Kiedy twórca ogłasza koniec swojej działalności artystycznej, to niekoniecznie sprawa jest przesądzona. Szczególnie jeśli oświadczenie pada z ust kogoś takiego jak Aleksiej Bałabanow. Ten czołowy skandalista rosyjskiego kina potrafił już widzów nieraz zaskoczyć. Chociażby ze względu na rozpiętość gatunków, którymi operuje, i to w sposób mistrzowski: od onirycznych, kameralnych przypowieści („Zamek", „Radosne dni", „Morfina") poprzez psychologiczne thrillery („O dziwadłach i ludziach", „Ładunek 200", „Palacz") po komercyjne filmy akcji („Brat", „Brat 2", „Wojna", „Ciuciubabka").
Ale najważniejsze jest co innego: dla 53-letniego reżysera nie ma żadnych tabu – ani światopoglądowych, ani estetycznych. Dotyczy to również perspektywy własnej śmierci. I właśnie schyłek życia podawany jest przez Bałabanowa jako powód kresu aktywności. Zwierzał się na ten temat na planie zdjęciowym filmu „Ja też chcę", który nakręcił w tym roku: ponoć od lekarza usłyszał, iż żyje wyłącznie dzięki swojemu żelaznemu, syberyjskiemu zdrowiu.
Ale być może owo żelazne, syberyjskie zdrowie jeszcze nieraz sprawi, że wybitny twórca sięgnie po kamerę. Na razie pozostaje nam podsumować dotychczasowy dorobek reżysera. Czy raczej dorobek ten potraktować jako pretekst do rozważań nad współczesną Rosją i nie tylko nad nią. Filmy Bałabanowa otwierają bowiem furtki, do których człowiekowi Zachodu brakuje kluczy. To oglądanie świata oczami kogoś, kto nie ma żadnych złudzeń co do natury ludzkiej. I nie baczy na jakąkolwiek poprawność polityczną.
Perspektywa egzystencjalisty
Bałabanow to świadek wielkiej katastrofy – upadku komunizmu i krachu ZSRR. Dla zwykłych Rosjan nowa rzeczywistość była pod każdym względem szokiem. Przede wszystkim we znaki się dały pustki w portfelach i na pułkach sklepowych oraz demoralizacja, która rozlała się na wszystkie strony wraz z prywatyzacją państwa oznaczającą przejmowanie jego instytucji i bogactw na własność przez sowieckich aparatczyków. Obietnicami demokracji, praworządności, wolnego rynku nie można było nikogo nakarmić.
Początek „przeklętych" lat 90. to zatem dla twórców rosyjskiego kina sposobny moment, żeby zająć się tematyką społeczną czy polityczną. Tymczasem Bałabanow zainspirował się wtedy dziełami klasyków literatury XX-wiecznej, mniej lub bardziej kojarzącymi się z egzystencjalizmem. Być może poczucie osobistego wyobcowania wobec świata wydało mu się adekwatne do sytuacji, w której wszystko się rozpadło. W roku 1991 powstają „Radosne dni" na podstawie dramatu Samuela Becketta (pierwowzór literacki ukazał się w Polsce pod tytułem „Szczęśliwe dni"). Przerażająca samotność człowieka przedstawiona jest w posępnej, biało-czarnej scenerii zapadającego się w ruinę – nie tylko materialną, ale i duchową – Petersburga (a właściwie wówczas jeszcze Leningradu).
Trzy lata później Bałabanow sięga po „Zamek" Franza Kafki. Obraz ten utrzymany jest w konwencji surrealistycznej baśni. To tragigroteskowa wyprawa w gąszcz absurdów okraszona niepokojącą minimalistyczną muzyką legendarnego, zmarłego w roku 1996 kompozytora Siergieja Kurechina.
Nacjonalistyczne kino kultowe
Rok 1997 przynosi wielki przebój, jakim jest słynny „Brat" z Siergiejem Bodrowem juniorem w roli głównej (w roku 2002 liczący wówczas niespełna 31 lat aktor zaginął w górach w Osetii Północnej podczas zejścia lawiny). Chłopak z prowincji Daniła Bagrow po odbyciu służby wojskowej udaje się do Petersburga, do swojego brata Wiktora. Ten z kolei okazuje się płatnym mordercą. Daniła chcąc pomóc Wiktorowi zostaje zamieszany w porachunki mafiosów. Dzielnie jednak stawia czoła przeciwnościom losu i wymierza sprawiedliwość złoczyńcom.