Spójrzmy na związki zawodowe. To nie zastraszony komunizm, tylko agresywny, roszczeniowy socjalizm. Komunizm to cenzura i niemożność prowadzenia działalności gospodarczej, a nie jakieś przywileje i ulgi. Za komuny ludzie – mimo wszystko – mniej liczyli na państwo, a bardziej na siebie. Nawet jeśli przywileje są u nas rozdane jeszcze hojniej niż w innych państwach, to nie sposób powiedzieć, by były one reliktem PRL, bo przecież można sobie wyobrazić wprowadzenie ich w każdym innym socjalistycznym kraju. Np. nasza Karta nauczyciela jest rozwiązaniem typowym dla zachodniego socjalizmu, a podobne przykłady można by mnożyć.
Wróćmy do ustawy Wilczka. Niektórzy nazywają ją najbardziej wolnościową ustawą w historii Polski.
Ja też tak uważam. To chichot historii, że dla polskich przedsiębiorców najwięcej zrobili Mieczysław Wilczek i Leszek Miller. Wprowadzony przez SLD w 2004 r. 19-procentowy podatek liniowy dla przedsiębiorców zakończył olbrzymią dyskryminację polskich przedsiębiorców, którzy do tamtej pory płacili nawet 45 proc. podatku dochodowego od kwot, które w nie- których krajach na Zachodzie były w ogóle wolne od opodatkowania.
Dlaczego komuniści byli bardziej wolnorynkowi niż liberałowie?
Gdy zawodzą wszelkie inne możliwości, ludzie zaczynają zachowywać się rozsądnie. To bolesna dla niektórych prawda: właśnie pod koniec PRL był najbardziej wolny rynek, a po 1989 r. już tylko go ograniczaliśmy i ograniczamy dalej. Roman Kluska opisuje, że kiedy za komuny chciał postawić jakąś halę, to pozwolenie załatwiał w kilka dni. Na począ- tku lat 90. to samo zajęło mu już kilka tygodni. Natomiast parę lat temu, kiedy budował szopę dla owiec, na pozwolenie czekał półtora roku! Musiał się nawet wypowiedzieć wojewoda, czy prywatna łąka Romana Kluski nie jest przeznaczona do jakichś celów obronnych... Za schyłkowej komuny, o ile ktoś nie prowadził działalności antypaństwowej, miał święty spokój. Dzisiaj przedsiębiorca – co tam przedsiębiorca, szewc! – ma o wiele więcej problemów z administracją państwową, niż miał przed 1989 r.