W krainie węży, bagien i antykomunistów

Polesie to zapomniana część naszego wschodniego dziedzictwa. A Franciszek Wysołuch jest jego – równie zapomnianym – piewcą i kronikarzem

Publikacja: 07.09.2012 12:23

Nad wodą wielką?i czystą – widok na Kanał Ogińskiego

Nad wodą wielką?i czystą – widok na Kanał Ogińskiego

Foto: NAC

Literatura opisująca ziemie wschodnie zajęłaby sporą bibliotekę. Wiele z tych książek to arcydzieła. Zdecydowana większość z nich dotyczy jednak albo Wilna i północnej części byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, albo Lwowa i Galicji Wschodniej. Były to bowiem dwa centra kultury polskiej na Wschodzie, tam mieszkało najwięcej ludzi pióra.

Inaczej jest z Polesiem. Książek o tym kraju jest niewiele. Polesie uważane było bowiem zawsze za „największą dziurę Rzeczypospolitej". Region, do którego nie dotarł kaganek cywilizacji, rodzaj Afryki w centrum Europy Wschodniej. Już za czasów caratu urzędnik skierowany do pracy na Polesiu strzelał sobie z rozpaczy w łeb. Podobnie było za II Rzeczypospolitej. Ciągnące się setkami kilometrów dzikie puszcze, nieprzebyte bagna. Mrukliwy, patrzący spode łba naród.

Wszystko to sprawiło, że Polesie było i jest dla Polaków zupełnie nieznane. Znajduje się poza granicą naszej świadomości historycznej. Z tym większą radością należy więc powitać wydanie w Polsce pięknej książki „Na ścieżkach Polesia" Franciszka Wysołucha. Jej autor, żołnierz Legionów Piłsudskiego i armii Andersa, wydrukował ją na emigracji w Londynie w roku 1976. Teraz lukę, jaką był brak książki w Polsce, wypełniło wydawnictwo LTW.

U nas na Polesiu

To, co w „Na ścieżkach Polesia" najważniejsze, to fakt, że napisał ją człowiek stamtąd. Wysołuch, potomek znakomitego litewskiego rodu, urodził się i wychował w majątku Pirkowicze. Choć w jego domu mówiło się innym językiem niż w poleszuckich chatach, on także czuł się Poleszukiem. W książce wielokrotnie używa zwrotu „u nas na Polesiu". Kraj rodzinny kocha całym sercem. Z kart „Na ścieżkach Polesia" wyziera wielki żal i tęsknota za utraconą na rzecz bolszewików ojczyzną.

Wysołuch najbardziej tęsknił za ludźmi. Swoimi poleskimi rodakami. „Polesie odcięte od świata musiało wytworzyć własny typ człowieka – pisał. – Jest on zależny od otaczającej go natury i ona go kształtuje. Poleszuk podlega prawom prawieków. Ostrożność jest zasadniczą cechą leśnego mieszkańca. Gdy chodzi po lesie, musi uważać, by nie nastąpić na żmiję, na bagnie musi pamiętać o topieli, co wciąga. Konie z pastwiska porywają wilki".

Poleszuk permanentnie zmaga się z potężną naturą, ale jednocześnie ta natura pozwala mu przetrwać. Żyje ze zbieractwa, rybołówstwa, ale przede wszystkim z łowiectwa, które jest prawdziwą pasją, ba!, zakodowane jest w jego instynktach i genach. Za czasów Polszy największym problemem, z jakim zmagały się władze administracyjne na Polesiu, było kłusownictwo. Proceder powszechny i nie do opanowania.

Polesie Wysołucha jest jednocześnie krajem pogańskich kultów. Prawosławna religia stanowiła tylko cienki nalot. Choć formalnie Poleszucy byli chrześcijanami od pięciu wieków, w rzeczywistości dochowali wierności tajemnicom wierzeń przodków. W domach palił się wieczny ogień, który nigdy – nawet latem – nie był wygaszany. Był to symbol bezpieczeństwa, szacunku i świętości. Plunięcie w ten ogień kończyło się zabójstwem.

Na Polesiu radzono się czarowników i znachorek, panował kult węży. „Pod jesień węże wczołgują się do izb i lokują się pod piecem chlebowym – pisał Wysołuch. – Baby ich nie wyganiają, a nawet są zadowolone. Wąż ma przynosić szczęście do domu, wygania myszy, pilnuje od ognia, oznacza bezpieczeństwo domu. Mówią nawet, że krowy bardzo lubią, gdy w oborze mieszka wąż, podobno węże [bowiem] poddajają krowy. Węża zabić nie można, bo to przyniesie nieszczęście".

Niskie krzyże

Relacje na linii dwór – chłopi układały się na Polesiu harmonijnie. Poleszucy nienawidzili za to zawzięcie polskich osadników wojskowych, których uważali, nie bez słuszności, za kolonizatorów. Po 17 września 1939 roku, gdy załamało się państwo polskie, wielu kolonizatorów zostało zamordowanych. Mieszkających na Polesiu od pokoleń „panów" Poleszucy uważali jednak za swoich. Choć „panowie" ci mówili tym samym językiem co osadnicy, chroniono ich przed bolszewikami.

„W Pirkowiczach właściciela oficer sowiecki wyprowadził na ganek i oddał go zebranym chłopom, by »zrobili sami z nim porządek«. Reakcja tłumu była taka, że oficer szybko odjechał, pozostawiając »pana« z jego chłopami. W nocy otoczono wojskiem wieś i dwór, a starego profesora wywieziono na przepadłe. Przez zemstę może, wszystko, co można było, spalono. W tym bibliotekę i obrazy". Owym starym profesorem był ojciec autora.

„W epoce popowstaniowej władze rosyjskie wrogo odnosiły się do katolików, identyfikując ich z polskością – pisał Wysołuch. – Zabraniano stawiania krzyży bez poprzeczki prawosławnej, a nawet nie wolno było naprawiać starych krzyży. Gdy krzyż nadgnił w ziemi, opuszczano go niżej i coraz niżej. Wiele już było krzyży tuż nad ziemią, pokrytych przez bodziaki i piołuny. We dworze nie ma obecnie członków mojej rodziny, ale wiem, że ludzie ze wsi pamiętają o naszych [rodzinnych] mogiłkach. Może nawet przychylna ręka poprawi osuwający się krzyż. Poleszuk zawsze otacza szacunkiem miejsca poświęcone zmarłym".

Wysołuch podkreśla, że posądzanie Poleszuków o sympatie komunistyczne było nieuzasadnione. W istocie byli antykomunistami. Już za pierwszego Sowieta w grudniu 1939 roku na Polesiu walczyły chłopskie oddziały partyzanckie. Teraz zamiast do łosi Poleszucy strzelali do bolszewików. Po latach Wysołuch spotkał pewnego lekarza, którzy przeszedł przez łagry na Kołymie. Lekarz ten opowiedział mu, że w 1939 roku był jedynym Polakiem w oddziale leśnym walczącym z Sowietami w powiecie drohiczyńskim.

Lojalni wobec Rzeczypospolitej okazali się również ci Poleszucy, którzy zostali w latach 1939 – 1941 deportowani w głąb Związku Sowieckiego. „Ciągnął ludzi karabin i służba wojskowa. Do wojska rosyjskiego nie wstępowali. Do wojsk gen. Andersa – masowo. Zwycięstwa wojska polskiego swą sławą opromieniły i żołnierzy-Poleszuków, mimo że wielu z nich nie mówiło nawet po polsku" – czytamy.

Nasi Żydzi

Wypada wreszcie wspomnieć o jeszcze jednej grupie ludzi zamieszkującej Polesie, o której pisze Wysołuch. O Żydach. Na przykład o Chajkielu młynarzu. Był to człowiek niezwykle sumienny i pracowity, z którego usług od lat korzystała cała okolica. Jako człowiek religijny Chajkiel zdecydował się wyjechać do Palestyny. Przed wyjazdem młyn wydzierżawił przybyłemu z Brześcia litewskiemu chrześcijaninowi.

Chrześcijanin ten świadczył usługi znacznie gorszej jakości i powołując się na wspólnotę krwi z polskimi klientami, zdzierał z nich niemiłosiernie. Całe szczęście Chajkiel po dwóch latach wrócił. „Nie można się dziwić, że entuzjastycznie witaliśmy Chajkiela. Gdy go pytałem o jego przygody i czy całe dwa lata przepłakał pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie, odpowiedział: »Nu! Jakie płakanie? Ja mięso sprzedawał do armii angielskiej. Tam trudno żyć – bardzo gorąco, a więc i wróciłem do Drohiczyna«".

Tak, oni także byli patriotami tej ziemi. Nietrudno sobie wyobrazić, że Chajkiel za swoją miłość do Polesia i powrót z gorącej Palestyny do Polski, nad którą zbierały się już burzowe chmury, zapłacił straszliwą cenę.

„Trudno mówić o Polesiu by nie wspomnieć miejscowych Żydów, bo ściśle i odwiecznie wrośli oni w teren i związali się z krajem – wspominał Wysołuch. – Stanowili pożyteczną, a nieraz niezastąpioną grupę ludności poleskiej. eżeli nie odczuwano braku artykułów pierwszej potrzeby, należy to tylko przypisać zapobiegliwości żydowskiego kupca. Umieliśmy na Polesiu to ocenić. Gdy z odległości czasu myślę o dawnym życiu w moim kraju, ciągle w pamięci spotykam drogie mi sylwetki, kupców, karczmarzy i pośredników żydowskich".

Trudno nie odczuć wzruszenia i jednocześnie olbrzymiego żalu, gdy czyta się o tym wielonarodowym świecie. Świecie, który istniał na terytoriach Rzeczypospolitej przez wieki i został tak brutalnie i bezwzględnie zmiażdżony przez obu totalitarnych okupantów podczas II wojny światowej.

Franciszek Wysołuch, „Na ścieżkach Polesia", LTW, Warszawa, 2012

Literatura opisująca ziemie wschodnie zajęłaby sporą bibliotekę. Wiele z tych książek to arcydzieła. Zdecydowana większość z nich dotyczy jednak albo Wilna i północnej części byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, albo Lwowa i Galicji Wschodniej. Były to bowiem dwa centra kultury polskiej na Wschodzie, tam mieszkało najwięcej ludzi pióra.

Inaczej jest z Polesiem. Książek o tym kraju jest niewiele. Polesie uważane było bowiem zawsze za „największą dziurę Rzeczypospolitej". Region, do którego nie dotarł kaganek cywilizacji, rodzaj Afryki w centrum Europy Wschodniej. Już za czasów caratu urzędnik skierowany do pracy na Polesiu strzelał sobie z rozpaczy w łeb. Podobnie było za II Rzeczypospolitej. Ciągnące się setkami kilometrów dzikie puszcze, nieprzebyte bagna. Mrukliwy, patrzący spode łba naród.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy