Na jednym z ważnych spotkań międzynarodowych z udziałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, podczas jego luźnej części, przywódcy europejscy chcieli okazać życzliwość wobec naszego kraju. Za najlepszy sposób uznali wypowiadanie się ze współczuciem o naszej pełnej nieszczęść historii. Kiwając głowami, mówili o najazdach, które nas miażdżyły, o eksterminacji, jakiej byli Polacy w swej historii poddawani, i o bohatersko przegranych powstaniach.
„Ależ, proszę państwa – zaprotestował w końcu prezydent – nasza historia jest taka, że najpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców na wschód, potem parcie islamu na zachód, a w końcu pochód rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą w Europie republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą i zasadą równouprawnienia religii, a już w XX wieku powiedzieliśmy »nie« Hitlerowi, zmuszając Zachód do przystąpienia do wojny z nim, i tworząc »Solidarność«, doprowadziliśmy do upadku Sowiety".
Naoczny świadek tej rozmowy opowiadał, że słowa te wywołały bezbrzeżne zdumienie – z Polakiem tak mówiącym o historii swojego kraju zachodnie elity nie miały dotąd do czynienia. Prawdę mówiąc, gdyby na sali byli sami Polacy, zdziwienie zapewne nie byłoby mniejsze. Tak bardzo przywykliśmy do tego mrożkowskiego pokazywania szczerb i zawodzenia „wybili, o, wybili", że trudno nam przychodzi do głowy pomyśleć o sobie samych jako o dziedzicach tradycji wielkiej i chwalebnej.
Dekonstrukcja dla modernizacji
W przeprowadzanym kilka lat temu w całej Europie badaniu stereotypów narodowych proszono przedstawicieli różnych nacji o przypisanie narodowościom przymiotników określających cechy dla nich najbardziej charakterystyczne. W krajach zachodnich zasadą okazało się przypisywanie własnej narodowości raczej cech pozytywnych, a innym – raczej negatywnych. W wypadku badanych Polaków było dokładnie odwrotnie: dziesięć wybieranych najczęściej cech „typowych dla Polaka" okazało się wyłącznie cechami negatywnymi. Nigdzie w Europie stereotyp Polaka nie wyszedł tak paskudnie jak w samej Polsce, nawet Niemcy i Austriacy przyznali nam w tej dziesiątce trzy cechy pozytywne.
Niska samoocena jest częstym zjawiskiem w społeczeństwach przegranych, utrzymywanych przez długi czas przemocą pod cudzą dominacją. Ale polskiego współczesnego zakompleksienia nie można tłumaczyć tylko katastrofą wojenną i półwieczem sowieckiej okupacji. Jest to także efekt szczególnej pedagogiki, jaką wobec własnego społeczeństwa uprawiają elity III RP. Jak w ponurym żarcie o facecie, który pyta lekarza: „panie doktorze, moja żona dostała kompleksu niższości – co zrobić, żeby go nie straciła?".
Obowiązujący w elitach „sznyt" intelektualny to nieustające szyderstwo z polskości, z tradycji, z polskiej historii, to podkreślanie, że żyjemy w „popieprzonym" kraju, że „tutaj nigdy nic nie może być normalnie". Literatura III RP, jeśli nie ucieka od rzeczywistości w universa całkowicie umowne, licytuje się w demaskowaniu, odrzucaniu i ośmieszaniu rzekomo wciąż dominującego Polaka-katolika, a drogą awansu jest symboliczne rzucenie kamieniem w tego, kto go symbolizuje.
Nieważne, czy jest to akurat, jak w pierwszych latach po transformacji, Lech Wałęsa czy, jak obecnie, Jarosław Kaczyński, czy będzie to ktoś jeszcze inny. Dyskurs publiczny kręci się wokół różnie nazywanego Polaka-tradycjonalisty, uczynionego czarnym totemem, Orwellowskim Emanuelem Goldsteinem, nieustająco potępianym w gazetach i książkach, na scenach teatralnych, w eterze.