Naród bez ojca

W obliczu całkowitego i publicznego upadku autorytetu polskiego państwa młodzi poczuli, że nie warto się przeciw niemu buntować.

Publikacja: 17.11.2012 00:01

Jan Paweł II nadał pojęciu „Ojciec Święty” nowy sens (zdjęcie z mszy na krakowskich Błoniach, czerwi

Jan Paweł II nadał pojęciu „Ojciec Święty” nowy sens (zdjęcie z mszy na krakowskich Błoniach, czerwiec 1983 r.)

Foto: Corbis

Red

Mnie nieraz dziennikarze pytają – wyjawił przed laty Władysław Bartoszewski – jak wytłumaczę taki czy inny problem polityczny. Ja im mówię na to: Zwróćcie się do europosła Klicha. – Dlaczego do Klicha, on jest w Brukseli? – Ale on jest psychiatrą! I on może to rozumie!

Niestety, Klich wcale nas nie rozumie. Nie potrafił zrozumieć nawet swojego ministerstwa, które zamiast bronić narodu, musiało się bronić przed Klichem. Nic dziwnego, że felernego europosła zaczęli zastępować psychiatrzy amatorzy. Sam Bartoszewski, z wykształcenia historyk, wykrył w Polsce „frustratów" i „dewiantów psychicznych, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie". Ostatnio dołączył do niego inny słynny niepsycholog, Zbigniew Brzeziński, diagnozując wokół nas „osoby cierpiące na jakieś psychologiczne trudności, które może z punktu widzenia ludzkiego są zrozumiałe, ale dla których nie ma miejsca w życiu politycznym".

Uniwersalna choroba

Ambicje analityczne Bartoszewskiego i Brzezińskiego wydają się jednak zdecydowanie zbyt skromne. Psychoterapii chcą bowiem poddawać jedynie polityków PiS i „lud smoleński". Tymczasem należałoby nią objąć nas wszystkich.

Nie możemy się już dłużej łudzić, że dojście PO do władzy uczyniło nas normalnym społeczeństwem. Platforma wymiotła PiS, ale na miejsce jednego demona powróciło siedem złośliwszych. Powodzie, trąby powietrzne, mgły, osuwiska, susze, tąpnięcia, Smoleńsk, wojna polsko-polska, „akcja krzyż", Kluzik-Rostkowska w żakiecie, Janusz Palikot w okularach, mord polityczny w Łodzi, samospalenie przed Kancelarią Premiera, płonący samochód TVN, klapa Euro 2012, masowe bankructwa, Amber Gold, Basen Narodowy, seryjny samobójca, Joanna Mucha, itd., itd.

Na Polskę w ostatnich latach spadło pasmo nieszczęść. Wolimy ich nie dostrzegać. I za każdym razem powtarzamy jak zaklęci: „Polacy, nic się nie stało". Zalany tunel, zasypane metro, europejska metropolia stanęła? Przypadek. Niespotykane akty profanacji pod krzyżem? „Młodzi obywatele świadomi swoich praw i obowiązków". Korupcja, afery, przemysł pogardy? III RP nie jest bez wad. Jakoś łatwiej jest zrobić cały serial o samospaleniu Jana Palacha w Pradze 40 lat temu, niż przypomnieć sobie, że Andrzej Ż. dokonał niedawno tego samego aktu w centrum Warszawy. Ale nie możemy dłużej udawać, że tak zachowuje się cywilizowane, europejskie społeczeństwo. To wszystko są symptomy – symptomy jednej choroby.

Nasza choroba – jak każda choroba społeczna – ma swe korzenie w nieświadomości. Społeczeństwa „cywilizując się", przybierając nowoczesną „formę", przyswajając sobie reguły zachowania i panowania nad sobą, spychają w nieświadomość przemoc, instynkty, afekty, chaos; cały bachtinowski „dół materialno-cielesny", całą Gombrowiczową „niedojrzałość", wulgarność i erotykę (zwłaszcza homoseksualizm). Społeczna nieświadomość przemawia przez grupy, które są najsłabsze i najbardziej wrażliwe. Wdziera się tam, gdzie porządek społeczny nie mógł się jeszcze zakorzenić, gdzie „proces cywilizacyjny" jest na samym początku, gdzie instynkt nie został zamknięty jeszcze w „formę". Oznacza to, że istota danego społeczeństwa obecna jest nie w silnym centrum, lecz na niewidocznym marginesie, w tym, co niedostateczne, ciemne i niższe: wśród młodych.

To milczy młodość

Żeby zrozumieć siebie samych, musimy zatem zobaczyć, jakich młodych produkujemy. W I Rzeczypospolitej młodzi byli nie podmiotem, lecz obiektem. Społeczeństwo starych poddawało ich praktykom wychowawczym, w ten sposób się reprodukując („Takie będą Rzeczypospolite, jak ich młodzieży chowanie"). Dopiero nowoczesność – wraz z romantyzmem – upodmiotowiła młodych. Odtąd to nie społeczeństwo i dzieje miały ich kształtować, lecz to oni chcieli wziąć w swoje ręce społeczeństwo i dzieje. Odtąd każde pokolenie wchodziło na scenę publiczną ze swoją własną „Odą do młodości". Mobilizowało siły pod hasłami „głębokiego życia duchowego" (Brzozowski) przeciw materializmowi i uwiądowi. Przeciwstawiało „nas", młodych idealistów, „im", staremu pokoleniu pozbawionemu złudzeń. Jak wykazał Nikodem Bończa-Tomaszewski, nowoczesna Polska została stworzona przez młodych, heteroseksualnych mężczyzn, którzy porzucali swoje wybranki, by tym silniej ukochać Ojczyznę. I oto nastąpiła epokowa zmiana. Po 200 latach budowania narodu – po powstaniach i kolejnych miesiącach „polskiego różańca" – młodzi naraz zamilkli i zeszli ze sceny. Dziś nie mówią, nie działają, nie piszą manifestów. Nie są bohaterami naszych czasów, lecz co najwyżej bohaterami rządowych raportów.

Jeśli młodzi milczą, milczy nasza nieświadomość. Ale to milczenie mówi bardzo dużo.

Parrycydzi

Dojrzewanie, czyli kształtowanie własnej podmiotowości, polega zawsze na buncie przeciw ojcu. Jeśli nie mamy ojca, na zawsze pozostaniemy dziećmi. Ojciec stoi na straży tabu, wprowadza prawo i je egzekwuje. Jest modelem procesu cywilizacyjnego, pokazuje, na czym polega męskość, panowanie nad sobą, asceza, umiejętność odraczania gratyfikacji, honor, godność, racjonalność i odpowiedzialność. Tego wszystkiego uczymy się jednak nie poprzez bezkrytyczne przyjmowanie rad pana ojca. Dojrzałość polega na tym, że w konflikcie z ojcem powoli je przepracowujemy i w końcu przyjmujemy już nie jako narzucone, ale jako własne.

Pierwotną figurą Ojca jest Bóg. Z tego powodu religia stanowi pierwszą podporę cywilizacji, święty baldachim, rozpięty nad ponad dwoma tysiącleciami kulturowego rozwoju Zachodu. Bóg kształtuje sumienie swoich synów i nadaje im charyzmę; znak tego, że uczestniczą w Jego ojcostwie. W tym świetle jasne staje się zdanie Gombrowicza, że „Człowiek jest rozpięty między Bogiem a Młodym". Dojrzewanie polega na imitatio Dei, a regresja na upadaniu w „dziecięcą chorobę".

Paradygmatycznym przykładem siły religijnej sankcji stał się w XX wieku Jan Paweł II. W tym świetle tytuł „Ojciec Święty" ukazuje swój nowy sens. Papież wymagał od młodych nawet wtedy, kiedy sami od siebie nie wymagali. Żądał, żeby kształtowali swoje sumienia. Chciał, żeby znaleźli swoje Westerplatte – i żeby wyryli w swym sercu Boże prawo. Kiedy umarł, żegnały go tłumy. Stało się tak nie dlatego, że – jak pisze Krystyna Szafraniec w raporcie „Młodzi 2011" – młodzież „wybaczyła mu" rygoryzm moralny, ale właśnie ze względu na ów rygoryzm. Tylko w starciu z prawem, które Jan Paweł II ucieleśniał, młodzi mogli wziąć odpowiedzialność za swoje życie i życie innych. Na moment nawet wydawało się, że po latach bezsilności odzyskali siłę, tworząc pokolenie JP2. Ale zabrakło kogoś, kto mógłby stać się dla nich nowym przewodnikiem.

Gdy Wojtyła odszedł do domu Ojca, zostało po nim puste miejsce. Odwołujący się do jego dziedzictwa politycy, tacy jak Lech i Jarosław Kaczyńscy, mogli pretendować do bycia mężami stanu, ale spotykali się z niezrozumieniem i szyderstwem. Dopiero kiedy Lech Kaczyński zginął w Smoleńsku, przez chwilę trafił do polskiego panteonu ojców narodu: królów, bohaterów i profetów. Podobnie jak po śmierci Jana Pawła, po śmierci Lecha Kaczyńskiego powstała grupa młodych dążących do podmiotowości (Ruch 10 Kwietnia, Solidarni 2010), której jednak impet równie szybko został wygaszony. Jednocześnie, co było novum w porównaniu ze śmiercią Jana Pawła, część młodych – i to ta bardziej widoczna – zdecydowanie wystąpiła przeciw wzbierającemu kultowi prezydenta. Podczas akcji „Krzyż" dokonano niezliczonych aktów bluźnierstwa, których kulminacją było rozerwanie pluszowej kaczki. W ekstazie, pośród śmiechu młodzi symbolicznie zamordowali ojca, który na chwilę im zagroził. Podczas gdy nikt nie odważył się założyć koszulki „Nie płakałem po papieżu" (już samo jej istnienie wydawało się szaloną transgresją), po pięciu latach kilka tysięcy osób w najlepszym humorze skandowało przed Pałacem Prezydenckim: „Jeszcze jeden! Jeszcze jeden!". W ten sposób wspólnie dawali wyraz wypieranym fantazjom śmierci.

Kryształ Tarasa

Jeśli nasza nieświadomość społeczna ma jakąś twarz, to jest nią twarz Dominika Tarasa. Sądząc po jego wpisach na Facebooku, wydaje się, że on również to przeczuwa: „Wiem dużo, a czasami za dużo. Skrywam wiele tajemnic, które kiedyś może wyjawię, ale dopóki świat nie zrozumie że chcę mu oddać siebie, nikt nie będzie wiedział jaki ukrywam kryształ...". Sprawny organizator akcji „Krzyż" powraca nieustannie do dzieciństwa: Wzrusza się pszczółką Mają („fajnie być dzieckiem"), a nawet próbuje opisać doświadczenia dziecka w ZSRR (rozpoczął pracę nad swoją pierwszą powieścią: „Soviet Fiction").

W działalności Tarasa ucieleśniła się istota „ciemnej młodości": nihilistyczny pęd do niszczenia wartości w imię luzu, brak formy (kiedyś skin i militarysta, dziś pokojowy lewicowiec, a jednocześnie czytelnik „Mein Kampf"), naiwność („No tak, czytałem Kod da Vinci – wiem, jak takie zadzieranie [z Kościołem] się kończy. Opus Dei i takie inne"), sprzeczności („Jako ruch Palikota wzorujemy się na samym sobie"), niższość (emigrant, który powrócił do Polski, żeby pracować jako kucharz tylko po to, żeby znów wyemigrować: „W tym pop...olonym kraju nigdy nie znajdę pracy... Nie jestem uczniem lub studentem, nie nadaję się na pracownika bo mój pracodawca będzie musiał płacić za mnie ZUS. Nie mam orzeczenia o niepełnosprawności i to też mnie wyklucza z bycia pracownikiem. Praca? Spoko za 5–8 zł na godzinę brutto. Sk...wysyństwo i dyskryminacja!").

Te wszystkie elementy obecne są w niezwykle pouczającym nagraniu z jego udziałem, nagranym już po akcji „Krzyż". Legitymowany przez policjantów zatacza się, bełkoce, aż wreszcie rzuca się na ziemię: „Bij mnie! Bij mnie! Biiiij! Napier... pałą! – Jak pałą żonę napierd... tak mnie pałą napierd... po plecach! Z czego ty się k...a. cieszysz, człowieku?! Kopnij mnie w mordę! Proszę cię, kopnij mnie w mordę, będziesz skończony!". Dominik, „należący do Boga" leży na ziemi krzyżem. Bluźni. Zrywając z normalnością, odwraca symbole chrześcijaństwa i naraz staje po stronie demonizmu: „Dlatego ja się teraz kładę na ziemi. To jest mój krzyż! To jest mój krzyż! I ja go bronię. [...] Ja wierzę w wiarę. I wierzę w polskość. A wy wierzycie tylko i wyłącznie w góóównoooo. No taaaak!".

Władca much

Na tym nagraniu widać, jak w Dominiku Tarasie proces cywilizacyjny gwałtownie się załamuje. Wyparte treści naraz wybijają na powierzchnię: wulgarność, niecenzuralność, kompromitacja, przaśny erotyzm, łamanie tabu i prawa. Mamy tu do czynienia ze spektakularną regresją. Przez jego nieskładne zdania, przez bełkot, krzyk i ślinę, przez tarzanie się po ziemi próbuje się przebić i ukonstytuować to, co nieświadome. Ponieważ nieświadomość nie potrafi się wypowiedzieć w języku dyskursywnym, odwołuje się do agresji, nieartykułowanych krzyków, prymitywnych, ułomnych symboli. Taras chce zdobyć podmiotowość, chce być silny, ale nie może się na to zdobyć – leży powalony na ziemi i prowokuje policjanta do agresji.

To, co widzieliśmy u Tarasa, zostało zwielokrotnione w akcji „Krzyż". Okazała się ona zdumiewającym spektaklem społecznej nieświadomości. Uruchomiła siły, nad którymi nikt nie potrafił zapanować. Agresja, przemoc, wulgarność, łamanie tabu, rechot, krzyk – to wszystko tam było. Ale unicestwienie fantazmatycznego ojca wcale nie ukonstytuowało podmiotowej wspólnoty. Energia, którą młodzi uwolnili, nie została zagospodarowana przez nich samych, lecz przez „starego". Zwietrzywszy okazję, Janusz Palikot przybył na wyspę dzieci i wykorzystał ich potencjał do budowania własnej partii. Oto nowy władca much!

Nadejście Palikota oznaczało, że młodzi po raz kolejny stracili szansę na zdobycie podmiotowości. Taras z przywódcy tłumu stał się szeregowym działaczem Ruchu Poparcia, niemalże obwoźną małpką, którą Palikot mógł się pochwalić na swoich zjazdach. Zapytany, dlaczego w ogóle do Palikota poszedł, krzyczał w amoku: „Po to żyję i jestem gównem. Ja jestem gównem w waszym mniemaniu...". W tych słowach uwidacznia się z całą mocą poczucie niższości, a jednocześnie poczucie opuszczenia. Palikot nie stał się bowiem prawdziwym ojcem, który sprawia, że synowie dojrzewają. Synowie za nim poszli, ale tylko po to, by czuć się jak „gówno".

Kapelusz Freuda

Nie mogło być zresztą inaczej. Kiedy Palikot zrezygnował z tworzenia pokolenia JP2, zrezygnował tym samym z bycia ojcem. Odtąd jego działalność polegała nie na stanowieniu i ochronie prawa, ale na transgresji, permisywności, burzeniu tabu, zaspokajaniu egoizmu, najniższych, nieświadomych popędów. Poważniejszy problem polega jednak na tym, że wzór ojca, który upowszechnił, jest charakterystyczny dla wszystkich politycznych przywódców. Nie wymagają oni od młodych niczego, bo nie wymagają niczego od siebie. Zapadają na chorobę filipińską i uganiają się za Izabel. Folgując sobie i pozwalając na wszystko, uczą jedynie bezradności.

Dawno temu w pewnym morawskim miasteczku ojciec Zygmunta Freuda został brutalnie zaatakowany. Ktoś wrzeszcząc ,,zejdź z chodnika, Żydzie!", strącił mu nowy futrzany kapelusz z głowy. Ale ojciec nic nie odpowiedział, zszedł tylko na ulicę, podniósł kapelusz i poszedł dalej. Tak nie zachowuje się ojciec, który chce, żeby jego syn stał się mężczyzną. Zamiast być z niego dumnym, Freud musiał się wstydzić. Zamiast być przez niego chronionym, sam próbował go chronić w powracających fantazjach o zemście.

Podobnie muszą czuć się dziś młodzi, patrząc na polskich polityków, którzy swoją słabość przenieśli na wszystkie struktury państwa.

Kiedy w czasie protestów przeciw ACTA hakerzy, których jest legion, „wysadzili w powietrze" najważniejsze rządowe strony, państwo polskie tłumaczyło ustami swojego rzecznika, że nic się nie stało. To tylko skutek wzmożonego zainteresowania witrynami rządowymi. Jawny atak na rząd został przedstawiony jako bez mała akt łaski i miłości. Nie jest to wcale wyjątkowa reakcja, lecz raczej ukryta zasada, która kieruje działaniami funkcjonariuszy państwa. Po raz pierwszy ujawniła się ona po katastrofie smoleńskiej. Teraz widać jak na dłoni: Polskie państwo zostało oszukane przez bezwzględnego gracza, nie ojca, ale tyrana – zniszczono najważniejsze dowody katastrofy, nie oddano skrzynek ani wraku, sfałszowano raporty, zamieniono ciała, wkładając w nie śmiecie i odpadki. Rząd nie umiał odpowiedzieć na tę jawną agresję i jedyne, co potrafił zrobić, to zebrać z ziemi zmasakrowane ciała zabitych. Ale nawet tego – jak wiemy – nie potrafił zrobić dobrze.

Co więcej, jawny atak na podmiotowość Polski został przez rząd przedstawiony jako wynik zacieśniającej się współpracy i przyjaźni z Rosjanami. Państwo nie tylko nie broniło się przed agresorem i nie broniło przed nim ofiar, ale stawało po jego stronie i razem z nim atakowało ofiary, przypisując im winę za katastrofę. To działanie przywodzi na myśl scenki opisywane przez etologów, gdy zaatakowany ptak nie odpowiada na przemoc, lecz swoją agresję kieruje na przypadkowy przedmiot. Tak jednak mogą zachowywać się zwierzęta, a nie ojciec, który ma uczyć synów, na czym polega honor.

W obliczu całkowitego i publicznego upadku autorytetu polskiego państwa młodzi musieli poczuć, że nie mogą się przeciw niemu buntować. Nie można przecież atakować kogoś, kto pozbawiony jest godności. Od poniżonego ojca należy taktownie odwrócić wzrok. I na pewno nie należy pozwolić na to, by był dalej poniżany. Dlatego też młodzi nie obracali się przeciw prawdziwym agresorom, lecz przeciw tym, którzy ojcu wytykali słabość. Działali tak, jakby chcieli pomóc państwu, żeby z godnością mogło nieść swój pomięty kapelusz.

Marsz w przeszłość

Czy polscy młodzi skazani są na wieczną niedojrzałość? Początkowo się wydawało, że zaczynem ich upodmiotowienia staną się protesty ACTA. Ale szybko o nich zapomnieliśmy. Już jednak sam fakt, że po latach bierności młodzi okazali się zdolni do jakiegokolwiek zbiorowego wysiłku, stanowił rewolucję. Jak ją wytłumaczyć? Oto polscy politycy – wbrew temu, co robili wcześniej – postanowili wprowadzić bardziej rygorystyczne prawo. Nagle, z niespodziewanej strony pojawił się ojciec, który zaczął określać, czym jest zło i chce za zło karać. Naraz się okazało, że życie online, w które wycofali się młodzi, jest zagrożone. Że dla świata, do którego się przyzwyczaili i który stał się ich naturalnym środowiskiem, jest alternatywa, ale alternatywa przerażająca. „Jak będziesz ściągał pornole?" – zaczęli zadawać dramatyczne pytanie prezydentowi, ale tak naprawdę zadawali je samym sobie.

Wyjątkowość tego buntu polegała na tym, że przebiegał nie w imię utopii, ale w imię status quo i konsumpcji. W każdej chwili jednak motywacje organizatorów mogły ulec transformacji i połączyć się z hasłami, które zbudują podmiotowość. W proteście przeciw ACTA połączyli się narodowcy i anarchiści. „Oburzeni", którzy od miesięcy zastanawiali się, kim są, od razu wiedzieli, co trzeba robić. Dominik Taras zaś chciał znów się znaleźć na pierwszej linii: „Nie dość że jestem wkurwiony, to mam chęć zrobić z naszym premierem to, co zrobiono z Ceausescu!".

Protestujący przegonili fałszywych ojców – chcieli być samodzielni. Tym razem Janusz Palikot nie czuł się przed Pałacem Prezydenckim jak na swoim wiecu wyborczym i bardzo szybko uciekał do swojej limuzyny. Paradoksalnie uciekał przed tą samą wulgarnością, która wcześniej była jego głównym paliwem: „Wypier...alaj! Wypier...alaj!". Społeczna nieświadomość po raz kolejny przemówiła przez młodych. Ale potem cały ich impet wygasł, nie tworząc żadnej nowej jakości. I ACTA-wiści odeszli w przeszłość.

W obliczu spektakularnego upadku młodych najważniejszym ośrodkiem zmiany okazał się Marsz Niepodległości, który w szybkim czasie przeobraził się z niszowego eventu w narodową demonstrację. Organizatorzy eliminują systematycznie wszelkie przejawy przemocy, niższości i niezorganizowania. Nie pojawiają się na nim żadne infantylne antysemickie hasła. Kilkadziesiąt tysięcy uczestników już po raz drugi przemaszerowało ulicami Warszawy w godności i spokoju. Naraz się okazało, że dzika, „narodowa" młodzież została „ucywilizowana". I to na tyle, że niektórzy jej reprezentanci wzięli udział w wykwintnym balu – Noc Niepodległości – i zatańczyli poloneza!

Z każdym rokiem marsz zyskuje coraz więcej formy. W zeszłym roku podmiotowość młodych zdekonstruowali antyfaszyści i bandyci, którzy sprawili, że wyparta przemoc znów wyszła na powierzchnię. W tym roku do wrzucenia w agresję Marszu zmierzało – jak się wydaje – samo państwo, zatrudniając policyjnych prowokatorów w kominiarkach. Choć się wydawało, że Marsz zostanie przerwany i podobnie jak w zeszłym roku utonie w fali agresji, udało się go doprowadzić do końca. Na Agrykoli proklamowano założenie ruchu narodowego. Ten akt miał przypieczętować dojrzałość i niezależność młodych. A jednak przemówienia brzmiały dziwnie pusto. Młodzi mówili sloganami, w których nie czuło się życia. Dążąc wytrwale do osiągnięcia formy, doszli do momentu, kiedy forma nimi zawładnęła.

Jeśli nawet Marsz Niepodległości jest wciąż daleko od ustanowienia podmiotowości na polskiej prawicy, to przysłużył się paradoksalnie innym grupom. Oto radykalna lewica zgromadzona w Porozumieniu 11 Listopada urządziła pokojową manifestację, rezygnując z blokady Marszu, która – co oczywiste – musiałaby ponownie doprowadzić do aktów agresji. Z kolei lewica niepodległościowa znudzona „ględzeniem o faszyzmie" zorganizowała marsz pod hasłem „Polska socjalna". Wreszcie Marsz upodmiotowił nawet naszego prezydenta, który już w zeszłym roku zapragnął stanąć na jego czele. Ale ten pomysł musiał zostać od razu odrzucony. Ojciec nie może proponować, że zostanie ojcem; on musi ojcem już być. Ponieważ Komorowski nie został zaakceptowany jako ojciec przez młodych, musiał stworzyć takich młodych, którzy go zaakceptują. I właśnie taką funkcję odegrał marsz „Razem dla Niepodległej".

Gdy pojawia się jeden podmiot, inni zaczynają dążyć do podmiotowości. Gdy udaje się jeden marsz, wszyscy zaczynają maszerować. Przy fundamentalnych różnicach między nimi idą w jednym kierunku: w stronę działania oddolnego i żmudnej pracy. Z jednej strony Xavier z Centrum Informacji Anarchistycznej wzywa, by „przygotowywać siły do własnych inicjatyw pozytywnych, do własnych działań i robienia porządku w swojej dzielnicy, swoim mieście".

Z drugiej zaś Krzysztof Bosak zastanawia się, „jak podnieść skuteczność działań w lokalnych środowiskach i jak wzmocnić narodowego ducha. To może wyglądać na wezwanie do beznadziejnej z pozoru pracy pozytywistycznej, ale innej drogi nie mamy". Widać w tym olbrzymi wysiłek, aby wielotysięczne pochody z ich ukrytą agresją i wzbierającą energią skanalizować, wysublimować, „ucywilizować". Nie wiadomo, jakie nowe formy stworzą młodzi. Nie wiadomo, czy stworzone przez nich formy nie okażą się martwe. Ale wiadomo, że przed nami stoi ciekawy „problem polityczny".

To co, dzwonimy do Klicha?

Autor jest socjologiem i psychologiem, redaktorem „Stanu Rzeczy" i „44", współtwórcą filmu dokumentalnego „Fantazmaty Powstania Warszawskiego". Ukazała się właśnie jego książka „Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej"

Mnie nieraz dziennikarze pytają – wyjawił przed laty Władysław Bartoszewski – jak wytłumaczę taki czy inny problem polityczny. Ja im mówię na to: Zwróćcie się do europosła Klicha. – Dlaczego do Klicha, on jest w Brukseli? – Ale on jest psychiatrą! I on może to rozumie!

Niestety, Klich wcale nas nie rozumie. Nie potrafił zrozumieć nawet swojego ministerstwa, które zamiast bronić narodu, musiało się bronić przed Klichem. Nic dziwnego, że felernego europosła zaczęli zastępować psychiatrzy amatorzy. Sam Bartoszewski, z wykształcenia historyk, wykrył w Polsce „frustratów" i „dewiantów psychicznych, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie". Ostatnio dołączył do niego inny słynny niepsycholog, Zbigniew Brzeziński, diagnozując wokół nas „osoby cierpiące na jakieś psychologiczne trudności, które może z punktu widzenia ludzkiego są zrozumiałe, ale dla których nie ma miejsca w życiu politycznym".

Uniwersalna choroba

Ambicje analityczne Bartoszewskiego i Brzezińskiego wydają się jednak zdecydowanie zbyt skromne. Psychoterapii chcą bowiem poddawać jedynie polityków PiS i „lud smoleński". Tymczasem należałoby nią objąć nas wszystkich.

Nie możemy się już dłużej łudzić, że dojście PO do władzy uczyniło nas normalnym społeczeństwem. Platforma wymiotła PiS, ale na miejsce jednego demona powróciło siedem złośliwszych. Powodzie, trąby powietrzne, mgły, osuwiska, susze, tąpnięcia, Smoleńsk, wojna polsko-polska, „akcja krzyż", Kluzik-Rostkowska w żakiecie, Janusz Palikot w okularach, mord polityczny w Łodzi, samospalenie przed Kancelarią Premiera, płonący samochód TVN, klapa Euro 2012, masowe bankructwa, Amber Gold, Basen Narodowy, seryjny samobójca, Joanna Mucha, itd., itd.

Na Polskę w ostatnich latach spadło pasmo nieszczęść. Wolimy ich nie dostrzegać. I za każdym razem powtarzamy jak zaklęci: „Polacy, nic się nie stało". Zalany tunel, zasypane metro, europejska metropolia stanęła? Przypadek. Niespotykane akty profanacji pod krzyżem? „Młodzi obywatele świadomi swoich praw i obowiązków". Korupcja, afery, przemysł pogardy? III RP nie jest bez wad. Jakoś łatwiej jest zrobić cały serial o samospaleniu Jana Palacha w Pradze 40 lat temu, niż przypomnieć sobie, że Andrzej Ż. dokonał niedawno tego samego aktu w centrum Warszawy. Ale nie możemy dłużej udawać, że tak zachowuje się cywilizowane, europejskie społeczeństwo. To wszystko są symptomy – symptomy jednej choroby.

Nasza choroba – jak każda choroba społeczna – ma swe korzenie w nieświadomości. Społeczeństwa „cywilizując się", przybierając nowoczesną „formę", przyswajając sobie reguły zachowania i panowania nad sobą, spychają w nieświadomość przemoc, instynkty, afekty, chaos; cały bachtinowski „dół materialno-cielesny", całą Gombrowiczową „niedojrzałość", wulgarność i erotykę (zwłaszcza homoseksualizm). Społeczna nieświadomość przemawia przez grupy, które są najsłabsze i najbardziej wrażliwe. Wdziera się tam, gdzie porządek społeczny nie mógł się jeszcze zakorzenić, gdzie „proces cywilizacyjny" jest na samym początku, gdzie instynkt nie został zamknięty jeszcze w „formę". Oznacza to, że istota danego społeczeństwa obecna jest nie w silnym centrum, lecz na niewidocznym marginesie, w tym, co niedostateczne, ciemne i niższe: wśród młodych.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy