Czy w XVIII wieku wzywanie pomocy obcych potęg było w Polsce normalnym sposobem uprawiania polityki? Było. Czy konfederaci targowiccy chcieli rozbioru Polski? Nie chcieli.
Czy z tego wynika, że targowicę należy rehabilitować? Otóż nie wynika.
Wbrew temu, co sądzi Adam Zamoyski. Z jego artykułu („Uważam Rze Historia" nr 2) wynika, że nasza wiedza o targowicy jest skłamana, bo polskie o niej myślenie ukształtowała „kultura ostatnich dwóch stuleci", będąca efektem oddziaływania złowrogiego obozu postępowego.
A przecież 3 maja to wykwit Oświecenia, które „podważało religię i Kościół, zasadę władzy królewskiej (akurat konstytucja władzę królewską wzmacniała, ale co tam, od prawdy ważniejsza jest koherencja wizji ideologicznej... – P. S.) i, co za tym szło, cały ówczesny ustrój społeczny" – załamuje ręce londyński historyk. „Wolter dopuszczał się świętokradczych bluźnierstw... Niesamowity rozwój wolnomularstwa... wyglądało na to, że cywilizacja chrześcijańska jest zagrożona. To, co się działo w Warszawie, kojarzyło się z wydarzeniami paryskimi. Dyskutowano o prawach człowieka... pospólstwo zaczęło się mieszać do polityki" – oburza się. „Mieszczaństwo świadomie naśladowało paryskie wzory" (chodzi tu o „czarną procesję" Dekerta).
Tym horrorom trzeba się było przeciwstawić, co w Petersburgu, a potem w Targowicy uczynili wielbiciele polskiej wolności, zakuwanej w kajdany przez straszliwych rewolucjonistów. Zażądali, by „utwierdzić rząd republikański, bo do innego przywyknąć nie zdołamy". Skądinąd ten i inne fragmenty targowickich manifestów, a także broniących targowicy wywodów Zamoyskiego brzmią jak cytaty z Jarosława Marka Rymkiewicza, innego wielbiciela I Rzeczpospolitej, kochającego ją jednak z pozycji przeciwnych londyńskiemu historykowi i delektującego się opisami wieszania targowiczan. A przecież Zamoyski w swym eseju potępia panujący rzekomo obecnie w Polsce „niezdrowy patriotyzm, ekskluzywny, piętnujący wszystkich, którzy nie myślą tak samo, mianem zdrajców", czyli patriotyzm rymkiewiczowski właśnie. No cóż, ekstremizmy się przyciągają.
Zamoyski zarzuca krytykom targowicy myślenie ahistoryczne, a sam dopuszcza się tego błędu. Nie chce dostrzec, że w końcówce XVIII stulecia następowała wielka zmiana mentalna. To, co dotąd było zwykłym działaniem opozycjonistów (odwoływanie się do obcych mocarstw), stało się w odbiorze powszechnym zdradą – bo mentalność feudalna ustępowała miejsca nowoczesnej, narodowej. Ci, którzy tego nie dostrzegli na czas, stali się zdrajcami. Dla uczciwszej ich części było to tragedią, co nie zmienia faktu, że według nowych, ale podzielanych już wtedy przez bardzo wielu Polaków kryteriów dopuścili się zdrady.
Gdy Zamoyski pisze o różnych, nie zawsze niskich, motywacjach części konfederatów (choć inni działali po prostu za rosyjskie pieniądze, a większość po zdobyciu władzy kradła na potęgę), nie odkrywa Ameryki. Nie ogranicza się jednak do stwierdzenia, że część targowiczan subiektywnie kochała ojczyznę, ale sugeruje, że targowica była słuszna. A w każdym razie że taki może być werdykt potomnych – gdzieś za sto lat, gdy ludzkość w pełni zrozumie niegodziwość wszystkiego, co się wiąże z francuską rewolucją... A zatem – to moja złośliwość – doceni w pełni wielkość największego wroga rewolucji, pogromczyni masonerii, Katarzyny...
Żeby wpaść na taki pomysł, trzeba być paleokonserwatywnym doktrynerem. I nie dostrzegać, że u podstaw targowicy leżał nie zamysł obrony wiary (w Polsce nie zagrożonej), tylko po prostu klasowy egoizm grupy magnatów, dla których monopol na sprawowanie roli polskiego narodu politycznego był ważniejszy od dobra państwa.