Idzie wojna. Niekoniecznie ta, którą zapowiedział minister Jacek Rostowski, sugerując, żeby wysyłać dzieci do Ameryki. Idzie wojna ideologiczna w Polsce i będzie ostro, bo lewicowe partyjki, które weszły do Sejmu, zamierzają walczyć na śmierć i życie (i, jak zwykle, chodzi o cudze życie), by zdobyć kilkanaście procent elektoratu.
W terenie na pole walki już wyszli harcownicy. Rada Częstochowy zdominowana przez SLD wyasygnowała 110 tys. złotych na sfinansowanie in vitro. Prezydent miasta wprawdzie przekonywał, że to nie ideologia, lecz pomysł na przeciwdziałanie niskiemu przyrostowi naturalnemu, jednak łatwo obliczyć, że w ten sposób populacja częstochowian może się zwiększyć najwyżej o kilkanaście osób.
A biorąc pod uwagę trendy światowe, pewnie jeszcze mniej. Bo choć skutkiem zabiegu często są ciąże mnogie, bliźniaki lub trojaczki, to rodzice, którzy zdecydowali się na in vitro, nie zamierzają się z takim losem godzić. Skoro zamówili jedynaka, to ma być jedynak i basta. Siostry i braci, zgodnie z życzeniem tatusia i ciężarnej mamusi, poddaje się aborcji. W ubiegłym roku w Anglii było ponad sto takich przypadków.
Choć trudno to sobie wyobrazić, bywają jeszcze bardziej oryginalne zamówienia na in vitro. Już w 2002 roku „Washington Post Magazine" opisał przypadek dwóch niesłyszących lesbijek z Maryland, które chciały mieć w podobny sposób upośledzone dziecko, poszukiwały więc głuchego dawcy spermy. Udało się – ku ogromnej radości owych „matek" pięć lat później narodził się „ich" syn Gavlin, niemal całkowicie niesłyszący.
Polecam te i podobne przypadki wszystkim, którzy widzą jedynie dobre strony in vitro, a zamykają oczy na zagrożenia. Tym, którzy nie rozumieją, co jest złego w sztucznym tworzeniu i niszczeniu ludzkich zarodków. I tym, którzy uważają, że Kościół jak zwykle przesadza, gdy przestrzega ludzi przed przejmowaniem boskich kompetencji.
Polecam tę refleksję także polskim parlamentarzystom. Choć większość z nich uważa się za katolików, to głos Kościoła całkiem sobie lekceważą. I nie chodzi tu o jakieś średniowieczne reguły czy marginalne kwestie, ale o całkiem świeże dylematy moralne, przez Jana Pawła II wymieniane po wielokroć jako zasadnicze. Jak to możliwe, że żaden ze zgłoszonych dotąd projektów ustawy o in vitro nie wprowadza, zgodnie z oczekiwaniem Kościoła, zakazu tej metody? Za takim przepisem zobowiązani byliby głosować posłowie-katolicy. A dopiero gdyby upadł, mogliby rozważać inne, mniej bezpieczne propozycje. Czy by głosowali? Przynajmniej mieliby szansę.
Może zresztą za dużo oczekuję od katolickich polityków, skoro nawet duchowni od wierności zasadom wolą czasem poklask mediów. Modni księża chętnie występują w telewizji, deklarując pobłażliwość wobec in vitro, krytykując sejmowy krzyż lub lekceważąc satanistyczne wybryki Nergala. Po jednej z takich wypowiedzi redakcyjny kolega uznał za zabawne, że ateiści też mają swojego księdza. Ze smutkiem muszę dodać: niestety, nie jednego".