Kryzys łatwego liberalizmu?

Spadło zaufanie do rynków i gospodarki rynkowej, jak świat szeroki, ratunku upatruje się w interwencjach państwowych. A przecież państwo ma być arbitrem, a nie graczem!

Publikacja: 11.08.2012 01:01

„Kto nie reformuje – zostanie w tyle”. Georg Milbradt przemawia na konferencji „Witajcie w innym świ

„Kto nie reformuje – zostanie w tyle”. Georg Milbradt przemawia na konferencji „Witajcie w innym świecie“, Katowice, maj 2012 r.

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski

Red

Kryzys gospodarczy i finansowy sprawił, że zaczęliśmy powątpiewać w słuszność liberalnych rozwiązań gospodarczych i politycznych. W wielu krajach punkt ciężkości sceny politycznej przesunął się na lewo. Czy model gospodarki liberalnej wyczerpał się? Czy nie jest już w stanie sprostać dzisiejszym wyzwaniom? A może wręcz to w nim leży przyczyna kryzysu?

Bynajmniej: liberalna gospodarka była i pozostaje nadzwyczaj skuteczna. Od 1989 roku przewaga starego Zachodu nad resztą świata znacznie się zmniejszyła, ponieważ byłe państwa komunistyczne i kraje Trzeciego Świata zrezygnowały z regulowania cen i ograniczania konkurencji, wprowadzając rozwiązania wolnorynkowe. Centralne planowanie przestało krępować energię ludzi, gospodarki i społeczeństwa otworzyły się na świat. Największy sukces osiągnęły przy tym te kraje, które przeprowadziły szybką i szeroko zakrojoną transformację wolnorynkową, ograniczając rolę państwa. Kraje, które nie przeprowadziły reform albo wprowadzały je w sposób niezdecydowany, zostały w tyle.

Owszem, w następstwie globalizacji i pojawienia się nowych graczy na światowym rynku, stary Zachód stracił pozycję lidera gospodarczego. Co za tym idzie, rozwinięte państwa straciły szansę na to, by ich dobrobyt był finansowany przez resztę globu. Globalizacja zmniejszyła różnice w dochodach między poszczególnymi częściami świata, natomiast w samych bogatych krajach Zachodu owe różnice powiększyły się – w rynkowej grze przegranymi nierzadko okazywali się nisko wykwalifikowani obywatele tych państw. Kiedy w Europie Zachodniej wzrost przyhamował, dotychczasowe koncepcje socjalne okazały się nie do utrzymania, ponieważ były oparte na wzroście, którego nie dało się już wypracować.

Ratowanie dobrobytu

Stary Zachód zareagował na to wyzwanie na różne sposoby. Najodważniejsi byli ci przywódcy, którzy zdecydowali się na reformę „państwa dobrobytu", deregulację gospodarki (przede wszystkim rynku pracy) i pracę nad poprawą jej konkurencyjności. Inni uprawiali protekcjonizm i interwencjonizm państwowy lub napędzali wzrost poprzez zaciąganie długów i deregulację rynków finansowych.

Tylko pierwsze rozwiązanie określane mianem ekonomii podaży ma szansę powodzenia na dłuższą metę. Inne pozwalają jedynie zyskać na czasie. Gdy na stałe rezygnuje się z udziału w rynkowym wyścigu i odrzuca globalizację, konsekwencją jest spadek z gospodarczej pierwszej ligi.

Strategia deregulacji po początkowych sukcesach okazała się niewypałem i stała się zagrożeniem dla systemu gospodarki rynkowej. Aby napędzić popyt za pomocą kredytów, państwo musiało zwiększyć swoje długi i umożliwić wzrost zadłużenia przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Uczyniono to za pośrednictwem systemu bankowego oferującego niskie oprocentowanie (nierzadko poniżej stopy inflacji), a także zwiększając ilość pieniądza i kredytu w gospodarce. Jednocześnie poprzez deregulację rynków finansowych rozluźniono niezbędny dla gospodarki rynkowej związek pomiędzy swobodą i autonomią graczy rynkowych z jednej, a odpowiedzialnością i ponoszeniem konsekwencji z drugiej strony. Pozwolono na przykład bankom na prowadzenie interesów bez koniecznego kapitału własnego i wypłacanie niezrealizowanych zysków, czego skutkiem był wzrost ryzyka, a także profitów, dywidend i premii. Innymi słowy dopuszczono zatem, by banki i ich akcjonariusze przerzucili swoje ryzyko biznesowe na państwo: kiedy coś poszło nie po ich myśli, rządy musiały ratować banki, by zapobiec całkowitej zapaści systemu.

Dzięki regułom opracowanym w czerwcu 2004 r. w bazylejskiej nowej umowie kapitałowej obligacje państwowe wydawały się całkowicie bezpiecznymi papierami wartościowymi. Banki musiały do pewnego stopnia ograniczać ich zakup, ale nie musiały wykazywać się własnym kapitałem, który by je w jakimkolwiek stopniu zabezpieczał. Ministrowie finansów mieli dzięki temu możliwość wygodnego i taniego finansowania swych wydatków poprzez zwiększanie długu, a banki otrzymały lukratywny model biznesowy. Zrodził się z tego nieszczęsny sojusz pomiędzy państwem a sektorem bankowym, a zwłaszcza wielkimi bankami. Rozbuchany deficyt budżetowy finansowany był przez banki, zaś niebotyczny deficyt bilansu handlowego –  pieniędzmi z zagranicy. W dalszym ciągu pompowano państwo dobrobytu, odwlekano niewygodne reformy i zaniedbywano konkurencyjność.

Czy nieumiarkowane zadłużanie się było wynikiem zwiększania deficytu finansów publicznych (jak w Grecji) czy zwiększania zadłużenia sektora prywatnego i nadmuchiwania bańki na rynku nieruchomości (jak w Irlandii, Hiszpanii i USA) – jest w gruncie rzeczy bez znaczenia. Jak długo banki nie dysponują wystarczającą ilością kapitału własnego, który służy jako bufor i stabilizator, i jak długo pozwala się na zbytnią koncentrację sektora bankowego, tak długo prywatne straty będą przekładać się na deficyt budżetowy. Gospodarka rynkowa, która nie opiera się na odpowiedzialności graczy za swoje działania, degeneruje się i zmienia w kapitalizm rodem z kasyna. To jest właśnie jądro kryzysu w strefie euro, ale również amerykańskiego kryzysu bankowego.

Degeneracja rynków

Politycy zapomnieli o tym, o czym wiedzieli ojcowie nowoczesnej myśli liberalnej – że rynki mają zawsze skłonność do degenerowania się, jeśli nie są rozsądnie regulowane. We współczesnych gospodarkach narodowych państwo musi tworzyć i egzekwować ogólne zasady funkcjonowania rynku, aby właściwie dbać o uczciwą konkurencję i gwarantować, że każdy z graczy ponosi konsekwencje własnych działań. Rynki to coś więcej niż zwykła wymiana, to system, któremu ramy nadaje państwo.

Dlatego liberalizm gospodarczy i gospodarka rynkowa nie odchodzą do lamusa, a wręcz przeciwnie: dają odpowiedź na obecny kryzys. Musimy powrócić do korzeni nowoczesnego liberalizmu. Państwo musi stworzyć prawdziwy ład rynkowy, opierający się w pierwszym rzędzie na indywidualnej odpowiedzialności, stabilizacji wartości pieniądza i ubezpieczeniach społecznych. Państwo jest w takim układzie arbitrem, nie graczem. Ma karać za faulowanie, ale samo nie ma strzelać bramek. Im więcej kapitału gwarancyjnego jest w grze, im więcej stracić może pojedynczy gracz, tym rozsądniej postępuje i tym rzadziej wkraczać musi państwo. Odpowiedzią na kryzys jest więcej kapitału własnego i mniej długów!

Potrzeba arbitra

Lewica nie ma racji, twierdząc, że skoro rynki zawiodły, należy powrócić do masowych interwencji państwowych. Nie zauważa, że jądrem kryzysu jest właśnie fiasko działań państwa: tworząc ramy prawne państwo samo – częściowo świadomie, częściowo nieumyślnie – osłabiło lub uchyliło jedno z podstawowych założeń gospodarki rynkowej głoszące, że swoboda i autonomia jednostki funkcjonują jako reguły ładu gospodarczego wyłącznie wówczas, gdy równoważone są odpowiedzialnością i zasadą ponoszenia konsekwencji za swoje decyzje. To państwo odpowiada za porażkę rynków. Politycy zbytnio upraszczają sprawę, moralizatorsko wskazując na chciwość banków. Nie wolno wodzić ludzi na pokuszenie zdegenerowanymi zasadami gry, a następnie biadać nad upadkiem morale.

Przez pewien czas zapewne przystać trzeba na zwalczanie kryzysu środkami awaryjnymi, które pozwolą zyskać czas na konieczną korektę ładu gospodarczego i przywrócenie pokoju społecznego. Na dłuższą metę nie pomoże nam jednak pokonanie kryzysu i zwiększenie konkurencyjności. Dlatego konieczne jest, by gracze rynkowi ponosili konsekwencje swoich działań. Potrzebujemy więcej odpowiedzialności, więcej inwestycji finansowanych dzięki zmniejszeniu konsumpcji, ale nie możemy sobie pozwolić na niepohamowaną ekspansję kredytową. To właśnie klucz do trwałego wzrostu.

—tłum. atyc

Georg Milbradt – ekonomista, polityk CDU, były minister finansów i premier Saksonii, wykładowca Technicznego Uniwersytetu w Dreźnie, ekspert Ifo Institut für Wirtschaftsforschung w Monachium, jednego z największych i najbardziej wpływowych think tanków w Niemczech.

Kryzys gospodarczy i finansowy sprawił, że zaczęliśmy powątpiewać w słuszność liberalnych rozwiązań gospodarczych i politycznych. W wielu krajach punkt ciężkości sceny politycznej przesunął się na lewo. Czy model gospodarki liberalnej wyczerpał się? Czy nie jest już w stanie sprostać dzisiejszym wyzwaniom? A może wręcz to w nim leży przyczyna kryzysu?

Bynajmniej: liberalna gospodarka była i pozostaje nadzwyczaj skuteczna. Od 1989 roku przewaga starego Zachodu nad resztą świata znacznie się zmniejszyła, ponieważ byłe państwa komunistyczne i kraje Trzeciego Świata zrezygnowały z regulowania cen i ograniczania konkurencji, wprowadzając rozwiązania wolnorynkowe. Centralne planowanie przestało krępować energię ludzi, gospodarki i społeczeństwa otworzyły się na świat. Największy sukces osiągnęły przy tym te kraje, które przeprowadziły szybką i szeroko zakrojoną transformację wolnorynkową, ograniczając rolę państwa. Kraje, które nie przeprowadziły reform albo wprowadzały je w sposób niezdecydowany, zostały w tyle.

Owszem, w następstwie globalizacji i pojawienia się nowych graczy na światowym rynku, stary Zachód stracił pozycję lidera gospodarczego. Co za tym idzie, rozwinięte państwa straciły szansę na to, by ich dobrobyt był finansowany przez resztę globu. Globalizacja zmniejszyła różnice w dochodach między poszczególnymi częściami świata, natomiast w samych bogatych krajach Zachodu owe różnice powiększyły się – w rynkowej grze przegranymi nierzadko okazywali się nisko wykwalifikowani obywatele tych państw. Kiedy w Europie Zachodniej wzrost przyhamował, dotychczasowe koncepcje socjalne okazały się nie do utrzymania, ponieważ były oparte na wzroście, którego nie dało się już wypracować.

Ratowanie dobrobytu

Stary Zachód zareagował na to wyzwanie na różne sposoby. Najodważniejsi byli ci przywódcy, którzy zdecydowali się na reformę „państwa dobrobytu", deregulację gospodarki (przede wszystkim rynku pracy) i pracę nad poprawą jej konkurencyjności. Inni uprawiali protekcjonizm i interwencjonizm państwowy lub napędzali wzrost poprzez zaciąganie długów i deregulację rynków finansowych.

Tylko pierwsze rozwiązanie określane mianem ekonomii podaży ma szansę powodzenia na dłuższą metę. Inne pozwalają jedynie zyskać na czasie. Gdy na stałe rezygnuje się z udziału w rynkowym wyścigu i odrzuca globalizację, konsekwencją jest spadek z gospodarczej pierwszej ligi.

Strategia deregulacji po początkowych sukcesach okazała się niewypałem i stała się zagrożeniem dla systemu gospodarki rynkowej. Aby napędzić popyt za pomocą kredytów, państwo musiało zwiększyć swoje długi i umożliwić wzrost zadłużenia przedsiębiorstw i gospodarstw domowych. Uczyniono to za pośrednictwem systemu bankowego oferującego niskie oprocentowanie (nierzadko poniżej stopy inflacji), a także zwiększając ilość pieniądza i kredytu w gospodarce. Jednocześnie poprzez deregulację rynków finansowych rozluźniono niezbędny dla gospodarki rynkowej związek pomiędzy swobodą i autonomią graczy rynkowych z jednej, a odpowiedzialnością i ponoszeniem konsekwencji z drugiej strony. Pozwolono na przykład bankom na prowadzenie interesów bez koniecznego kapitału własnego i wypłacanie niezrealizowanych zysków, czego skutkiem był wzrost ryzyka, a także profitów, dywidend i premii. Innymi słowy dopuszczono zatem, by banki i ich akcjonariusze przerzucili swoje ryzyko biznesowe na państwo: kiedy coś poszło nie po ich myśli, rządy musiały ratować banki, by zapobiec całkowitej zapaści systemu.

Dzięki regułom opracowanym w czerwcu 2004 r. w bazylejskiej nowej umowie kapitałowej obligacje państwowe wydawały się całkowicie bezpiecznymi papierami wartościowymi. Banki musiały do pewnego stopnia ograniczać ich zakup, ale nie musiały wykazywać się własnym kapitałem, który by je w jakimkolwiek stopniu zabezpieczał. Ministrowie finansów mieli dzięki temu możliwość wygodnego i taniego finansowania swych wydatków poprzez zwiększanie długu, a banki otrzymały lukratywny model biznesowy. Zrodził się z tego nieszczęsny sojusz pomiędzy państwem a sektorem bankowym, a zwłaszcza wielkimi bankami. Rozbuchany deficyt budżetowy finansowany był przez banki, zaś niebotyczny deficyt bilansu handlowego –  pieniędzmi z zagranicy. W dalszym ciągu pompowano państwo dobrobytu, odwlekano niewygodne reformy i zaniedbywano konkurencyjność.

Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski