Brazylia awansowała i jest szóstą gospodarką świata – podały media pod koniec roku. To kolejny dowód na to, że siła poszczególnych krajów, mierzonych wartością ich PKB, jest ściśle skorelowana z liczebnością ich populacji. Na wszystkich kontynentach, poza Afryką, najwięcej pod względem gospodarczym mają do powiedzenia kraje najludniejsze. W Azji – Chiny, w Ameryce Północnej – USA, w Ameryce Południowej – Brazylia, w Europie – Niemcy, a w basenie Oceanu Spokojnego – Indonezja. Ale nawet w Afryce Nigerię, czyli najludniejszy kraj Czarnego Lądu, wyprzedzają gospodarczo jedynie RPA i Egipt.
Samuel Huntington w „Zderzeniu cywilizacji" bardzo wyraźnie akcentuje wątek demograficzny jako ten, który decyduje o sile państw, więcej – obszarów jednolitych kulturowo. Przestrzega Europę przed odwracaniem się od wartości i wskazuje na boom demograficzny w krajach arabskich i w Azji jako na jeden z motorów ich wzrostu. Słuszność tej konstatacji potwierdza historia. Przez całe wieki wojny toczyły się właśnie o ludzi. Są cenniejsi niż ziemia, szczególnie jeśli na jakimś terytorium nie ma bogactw naturalnych. Suweren może wszak wcielić ich do armii i opodatkować, a wojsko i pieniądze to najważniejsze atrybuty władzy, dające możliwość wprowadzania w życie własnych zamierzeń.
Moc i znaczenie poszczególnych krajów biorą się z ich umiejętności prowadzenia polityki, siły armii oraz liczby ludności. Polityka ludnościowa jest więc częścią racji stanu, którą wyartykułował po raz pierwszy Machiavelli. Ta racja to nadrzędny interes państwa, stawiany wyżej niż interesy poszczególnych grup. To, jak państwo traktuje rodzinę, jest probierzem tego, jak bardzo dba o realizację racji stanu.
Tymczasem w Polsce sylogizm „im więcej ludzi, tym mocniejsza pozycja kraju" jest rządzącym obcy. Nie dość, że nie prowadzą polityki przyjaznej rodzinie: często polityka władz jest wręcz antyrodzinna. Tymczasem polska sytuacja demograficzna jest niepokojąca. Dane GUS są jednoznaczne: znów maleje liczba rodzących się dzieci. W 2010 roku ich liczba spadła po raz pierwszy od sześciu lat. Ten spadek (w 2009 roku urodziło się ich 419,4 tys., rok później – 413,3 tys.) zaskoczył nawet GUS, który rok temu szacował liczbę urodzin na 418 tys. Ta tendencja utrzymuje się nadal: zważywszy że w pierwszym półroczu 2011 r. urodziło się 192,2 tys. dzieci, a zmarło 194,2 tys. osób, stoimy w obliczu ujemnego przyrostu naturalnego.