Jan ma 63 lata. Wyjazd do Wielkiej Brytanii uratował mu życie. Tak przynajmniej mówi. – Osiem lat temu padła firma budowlana, w której pracowałem. Próbowałem znaleźć sobie nowe zajęcie, ale kiepsko to wychodziło. Oferty owszem były, tyle że pieniądze marne. A tu trzeba spłacać kredyty. Słowem: niewesoło – wspomina. W końcu postanowił: trzeba wyjechać. Jak większość Polaków w tym czasie trafił do Wielkiej Brytanii. Pracował przy zbiorze truskawek, potem była stolarnia i rozlewnia wody mineralnej. Po kilku latach przyszedł jednak kryzys.
Tyle że tym razem kłopotów udało się uniknąć. – W Job Centre Plus (odpowiednik polskiego urzędu pracy – przyp. red.) usłyszałem, że mogę otrzymać zasiłek przedemerytalny, ponieważ ukończyłem 60 lat – tłumaczy Jan. W tej chwili dostaje 570 funtów miesięcznie i jeszcze 200 funtów dodatku mieszkaniowego. – Mogę spokojnie czekać na emeryturę. Tym bardziej że okres przepracowany w Wielkiej Brytanii nie przepadnie – cieszy się.
Liczba osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, rośnie z każdym rokiem. Według ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego za granicą mieszkają obecnie 2 miliony Polaków. Półtora miliona przebywa tam od co najmniej roku. Większość stanowią ludzie młodzi, część jednak powoli przymierza się do emerytury albo emeryturę zaczęła pobierać. Do stażu pracy wliczają im się także okresy, kiedy byli zatrudnieni na obczyźnie. A wszystko za sprawą unijnej zasady koordynacji. Coraz częściej emerytura jest więc składana – część pieniędzy pochodzi z budżetu polskiego państwa, część na przykład z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec, czasem kilku krajów jednocześnie. Z danych ZUS wynika, że tylko w pierwszym kwartale tego roku dołożył się w kraju do 45,5 tysiąca unijnych emerytur. Za granicę przetransferował przeszło 33 tysiące wypłat. – Załatwianie formalności trochę trwa. Ale w sumie system działa sprawnie – zapewnia Jacek Dziekan, rzecznik ZUS. A do tego dochodzą wymierne korzyści. – Na Zachodzie emerytury są jednak wyższe niż w Polsce. Gdybym ostatni okres przepracował w kraju, w konsekwencji pewnie dostawałbym na emeryturze mniej pieniędzy – przekonuje Jan.
Ale największymi beneficjentami unijnych przepisów są nie emeryci, lecz ludzie młodzi. Przykład? Polski baby boom w Wielkiej Brytanii, o którym swego czasu szeroko informowały media. Minęło kilkanaście miesięcy, a boom trwa w najlepsze. Według najnowszych danych Office for National Statistics (brytyjski odpowiednik polskiego GUS) w 2011 roku Polki tylko w Anglii i Walii urodziły blisko 20,5 tysiąca dzieci. Są one obok imigrantek z Indii i Pakistanu najczęściej rodzącymi kobietami obcej narodowości. Dla porównania w 2004 roku, kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, ,,polskich" urodzin na Wyspach było 1830, w roku ubiegłym zaś – 19,7 tysiąca.
Paweł i Natalia żyją w Londynie od ośmiu lat. On jest urzędnikiem administracji publicznej, ona pracuje w dziale personalnym dużego banku. Dwa lata temu urodziło im się dziecko. – Dostaliśmy tak zwany child benfit, wynoszący blisko 100 funtów miesięcznie, dla syna możemy wykupywać darmowe leki na receptę bodaj do 18. roku życia, za moment będzie nam przysługiwał tzw. child care vouchers. To taki system opłat za przedszkole, który pozwala oszczędzić na podatku nawet do tysiąca funtów rocznie – wylicza Paweł. – Biorąc pod uwagę koszty życia w Londynie, nie są to może jakieś astronomiczne kwoty. Ale w Polsce nawet o czymś takim moglibyśmy co najwyżej pomarzyć – dodaje.
Tymczasem Wielka Brytania nie jest wyjątkiem. W Niemczech państwowy system pomocy w niektórych przypadkach może przynieść wielodzietnej rodzinie nawet przeszło 2 tysiące euro, Francja oferuje darmowe żłobki i przedszkola. Możliwość korzystania z podobnych zabezpieczeń to dla młodych Polaków jeszcze jeden argument za tym, by przemyśleć decyzję o ewentualnym powrocie do kraju. – Sto kilkadziesiąt euro miesięcznie na dziecko nie jest kwotą rzucającą na kolana. To jednak drobna rzecz, która świadczy o pewnej prawidłowości. Tutaj matkom jest jednak łatwiej – przekonuje Agata, graficzka z irlandzkiego Limerick, mama półrocznej Marty. Ona jednak zdecydowała się wracać. – Nie wiem jeszcze kiedy – za dwa lata, za pięć. Ale wrócę. W Polsce mam przyjaciół, rodzinę. Tutaj cały czas czuję się, jakbym była w gościach – mówi.