Powrót do Dynowa

Po ponad 70 latach na Podkarpaciu odradza się ortodoksyjna wspólnota żydowska

Publikacja: 31.03.2012 01:01

Powrót do Dynowa

Foto: Fotorzepa, Oskar Górzyński Oskar Górzyński

Na obrzeżach Dynowa, w szczerym polu, w niedokończonym jeszcze budynku bez elewacji trwa wielkie święto. Ponad 200 osób w długich, czarnych strojach, futrzanych czapach lub jarmułkach na głowach tańczy, śpiewa i modli się. Mieszają się głośne słowa w jidysz, po angielsku, hebrajsku, czasem nawet po polsku. Rabini, nakryci talitami, głośno śpiewają święte pieśni, czytają z wielkiego zwoju Tory. Pomagają im ich dzieci – mali chłopcy w jarmułkach, spod których wysuwają się długie pejsy. Zza parawanu, z części przeznaczonej dla kobiet, dobiegają damskie głosy. Jest sobota 17 marca 2012 roku. Żywiołowe modlitwy będą trwać cały weekend. Tak świętują chasydzi.

Przyjeżdżają tu już od kilku lat. Nie tylko po to, by uczcić wielkiego cadyka Cwi Elimelecha Szapiro, który w X VIII wieku żył i nauczał w Dynowie. Plany są daleko rozleglejsze – w tym kilkutysięcznym podkarpackim miasteczku, położonym 50 km od Rzeszowa, ma się odrodzić polski chasydyzm. Tym razem jednak ortodoksi chcą zerwać z charakterystycznym dla tej wspólnoty zamknięciem.

Nie tylko dla ortodoksów

Ludzie boją się tego, czego nie znają. Stąd się bierze antysemityzm. Chcemy, aby nas poznali – wyjaśnia ideę Centrum Chasydzkiego w Dynowie Zbigniew Tobiasiewicz, główny organizator ośrodka.

Tobiasiewicz jest polskim Żydem. Mieszka w pobliskim Jarosławiu. Przedsiębiorczy i zaradny. Zanim zajął się organizowaniem centrum, przez kilka lat mieszkał w Tel Awiwie i Jerozolimie. Na co dzień nosi się jak przedwojenny Żyd – pejsy, jarmułka, a do białej koszuli czarna kamizelka. Nie jest chasydem, lecz – jak sam o sobie mówi – syjonistą i propagatorem kultury żydowskiej.

Inspirację czerpie z własnego doświadczenia. – Na początku, kiedy przyjechałem do Jarosławia, różni ludzie zaczepiali mnie z powodu wyglądu. Ale kiedy mnie poznali i przyzwyczaili się, okazało się, że nie przeszkadza im to, iż jestem Żydem – wyjaśnia.

Po powrocie z Izraela zapalił się do przedsięwzięcia. Ale to nie on jest jego pomysłodawcą. Na pomysł wpadł Benjamin Pinchas Pump, rabin z ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy. Mający polskie korzenie Pinchas (jego rodzina pochodzi z Hrubieszowa) postanowił odnowić chasydyzm w miejscu, skąd się wywodzi. Dynowski ośrodek ma być jednak czymś więcej niż tylko synagogą dla chasydów. – To nie jest miejsce tylko dla ortodoksów. Ludzie przychodzą, rozmawiają z nami, uczestniczą w naszych świętach, zawsze ich czymś częstujemy. To mój projekt i moja misja, którą dał mi Haszem (Bóg – osk). To ma być miejsce, gdzie będą mogli się spotkać Żydzi i Polacy, chasydzi i „nowocześni" – wyjaśnia pół po polsku, pół po angielsku rabin.

Żydowska dusza

Dlaczego akurat Dynów? – To bardzo dobre miejsce, bo sam cadyk Szapiro głosił, że Żydem nie jest ten, kto ma ojca czy matkę Żyda, ale ten, kto ma żydowską duszę – mówi jeden z chasydzkich rabinów, który na uroczystości przyjechał ze Stanów Zjednoczonych.

Dynów przez dziesiątki lat był ważnym ośrodkiem chasydzkim. Przed wojną działały tu trzy synagogi. Żydzi stanowili prawie połowę mieszkańców miasteczka. Wszystko się skończyło podczas II wojny, kiedy we wrześniu 1939 roku w ciągu jednego dnia Niemcy wymordowali prawie wszystkich dynowskich Żydów. To był koniec wspólnoty żydowskiej, ale i koniec długiej historii polskiego ruchu chasydzkiego.

Główny nurt tego odłamu judaizmu powstał na Podolu i Podkarpaciu w XVIII w. Chasydzi wyłamali się z judaizmu rabinicznego. Stworzyli ruch reformatorski i mistyczny.

– Ludzie żyjący w XVIII wieku mieli ciężkie życie, każdy dzień był taki sam. Nawet szabat był smutny i poważny. Rabbi Baal Szem Tow, ojciec chasydyzmu, twierdził natomiast, że ludzie muszą mieć coś z życia, muszą być radośni, bo tylko wtedy ich wiara jest żywa. Szczególnie szabat powinien być czasem zabawy i modlitwy. W chasydyzmie chodzi o radość – tłumaczy rabin Pinchas.

Idea nie wszystkich pociągała. Chasydzi zaczęli być zwalczani przez tradycyjną ortodoksję judaistyczną, która zarzucała im herezję. Po latach konfliktów, podczas których dochodziło do palenia ksiąg, rozpędzania zgromadzeń, a nawet do otwartych walk, ruch chasydzki znalazł się w centrum żydowskiej ortodoksji. Dziś większość chasydów (choć nie wszyscy) nie ogląda telewizji ani nie korzysta z Internetu. Bardzo rygorystycznie przestrzegają przepisów koszerności. Restrykcyjne reguły określają np. sposób dojenia i przygotowywania mleka. Z tego względu wiele produktów musi być sprowadzanych do Dynowa z Izraela.

Dużą rolę odgrywa w chasydyzmie kult cadyków, czyli duchowych przywódców. – Cadyk jest najważniejszy. Jest centrum wspólnoty. Do niego przychodzą ludzie, kiedy mają problemy, żeby się poradzić – tłumaczy rabin Pinchas. Po śmierci cadykowie są czczeni podobnie jak święci w Kościele katolickim. Ich wstawiennictwo ma zapewniać zdrowie i powodzenie.

Najbardziej czczonym cadykiem z Dynowa jest Cwi Elimelech Szapiro. To też jeden z najważniejszych cadyków polskiego chasydyzmu i prekursor dynastii dynowskich „świętych". Dlatego też dla przyjeżdżających tu Żydów największym wydarzeniem w roku jest marcowy Jorcajt Cadik, czyli rocznica śmierci cadyka Szapiro.

Zjeżdżają ich tu wtedy setki. Zaskakująco wielu młodych, głównie z Nowego Jorku. Ale przyjeżdżają też chasydzi z Londynu, Jerozolimy czy Tel Awiwu. Oprócz modlitw najważniejszym punktem obchodów jest wizyta w ohelu (grobowcu) cadyka i składanie kartek, na których zapisuje się teksty modlitw i próśb. Według wierzeń cadyk w rocznicę swej śmierci zstępuje z nieba i zabiera prośby do Boga. Niektórzy twierdzą, że wizyta na grobie cadyka daje szczęście i powodzenie w życiu.

Ale współczesny chasydyzm nie stracił nic ze swego najbardziej charakterystycznego aspektu – spontaniczności i żywiołowości. Modlitwy chasydów wypełnione są tańcem, śpiewem i muzyką. Miedzy modłami świętowanie odbywa się przy suto zastawionym stole. Wśród potraw króluje czulent, kugel (babka ziemniaczana), placki, ciastka i inne specjały – również te wysokoprocentowe. Nie dziwi więc, że wszyscy goście są zachwyceni dynowskim ośrodkiem.

Dobre miejsce

Centrum chasydzkie zaczęło powstawać dopiero w 2008 roku, ale już przyciąga tłumy. Choć to ciągle projekt w budowie, ośrodek systematycznie się rozrasta. Jest tu synagoga, mykwa służąca do rytualnych obmyć przed obrzędami, a także pokoje gościnne. Podczas żydowskich świąt i szabatów centrum tętni życiem. Były tu już śluby i bar micwa, a na Rosz Haszanę – żydowski nowy rok – ośrodek pęka w szwach.

– Rabin Pinchas kocha Polskę, uważa ją za swój kraj i chce, aby także inni Żydzi tu wrócili – wyjaśnia Tobiasiewicz.

I wracają. – Po ponad 70 latach wracamy tu, skąd pochodzili nasi przodkowie – mówił rabin Salomon Belkowicz z Nowego Jorku. – Pokazujemy w ten sposób, że żadna siła, nawet Hitler, nie może nas zniszczyć. A Dynów to niezwykłe miejsce. Tu może się dokonać przełom – dodaje.

Według Tobiasiewicza dynowski ośrodek ma już wyrobioną markę za granicą. Został wypromowany poprzez synagogi w Ameryce i na Zachodzie. – Był tu rabbi Schudrich, którego bardzo lubię, przyjeżdżają też wielcy rabini z Izraela – potwierdza Benjamin Pinchas.

W ten sposób promuje się również, przynajmniej pośrednio, nasz kraj.  – Nie rozumiem, dlaczego tak źle się czasem mówi o Polsce – dziwi się jeden z młodych chasydów. – Ja czuję się tu bezpiecznie, a ludzie są pomocni.

Burmistrz Zygmunt Frańczak też zapewnia, że stosunki między mieszkańcami Dynowa a chasydami są życzliwe. – Rozmawiamy, czasem sam odwiedzam ośrodek. Jestem przekonany, że mieszkańcy też są przychylnie nastawieni do tej inicjatywy – mówi.

Potwierdza to rabin Pinchas - spotyka się w Polsce z przyjaznym przyjęciem. Okoliczni mieszkańcy mówią o nim poufale: „Beni". – Dobrze się do nas odnoszą – podkreśla rabin. Chwali też współpracę z władzami miasta. – Martwi mnie tylko, że ludzie tutaj nie dostrzegają potencjału turystycznego, jaki ma nasz ośrodek – dodaje.

– Budynek nie jest jeszcze wykończony, nie ma też porządnej drogi prowadzącej do ośrodka – tłumaczy się burmistrz Frańczak. – Pracujemy nad tym, ale wiadomo, nie da się wszystkiego zrobić od razu.

Ale „świeccy" goście i tak  ośrodek chwalą. – Chasydzi potrafią być bardzo przyjaźni i otwarci na innych ludzi. Zwłaszcza na tych, którzy niekoniecznie są ortodoksami, ale chcą zachować swoją tożsamość żydowską. Czułem się wśród nich jak swojak – zapewnia Jakub Lang, jeden z uczestników tegorocznego święta.

Zapraszani są tu także okoliczni mieszkańcy, przedstawiciele władz, profesorowie z Rzeszowa, młodzież z dynowskiego gimnazjum. Bo w przeciwieństwie do innych wspólnot, takich jak główny ośrodek chasydów w Leżajsku, ten dynowski otwiera się na lokalną społeczność.

Marzenie rabina

Plany rabina Pinchasa Pumpa i Zbigniewa Tobiasiewicza nie kończą się na organizowaniu imprez. Rabin chce, aby do Dynowa na stałe powrócili polscy Żydzi i stworzyli tu wspólnotę. W planach ma nawet założenie gminy wyznaniowej. – To jest nasz cel, choć w tej chwili pewnie niemożliwy. Wszyscy przecież mają rodziny. Ale moim marzeniem jest, żeby za kilka lat wielu Żydów, którzy przyjeżdżają tu tylko na święta, przeprowadziło się do Dynowa na stałe – mówi Pinchas..

Problemem są też pieniądze. Pinchas zainwestował w budowę centrum własne środki. Teraz jeździ po świecie, zbierając datki. Ale nie wszystkim podoba się to, co robi. W wielu żydowskich wspólnotach spotyka go też krytyka. Nie podoba się im idea „otwarcia". – W Izraelu przez niektórych ortodoksyjnych Żydów uznawany jest wręcz za goja – opowiada Tobiasiewicz. Jednak jego zdaniem to nie jest główny problem. Ważniejszy to coraz mniejsze zainteresowanie młodych Żydów religią i historią narodu. Szczególnie widoczne jest to w Izraelu. – Ludzie coraz rzadziej kultywują tradycje i religię. Otwarcie się na zewnątrz to jedyne wyjście, aby chasydzka tradycja nie zginęła – przekonuje.

Na obrzeżach Dynowa, w szczerym polu, w niedokończonym jeszcze budynku bez elewacji trwa wielkie święto. Ponad 200 osób w długich, czarnych strojach, futrzanych czapach lub jarmułkach na głowach tańczy, śpiewa i modli się. Mieszają się głośne słowa w jidysz, po angielsku, hebrajsku, czasem nawet po polsku. Rabini, nakryci talitami, głośno śpiewają święte pieśni, czytają z wielkiego zwoju Tory. Pomagają im ich dzieci – mali chłopcy w jarmułkach, spod których wysuwają się długie pejsy. Zza parawanu, z części przeznaczonej dla kobiet, dobiegają damskie głosy. Jest sobota 17 marca 2012 roku. Żywiołowe modlitwy będą trwać cały weekend. Tak świętują chasydzi.

Przyjeżdżają tu już od kilku lat. Nie tylko po to, by uczcić wielkiego cadyka Cwi Elimelecha Szapiro, który w X VIII wieku żył i nauczał w Dynowie. Plany są daleko rozleglejsze – w tym kilkutysięcznym podkarpackim miasteczku, położonym 50 km od Rzeszowa, ma się odrodzić polski chasydyzm. Tym razem jednak ortodoksi chcą zerwać z charakterystycznym dla tej wspólnoty zamknięciem.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy