Ruchem konika szachowego

Kończą się czasy linearnej ścieżki kariery. Dla Polaka utrata pracy czy jej zmiana to wielki szok. Amerykanin przez 44 lata zawodowego życia zmienia pracę średnio 11 razy

Publikacja: 08.09.2012 01:01

Ruchem konika szachowego

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Pracując w koncernie medialnym Warner Bros., Justyna Garstecka wprowadzała na polski rynek niejeden film. W kryzysie, gdy firma cięła etaty, straciła pracę. Wtedy przypomniała sobie o ściągniętej z Ameryki poduszce w kształcie litery „C", która przynosiła ulgę w czasie zagrożonej ciąży, gdy była niemal przykuta do łóżka. Poduszki, które podpierają brzuch i odciążają kręgosłup, szyte w domu rodziców, stały się przebojem w Polsce i wypromowały wymyśloną przez Garstecką markę Motherhood.

Jej przykład pokazuje, że utrata pracy jest dramatem, ale może być też szansą. A kryzys to paradoksalnie dobry czas, by założyć własny biznes, bo choć na rynku trudniej o kredyt, dopiero podbramkowa sytuacja wyzwala w nas nowe siły i pomysły.

Przed podobnym dylematem co Garstecka mogą stanąć tysiące osób. Gospodarka hamuje, a bezrobocie znajduje się na poziomie najwyższym od sześciu lat. W lipcu do urzędów pracy trafiła rekordowa liczba zgłoszeń o planowanych zwolnieniach grupowych. Zapowiedziały je 174 firmy. Mają objąć aż 9,2 tys. osób, ponad dwa razy więcej niż przed rokiem. Bezrobocie na koniec roku może sięgnąć 14 proc. (na koniec przyszłego – 15 proc.), co oznaczałoby, że pracę straci jeszcze około ćwierć miliona osób. I to nie tylko z przeżywającej zapaść branży budowlanej. Wielkie zwolnienia dotkną też sektora handlu, banków i ubezpieczeń. W czasie wakacji redukcje zapowiedziały m.in. PZU, bank DnB Nord Polska, sieć komórkowa Orange czy delikatesy Bomi. Zwolnienia mają też miejsce w sektorze publicznym, a nawet w takich miejscach jak Kancelaria Premiera. Wiosną głośna była sprawa 60-letniego fotografa, którego zastąpiono tańszymi usługodawcami zewnętrznymi.

Bez wątpienia kończą się czasy linearnej ścieżki kariery. Kiedyś kolejne kroki awansu w tej samej firmie były oczywiste. Potem człowiek pracował mniej, odcinając kupony na wyższym stanowisku. Teraz takie ścieżki są przerywane, a pracownik często nie ma gdzie pójść. Dla Polaka utrata pracy czy jej zmiana to wielki szok. Amerykanin przez 44 lata zawodowego życia zmienia pracę średnio 11 razy. W Polsce dzieje się to statystycznie dużo rzadziej.

W dobie malejącego popytu na Zachodzie o scenariuszu alternatywnym myślą coraz częściej pracownicy nastawionych na eksport korporacji. Robią to także farmaceuci na nasyconym do cna rynku, w sytuacji, gdy państwo narzuciło niskie marże. A także dziennikarze w dobie kryzysu rynku reklamowego i prasy drukowanej. Ci ostatni coraz częściej zakładają firmy PR, piszą książki lub zajmują się doradztwem. Ale już Paulina Ada Kalińska, pracująca jako redaktor w pismach branżowych wraz z Joanną Trepką, założyła stronę z butami Loft37. pl. Choć działają dopiero od roku, ich oryginalne, kolorowe buty znane są już w Niemczech, Szwecji i USA.

Iwona Janas, szefowa polskiego oddziału międzynarodowej agencji pracy Manpower, uważa, że zagrożeni są dobrze zarabiający pracownicy korporacji, którzy nie wpływają na ich rentowność. W trudnych sytuacjach pracodawcy decydują się na zakończenie współpracy i na takie stanowiska awansują osoby zajmujące dotąd niższe szczeble w organizacji. Coraz mniej szuka się drogich specjalistów z zewnątrz i decyduje na awanse wewnętrzne.

Nie tylko zwolnienia skłaniają ludzi do myślenia o zmianie swojej kariery zawodowej o 180 stopni. Przygnębia poczucie zagrożenie, rosnąca wokół frustracja. Coraz więcej firm informuje o gorszych wynikach finansowych. Pod ich presją łagodni do tej pory, pomocni i dowcipni szefowie zamieniają się w rozhisteryzowanych tyranów. Pracodawcy coraz częściej składają propozycje nie do odrzucenia w postaci przejścia na umowę na firmę, obniżki pensji czy przyjęcia dodatkowych obowiązków. Pracowników zmusza się do pracy na jednym etacie, ale za to na dwóch lub trzech stanowiskach. W efekcie w kryzysie nasiliły się przejścia z korporacji do własnego biznesu.

Uciec spod noża

Można oczywiście z uporem trzymać się pracy najemnej i próbować tak jak Anglik Andy Martin. Zasłynął tym, że gdy dowiedział się o rychłym zwolnieniu z posady menedżera transportu w firmie wywożącej śmieci, założył bloga, na którym opisywał swoje bezskuteczne próby znalezienia kolejnego pracodawcy. A w końcu, zdesperowany, wystawił się na aukcji w portalu eBay z ceną wywoławczą 20 tys. funtów.

Najgorzej jest z pracownikami dawnych państwowych molochów. Bezskutecznie próbowano namówić do własnego biznesu (np. otwierania własnych kiosków) górników. Efekt był marny. Odprawy szły raczej na bieżące życie albo na nowy samochód. Podobnie było w przypadku zwalnianych stoczniowców. Pracownica, która zdecydowała się na otwarcie salonu pielęgnacyjnego dla psów, długo była przedmiotem niewybrednych żartów wśród dawnych współpracowników.

Zdaniem Joanny Heidtman, psycholog biznesu, górnicy czy stoczniowcy mają z tak poważną zmianą największy kłopot. Dla nich ich zawód to kwestia przekazywanej z pokolenia na pokolenie tradycji oraz ich tożsamości.

Najbardziej skłonne do zmian i otwierania własnego biznesu – mówi Iwona Janas – są dwie kategorie pracowników. Pierwsza to przedstawiciele wyższego szczebla zarządzania. Mają wysokie poczucie własnej wartości, myślą, że sprawdzą się w każdej sytuacji. Mają też własne oszczędności, które umożliwią start w biznesie. Kolejna kategoria to najmłodsi pracownicy, urodzeni w latach 80. i 90. Określa się ich pokoleniem „Y". Nie są zainteresowani tak bardzo karierą i wyścigiem szczurów jak poprzednicy. Praca jest dla nich o tyle ważna, że ma umożliwić rozwój, dać pieniądze na korzystanie z życia. Wychowani są na Internecie, gdzie wszystko jest łatwe i przyjemne. Nie mają takiego oporu przed zmianą pracy i rozpoczęciem własnej działalności jak poprzednie generacje.

– To nie tylko kwestia wychowania i przynależności do pokolenia „Y", które jest bardziej otwarte, mniej lojalne wobec pracodawcy i roszczeniowe. Ludzie w średnim wieku mają rodziny, zobowiązania, kredyty, a to oznacza, że są mniej skłonni do podejmowania ryzyka związanego ze zmianami – dodaje Joanna Heidtman.

Według Anny Żupki z firmy konsultingowej DGA zwalniani coraz częściej mogą liczyć na pomoc korporacji. Dla firm coraz istotniejsza jest dbałość o wizerunek. Ponadto zwalniani mogą się ubiegać o fundusze unijne na rozkręcenie biznesu, nawet 40 tys. zł, pod warunkiem że firma utrzyma się rok. Zdaniem Joanny Heidtman w przypadku straty pracy i konieczności znalezienia nowego zajęcia jako pierwsze pojawiają się szok, niechęć i negacja. Później jednak dochodzimy do wniosku, że być może dobrze się stało, ponieważ z powodu niechcianej początkowo zmiany w życiu zawodowym zaczęło się coś nowego, być może lepszego.

W rozpoczęciu własnej działalności nieświadomie pomagają wielkie korporacje, coraz częściej zatrudniając „na firmę", a nie na etat. Pracownikowi, który ma już taki status, łatwiej potem zwykle podjąć decyzję o rozpoczęciu działalności na własny rachunek w zupełnie nowej branży. Pierwszy krok już wykonał.

Pracownicy idący na swoje zwykle otwierają punkty gastronomiczne, solaria, salony fryzjerskie, świadczą usługi doradcze. A więc wchodzą na mocno nasycony rynek. Ale coraz częściej szuka się nisz rynkowych, gdzie konkurencji jeszcze nie ma lub jest słaba. To np. zdrowa żywność w różnych odsłonach – od chleba na zakwasie po świeżo wyciskane soki, a także artykuły dziecięce.

Nisza dla każdego

Sebastian Szczepan własną firmę lamala, sprzedającą zabawki dla dzieci, prowadzi od roku. Wcześniej trzy lata pracował dla jednej z firm ubezpieczeniowych jako likwidator szkód majątkowych. Czuł się wypalony i potrzebował zmiany. – Z moją poprzednią pracą łączy obecną tylko kontakt z ludźmi i jest to kontakt na pewno milszy, bo wtedy miałem do czynienia z poszkodowanymi, często mocno zdenerwowanymi – mówi.

Zabawki sprzedaje w punkcie w Warszawie i przez Internet. Jak podkreśla z naciskiem, zmuszają one rodziców do interakcji z dzieckiem, a nie tylko zapewniają im spokój. Firmy takie jak Szczepana odniosły sukces, bo rynek zdominowały sztampowe, licencyjne produkty. Klienci zaczęli szukać czegoś innego. Zabawki, które wchodzą do oferty lamala testuje czteroletnia córka Tosia. Nietrudno zgadnąć, że to jej urodziny stanowiły inspirację. Obecnie lamala rozszerza działalność na organizację imprez dla dzieci. – To zajęcie ma jeden wielki plus – pozwala łatwiej pogodzić zarobkowanie z życiem rodzinnym – mówi Sebastian Szczepan.

Ale biznes idealny to taki, w którym nawet nie trzeba ruszać się z domu. W tej dziedzinie prym wiodą Amerykanie na swoim elastycznym rynku, gdzie działa 27 mln małych firm. Gdy jedne w kryzysie padają, a korporacje zwalniają pracowników, szansą są małe rodzinne biznesy oparte o Internet. A pieniądze można robić dosłownie na wszystkim, tak jak powstały w 2009 roku portal Porchideas.com, który gromadzi wszelkie materiały i zdjęcia związane z... dekoracją ganków. W trzy lata liczba dziennych wejść wzrosła z 30 do 9 tys. Małżeństwo Mary i Dave Morris z Tennessee porzuciło korporacyjny świat, uznając, że chcą oglądać, jak dorastają ich wnuki, a nie przesiadywać w biurze w centrum miasta. – Żadnych zwierzchników, ryzyka, dostaw towarów, kosztów, pracowników. Siedzimy w domu, a wystarczają nam dwa laptopy i mały aparat cyfrowy – zachwyca się Dave Morris.

W Polsce sytuacja jest bardziej sprzyjająca. Dlaczego? Rynek średniego i małego biznesu jest wciąż niedorozwinięty, a przecież to on, a nie huty czy kopalnie, jak komunizmie, decyduje o powodzeniu gospodarki. Jest tu więc jeszcze duże pole do popisu. Zwalniani pracownicy korporacji lub ci szukający nowych wyzwań „na swoim" mają duże szanse i łatwiej sobie radzą niż w innych krajach. Także z innego powodu. Polacy są w czołówce przedsiębiorczych i kreatywnych nacji w Europie.

Dyrektor na swoim

Iwona Alchimowicz, ciesząc się wysokimi zarobkami i prestiżem szefa sprzedaży sieci komórkowej Orange dla małych firm, nie mogła narzekać. Spędziła dziesięć lat w branży telekomunikacyjnej – jak podkreśla, „mało kobiecej" – a potem pracowała w dużej sieci hurtowni farmaceutyków. Pierwszy raz zaczęła myśleć o czymś swoim, gdy Orange łączył się kilka lat temu z TP SA. Pracę straciło wtedy wielu przyjaciół i dobrych fachowców. Alchimowicz widziała dramat tych ludzi – mieli rodziny, pobrane wielkie kredyty. Pomyślała: mnie też to kiedyś może spotkać.

W korporacji w czasach kryzysowych najgorsze jest to, co widzisz wokół – sfrustrowani ludzie, jadący na dopalaczach, a nawet narkotyku, ogromna presja, stres, ciągłe zmiany, układy, upadek autorytetów, poczucie zaprzedania się korporacji. Tak nie pracuje się dla przyjemności.

By odejść na swoje, potrzebny jest zapalnik, bo sama decyzja zwykle dojrzewa długo. W jej przypadku zapalnikiem był kryzys. Zablokowano jej projekty od strony finansowej. Rzuciła papierami i tak powstał działający od roku salon piękności Pięknoteka (w planie są kolejne cztery), na który poszło zaoszczędzone 70 tys. zł. Można tu powiększyć sobie usta kwasem hialuronowym i zorganizować wieczór panieński. Sławomir Chłoń, wiceszef giełdowej spółki IT Sygnity (d. Computerland) do 2006 roku, założył Organic Farma Zdrowia, sprzedaje i wypożycza samochody i przyczepy do karawaningu. Informatyka znudziła go. Woli stale odkrywać coś nowego. Ma też wreszcie czas na swoją pasję – rajdy samochodami terenowymi. Mają przede wszystkim środki, by realizować biznesowe marzenia.

Śladem Willy'ego Wonki

Ale do tego wielkie pieniądze nie są warunkiem niezbędnym. Krzysztof Stypułkowski i Tomasz Sienkiewicz to koledzy ze szkolnej ławy. Im też się nie podobało, że są tylko trybikami wielkiej maszyny. W 2009 roku na klasowym zjeździe uznali, że trzeba założyć własny biznes. Wzięli kartkę i zaczęli zapisywać pomysły, jakie przyszły im do głowy. Było tam i otwarcie mobilnej myjni samochodowej czy domu spokojnej starości i restauracyjne stoliki elektroniczne, na których klient ma wyświetlone menu i może komunikować się z kelnerem.

Dla Krzysztofa zapalnikiem był kryzys i wstrzymanie w firmie awansów. Z kolei Tomkowi marzyła się od dziecka wytwórnia słodkości jak ta z filmu „Willy Wonka i fabryka czekolady" z John-ym Deppem. Za czekoladą obaj przepadają, więc pomyśleli: czemu nie? Znaleźli dane, z których wynikało, że w Polsce roczne jej spożycie jest cztery razy mniejsze niż w USA. Wykorzystali oszczędności z korporacji i ruszyli z produkcją w końcu 2009 roku, najpierw sprzedając swój produkt w sklepach z winami. Jak podkreślają, nie chodzi im o to, by zarabiać więcej niż w korporacji, ale o przyjemność z pracy i pieniądze wystarczające na życie.

Z kolei Jacka Nikiela, który długo piął się po szczeblach kariery w takich korporacjach jak Nestlé czy Procter & Gamble, przyciągnęła gastronomia. Porzucił korporację, otwierając (najpierw sam, potem z przyjaciółmi) warszawskie restauracje Jazz Bistro.

Pod względem dążenia do realizacji marzeń trudno jednak przebić byłego prezesa domu maklerskiego i dyrektora oddziału Invest Banku w Poznaniu Adama Dawczaka-Dębickiego. W wieku 35 lat blisko szczytu korporacyjnej kariery oświadczył zdumionym współpracownikom: kończę studia na poznańskiej ASP i będę rzeźbić. Swoje prace wystawia teraz w Niemczech, Danii czy Irlandii. Kilka jego rzeźb stoi w centrum Gdyni.

Coraz częściej za własny biznes w trudnych czasach biorą się młode matki. Zwykle na pomysł wpadają, gdy mają problem z kupnem artykułów dla dziecka. Tak było w przypadku Justyny Garsteckiej, ale i Katarzyny Watkowskiej, która porzuciła pracę w firmie ubezpieczeniowej, zakładając sklep Chusty.com.pl. Pomysł narodził się, gdy kupiła chustę do noszenia dziecka na niemieckim eBayu. Pomyślała: czemu nie ma czegoś takiego w Polsce?

Polki są niezwykle przedsiębiorcze na tle innych nacji. Aż 37 proc. ma własną firmę, gdy średnia w UE wynosi 25 proc. Nauczyły je tego trudniejsze warunki bytowe. Lepiej niż mężczyźni radzą też sobie ze stresem

Czy żałują przejścia na swoje? Iwona Alchimowicz nie waha się z odpowiedzią: – Nigdy w życiu. Wreszcie czuję się wolna i w pełni niezależna.

Sebastian Szczepan: – Człowieka dobija czasem polska mentalność, niepunktualność, bylejakość, niesłowność, zmiany warunków w trakcie trwania umowy. Remont lokalu miał trwać kilka tygodni, trwał dwa miesiące. – Każdy, zwłaszcza na początku, ma złe myśli, że trzeba było trzymać się kurczowo korporacji, ale z czasem jest ich coraz mniej. Trzeba robić swoje, bez oglądania się – dodaje.

Najłatwiej, wydawałoby się, mają przedstawiciele korporacyjnego managementu. Przez lata zgromadzili pokaźne oszczędności. Ale to błędne wrażenie. Dotychczas ich wizytówki otwierały wszelkie drzwi, ryzykowali nie swoje pieniądze, znajdywali się pod szklanym kloszem korporacji z błędnym wyobrażeniem o świecie zewnętrznym. Często nie potrafią się odnaleźć. Władysław Bartoszewicz, były prezes Polkomtelu, po odejściu z korporacji zaczął produkować filmy z Sophią Loren i Malcolmem McDowell. Okazały się porażką.

Grzegorz Możdżyński, przez osiem lat dyrektor marketingu Nokii, zarzekał się, że już nigdy nie będzie trybikiem w czyjejś firmie. Wprowadził na polski rynek „F1 Racing", magazyn poświęcony Formule 1, którą się pasjonuje. Rynek okazał się jednak zbyt wąski, a on sam, jak przyznaje, podszedł do biznesu ze zbyt wielkim, korporacyjnym rozmachem, ze zbyt dużym budżetem, nie liczył się z kosztami. Po kilku latach sprzedał biznes i wrócił na łono korporacji, również w branży komórkowej. – Nie ciągnie mnie do pracy w korporacjach, ale tylko w ten sposób można więcej zarobić i bez tak dużego ryzyka, na które nie stać 40- czy 50-letniego mężczyzny. Wydawanie magazynu wyczerpało mnie fizycznie i finansowo. Ale i tak nie żałuję – mówi. – Doświadczenie „na swoim" otworzyło mi oczy na wiele rzeczy. To było bezcenne.

Pracując w koncernie medialnym Warner Bros., Justyna Garstecka wprowadzała na polski rynek niejeden film. W kryzysie, gdy firma cięła etaty, straciła pracę. Wtedy przypomniała sobie o ściągniętej z Ameryki poduszce w kształcie litery „C", która przynosiła ulgę w czasie zagrożonej ciąży, gdy była niemal przykuta do łóżka. Poduszki, które podpierają brzuch i odciążają kręgosłup, szyte w domu rodziców, stały się przebojem w Polsce i wypromowały wymyśloną przez Garstecką markę Motherhood.

Jej przykład pokazuje, że utrata pracy jest dramatem, ale może być też szansą. A kryzys to paradoksalnie dobry czas, by założyć własny biznes, bo choć na rynku trudniej o kredyt, dopiero podbramkowa sytuacja wyzwala w nas nowe siły i pomysły.

Przed podobnym dylematem co Garstecka mogą stanąć tysiące osób. Gospodarka hamuje, a bezrobocie znajduje się na poziomie najwyższym od sześciu lat. W lipcu do urzędów pracy trafiła rekordowa liczba zgłoszeń o planowanych zwolnieniach grupowych. Zapowiedziały je 174 firmy. Mają objąć aż 9,2 tys. osób, ponad dwa razy więcej niż przed rokiem. Bezrobocie na koniec roku może sięgnąć 14 proc. (na koniec przyszłego – 15 proc.), co oznaczałoby, że pracę straci jeszcze około ćwierć miliona osób. I to nie tylko z przeżywającej zapaść branży budowlanej. Wielkie zwolnienia dotkną też sektora handlu, banków i ubezpieczeń. W czasie wakacji redukcje zapowiedziały m.in. PZU, bank DnB Nord Polska, sieć komórkowa Orange czy delikatesy Bomi. Zwolnienia mają też miejsce w sektorze publicznym, a nawet w takich miejscach jak Kancelaria Premiera. Wiosną głośna była sprawa 60-letniego fotografa, którego zastąpiono tańszymi usługodawcami zewnętrznymi.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy