Na obrzeżach Dynowa, w szczerym polu, w niedokończonym jeszcze budynku bez elewacji trwa wielkie święto. Ponad 200 osób w długich, czarnych strojach, futrzanych czapach lub jarmułkach na głowach tańczy, śpiewa i modli się. Mieszają się głośne słowa w jidysz, po angielsku, hebrajsku, czasem nawet po polsku. Rabini, nakryci talitami, głośno śpiewają święte pieśni, czytają z wielkiego zwoju Tory. Pomagają im ich dzieci – mali chłopcy w jarmułkach, spod których wysuwają się długie pejsy. Zza parawanu, z części przeznaczonej dla kobiet, dobiegają damskie głosy. Jest sobota 17 marca 2012 roku. Żywiołowe modlitwy będą trwać cały weekend. Tak świętują chasydzi.
Przyjeżdżają tu już od kilku lat. Nie tylko po to, by uczcić wielkiego cadyka Cwi Elimelecha Szapiro, który w X VIII wieku żył i nauczał w Dynowie. Plany są daleko rozleglejsze – w tym kilkutysięcznym podkarpackim miasteczku, położonym 50 km od Rzeszowa, ma się odrodzić polski chasydyzm. Tym razem jednak ortodoksi chcą zerwać z charakterystycznym dla tej wspólnoty zamknięciem.
Nie tylko dla ortodoksów
Ludzie boją się tego, czego nie znają. Stąd się bierze antysemityzm. Chcemy, aby nas poznali – wyjaśnia ideę Centrum Chasydzkiego w Dynowie Zbigniew Tobiasiewicz, główny organizator ośrodka.
Tobiasiewicz jest polskim Żydem. Mieszka w pobliskim Jarosławiu. Przedsiębiorczy i zaradny. Zanim zajął się organizowaniem centrum, przez kilka lat mieszkał w Tel Awiwie i Jerozolimie. Na co dzień nosi się jak przedwojenny Żyd – pejsy, jarmułka, a do białej koszuli czarna kamizelka. Nie jest chasydem, lecz – jak sam o sobie mówi – syjonistą i propagatorem kultury żydowskiej.
Inspirację czerpie z własnego doświadczenia. – Na początku, kiedy przyjechałem do Jarosławia, różni ludzie zaczepiali mnie z powodu wyglądu. Ale kiedy mnie poznali i przyzwyczaili się, okazało się, że nie przeszkadza im to, iż jestem Żydem – wyjaśnia.
Po powrocie z Izraela zapalił się do przedsięwzięcia. Ale to nie on jest jego pomysłodawcą. Na pomysł wpadł Benjamin Pinchas Pump, rabin z ortodoksyjnej dzielnicy Jerozolimy. Mający polskie korzenie Pinchas (jego rodzina pochodzi z Hrubieszowa) postanowił odnowić chasydyzm w miejscu, skąd się wywodzi. Dynowski ośrodek ma być jednak czymś więcej niż tylko synagogą dla chasydów. – To nie jest miejsce tylko dla ortodoksów. Ludzie przychodzą, rozmawiają z nami, uczestniczą w naszych świętach, zawsze ich czymś częstujemy. To mój projekt i moja misja, którą dał mi Haszem (Bóg – osk). To ma być miejsce, gdzie będą mogli się spotkać Żydzi i Polacy, chasydzi i „nowocześni" – wyjaśnia pół po polsku, pół po angielsku rabin.
Żydowska dusza
Dlaczego akurat Dynów? – To bardzo dobre miejsce, bo sam cadyk Szapiro głosił, że Żydem nie jest ten, kto ma ojca czy matkę Żyda, ale ten, kto ma żydowską duszę – mówi jeden z chasydzkich rabinów, który na uroczystości przyjechał ze Stanów Zjednoczonych.
Dynów przez dziesiątki lat był ważnym ośrodkiem chasydzkim. Przed wojną działały tu trzy synagogi. Żydzi stanowili prawie połowę mieszkańców miasteczka. Wszystko się skończyło podczas II wojny, kiedy we wrześniu 1939 roku w ciągu jednego dnia Niemcy wymordowali prawie wszystkich dynowskich Żydów. To był koniec wspólnoty żydowskiej, ale i koniec długiej historii polskiego ruchu chasydzkiego.