Rewolta saharyjskiego ludu może przekształcić polityczną mapę Afryki równie dogłębnie, co arabska wiosna
Tuaregowie – saharyjscy koczownicy – z racji koloru ubrań nazywani są niebieskimi ludźmi. Dawniej nie mieli wyboru, bo najpopularniejszym, jeśli nie jedynym, barwnikiem używanym w farbiarniach Sahelu było indygo. Dziś w tym regionie powszechne są syntetycznie farbowane tkaniny z Chin, więc kolor może być dowolny, ale upodobanie pozostało. Jeśli Tuareg ma do wyboru dwa ubrania, z których jedno jest niebieskie, a drugie nie – wybierze niebieskie.
Dla wszystkich byli zawsze obcy. Europejczykom nietrudno było wyrobić sobie na ich temat romantyczne wyobrażenia wolnych i dumnych ludzi pustyni, dla rolników Mande czy Hausa byli dziwakami przychodzącymi z północy, których się szanowało, ale nie pojmowało, jak żyją, ani nie nawiązywało z nimi bliższych kontaktów.
Łącznie jest ich około 6 milionów. Najwięcej Tuaregów żyje w Nigrze i Mali, ale granice stanowią dla nich przeszkody, więc spotyka się ich także w Libii, Algierii i Mauretanii, a nawet w Maroku, na Saharze Zachodniej.
W postkolonialnych państwach Tuaregom trudno było się zmieścić. Ich własna organizacja polityczna miała w najlepszym wypadku formę konfederacji plemion. Nigdy dotąd nie mieli państwowotwórczych aspiracji, a i ich relacje z administracją, czy to kolonialną, czy już niepodległych państw afrykańskich, nigdy nie były łatwe i zawsze cechowały się głębokim wzajemnym niezrozumieniem.
? ? ?
Rebelie Tuaregów w Mali i sąsiednim Nigrze były niemal stałym elementem historii tych krajów. Albo jedna się niedawno skończyła, albo wkrótce zaczynała się druga. Rządom dawały też dobrą wymówkę dla własnej nieudolności i niepowodzeń, bo zawsze można było powiedzieć, że to czy tamto się nie udało albo nie zostało zrobione, bo rząd musiał koncentrować się na problemie zrewoltowanych Tuaregów. Stopniowo rebelie jednak przybierały na sile, bo oprócz trudności asymilacyjnych Tuaregów, którzy nie chcieli zmieścić się w ramach zakreślonych dla nich przez państwową administrację, doszły problemy wynikające z postępującego pustynnienia w strefie Sahelu, powodującego zaostrzanie konfliktów o kurczące się zasoby. Zachwiało to niełatwą równowagę między koczownikami pasterzami a osiadłymi rolnikami.
W latach 90. ubiegłego wieku równoległe powstania w Mali i Nigrze doprowadziły do nadania tuareskim regionom w obydwu krajach autonomii. W 2006 roku w Mali, a zaraz potem w Nigrze rozpoczęły się jednak nowe rebelie. Inna rzecz, że jak zwykle miały dość ograniczony zasięg. Można było przez oba te kraje przejechać i – poza Agadesem, w którym ogłoszony był stan wyjątkowy – nawet nie zauważyć, że jest się na obszarze objętym powstaniem.
Wojna domowa w Libii dodatkowo zdestabilizowała Saharę. Można śmiało stwierdzić, że bez sprzętu pozyskanego przez powstałą w listopadzie ubiegłego roku tuareską organizację MNLA (Narodowy Ruch Wyzwolenia Azawadu) nic by się nie zmieniło. Ale nie tylko sprzęt ma tu znaczenie – Libia Kaddafiego była dla Tuaregów skonfliktowanych z władzami swoich państw swego rodzaju przystanią. Pułkownik, sam pozujący na koczownika, miał dla nich dużo sympatii i chętnie ich widział w swojej armii. Przywódcy powstania z 1990 roku sformowali dla niego specjalną jednostkę wyszkoloną do prowadzenia działań na pustyni. Teraz ci wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze stali się zalążkiem sił, którym armia malijska nie była w stanie sprostać.