Polski z mamą, matematyka z tatą

Wykształcenie swoich dzieci biorą we własne ręce. Lekcje organizują przy domowym stole albo w plenerze. Na szkołach się zawiedli albo uważają, że nikt lepiej od nich nie wychowa pociech

Publikacja: 13.10.2012 01:01

Lekcję arytmetyki odbierają (od lewej):?Łucja, Wincenty (na rękach), Janek i Klara

Lekcję arytmetyki odbierają (od lewej):?Łucja, Wincenty (na rękach), Janek i Klara

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Jesteśmy dobrych 20 kilometrów za miastem. Dom pod lasem, na maszcie powiewa polska flaga, na podwórku skubią trawę konie. W salonie ciepło od rozpalonego właśnie kominka, na parapetach dojrzewają zerwane w ogrodzie malinowe pomidory. Przy dużym stole stos podręczników. Tym razem do matematyki. Lekcji słuchają dziesięcioletni Janek, ośmioletnia Klara i sześcioletnia Łucja.

W zrozumieniu dodawania, odejmowania i mnożenia pomaga mama – na ręku z Wincentym, którego nauka jeszcze nie dotyczy, bo dopiero ćwiczy raczkowanie. Cierpliwie tłumaczy, sprawdza, podpowiada, jak rozwiązać zadania. I nie jest to wieczorne odrabianie zadanych w szkole lekcji, bo dzieci państwa Gesslów do szkoły nie chodzą. Rodzice zdecydowali się na edukację domową. Sami uczą własne pociechy.

Zerówka w dwa miesiące

O takiej formie edukacji usłyszałam po raz pierwszy, gdy byłam w ciąży z najstarszym synem. Przeczytaliśmy artykuł w gazecie. Wtedy jeszcze nie myślałam, żeby tak uczyć dzieci. Mąż bardziej zainteresował się tematem – opowiada Agnieszka Gessel. Testem była zerówka Janka. – Na początku trochę się obawialiśmy, wydzwanialiśmy do innych rodziców, pisaliśmy e-maile, rozmawialiśmy z państwem Budajczakami, pionierami edukacji domowej w Polsce. Ale okazało się, że obawiamy się zupełnie niepotrzebnie. Program, który był przewidziany dla zerówki, przerobiliśmy w dwa, trzy miesiące. Potem już tylko trzeba było przygotować syna, żeby umiał zdobytą wiedzę przedstawić w szkole na egzaminie – mówi pani Gessel.

Udało się z zerówką, więc rodzice zdecydowali się na objęcie domową nauką kolejnych dzieci. Od września uczyć zaczęła się sześcioletnia Łucja. – Wolę w domu, bo w szkole nie jest fajnie – wyjaśnia dziewczynka. – Wiem od siostry, która chodziła do przedszkola – deklaruje rezolutnie. – O, ciągle słyszę, jak to niedobrze było w przedszkolu! – śmieje się pani Agnieszka.

Katarzyna Karzel, mama pięciorga dzieci, w domu uczy trzech najstarszych synów: dziesięcioletniego Józia ośmioletniego Ludwika i sześcioletniego Gucia. Dziewczynki jeszcze są za małe. Na razie z zainteresowaniem obserwują braci. Dwaj najstarsi mają za sobą szkolne doświadczenia. – Wybór szkoły dzieci zawsze był dla nas ważny – mówi Katarzyna Karzel. – Zaraz po urodzeniu starszego syna zaczęliśmy interesować się przedszkolami i szkołami. W przedszkolu Józio bardzo dobrze funkcjonował, byliśmy zadowoleni. W szkole było gorzej. Dobrze radził sobie intelektualnie, ale miał problemy z emocjonalnym przystosowaniem się, nie lubił szkoły.

Ludwika nauczyciele nie potrafili zmobilizować do pracy. Po roku okazało się, że ma poważne problemy z pisaniem. Wtedy rodzice pomyśleli o edukacji domowej. Szkoła zgodziła się na próbny miesiąc domowego uczenia. Test wypadł pomyślnie, więc od dwóch lat chłopcy, zamiast chodzenia do szkoły, zasiadają z książkami w salonie. – Nie żałuję tej decyzji. Na początku zastanawiałam się, czy wytrzymam z dziećmi dzień w dzień, bez przerwy. Ale jest znacznie lepiej, niż się spodziewałam. Moim dzieciom wyszło to na dobre, choć nie brakuje i trudnych chwil. Nadrobili zaległości. Jestem z nich zadowolona – mówi pani Katarzyna.

– Zabrakło mi tylko jednej dziesiątej do czerwonego paska – wtrąca się do naszej rozmowy Józio. – Do szkoły nie chcę wracać. W domu będę się uczyć do matury! – deklaruje dziesięciolatek.

Takie samo świadectwo

Edukacja domowa, czyli tak zwany homeschooling, to w Polsce zjawisko jeszcze mało znane. Z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej wynika, że w roku szkolnym 2011/2012 w taki sposób uczonych było 304 uczniów szkół podstawowych i 145 gimnazjalistów. W USA w domu uczy się ok. 2,5 mln dzieci.

– Za oceanem homeschooling cieszy się dużym zainteresowaniem. To nie tylko kwestia zamożności społeczeństwa, ale także różnic w systemie szkolnictwa w poszczególnych stanach. Amerykanie są mobilni, często się przeprowadzają, ale chcą zapewnić dzieciom spójny system edukacji, więc wybierają edukację domową – mówi prof. Bogusław Śliwerski, przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. – U nas wielu dyrektorów szkół i rodziców nawet nie wie, że prawo coś takiego przewiduje.

Nauka poza szkołą jest w Polsce możliwa od 1991 roku. Dzieci mogą uczyć się w domu, ale musi to być robione w porozumieniu i pod nadzorem szkoły, z którą rodzice ustalają warunki zaliczania przedmiotów. Dzieci zdają egzaminy i na koniec roku dostają świadectwo, tak jak ich rówieśnicy, którzy do szkoły chodzą. Dawniej o zgodę na domową edukację trzeba było się starać u dyrektora placówki rejonowej. Od 2009 roku jest łatwiej, bo edukację domową mogą nadzorować także szkoły niepubliczne. To znaczące ułatwienie dla rodziców, bo dyrektorzy takich szkół są bardziej otwarci na alternatywne formy edukacji.

Baza w krzakach, lekcja w siodle

Jak rodzice organizują domowe lekcje? U państwa Gesslów mama bardziej poświęca się nauczaniu początkowemu. – Uczy też włoskiego – podpowiadają dzieci. Tata odpowiada za nauki społeczne i historię.

Rodzice elastycznie podchodzą do zajęć. Nie ma dzwonka, planu lekcji, stałego miejsca do nauki. – Na początku, kiedy jeszcze nie mieliśmy doświadczenia, próbowaliśmy robić w domu szkołę, ale to się nie sprawdziło – mówi Agnieszka Gessel.

Dziś, choć nie brakuje tradycyjnych lekcji przy stole czy z tablicą, są i te mniej formalne. – Jedziemy konno do lasu i w siodle powtarzamy słówka z angielskiego. W systemie edukacji domowej nasze dzieci dużo szybciej zdobywają wiedzę, która jest przewidziana w szkole na dany rok, dzięki czemu mamy czas na dodatkowe rzeczy. Podręczniki przerabiamy od deski do deski, co nie zajmuje dużo czasu. Potem możemy uczyć się o starożytnej Grecji, mamy lekcje łaciny, jeździmy na objazdy historyczne. Nasze dzieci mają też dużo zajęć sportowych – wylicza pani Agnieszka.

Co jeszcze? Szermierka, judo, basen, jazda konna. Dzieci są też dowożone na lekcje języków obcych i zbiórki harcerskie. – Należę do dwóch drużyn – chwali się Janek. – Jedna jest normalna, druga specjalizuje się w jeździectwie – wyjaśnia, pokazując chustę.

Bracia Karzel naukę zaczynają około dziewiątej rano. Na co dzień uczą się z mamą. Z tatą uczestniczą w pracach ogrodowych: wycince drzew, opiece nad grządkami, koszeniu trawy. – Chłopcy mają za zadanie posprzątać stół po śniadaniu i zasiadamy do lekcji. Trwają zazwyczaj do obiadu – wyjaśnia mama braci. Z kuchni ma oko na swoich uczniów. Wyjaśnia, pomaga, instruuje, ale też pozwala dzieciom pracować samodzielnie.

Teraz każdy siedzi pochylony nad swoimi ćwiczeniami. Gucio trenuje kaligrafię, Ludwik na mapie opisuje kraje sąsiadujące z Polską, Józio rozwiązuje zadania z języka polskiego.

– Po obiedzie, jeśli skończyli swoje zadania, mają czas na zabawę. Dużo jeżdżą na rowerach z dziećmi z sąsiedztwa, budują bazy w krzakach. Wozimy ich na piłkę nożną i szachy. W tym roku będzie przychodzić nauczycielka angielskiego – opowiada Katarzyna Karzel.

Chłopcy mają też obowiązki w domu. Opiekują się jabłoniami w ogrodzie. Do specjalnego wózka na kółkach zbierają jabłka nadające się do jedzenia. Zgniłe odkładają na kompost. Za domem powstały eksperymentalne grządki, po których oprowadza nas Józio. – Tu są zioła, tu rosną buraki, marchewka, fasolka, pomidory, dynie – wylicza bez zająknięcia i wyjaśnia, że dynie mają różne kolory, bo zdecydowali się zasiać kilka odmian tego warzywa. Mama chwali, że w przeciwieństwie do swoich rówieśników chłopcy potrafią obierać ziemniaki. – A Józio nam nawet zapiekankę zrobił, lubi gotować – dopowiada Gucio.

Choć chłopcy uczą się w domu, to uczestniczą także w życiu szkoły, której podlegają. – Dopiero co wrócili z zielonej szkoły, bierzemy udział w piknikach, prezentacjach. Dzieci mają tam przecież swoich przyjaciół – tłumaczy pani Katarzyna. I dodaje, że w domu nie ma telewizora: – Nawet nie wiem, czy dzieci znalazłyby czas na jego oglądanie. Jeśli nie bawią się na podwórku, to pożerają książki.

Wyspy oporu

Powodów, dla których rodzice decydują się na edukację domową, jest wiele – mówi prof. Śliwerski. – Często nie chcą posyłać dziecka do szkoły, bo zależy im na ochronie rodzinnego systemu wartości, spójności wychowania. Niektórzy boją się szkolnej przemocy. Uważają, że szkoła nie zapewni ich dzieciom wysokiego poziomu nauczania – wylicza pedagog. I dodaje: – Takie rodziny to wyspy oporu wobec formalnej, szkolnej edukacji. Ale ten sprzeciw jest wypełniany czymś niezwykle pozytywnym, bo dzieci tak uczone często osiągają bardzo dobre wyniki w nauce, mają szerokie zainteresowania. Ich wiedzę potwierdzają państwowe świadectwa, certyfikaty, dyplomy. Sam miałem bardzo dobrego studenta, który nie chodził do szkoły.

Gesslowie zdecydowali się na edukację domową, bo szkoły oceniają źle. – Uważamy, że nie wywiązują się ze swoich zadań edukacyjnych i socjalizacyjnych. A dzieci to nasza nadzieja, dlatego sami chcemy się zająć ich edukacją i wychowaniem. Nie zarzekamy się, że nigdy nie poślemy ich do szkoły, ale póki możemy uczyć je w domu, tak będziemy robić – zapewnia pani Agnieszka.

Joanna Dzieciątko ze Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie w domu uczy troje swoich dzieci. Najstarszy syn, dziś uczeń trzeciej klasy gimnazjum, naukę zaczynał w szkole. – Nie mieliśmy jakichś szczególnie negatywnych doświadczeń. Po prostu doszliśmy do wniosku, że edukacja w domu to najlepszy możliwy sposób kształcenia dzieci – mówi pani Dzieciątko. – W domu najlepiej kształtuje się charakter, buduje poczucie własnej wartości, tworzy kręgosłup emocjonalny.

Część z rodziców, którzy wybrali domową edukację, nie miała dostępu do dobrej szkoły w najbliższej okolicy. Dla niektórych może to też być znacząca oszczędność dla domowego budżetu. Katarzyna Karzel przyznaje, że przy edukacji domowej jedno z rodziców musi zrezygnować z pracy zawodowej. – Ale finansowo można wyjść na plus. Gdybym przy piątce dzieci chciała wybrać im dobrą, płatną szkołę czy przedszkole, nie starczyłoby mi pensji – mówi.

Rodzice podkreślają, że nauczanie domowe ma bardzo pozytywny wpływ na życie rodzinne. – Spędzamy razem dużo więcej czasu. Gdy dzieci chodziły do szkoły, dni strasznie nam uciekały. Do domu wracaliśmy późnym wieczorem, dzieci były zmęczone, często od razu szły spać. Mieliśmy dla siebie tylko weekendy. Dziś nie ma u nas miejsca na pośpiech – opowiada Katarzyna Karzel. A Agnieszka Gessel zaznacza, że dzięki domowej edukacji ona i mąż mają z dziećmi silną więź i wspólne cele.

– Takie uczenie dzieci cementuje rodziny – potwierdza prof. Śliwerski. Zaznacza jednak, że edukacja domowa, choć może się sprawdzić w przypadku wszystkich dzieci, zarówno tych wybitnych, jak i tych mniej zdolnych, nie jest dla wszystkich rodziców. – Raczej dla nielicznych, dla promila – mówi. – Z jednej strony rodzinę musi być stać, by jedna osoba mogła zrezygnować z pracy. Z drugiej strony rodzic musi być gotowy na całkowite poświęcenie się dziecku. Musi być gotowy na podporządkowanie czasu zupełnie innej strukturze życia. Nie wszyscy są do tego zdolni.

Joanna Dzieciątko przyznaje, że uczenie dzieci w domu wymaga ogromnego wysiłku. – Nie żałuję swojej decyzji, ale czasem bywam znużona, zmęczona. W takiej pracy nie od razu widać efekty – mówi.

Domowe getto?

Nieposyłanie dzieci do szkoły bywa traktowane jak dziwactwo. Często podnosi się argument, że rodzice bez szczególnego wykształcenia nie będą w stanie edukować własnych dzieci. – W przepisach dotyczących edukacji domowej chciano nawet zapisać, że mogą ją prowadzić tylko rodzice z wyższym wykształceniem – przypomina prof. Śliwerski. – A przecież w dobie multimediów, szeroko dostępnych bibliotek nawet rodzic bez wyższego wykształcenia sobie poradzi. Przecież nie ma obowiązku uczyć wszystkiego sam. Może skorzystać z pomocy.

– Nie musimy być nauczycielami, chodzi o to, żebyśmy byli organizatorami nauki – podkreśla Agnieszka Gessel i zaznacza, że jeśli sami czegoś nie potrafią dzieci nauczyć, szukają fachowej pomocy, czasami zajęcia organizują wspólnie z innymi rodzinami, które zdecydowały się na edukację domową. – Najważniejsze, żeby dzieci chciały się uczyć, a z tym nie ma problemu.

Joanna Dzieciątko zaznacza, że rodzice bardzo przejmują się tym zadaniem. – Jeśli z czymś sobie nie radzą, szukają pomocy z różnych źródeł. Jeszcze nie słyszałam o przypadku, żeby dziecko uczone w domu nie zdało egzaminu – podkreśla. .

Rodziny budują sieć

Lech Sprawka, wieloletni lubelski kurator, dyrektor i nauczyciel, a dziś poseł PiS, zwraca uwagę na inny problem. – Obawiałbym się tego, że wraz z edukacją domową funduje się dziecku domowe getto. Przez to, że ma mniejszy kontakt z rówieśnikami, może mieć potem problemy z funkcjonowaniem i współpracą z grupą, a to cecha niezwykle ceniona przez pracodawców – wyjaśnia Sprawka. – Nie jestem zwolennikiem zmuszania kogoś do formalnej edukacji w szkole, ale dla dzieci ważne są spotkania z rówieśnikami, kontakt z nauczycielem – wylicza. – W dodatku wyjmowanie dziecka z otoczenia, gdzie może się spotkać ze stresem, może zaowocować większymi problemami w życiu dorosłym. Przecież dziecko będzie musiało kiedyś wyjść z domu, zderzyć się z rzeczywistością. Zawsze doradzałem rodzicom, których dzieci z jakichś powodów uczyły się poza szkołą, by starali się do niej wrócić, jeśli pojawi się taka szansa – mówi.

Rodzice uczący dzieci w domu nie zgadzają się z zarzutami, że ich dzieci są źle socjalizowane. – Proszę tylko na nie popatrzeć – wskazuje na swoje pociechy Katarzyna Karzel. Rzeczywiście są niezwykle towarzyskie i otwarte. Już od wejścia opowiadają o sobie, o pięciu kotach – pupilach rodziny. Pozują do zdjęć, dopytują, czy na pewno znajdą się w gazecie.

– To w szkole socjalizacja jest prowadzona w sztuczny sposób. Dzieci usadzone w ławkach jak pod sznurek i w dodatku wszystkie z jednego rocznika. Gdzie potem w życiu spotykamy się z taką sytuacją? Moje dzieci z socjalizacją nie mają problemu. Mają pełno przyjaciół z sąsiedztwa, i to w różnym wieku – zwraca uwagę pani Katarzyna.

Podobnego zdania jest Joanna Dzieciątko. – To socjalizacja w rodzinie jest najbardziej naturalna. Dziecko ma starsze i młodsze rodzeństwo, więc może wyrobić w sobie chociażby opiekuńcze odruchy.

Prof. Śliwerski zaznacza, że dzieci edukowane domowo angażują się w wiele różnych inicjatyw. – Należą do stowarzyszeń, klubów, działają w organizacjach pozarządowych. Takie rodziny wspierają się wzajemnie, bywa, że budują domy obok siebie. Dzieci nie są pozbawione relacji rówieśniczych

Zainteresowanie edukacją domową rośnie – twierdzi Joanna Dzieciątko. – Z pytaniami dzwonią do nas rodzice trzy-, czterolatków. Myślimy nawet o zorganizowaniu specjalnego spotkania dla zainteresowanych.

Stowarzyszenie organizuje zjazdy, konferencje, na stronie internetowej można znaleźć porady i pomysły na ciekawe lekcje. – Powoli i u nas środowisko rodzin uczących dzieci w domu organizuje się, buduje sieć. Ale taką formę edukacji będą wybierać nieliczni – zauważa prof. Śliwerski.

Agnieszka Gessel przyznaje, że ludzie różnie reagują, gdy mówi, że jej dzieci są uczone w domu. – Czasami znajomi pytają: tobie się tak chce? Chce mi się, bo nie ma bardziej satysfakcjonującego przedsięwzięcia niż kształcenie własnych dzieci.

Jesteśmy dobrych 20 kilometrów za miastem. Dom pod lasem, na maszcie powiewa polska flaga, na podwórku skubią trawę konie. W salonie ciepło od rozpalonego właśnie kominka, na parapetach dojrzewają zerwane w ogrodzie malinowe pomidory. Przy dużym stole stos podręczników. Tym razem do matematyki. Lekcji słuchają dziesięcioletni Janek, ośmioletnia Klara i sześcioletnia Łucja.

W zrozumieniu dodawania, odejmowania i mnożenia pomaga mama – na ręku z Wincentym, którego nauka jeszcze nie dotyczy, bo dopiero ćwiczy raczkowanie. Cierpliwie tłumaczy, sprawdza, podpowiada, jak rozwiązać zadania. I nie jest to wieczorne odrabianie zadanych w szkole lekcji, bo dzieci państwa Gesslów do szkoły nie chodzą. Rodzice zdecydowali się na edukację domową. Sami uczą własne pociechy.

Zerówka w dwa miesiące

O takiej formie edukacji usłyszałam po raz pierwszy, gdy byłam w ciąży z najstarszym synem. Przeczytaliśmy artykuł w gazecie. Wtedy jeszcze nie myślałam, żeby tak uczyć dzieci. Mąż bardziej zainteresował się tematem – opowiada Agnieszka Gessel. Testem była zerówka Janka. – Na początku trochę się obawialiśmy, wydzwanialiśmy do innych rodziców, pisaliśmy e-maile, rozmawialiśmy z państwem Budajczakami, pionierami edukacji domowej w Polsce. Ale okazało się, że obawiamy się zupełnie niepotrzebnie. Program, który był przewidziany dla zerówki, przerobiliśmy w dwa, trzy miesiące. Potem już tylko trzeba było przygotować syna, żeby umiał zdobytą wiedzę przedstawić w szkole na egzaminie – mówi pani Gessel.

Udało się z zerówką, więc rodzice zdecydowali się na objęcie domową nauką kolejnych dzieci. Od września uczyć zaczęła się sześcioletnia Łucja. – Wolę w domu, bo w szkole nie jest fajnie – wyjaśnia dziewczynka. – Wiem od siostry, która chodziła do przedszkola – deklaruje rezolutnie. – O, ciągle słyszę, jak to niedobrze było w przedszkolu! – śmieje się pani Agnieszka.

Katarzyna Karzel, mama pięciorga dzieci, w domu uczy trzech najstarszych synów: dziesięcioletniego Józia ośmioletniego Ludwika i sześcioletniego Gucia. Dziewczynki jeszcze są za małe. Na razie z zainteresowaniem obserwują braci. Dwaj najstarsi mają za sobą szkolne doświadczenia. – Wybór szkoły dzieci zawsze był dla nas ważny – mówi Katarzyna Karzel. – Zaraz po urodzeniu starszego syna zaczęliśmy interesować się przedszkolami i szkołami. W przedszkolu Józio bardzo dobrze funkcjonował, byliśmy zadowoleni. W szkole było gorzej. Dobrze radził sobie intelektualnie, ale miał problemy z emocjonalnym przystosowaniem się, nie lubił szkoły.

Ludwika nauczyciele nie potrafili zmobilizować do pracy. Po roku okazało się, że ma poważne problemy z pisaniem. Wtedy rodzice pomyśleli o edukacji domowej. Szkoła zgodziła się na próbny miesiąc domowego uczenia. Test wypadł pomyślnie, więc od dwóch lat chłopcy, zamiast chodzenia do szkoły, zasiadają z książkami w salonie. – Nie żałuję tej decyzji. Na początku zastanawiałam się, czy wytrzymam z dziećmi dzień w dzień, bez przerwy. Ale jest znacznie lepiej, niż się spodziewałam. Moim dzieciom wyszło to na dobre, choć nie brakuje i trudnych chwil. Nadrobili zaległości. Jestem z nich zadowolona – mówi pani Katarzyna.

– Zabrakło mi tylko jednej dziesiątej do czerwonego paska – wtrąca się do naszej rozmowy Józio. – Do szkoły nie chcę wracać. W domu będę się uczyć do matury! – deklaruje dziesięciolatek.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą