Wciąż powstają kontynuacje „Lalki", w których poznajemy jego późniejsze, nierzadko zupełnie fantastyczne losy, choć powieść Prusa jest tak naprawdę o tym, że Wokulski żadnej przyszłości nie miał i mieć nie mógł.
Co by powiedział Bolesław Prus, gdyby dowiedział się, że imieniem bohatera „Lalki" (1887-90), najbardziej niezwykłej i najmniej zrozumianej polskiej powieści, nazwano niejeden sklep, centrum handlowe, fundację wspierania przedsiębiorczości, a nawet, nie wiedzieć czemu, pociąg relacji Warszawa – Łódź Fabryczna? Przecież jeśli kogokolwiek spośród bohaterów powieści miał na myśli autor, nadając jej ten niezwykły tytuł, to z pewnością nie Izabelę Łęcką, lecz Stanisława Wokulskiego (pisał o tym przed laty zmarły przedwcześnie krytyk Jan Walc).
Zapewne potrzebujemy bohaterów pozytywnych, w końcu mamy ich tak niewielu, a już szczególnie tych, którzy zamiast zginąć na barykadzie, dorobiliby się majątku. Może dlatego, tak jak poczciwy Rzecki, nie przyjmujemy do wiadomości oczywistego przecież i całkowicie zgodnego z ogólną wymową powieści faktu, że Wokulski zginął śmiercią samobójczą. Wciąż powstają kontynuacje „Lalki", w których poznajemy jego późniejsze, nierzadko zupełnie fantastyczne losy, choć powieść Prusa jest tak naprawdę o tym, że Wokulski żadnej przyszłości nie miał i mieć nie mógł. I że również nas, jego rodaków, w XX wieku czeka najpewniej szamotanie się wśród iluzji, trwanie w letargu przez długie lata, a wreszcie zbiorowe samobójstwo i śmierć pod ruinami dawnej Polski. Tak w sierpniu 1944 roku.
W „Lalce" występuje w niej z imienia i nazwiska ponad sto postaci, lecz nie ma wśród nich dosłownie nikogo, kogo moglibyśmy z czystym sumieniem nazwać bohaterem pozytywnym. Nawet „stary subiekt" - w rzeczywistości starszy od Wokulskiego zaledwie o kilka lat – jest poczciwym, nieszkodliwym idiotą. Wokulski z kolei aż do 1877 roku, czyli do wojny rosyjsko-tureckiej, wiedzie żywot typowy dla przedstawicieli zdeklasowanej szlachty. Zmuszony od wczesnych lat utrzymywać się z pracy fizycznej, marzy o studiach, lecz na uniwersytecie wdaje się w patriotyczny spisek i trafia na Syberię. „Tam dopiero mógł pracować, tam zdobył uznanie i przyjaźń Czerskich, Czekanowskich, Dybowskich - pisze Prus. - Wrócił do kraju prawie uczonym, lecz gdy w tym kierunku szukał zajęcia, zakrzyczano go i odesłano do handlu".
Wokulski, bez grosza przy duszy, już niemal czterdziestoletni, pomieszkuje kątem u Rzeckiego. U niego wpadł w oko „starej", to znaczy będącej mniej więcej w jego wieku właścicielce sklepu galanteryjnego przy Krakowskim Przedmieściu. Żeni się z nią, a po jej przypadkowej śmierci dziedziczy sklep i „dość spory majątek". Tak to nasz „bohater pozytywistyczny" dorobił się pierwszych pieniędzy. A gdy tylko zaspokoił najniezbędniejsze potrzeby bytowe, „odsunął się od sklepu, a znowu zbliżył się do książek. I może z galanteryjnego kupca zostałby na dobre uczonym przyrodnikiem, gdyby znalazłszy się raz w teatrze nie zobaczył panny Izabeli".
Tak postrzegał swój los Wokulski, lecz z perspektywy Rzeckiego jawi się on nieco inaczej. Według jego relacji, Wokulski po śmierci żony znów robił to samo, co przed zamążpójściem, czyli na ogół – nic. Nudził się, choć przynajmniej nie klepał biedy. Będąc zamożnym wdowcem w średnim wieku, mógł był poślubić jaką młodą pannę, spłodzić z nią kilkoro dzieci i dalej pomnażać majątek – albo od razu palnąć sobie w łeb. Toteż 45-letni Wokulski rozmyśla o samobójstwie, aż w końcu zaniepokojony Rzecki niemal siłą wypycha go do teatru, żeby się choć trochę rozerwał. Tam Wokulski zakochuje się w hrabiance Izabeli Łęckiej, a raczej, jak na niepoprawnego romantyka przystało - w swoim o niej wyobrażeniu - i postanawia zbić (dla niej) fortunę, w czym pomaga mu jego rosyjski przyjaciel, Suzin.
To jeden z najbardziej tajemniczych bohaterów książki, a zarazem jedyny występujący w niej z nazwiska Rosjanin. Dowiadujemy się o nim niewiele, ale i tego, co Prus zdołał przemycić przez carską cenzurę, wystarczy. Oto Suzin realizuje na zlecenie rządu rosyjskiego gigantyczne kontrakty wojskowe. Pobiera dziesięć procent od zrealizowanych transakcji. Wokulski – jego pomagier – dostaje dziesięć procent zysków Suzina. I w ciągu roku, który spędza w Bułgarii, kilkakrotnie pomnaża swój majątek, gromadząc imponujące rulony owych srebrnych rubli, z którymi, gdy je pozawijać w papier i napchać do kieszeni, tak swobodnie, pewnym, choć nie zawsze zgrabnym krokiem, można wejść do najwykwintniejszych salonów Warszawy.