Dlatego, że nie ma już intelektualistów. Zachodni intelektualista żył w przeświadczeniu, że zna sens historii, wyobrażając sobie, że historia ma swój bieg i że prowadzi do komunizmu. Komunizm można było krytykować, ale tylko z pozycji lewicy. Taka krytyka zaczynała się od stwierdzenia, że potrzeba nowego, lepszego komunizmu. W tej perspektywie upadek komunizmu oznacza, że historia w ogóle nie ma żadnego sensu albo raczej, że historia ma taki sens, jaki jej nadajemy przez własne moralne decyzje. To nie historia jest źródłem moralności, to moralność leży u podstaw historii. Stajemy więc wobec pytania: co stanowi podstawę moralności, w imię jakich kryteriów mogę ferować sądy i krytykować. Zachodni intelektualista, który odrzucił Boga i wyrzekł się porządku moralnego i naturalnych praw, ma dzisiaj wielkie trudności, aby powiedzieć: NIE. Brak mu punktu oparcia, by przeciwstawić się złu. Nie mając jasno określonego systemu wartości, jesteśmy w sytuacji patowej, w której działanie nie jest możliwe. Często więc dla uproszczenia zakładamy, że zysk w relacjach handlowych jest najważniejszy. Co więcej, dziś bardzo silne są nastroje antychrześcijańskie. Na Węgrzech popełniono pewne błędy, ale wiele kontrowersji wynika z faktu, że przywołanie zasad chrześcijańskich w konstytucji węgierskiej niektórzy poczytują sobie za zniewagę.
Czy to znaczy, że staliśmy się potworami bez moralności?
Nie. Czym innym jest elitarna kultura zachodnich intelektualistów, a czym innym ludowa kultura narodów. Elitarna kultura się już wyczerpała, podczas gdy dla zwykłych ludzi nadal wyraźnie widoczne są różnice między dobrem a złem. Potrzebujemy więc teraz takiej kultury, która będzie się rozwijać w oparciu o takie rozróżnienie. Na razie jednak wciąż jeszcze ta stara, skończona już kultura zajmuje większość przestrzeni publicznej. I wobec tego owo „naturalne" rozumienie dobra i zła napotyka w procesie swojego kształtowania na wiele trudności. Powiedziałbym, że na razie jedyną osobą, która je głosi, jest papież.
A to dobrze czy źle?
To źle. Dobrze, że jest przynajmniej papież, ale źle, że tylko on i nikt inny. Jesteśmy dzisiaj świadkami głębokiego kryzysu świeckiej etyki. Jej przedstawicielem był między innymi znany lewicowy filozof Norberto Bobbio, z którym bardzo się przyjaźniliśmy. Jego zasady etyczne, które opierały się na poszanowaniu osoby, drugiego człowieka, były zbliżone do systemu etyki Kanta. Bobbio nie można było zarzucić moralnego relatywizmu Ale takich osób już nie ma. Dziś etyka świecka utożsamiana jest nie z prawem sumienia, ale z brakiem prawa. Bobbio nie tylko nie był katolikiem, ale miał antyklerykalne, a nawet antykatolickie poglądy. Mimo to był przeciwnikiem aborcji. Inny mój wielki przyjaciel, ks. prof. Tadeusz Styczeń, mówił, że obojętność wobec aborcji jest przejawem znacznie szerszego problemu: braku zainteresowania drugim człowiekiem. Ktoś inny może być dla mnie interesujący, o ile jest źródłem korzyści, ale jego człowieczeństwo jako takie nic mnie nie obchodzi, samo w sobie nie jest dla mnie dobrem. Mogę postrzegać człowieczeństwo kogoś, kto emocjonalnie jest mi bliski, ale Białoruś leży daleko od Rzymu. Któż to wie, czy tam naprawdę żyją ludzie? Korea Północna jest jeszcze dalej – a nienarodzone dziecko to ktoś jeszcze bardziej mi obcy.
Co dziś może zastąpić taką etykę świecką i uchronić nas od całkowitego relatywizmu?
Fryderyk Nietzsche pisał, że miłość do tego, co dalekie często jest tylko przykrywką dla nienawiści i pogardy w stosunku do tego, co bliskie. To niejako odwrotność chrześcijańskiej miłości bliźniego. Chcę przez to powiedzieć, że kiedy miłość do dalekiego Wietnamu była wyrazem nienawiści do Amerykanów, łatwo było mobilizować tłumy przeciwko wojnie. Trudniej je mobilizować tylko w imię miłości do tych, którzy mieszkają daleko. Potrzebujemy nowej solidarności. Takiej, jakiej doświadczaliśmy podczas podróży Jana Pawła II po świecie. Te podróże ukazują nam przykład solidarności, która nie wykorzystuje cierpienia jednych, by usprawiedliwić nienawiść do drugich. Wyrasta z serca otwartego na drugiego człowieka, bo jest on cząstką nas samych. Musimy odkryć na nowo i jeszcze pogłębić ideał uniwersalnego braterstwa. Historia jest jak wielka rzeka, która zabiera ze sobą wszystko, co napotka po drodze. Rzeka historii niesie ze sobą czyste i brudne wody, prąd ciepły i zimny, kwiaty, ścierwo zatopionych przez powódź zwierząt i żywe zwierzęta... Historia to z jednej strony kryzys pewnego ideału solidarności, a z drugiej – kształtowanie nowej idei braterstwa. Wyczerpał się już ideał solidarności przeciwko wspólnemu wrogowi, lecz rośnie inna, nowa idea.
A co jest podstawą tej nowej solidarności? Czy można ją już jakoś zdefiniować?
Moim zdaniem ta nowa solidarność wyrasta z przekonania, że żaden człowiek nie jest nam obcy. To ideał chrześcijańskiej komunii. Uznając wspólne korzenie, wspólnego dla wszystkich Ojca, jesteśmy wszyscy dla siebie braćmi. Chociaż nie chciano Boga w europejskiej konstytucji, to jednak w hymnie europejskim ten Bóg się pojawia. Schiller woła: „Wstańcie ludzie, wstańcie wszędzie,/Ja nowinę niosę wam:/Na gwiaździstym firmamencie / Miłość, miłość mieszka tam".
W Polsce wydano m.in. jego następujące prace: "Chrześcijanie a demokracja", "Etyka w kryzysie", "Myśl Karola Wojtyły" i "Prymat sumienia w polityce"