Powieść w czasach Facebooka

Powieściami Jonathana Franzena zachwycili się prezydent Barack Obama, królowa talk-show Oprah Winfrey, a wraz z nimi miliony amerykańskich czytelników

Publikacja: 02.11.2012 16:51

Franzen: mimo dyktatu postmodernizmu ma odwagę podsuwać światu lustro

Franzen: mimo dyktatu postmodernizmu ma odwagę podsuwać światu lustro

Foto: AFP

Może nie sprzedaje tylu książek co Dan Brown, ale kto liczy się z tym, co mówi autor „Kodu Leonarda da Vinci"? Tymczasem wypowiedzi Franzena, podobnie jak jego książki, są komentowane przez najbardziej opiniotwórcze tytuły. Ba, z okazji wydania „Wolności" trafił nawet na okładkę magazynu „Time" jako pierwszy pisarz od ponad dekady (od czasu króla horroru Stephena Kinga). Dla równowagi amerykański „Newsweek" nazwał go „pretensjonalnym i nadętym", a artykuł na jego temat zatytułował: „Pisarz, którego kochamy nienawidzić".

Zobacz na Empik.rp.pl

Bufon i megaloman

Żeby było jasne, nie mówimy o skandaliście pokroju Michaela Houellebecqa, który używa mediów, by obrażać i prowokować. Franzen zachowuje się dokładnie na odwrót. Wywiadów unika, o popularność nie zabiega, za to uważa się za strażnika świętego ognia wielkiej literatury. Ostatniego kapłana wielkiej powieści amerykańskiej („Great American Novel"), która wydawała się już ostatecznie pogrzebana. Brzmi nieco   pretensjonalnie? Owszem. Ale działa.

Dla pokolenia dzisiejszych literackich mistrzów Ameryki takich jak Don de Lillo czy Philip Roth wielka amerykańska powieść była już jedynie tematem postmodernistycznych żartów. Autor „Kompleksu Portnoya" napisał nawet książkę pod tytułem „Great American Novel" (wydana w 1973 roku i nieprzetłumaczona na polski), to zwariowana powieść dziejąca się w czasie II wojny światowej, opowiadająca o fikcyjnej Patriotycznej Lidze Bejsbolowej stawiającej opór komunistycznej konspiracji w USA. Krótko mówiąc, zakręcony pamflet na maccartyzm. Trudno o bardziej wymowny gest niewiary w to, że powieść w „starym dobrym stylu", powieść jako „zwierciadło przechadzające się po gościńcu", powieść – panorama swojej epoki, przywodząca na myśl dzieła Balzaca czy Tołstoja jest możliwa.

A przecież wcześniej dla autorów i czytelników za oceanem „wielka amerykańska powieść" była fetyszem. To do niej wzdychali krytycy i Hollywood. Chcieli kolejnych „Myszy i ludzi", „USA" czy „Wielkiego Gatsby'ego" i pisarzy, którzy by pisali jak Steinbeck, Dos Passos czy Scott Fitzgerald. Nikt jednak chyba nie wierzył, że ktoś taki pojawi się w czasach Facebooka.

W połowie lat 90. mało znany pisarz Jonathan Franzen, autor dwóch  książek („Strong" i „The Twenty Seventh City") niezauważonych przez szeroką publiczność i średnio ocenionych przed krytyków, opublikował na łamach magazynu „Harper's" esej o wszystko mówiącym podtytule „powód pisania powieści w kulturze obrazkowej". Tekst zawierał krytykę mediów elektronicznych (autor napisał, że ma często ochotę kopnąć telewizor) oraz żarliwe wyznanie wiary w tradycyjną powieść, która jego zdaniem wciąż jest czytelnikom potrzebna i odgrywa ważną rolę w kulturze.

Między wierszami Franzen sugerował, że ma taką książkę zamiar napisać, co w najlepszym wypadku wywołało komentarze ironiczne, a większość potraktowała całą sprawę jako megalomański wygłup. Tak jak zapewne potraktowano by w Polsce nieznanego autora, który sam pasowałby się na następcę Sienkiewicza i Prusa.

Jednak w 2001 roku okazało się, że Franzen miał za sobą poważne argumenty. Opublikowana wtedy powieść „Korekty" (niedawno wydana w polskim przekładzie) dostała najważniejszą amerykańską nagrodę literacką National Book Award i wzbudziła entuzjazm krytyków oraz publiczności. Książką zachwyciła się też królowa amerykańskiego talk-show Oprah Winfrey, która chciała włączyć ją do oferty swojego klubu. Taka propozycja oznacza dla autora i wydawcy sprzedaż idącą w setki tysięcy egzemplarzy, milionowe zyski oraz wielką popularność. Z jej wsparcia korzystali nawet nobliści, np. Toni Morrison. Tymczasem Franzen nazwał ofertę książkowego klubu Opry Winfrey obciachową, a występy w talk-show określił jako trywializowanie literatury wysokiej.

I tak, jedyny raz w historii programu, zaproszenie zostało oficjalnie cofnięte. Książce to jednak specjalnie nie zaszkodziło, a może nawet odwrotnie, „Korekty" sprzedały się w 3 milionach egzemplarzy, wydano je w kilkunastu krajach, a wkrótce telewizja HBO pokaże adaptację powieści z Ewanem McGregorem w roli głównej.

To właśnie wtedy Franzen stał się „pisarzem, którego Ameryka kocha nienawidzić", i został uznany za bufona.

Pojednanie z gwiazdą

Czy rzeczywiście taki jest, to może nawet mniej istotne niż to, że ludzie w to wierzą. Sam Franzen tłumaczył później, że nie chciał Opry Winfrey dotknąć i powiedział tak przez brak medialnego doświadczenia. I następne zaproszenie od gwiazdy telewizji przyjął. Do pojednania doszło w roku 2010 po ukazaniu się „Wolności" (polski przekład wyszedł trochę ponad pół roku temu), która również stała się bestsellerem, uczyniła Franzena niekwestionowanym numerem  jeden wśród amerykańskich prozaików i została nazwana publicznie przez prezydenta Baracka Obamę kapitalną.

Wydaje się, że pisarzowi wybaczono wszystko nie tylko dlatego, że dobrze pisze, ale także dlatego, że idealnie pasuje do roli autora „wielkiej powieści amerykańskiej".

Nad swoimi książkami o wadze cegieł ślęczy latami w samotności („Korekty" pisał siedem lat, „Wolność" aż dziewięć); nie podlizuje się  mediom ani publiczności (mimo bestsellerowych nakładów trudno nazwać to, co pisze popem); a do tego ma ogromne ambicje, bo przesłanie literatury i rolę pisarza traktuje serio. Oczywiście wszystko to nie miałoby znaczenia, gdyby Jonathan Franzen był kiepskim autorem. Mówimy jednak o pisarzu wybitnym, o czym od niedawna mogą się przekonać także polscy czytelnicy.

Choć „Korekty" i „Wolność" nie są pozbawione wad (główną jest nadmiar wątków, nie zawsze interesujących), należą jednocześnie do powieści, od których nie sposób się oderwać. Ale nie dlatego, że autor mechanicznie mnoży zwroty akcji, fundując czytelnikowi pościgi i strzelaniny. Owszem, na kartach powieści  Franzena ludzie umierają, ale z powodu chorób i starości, tak jak to zwykle dzieje się w życiu. A największą wartością tej literatury są wiarygodna psychologia, pełnokrwiści bohaterowie i świetnie odmalowane tło obyczajowe, którym są Stany Zjednoczone lat 90. XX wieku oraz początku wieku XXI.

W obu przypadkach recepta na sukces jest podobna. Franzen bierze pod lupę rodzinę ze Środkowego Zachodu, z którego sam pochodzi i który zdaje się uważać za ostoję „amerykańskości".  Potem zaś na jej przykładzie pokazuje, jak USA się zmieniają i jak może wyglądać upadek „amerykańskiego marzenia".

W „Korektach" przygląda się rodzinie Lambertów, których poznajemy, gdy są już na emeryturze, dobrze po siedemdziesiątce, a senior rodu Alfred zmaga się z chorobą Alzheimera. Mamy tu dwie kluczowe sceny: spotkanie z najmłodszym synem Chipem w Nowym Jorku (oraz z jego siostrą Denise) i wspólne święta w rodzinnym domu (w domyśle ostatnie z powodu stanu ojca), na które matka Enid chce ściągnąć wszystkie dzieci i wnuki. Losy Lambertów,  a także ich najbliższych opowiedziane są w retrospekcjach jako ich droga do tego właśnie punktu, po przekroczeniu którego nic już nie będzie jak dawniej. Mamy tu pełną galerię ludzkich typów: nieudacznika-intelektualistę wyrzuconego z college'u za romans ze studentką (syn Chip); człowieka sukcesu pracującego w wielkiej korporacji i zmagającego się z depresją (syn Gary); nieradzącą sobie ze swoim życiem osobistym i tożsamością seksualną szefową kuchni w modnej restauracji (córka Denise), a także spełniających się w nieco staroświeckich rolach Alfreda (inżyniera od kolei) i gospodynię domową (Enid).

„Korekty" to bogactwo wątków, którego nie sposób streścić. Od upadku tradycyjnego przemysłu przez cywilizację próbującą wypchnąć starość i cierpienie poza nawias (np. za pomocą najróżniejszych pigułek szczęścia) po ponure skutki rewolucji seksualnej. Nie wszystkie są równie zajmujące, ale zebrane w jednej historii naprawdę robią wrażenie przekonującej obyczajowej panoramy epoki.

Dokładnie tę samą metodę co w „Korektach" zastosował Franzen w „Wolności". Tam z kolei bohaterami uczynił Patty i Waltera Berglundów, pełnych złudzeń ludzi z pokolenia swoich rówieśników (pisarz ma 53 lata).

Ona, była koszykarka, chce być idealną matką, on, prawnik, marzy o ratowaniu świata. Poznają się na studiach, osiedlają na przedmieściu, mają potomstwo i oddanych przyjaciół, a potem wszystko idzie nie tak. Walter zaczyna pracować dla przemysłu i sprzedaje swoje ideały, a od Patty odwracają się dzieci. Końcowym akordem tej historii jest rozpad ich związku, wywołany jej romansem z najlepszym przyjacielem męża.

„Wolność" daje jednak nadzieję, że czas w końcu leczy rany i, by użyć określenia Franzena, po korekcie (bo w tytule jego książki chodzi o skorygowanie losu) rodzina Berglundów przetrwa. Swoją drogą prezydentowi Obamie zapewne spodobało się, że czas początków rządów Busha i przekrętów towarzyszących wojnie w Iraku jest tu odmalowany w wyjątkowo ciemnych barwach. Ale „Wolność" nie jest bynajmniej powieścią polityczną, tylko obyczajową. Po prostu jako urodzony pesymista Franzen znalazł dla siebie w Ameryce po 11 września mnóstwo ciekawego materiału.

Literatura wielka i staroświecka

Krytycy porównują dzieła Jonathana Franzena do „Buddenbrooków" Tomasza Manna („Korekty") czy „Wojny i pokoju" Tołstoja („Wolność"). Jest w tych zestawieniach przekonanie, że to literatura wielka i staroświecka jednocześnie. W obu tych kwestiach można jednak zgłosić pewne zastrzeżenia. Jeśli amerykański pisarz jest współczesnym  Mannem, to jest to Mann po uważnej lekturze „Ulissesa" Jamesa Joyce'a, opowiadacz historii, który wyciągnął wnioski z dorobku awangardy, co widać w jego języku.

Co zaś do wartości tej prozy, to na razie upłynęło za mało czasu, by ją zweryfikować, ale wydaje się, że raczej mamy do czynienia z dziełami wybitnymi niż z arcydziełami. Może i Franzen pisze dziś najlepsze powieści w Ameryce, ale nie są to raczej, w przeciwieństwie do powieści Manna, teksty fundamentalne, które zmienią bieg historii literatury.

Autor jest pisarzem i publicystą. W TVN24 prowadzi poświęcony literaturze program „Xięgarnia"

Może nie sprzedaje tylu książek co Dan Brown, ale kto liczy się z tym, co mówi autor „Kodu Leonarda da Vinci"? Tymczasem wypowiedzi Franzena, podobnie jak jego książki, są komentowane przez najbardziej opiniotwórcze tytuły. Ba, z okazji wydania „Wolności" trafił nawet na okładkę magazynu „Time" jako pierwszy pisarz od ponad dekady (od czasu króla horroru Stephena Kinga). Dla równowagi amerykański „Newsweek" nazwał go „pretensjonalnym i nadętym", a artykuł na jego temat zatytułował: „Pisarz, którego kochamy nienawidzić".

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą