Gdzie są granice lansu?
Krzysztof Rutkowski:
Aktualizacja: 11.02.2012 00:00 Publikacja: 11.02.2012 00:01
Krzysztof Rutkowski
Foto: Fotorzepa, Dariusz Golik Dariusz Golik
Gdzie są granice lansu?
Krzysztof Rutkowski:
Nie ma granic lansu. Ja się nie lansuję.
Czyżby?
I nie ma w tym, co robię, żadnej pozy.
Są tylko sesje w kolorowych magazynach.
Ale to moja sprawa! Niech pan spyta premiera, po co mu sesje w kolorowych magazynach.
Politycy robią to, by zyskać popularność i sympatię.
A ja nie muszę.
W takim razie po co pan to robi?
Żeby dziennikarze nie stali pod moim domem i nie wypisywali głupstw.
A ciemne okulary pan zakłada, bo jest gwiazdą rocka?
Pytała już mnie o to w TVN pani Kolenda-Zaleska. A mnie nie interesuje, jakie ona nosi stringi.
Uch, słaby ten tekst. Ona też nie pytała o bieliznę, tylko o pozerstwo.
To niech pan sobie poczyta, co o pani Kolendzie-Zaleskiej piszą ludzie na forum TVN i jakie są jej notowania.
Na pierwszej konferencji prasowej, gdzie rodzice apelowali do porywacza, w tle stali ochroniarze w kominiarkach i z bronią.
To miało swoje znaczenie. Ci panowie zabezpieczają miejsca i niebezpieczne punkty, oni zwykle tak wyglądają.
Jakie niebezpieczeństwo groziło panu na konferencji?
Powtarzam, że oni tak wyglądają i to wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat.
Po co była ta szopka?
To moja sprawa. Następne pytanie proszę.
To stała dekoracja pańskich konferencji prasowych?
To była moja decyzja, żeby tak wyglądali. Pan ma takie ubranie, oni inne. Myślę, że ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu! Pisze pan na podstawie jakichś plotek...
Nie piszę, lecz pytam. Ile było kamer, które nagrywały pańską rozmowę z matką Magdy?
Nie pamiętam, to był sprzęt „Super Expressu".
Problemem nie jest to, skąd go pan ma, ale czemu rejestrował pan ukrytą kamerą rozmowę z matką dziecka?
Żeby nikt później nie stawiał mi zarzutów, że wymusiłem na niej przyznanie się do winy, że do czegokolwiek ją zmuszałem albo że przeprowadziłem rozmowę niewłaściwie.
Ale przecież wszyscy to właśnie widzieli! Pan suflował jej, co ma mówić.
Mogę sugerować, mogę podpowiadać, ale ważne, że sprawa jest zakończona. A gdybym tego nie nagrał, to byłoby mnóstwo spekulacji, że używaliśmy siły, a przecież każdy widział przyjacielski ton naszej rozmowy!
Skoro jest pan przyjacielem matki, to czemu chwilę po rozmowie leci pan z materiałem z ukrytej kamery do telewizji?
Ja nie lecę, to „Super Express" dał kamerę, on był właścicielem nagrania i zgodził się, by część przekazać innym mediom.
W nocy, chwilę po takiej rozmowie, pan jest w każdej telewizji i udziela dziesiątków wywiadów. To nie jest jakiś koszmarny lans?
Nie, to nie jest żaden koszmarny lans! Proszę o następne pytanie.
Po co panu była kolejna konferencja z rodziną?
Żeby rzecznik komendanta głównego policji i sam komendant usłyszeli z ust rodziny prawdę.
Można to zrobić dyskretnie, wydając oświadczenie.
Dociera do pana, że i rodzina, i ja dostawaliśmy codziennie setki próśb o rozmowę z nami? Dociera to do pana?! Pan też rozmawia, a mogłem panu odmówić.
Rozmawiam z panem, który w najmniejszym stopniu nie jest ofiarą w tym dramacie.
Pan mnie oskarża o lans, a sam uprawia antylans. Widocznie takie jest pańskie zadanie, by mnie zdyskredytować.
Na Boga, pan sadza przed kamerami ojca niepogrzebanego jeszcze dziecka...
... Ale ja go nie sadzam! On się sam zgadza, a pan robi z tego jakąś katastrofę!
Bo to jest etyczna katastrofa.
No, jeśli to dla pana etyczna katastrofa, to niech pan to napisze! A mnie pańska ocena mało interesuje.
Pana interesuje wyłącznie lans i własny biznes.
Nie. Mnie interesuje opinia ludzi, niech pan pójdzie na ulice i ich popyta. Rodzina Magdy sama chciała wystąpić na tej konferencji.
Zapewne. I dlatego swoje pięć minut w telewizjach i na pierwszych stronach gazet miał pan, pańska narzeczona i wszyscy krewni dziecka. Niepojęte.
Panu się to może nie podobać, ale to jest pańska opinia. Ja nie wykorzystuję tej tragedii ani do lansowania siebie, ani swojej firmy. A pańskie podejście jest bardzo dziwne, tak jakby pan miał jakieś konkretne zlecenie...
Z pana jest specyficzny detektyw...
Ale o co chodzi?
Bez licencji...
Nie mam licencji detektywa, bo odebrano mi ją oraz pozwolenie na broń po akcji w Bytomiu, gdzie doprowadziliśmy do zatrzymania dwóch osób i lichwiarki. Człowiekowi spalono hurtownię, popadł w długi – pożyczył 20 tysięcy, miał do oddania 200 tysięcy i ani policja, ani prokuratura nie chciały mu pomóc.
Policja twierdzi, że pan groził bronią, że...
... Nie wiem, o czym pan mówi! Gdybym groził, to miałbym zarzuty prokuratorskie.
To jak pan funkcjonuje bez licencji i pozwolenia na broń?
Czułem się zagrożony ze strony wszystkich rządów, rozumie pan? Wszystkich, w tym także rządu Buzka. Nie twierdzę, że chcieli mnie zastrzelić, ale były powody, by nie czuć się z tym dobrze
Myślę, że niebawem przyjadę do Polski z licencją detektywa, a na razie moje biuro doradcze zatrudnia ludzi z licencją detektywa i pozwoleniem na broń.
Jak to jest, że nikt w branży nie ma o panu dobrego zdania? Łamanie prawa, dobrych obyczajów, nieprzestrzeganie jakiegokolwiek kodeksu etycznego, fantazjowanie...
To niech pan włączy radio i posłucha ludzi. Jaka branża? Jak ktoś nie zrobił w życiu nic innego niż śledzenie niewiernych żon i mężów, to będzie mnie krytykował, nie ma siły.
Już ponad dziesięć lat temu potępił pana Krajowy Związek Pracodawców Agencji Ochrony Osób, Mienia i Usług Detektywistycznych.
I co z tego?! Żadne ich uchwały mnie nie powstrzymają, ja robię swoje. Chodźmy na ulice popytać ludzi, przekona się pan! Za mną stoi robota, stoją moje realizacje, a nie gadanie. Potępia mnie jakiś związek, a prezydent Bill Clinton składa mi podziękowanie.
Panu?
Tak.
Czytałem je. To był kurtuazyjny list z pozdrowieniami do uczestników konferencji Światowego Stowarzyszenia Detektywów.
Właśnie, stowarzyszenia, do którego ja należałem.
I pan to traktuje jako osobiste podziękowanie?
Traktuję je jako podziękowanie także dla mnie. Mam podziękowania od premiera Kanady...
Panie Krzysztofie, przecież to taki sam przypadek jak Clintona, tylko rok później – zwykły list na konferencję detektywów!
Ale tacy ludzie nas doceniają.
Ani Bill Clinton, ani Jean Chretien nie mają pojęcia o pańskim istnieniu. A Krzysztof Witulski, naczelny pisma „Ochroniarz", dowodzi, że...
Kto?! Mogę panu krótko powiedzieć: mam to wyje... co ci panowie o mnie mówią! A wie pan dlaczego? Bo ja nie jestem w stanie przerobić zleceń, które mam, a oni czekają na pracę tygodniami! Zapewniam pana, że każdy z tych krytyków, gdybym złożył mu propozycję, poszedłby do mnie. Byleby mógł zarabiać przy mnie siano, to służyłby mi jak piesek i mówił, jaki to jestem świetny!
Policja krytykuje pana z zawiści, koledzy z branży – też, komentatorów ma pan w nosie. Nikt nie może pana skrytykować?
To jest właśnie ta polska zazdrość maluczkich. Skala mojego sukcesu jest mierzona ilością moich wrogów. A pan robi ten wywiad w sposób bardzo tendencyjny.
Bo przywołuję głosy krytyków?
Dobrze, proszę już zadawać pytania.
Pomógł panu serial TVN „Detektyw"?
Raczej zaszkodził, bo wykazał słabe punkty policji, a jednocześnie dynamikę i szybkość naszego działania. To spowodowało ogromną zawiść urzędników policyjnych i niektórych kręgów ministerialnych. Oni wszczęli intensywne działania przeciwko mnie.
Mówił pan: „Przeciwko mnie zaczął działać bardzo ostro premier Buzek. Liczyłem na każdy numer, który mógł być zrobiony ze strony rządu".
Bo tak było. Czułem się autentycznie zagrożony. Nasyłano na mnie służby...
Reżim Buzka nasyłał na pana służby?!
Proszę pana, policja przychodzi do biura i zabiera mi legalną broń na badania w laboratorium kryminalistycznym. Po jakimś czasie oddaje. I znów zabiera tę samą broń! Zarzut? „Nielegalne posiadanie broni".
To może i nieprzyjemne nękanie biurokratyczne...
... Bardzo nieprzyjemne!
... Ale od tego do fizycznego zagrożenia jeszcze daleka droga.
Ale to chyba moja sprawa, co nazywam zagrożeniem, prawda? Moja sprawa i moje odczucie, proszę o następne pytanie!
Odczucia są pańskie, ale jeśli oskarża pan premiera o czyhanie na pana, to już nie jest to pańska sprawa.
Widzę, że kontynuacja tej rozmowy nie ma sensu. Jeszcze raz panu mówię: czułem się zagrożony ze strony wszystkich rządów, rozumie pan? Wszystkich, w tym także rządu Buzka. Wtedy mnie atakowano i nękano, a od ludzi z układu rządowego dowiedziałem się, że ktoś z gabinetu Jerzego Buzka wydał ciche polecenie policji, by zrobić ze mną porządek.
Wizja Buzka dybiącego na pańskie życie jest cokolwiek orientalna.
Pieprzy pan!
Mógłby się pan jednak liczyć ze słowami.
Dziennikarz jest od zadawania pytań i proszę się ograniczyć do pytań merytorycznych! Pan działa, jakby był szkolony z „Podręcznika młodego agitatora".
Lektury młodości się panu przypominają?
Proszę o pytania, ja dam odpowiedź. Potem znów pytanie i odpowiedź. Tak się robi wywiad.
Cóż ja bym bez pana zrobił, mój cicerone...
Pańskie komentarze... Dobrze, wracając do pytania, powtórzę: tak, czułem się zagrożony ze strony rządu Buzka. Nie twierdzę, że chcieli mnie zastrzelić, ale były powody, by nie czuć się z tym dobrze.
Ale to nie za Buzka pana aresztowano, tylko za Kaczyńskiego.
W 2006 roku próbowano mnie wrobić w aferę paliwową, dokładnie tak jak Blidę, ci sami ludzie. Cztery kamery wzięli na zatrzymanie!
Pan się lansował tyle razy...
... To i oni polansowali się przy mnie.
Zmieńmy temat, może to pana uspokoi. Ciągnik umie pan naprawić?
Nie.
To co z pana za mechanizator rolnictwa?
Skończyłem technikum, bo była potrzebna matura. Potem trafiłem do milicji.
Najpierw do ZOMO.
Odrabiałem tam wojsko.
W latach 1981 – 1983. Ciekawe czasy dla zomowców...
Proszę pana, nie było w tym żadnej polityki, ona nas w ogóle nie interesowała.
W 1981 roku? Nie wierzę.
Poszedłem do ZOMO, bo taką miałem ochotę. I gdybym miał jeszcze raz wybrać, zrobiłbym to samo. Ja byłem w ZOMO kierowcą.
Po odsłużeniu wojska poszedł pan od razu do milicji. Tradycja rodzinna?
Tak, ojciec był milicjantem. Mieliśmy pół domu w Tułowicach, a drugie pół to był komisariat.
Niezły adres.
Każdy adres jest dobry. Lepszy taki niż burdel.
Jak się służyło w MO?
Bardzo dobrze, tak samo jak i dzisiaj. Oczywiście teraz jesteśmy w strefie Schengen, a policja ma komputery, ale i dziś, i wtedy praca polega na tym samym. Rozumiem, że pan chce przedstawić czarną kartę Rutkowskiego, ale to się panu nie uda, bo ja nigdy nie kryłem, że byłem w ZOMO i że służyłem w milicji. Pewnie gdybym wtedy nie był w MO, to dzisiaj nie byłbym tu, gdzie jestem, i nie miał takich sukcesów.
Czemu pan odszedł z milicji? Chodziło o prostytutki i „czesanie Arabów"?
To absolutny wymysł! Opowiem panu, jak to było. To zdarzyło się tu, w rejonie Domu Chłopa, restauracji Sofia. Kiedyś po służbie przechodziłem tędy z kolegą i zobaczyliśmy, jak pijany łobuz szarpie się z milicjantem. To potraktowaliśmy go odpowiednio i odprowadziliśmy na komisariat. Owszem, był poobijany, nie mówię, że nie, ale na to zasłużył.
No, skoro podniósł rękę na władzę ludową...
To był zwykły bandzior, a my następnego dnia zostaliśmy wezwani przez komendanta, który chciał wiedzieć, co my robiliśmy w Sofii, czy piliśmy, i takie tam dziwne pytania. Chcieli nas ukarać, więc powiedziałem komendantowi, że jak zobaczę, jak go na ulicy nygusy napier... – tak mu powiedziałem, cytuję – to odwrócę głowę i przejdę na drugą stronę. No i odszedłem z milicji.
To wersja heroiczna. Inna głosi, że miał pan układ z prostytutkami, które zawiadamiały pana, gdy trafił im się dewizowy klient. Pan kasował gościa i dzielił się z nimi dolą, ale jak pan przestał, to znalazły w milicji możniejszych protektorów.
Sytuacja z paniami lekkich obyczajów była wcześniej, jeszcze w ZOMO. Wie pan, młodzi chłopcy mają kontakty z takimi dziewczynami, no nie? Sam pan rozumie... (śmiech)
Uznajmy w takim razie, że nigdy nie byłem odpowiednio młody.
A my prowadziliśmy w restauracjach życie żołdaków, nawet nie żołnierzy, tylko żołdaków. Pół milicyjnej pensji żołdu, wódka, lokale, wrzucanie świec dymnych do restauracji Kongresowa – takie numery, na jakie mogliśmy sobie pozwolić...
Jako zomowcy byliście kryci?
Widzę, że pan wie lepiej niż ja!
Ja tylko pytam...
Tu ma pan informację od źródła.
I co mówi źródło?
Że owszem, miałem kontakty z dziewczynami lekkich obyczajów. Przyjacielsko związałem się z jedną z prostytutek mieszkających przy placu Narutowicza, spotykaliśmy się, spędzaliśmy dużo czasu, wychodziliśmy...
Natura pańskich relacji z tą panią mniej mnie interesuje.
Bardzo szkoda, bo to jest bardzo ważne. Ja tej prostytutce, tak zwanej Justynie, powiedziałem, że mam dziewczynę, która ma pretensje, że zbyt często wychodzę, nie wracam na noc i musimy zerwać kontakty. Po kilku dniach zaczęła szukać mnie milicja, bo ktoś napadł na Arabów i anonimowo poinformowano milicję, że to moja robota. A ja byłem wtedy w Sandomierzu ze swoją dziewczyną, miałem rachunek z hotelu! Okazało się, że to ta Justyna z zemsty doniosła.
Po odejściu z milicji...
Poszedłem do Securitasu, pierwszej agencji ochrony, i zostałem szefem ich biura w Wiedniu. Ale po dwóch latach założyłem Agencję Rutkowski i zaczęliśmy robić samochody. Szukałem w Polsce aut skradzionych za granicą. Potem zatrzymywaliśmy zabójców, szefów mafii, gangsterów poszukiwanych listami gończymi. Wielu ludzi może to poświadczyć, wielu pomogłem za darmo.
A teraz?
W Sosnowcu też pomagałem bezpłatnie, pieniędzy za to nie wziąłem i tę sprawę już zakończyłem. Zostawiam ją policji i prokuraturze. Oddałem im gotowy produkt do obrobienia.
Twierdzą, że pan tylko pokrzyżował im plany.
A co mają mówić?! Że mnie sprawa kosztowała 15 tysięcy złotych, a oni wydali pewnie pół miliona z pańskich podatków? Jak długo by jeszcze szukali porywacza?! Być może doszliby w końcu do tego, ale kiedy? Teraz mówią, że dzień, dwa, trzy i już by to mieli, ale to śmieszne. Zaangażowali do poszukiwań biegłych, ekspertów, a nie potrafili porządnie przesłuchać matki? Ja nie miałem łatwej pozycji, bo byłem wynajęty przez rodzinę, a policja, będąc instytucją z zewnątrz, była w dużo bardziej komfortowej sytuacji.
To, że policja i prokuratura popełniły błędy, nie znaczy, że i pan ich nie popełnił.
Wiem, że nie mam we wszystkim racji, że nie wszystko, co robię, jest pożyteczne i godne naśladowania. Ale ja po prostu mam taki sposób na życie i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Mam swój świat i nie wchodzę ani w pański, ani w świat Dody.
A nie ma pan takich pokus?
Nie.
To czemu poszedł pan do Ewy Drzyzgi i opowiadał przed kamerami, że miał tyle kochanek, że nie potrafi spamiętać?
To było wiele lat temu, dziś powiedziałbym co innego. Bardzo żałuję, że byłem związany z tyloma kobietami, ale teraz jestem z jedną, nie wyobrażam sobie, że mógłbym Luizę zdradzić, i bardzo proszę zostawić moje życie prywatne w spokoju.
To pan robi z niego sprawę publiczną.
W jaki sposób?
Opowiada pan, że narzeczona była zakonnicą, choć to pewne nadużycie, bo była tylko w nowicjacie i nie złożyła ślubów. To tak jakby ktoś mówił o Szymonie Hołowni, że to były dominikanin, bo też był w nowicjacie.
To nie ja mówię, tylko sama Luiza pytana przez dziennikarzy przyznaje, że była w zakonie czy, jak to pan mówi, w nowicjacie. Jestem z dziewczyną z nowicjatu i jestem z nią bardzo szczęśliwy. Ale mówimy o tym tylko dlatego, że ktoś gdzieś podsłuchał i zrobił się szum. Chcieliśmy to po prostu przeciąć.
Czyżby? To czemu pan zrobił sesję z narzeczoną przebraną w strój zakonny?
To był jej strój.
To nie były autentyczne zdjęcia, tylko zaaranżowana sesja.
(cisza) To prawda, to nie są zdjęcia dokumentalne, ale odzwierciedlające sytuację. I co w tym złego? W burdelu nikt mi zdjęć nie zrobił, a my możemy sobie włożyć stroje, jakie chcemy!
I dlatego pozuje pan na romans z zakonnicą? Uff...
Zrobiliśmy sobie taką sesję, bo mieliśmy taką ochotę i nikt nam nie może tego zabronić. I nie interesuje mnie, co ludzie sobie o tym pomyślą.
Po co to panu było?
Żeby pokazać, że Luiza rzeczywiście była w nowicjacie, ale to sprawa Luizy. Jak pan chce, to niech pan zrobi wywiad z nią.
Nie, dziękuję. To pan mówi, że życie prywatne to pańska sprawa. Więc pytam, po co pan robi z niego show?
Bo taką mamy ochotę i już. Ja się związku z Luizą nie wstydzę, on mnie bardzo zmienił. To ona pokazała mi inny świat, inne potrzeby i wartości.
Jakie?
Zawsze myślałem, że rodzinę może mieć każdy, a życia, jakie ja prowadzę, codziennie gdzie indziej, codziennie na pełnym gazie, już nie każdy może mieć. Teraz zrozumiałem, jak ważny jest dom. Że moje życie było jak film, ale w każdym filmie są napisy końcowe... Może się to panu wydać śmieszne, ale Luiza czyta mi czasem wieczorem Biblię. To ma dla mnie duże znaczenie, to są ponadczasowe treści. Ktoś się może śmiać, ale ja zaczynam dostrzegać to, czego wcześniej nie widziałem. W niedzielę, zanim pojechaliśmy na policję, poszliśmy do kościoła. To są dla mnie wielkie przeżycia.
To duża zmiana w pańskim życiu?
Duża i bardzo potrzebna. Jestem teraz uspokojony, fajnie mi się żyje. Zwracam uwagę na inne uczucia.
Uczucia? Wzrusza się pan?
Tak, wzruszam się w kinie. Melodramaty, ludzkie historie – to mnie porusza zresztą nie tylko w kinie, ale w życiu staram się tego nie okazywać. Muszę bardzo mocno oddzielać sprawy zawodowe od emocji, bo inaczej nie mógłbym funkcjonować, chociaż...
Słucham?
Znaleźliśmy we Włoszech kobietę i przywieźliśmy ją do domu. Wtedy córka spytała: „Mamo, czemu nas zostawiłaś?". I ja nie mogłem kontynuować rozmowy, bo tak mnie ścisnęło za gardło...
Ale pracy pan nie zostawi?
Wie pan, niedawno wracałem ze Śląska samochodem i widzimy taką reklamę Lotto „Wielka kumulacja z 15 milionów". I mój pracownik mnie pyta: „Szefie, co byśmy zrobili, jakbyśmy wygrali tyle siana?". To mu powiedziałem: „Pracowalibyśmy dla wszystkich za darmo".
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Gdzie są granice lansu?
Krzysztof Rutkowski:
Miałem sen. Sen, w którym arcybiskup oskarżony o tuszowanie pedofilii czy przekazywanie informacji o skrzywdzonym sprawcy sam podaje się do dymisji. A gdy nie chce tego zrobić, to inni biskupi, nie zważając na konsekwencje, napominają go oraz zmuszają do przeprosin i rezygnacji.
W podcaście „Posłuchaj Plus Minus” rozmawiamy o interesujących i zajmujących, szeroko dyskutowanych zagadnieniach na kanwie tekstów z bloku głównego najnowszego numeru „Plusa Minusa”. Bo zawsze warto wiedzieć więcej. W dzisiejszym odcinku zadamy bardzo ważne i niecierpiące zwłoki pytanie. Polska bowiem przetrwała, ale – co dalej?
Właśnie ukazał się „Ja to ktoś inny” Jona Fossego, trzeci i czwarty tom opus magnum noblisty – wielotomowej „Septologii” o życiu malarza Aslego.
„Dunder albo kot z zaświatu” to jedna z popularnych dziś paragrafówek.
Samochód elektryczny znakomicie współpracuje z instalacją fotowoltaiczną, a uzupełnianie energii w akumulatorze przy pomocy domowych ładowarek jest nie tylko wygodne i tanie, ale też ekologiczne i przewidywalne.
Książka „Alicja. Bożena. Ja” Jerzego Żurka to dowód złego smaku tak autora, jak i wydawcy.
Hiszpanie udowodnili, że niezawodność i stabilny rozwój są kluczem do zaufania, jakim obie marki darzą klienci.
Para EUR/USD obroniła poziom 1,05. To z kolei pomogło notowaniom złotego.
Złoty pozostaje pod wpływem dolara. Czy zmienią to dzisiejsze dane o PKB z Polski?
Choć do świąt jeszcze wiele tygodni, umysły Polaków rozpala już problem: czy Wigilia będzie kolejnym dniem wolnym od pracy?
W obliczu sporów o upolitycznianie prokuratury niknie dyskusja o merytorycznej jakości pracy śledczych i wymaganiach, jakie powinni spełniać.
Kilka szczegółowych rozwiązań projektu nowelizacji kodeksu karnego budzi wątpliwości. Chodzi m.in. o zasady wymierzania kar.
Rozstrzygnięcie sprawy bez rozważenia argumentów spierających się stron wystawia jak najgorsze świadectwo samemu sądowi.
Strzeżenie bezpieczeństwa państwa i obywateli jest zadaniem obu segmentów władzy wykonawczej.
W dziedzinie nauk ścisłych akceptujemy współdziałanie człowieka i sztucznej inteligencji. A jak można ukształtować podział pracy pomiędzy AI i prawników?
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas