę­dza­ją­cą spo­sób, w ja­ki ma­lucz­cy re­ago­wa­li na każ­de za­chwia­nie usta­lo­ne­go po­rząd­ku (głód, epi­de­mie, bez­kró­le­wie, woj­nę). A zwy­kle koń­czy­ło się to po­wsta­niem ko­lej­nej apo­ka­lip­tycz­nej sek­ty bądź gru­py, pod prze­wod­nic­twem cha­ry­zma­tycz­ne­go li­de­ra.

Szcze­gól­ne miej­sce Cohn przy­zna­je efek­tom na­uk mi­sty­ka Jo­achi­ma z Fio­re, któ­ry do­ko­nał wła­snej in­ter­pre­ta­cji Apo­ka­lip­sy i za­po­wie­dział ry­chłe na­dej­ście Ery Du­cha Świę­te­go, któ­rą okre­ślał ja­ko czas bez wo­jen, czas mi­ło­ści i wol­no­ści du­cho­wej. Cohn na­zwał je­go pra­cę „naj­bar­dziej wpły­wo­wą kon­cep­cją pro­fe­tycz­ną aż do chwi­li po­ja­wie­nia się mark­si­zmu".

Do­cho­dzi­my tu do cie­ka­we­go roz­sz­cze­pie­nia idei koń­ca świa­ta na dwie kon­cep­cje: pierw­sza jest zde­cy­do­wa­nie świec­ka, dru­ga – zde­cy­do­wa­nie sek­ciar­ska.

Ob­li­cze pierw­sze – mark­sizm i na­zizm. Ide­olo­gia Mark­sa ja­ko nie­bez­piecz­na for­ma świec­kie­go pro­le­ta­riac­kie­go mil­le­na­ry­zmu do­cze­ka­ła się już swo­ich ana­liz. Po­dob­nie jak gno­styc­kie i apo­ka­lip­tycz­ne ko­rze­nie na­zi­zmu („Me­in Kampf" Adol­fa Hi­tle­ra jest księ­gą wręcz prze­peł­nio­ną du­chem apo­ka­lip­sy). Ko­mu­nizm i na­zizm pró­bo­wa­ły zwul­ga­ry­zo­wa­ny­mi for­ma­mi pseu­do­re­li­gij­ny­mi za­stą­pić chrze­ści­jań­stwo, przej­mu­jąc jed­no­cze­śnie od nie­go uto­pij­ną kon­cep­cję na­sta­nia no­we­go, lep­sze­go świa­ta jesz­cze za ży­cia wy­znaw­ców (nie bez po­wo­du Mir­cea Elia­de uzna­wał mark­sizm za mil­le­na­ryzm).

W ślad za pięk­ną teo­rią po­szła po­nu­ra prak­ty­ka – oby­dwa sys­te­my to­ta­li­tar­ne uzna­ły za rzecz zu­peł­nie na­tu­ral­ną, że w dro­dze do No­we­go Lep­sze­go Świa­ta trze­ba bę­dzie wy­gu­bić mi­lio­ny ist­nień ludz­kich. Ce­le im­pe­riów Sta­li­na i Hi­tle­ra by­ły po­dob­ne – po­ło­że­nie raz na za­wsze kre­su sta­re­mu po­rząd­ko­wi i za­stą­pie­nie go no­wym, lep­szym: Ty­siąc­let­nią Rze­szą lub do­cze­snym ra­jem ko­mu­ni­zmu.

Ob­li­cze dru­gie – re­li­gij­ne i qu­asi-­re­li­gij­ne, re­pre­zen­to­wa­ne jest przez nie­zli­czo­ne sek­ty mil­le­na­ry­stycz­ne o za­bar­wie­niu chrze­ści­jań­skim i new- age'owym. Te pierw­sze szcze­gól­nie po­pu­lar­ne są w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, skąd wy­wo­dzą się m.in. za­ło­że­ni jesz­cze w XIX stu­le­ciu mil­le­ry­ci (od Wil­lia­ma Mil­le­ra), Świad­ko­wie Je­ho­wy, Dzie­ci Bo­ga i wie­le, wie­le in­nych. Łą­czy je zwy­kle oso­ba cha­ry­zma­tycz­ne­go przy­wód­cy, prze­ko­na­nie o wła­snej wy­jąt­ko­wo­ści i wia­ra w bli­ski ko­niec świa­ta, któ­re­go do­kład­ną da­tę li­de­rzy owych ru­chów wy­zna­cza­ją na pod­sta­wie zna­nych tyl­ko so­bie se­kret­nych ob­li­czeń.

Sek­ty New Age zwia­stu­ją z ko­lei ry­chłe na­dej­ście Ery Wod­ni­ka, wią­żąc z jej po­cząt­kiem eko­lo­gicz­ne ka­ta­kli­zmy, któ­re wresz­cie otwo­rzą grzesz­nej ludz­ko­ści oczy. W do­brym to­nie jest tu wy­rze­ka­nie się w ogó­le tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej i od­wo­ły­wa­nie do „praw­dzi­wej" wie­dzy ta­jem­nej Ma­jów, Az­te­ków, zo­ro­astrian czy sta­ro­żyt­nych Egip­cjan. W ostat­nich la­tach wy­jąt­ko­wo chęt­nie sek­ty owe od­wo­łu­ją się do wspo­mnia­nej już rze­ko­mej apo­ka­lip­sy Ma­jów ro­ku 2012. Mi­mo aler­gicz­nej re­ak­cji na chrze­ści­jań­stwo, wy­cze­ki­wa­nia na krach Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go sed­no idei gło­szo­nych przez te gru­py jest zde­cy­do­wa­nie mil­le­na­ry­stycz­ne. Zna­ny an­tro­po­log i astro­nom An­tho­ny Ave­ni okre­śla z ko­lei wy­znaw­ców wia­ry w nad­cho­dzą­cy ko­niec świa­ta we­dle ka­len­da­rza Ma­jów „gno­sty­ka­mi ro­ku 2012".

Na tym jed­nak nie ko­niec. Na na­szych oczach mil­le­na­ryzm ma­te­ria­li­stycz­ny i mil­le­na­ryzm spod zna­ku Wod­ni­ka, gło­szą­cy na­dej­ście ery „wyż­szej świa­do­mo­ści" za­czy­na­ją łą­czyć się ze so­bą w nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób.

Cho­dzi o ruch cy­ber­te­olo­gicz­ny, cie­szą­cy się ro­sną­ca po­pu­lar­no­ścią w In­ter­ne­cie i opi­sa­ny przez Ro­ber­ta M. Ge­ra­ci w książ­ce „Apo­ca­lyp­tic AI" („Apo­ka­lip­tycz­na Sztucz­na In­te­li­gen­cja"). Ide­owe fun­da­men­ty tej nie­zwy­kłej fu­zji wia­ry i na­uki są na­stę­pu­ją­ce: po pierw­sze, za­kła­da ona, że w naj­bliż­szej przy­szło­ści uda się stwo­rzyć sztucz­ną in­te­li­gen­cję prze­wyż­sza­ją­cą ludz­ki umysł, co sa­mo w so­bie bę­dzie ozna­cza­ło hi­sto­rycz­ny prze­łom. Po dru­gie, że po­stęp tech­no­lo­gicz­ny umoż­li­wi sko­pio­wa­nie ludz­kiej świa­do­mo­ści do świa­ta wir­tu­al­ne­go i w ten spo­sób uzy­ska­nie nie­śmier­tel­no­ści.

We­dług ru­chu AAI zba­wie­nie czło­wie­ka to wy­zwo­le­nie go z nie­wo­li bio­lo­gii i zin­te­gro­wa­nie je­go umy­słu z in­te­li­gent­ny­mi ma­szy­na­mi przy­szło­ści. Świat fi­zycz­ny jest bo­wiem zły i ułom­ny – tyl­ko przej­ście do świa­ta wir­tu­al­ne­go po­zwo­li ludz­ko­ści przej­ście na no­wy, wyż­szy po­ziom roz­wo­ju. Cy­ber­prze­strzeń zaś za­spo­koi wszel­kie ludz­kie po­trze­by i być mo­że, oprócz nie­śmier­tel­no­ści, za­pew­ni moż­li­wość wskrze­sza­nia umar­łych – raz za­pi­sa­ny umysł bę­dzie prze­cież moż­na po­now­nie prze­trans­fe­ro­wać do cia­ła.

Tak oto Marks i Wod­nik spo­ty­ka­ją się w cy­ber­prze­strze­ni – czyż to nie cie­kaw­sza per­spek­ty­wa od spraw­dza­nia ob­li­czeń astro­no­micz­nych mar­twych Ma­jów?

Za jaką cenę

Ko­niec świa­ta na­dej­dzie, czy nam się to po­do­ba czy nie. Jak bę­dzie wy­glą­dał i co wła­ści­wie wte­dy się skoń­czy­– to zu­peł­nie osob­na spra­wa. Fi­zy­cy i astro­no­mo­wie chęt­nie po­roz­ma­wia­ją o koń­cu Wszech­świa­ta al­bo kre­sie ist­nie­nia Ukła­du Sło­necz­ne­go. Eko­lo­dzy al­bo eko­no­mi­ści bę­dą wo­le­li wy­wo­dy o nie­od­wra­cal­nym znisz­cze­niu śro­do­wi­ska na­tu­ral­ne­go czło­wie­ka lub bli­skim wy­czer­pa­niu się na na­szej pla­ne­cie wszel­kich zło­ży pa­liw i mi­ne­ra­łów. Fan­ta­ści bę­dą się ści­gać w ma­low­ni­czych opi­sach za­gła­dy, zaś mo­ra­li­ści – wzy­wać do opa­mię­ta­nia.

Trud­no jed­nak nie za­uwa­żyć, że z re­gu­ły, gdy dys­pu­ta do­ty­czy koń­ca świa­ta, więk­szość dys­ku­tu­ją­cych wca­le nie za­mie­rza na­wet przy­mie­rzać się do per­spek­ty­wy ko­smo­lo­gicz­nej.

Snu­te przez współ­cze­sne­go czło­wie­ka hi­sto­rie o koń­cu świa­ta nie są bo­wiem wca­le opo­wie­ścia­mi o przy­szło­ści, ale opo­wie­ścia­mi o te­raź­niej­szo­ści. Ich mo­rał moż­na spro­wa­dzić do słów: „gdy­by­ście dziś za­cho­wy­wa­li się jak na­le­ży, po­nu­rej przy­szło­ści moż­na by unik­nąć".

Sęk w tym, że in­ter­pre­ta­cji na te­mat „jak wła­ści­wie po­win­ni­śmy się za­cho­wy­wać" jest ty­le, ilu sa­mo­zwań­czych pro­ro­ków, a po­my­sły na skró­ce­nie dro­gi ze sta­re­go świa­ta do no­we­go zwy­kle moc­no pach­ną krwa­wą in­ży­nie­rią spo­łecz­ną: od ma­so­wych sa­mo­bójstw w sek­tach, po lu­do­bój­stwo w imię lep­szej przy­szło­ści.

Za każ­dym ra­zem, gdy ktoś za­chę­ca nas do po­że­gna­nia się ze sta­rym po­rząd­kiem w imię ra­do­sne­go po­wi­ta­nia z no­wym, do­brze jest naj­pierw spraw­dzić, co tak na­praw­dę ma na my­śli – i za ja­ką ce­nę. Po pro­stu war­to uwa­żać na ko­niec świa­ta. Jesz­cze nie na­stą­pił, a licz­ba je­go ofiar już idzie w mi­lio­ny.

Piotr Gociek, jest dziennikarzem i publicystą, pracował m.in. w radiu RMF FM, Radiu Plus oraz w tygodnikach „Ozon" i „Wprost"

Je­śli idzie o tech­no­lo­gię za­gła­dy świa­ta, rzecz (wbrew po­zo­rom ob­fi­to­ści) jest dość mo­no­ton­na: za­bi­je nas wiel­ka su­sza al­bo wiel­ka po­wódź; za­brak­nie je­dze­nia al­bo świe­że­go po­wie­trza, ogień spad­nie z nie­ba al­bo wy­stą­pi spod zie­mi, wy­gi­nie­my wsku­tek bra­ku le­ków na strasz­li­wą epi­de­mię al­bo za­dep­cze­my się w tło­ku, bo wy­naj­dzie­my le­ki na wszyst­ko, cze­go efek­tem bę­dzie prze­lud­nie­nie.

Moż­li­we są tak­że róż­ne kom­bi­na­cje tych wa­rian­tów. To, któ­ry z nich da­ne­go dnia wy­da­je się bar­dziej praw­do­po­dob­ny, za­le­ży wła­ści­wie tyl­ko od te­go, któ­ra frak­cja na­ukow­ców, hol­ly­wo­odz­kich pro­du­cen­tów, wy­daw­ców li­te­ra­tu­ry scien­ce fic­tion lub apo­ka­lip­tycz­nych ka­zno­dzie­jów aku­rat le­piej wy­pad­nie w me­diach i bar­dziej prze­bi­je się ze swym zło­wiesz­czym prze­sła­niem.

Jak wszyst­ko w cza­sach kul­tu­ry po­pu­lar­nej i mass me­diów, tak­że ko­niec świa­ta padł ofia­rą nad­mia­ru i in­fla­cji. Je­go roz­ma­ite wa­rian­ty do znu­dze­nia oma­wia­ne są za­rów­no w po­waż­nych pu­bli­ka­cjach na­uko­wych jak i w bro­szur­kach zwy­czaj­nych wa­ria­tów. Kie­dyś za­cho­wy­wał przy­naj­mniej po­zo­ry po­wa­gi, bo by za­słu­żyć na po­rząd­ną pu­bli­ci­ty po­trze­bo­wał oko­licz­no­ści na­praw­dę prze­ma­wia­ją­cych do wy­obraź­ni – jak wy­buch pierw­szej bom­by ato­mo­wej, he­ka­tom­ba świa­to­wej woj­ny al­bo przy­naj­mniej bu­dzą­cej lęk da­ty 2000.

Dziś wy­star­czy do­nie­sie­nie, że ko­muś się wy­da­je, iż na ka­wał­ku pła­sko­rzeź­by Ma­jów za­pi­sa­no: świat skoń­czy się w pią­tek, 21 grud­nia 2012 ro­ku (szko­da, że brak do­kład­nej go­dzi­ny, by­ło­by wia­do­mo, czy war­to jesz­cze te­go dnia wy­cho­dzić ra­no do skle­pu po buł­ki). Wia­ry­god­ność tej prze­po­wied­ni jest mniej wię­cej ta­ka sa­ma, jak słyn­ne­go wy­wo­du XVII­-wiecz­ne­go ar­cy­bi­sku­pa an­gli­kań­skie­go Ja­me­sa Usshe­ra, któ­ry do­wo­dził, że świat zo­stał stwo­rzo­ny w po­łu­dnie, 23 paź­dzier­ni­ka 4004 ro­ku przed Chry­stu­sem, a skoń­czy się 23 paź­dzier­ni­ka ro­ku 1996.

A jed­nak ko­niec świa­ta to po­waż­na spra­wa. Zbyt po­waż­na, by zo­sta­wić go w rę­kach je­go wy­znaw­ców.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy