Mnie nieraz dziennikarze pytają – wyjawił przed laty Władysław Bartoszewski – jak wytłumaczę taki czy inny problem polityczny. Ja im mówię na to: Zwróćcie się do europosła Klicha. – Dlaczego do Klicha, on jest w Brukseli? – Ale on jest psychiatrą! I on może to rozumie!
Niestety, Klich wcale nas nie rozumie. Nie potrafił zrozumieć nawet swojego ministerstwa, które zamiast bronić narodu, musiało się bronić przed Klichem. Nic dziwnego, że felernego europosła zaczęli zastępować psychiatrzy amatorzy. Sam Bartoszewski, z wykształcenia historyk, wykrył w Polsce „frustratów" i „dewiantów psychicznych, którzy swoje problemy psychiczne odreagowują na narodzie". Ostatnio dołączył do niego inny słynny niepsycholog, Zbigniew Brzeziński, diagnozując wokół nas „osoby cierpiące na jakieś psychologiczne trudności, które może z punktu widzenia ludzkiego są zrozumiałe, ale dla których nie ma miejsca w życiu politycznym".
Uniwersalna choroba
Ambicje analityczne Bartoszewskiego i Brzezińskiego wydają się jednak zdecydowanie zbyt skromne. Psychoterapii chcą bowiem poddawać jedynie polityków PiS i „lud smoleński". Tymczasem należałoby nią objąć nas wszystkich.
Nie możemy się już dłużej łudzić, że dojście PO do władzy uczyniło nas normalnym społeczeństwem. Platforma wymiotła PiS, ale na miejsce jednego demona powróciło siedem złośliwszych. Powodzie, trąby powietrzne, mgły, osuwiska, susze, tąpnięcia, Smoleńsk, wojna polsko-polska, „akcja krzyż", Kluzik-Rostkowska w żakiecie, Janusz Palikot w okularach, mord polityczny w Łodzi, samospalenie przed Kancelarią Premiera, płonący samochód TVN, klapa Euro 2012, masowe bankructwa, Amber Gold, Basen Narodowy, seryjny samobójca, Joanna Mucha, itd., itd.
Na Polskę w ostatnich latach spadło pasmo nieszczęść. Wolimy ich nie dostrzegać. I za każdym razem powtarzamy jak zaklęci: „Polacy, nic się nie stało". Zalany tunel, zasypane metro, europejska metropolia stanęła? Przypadek. Niespotykane akty profanacji pod krzyżem? „Młodzi obywatele świadomi swoich praw i obowiązków". Korupcja, afery, przemysł pogardy? III RP nie jest bez wad. Jakoś łatwiej jest zrobić cały serial o samospaleniu Jana Palacha w Pradze 40 lat temu, niż przypomnieć sobie, że Andrzej Ż. dokonał niedawno tego samego aktu w centrum Warszawy. Ale nie możemy dłużej udawać, że tak zachowuje się cywilizowane, europejskie społeczeństwo. To wszystko są symptomy – symptomy jednej choroby.
Nasza choroba – jak każda choroba społeczna – ma swe korzenie w nieświadomości. Społeczeństwa „cywilizując się", przybierając nowoczesną „formę", przyswajając sobie reguły zachowania i panowania nad sobą, spychają w nieświadomość przemoc, instynkty, afekty, chaos; cały bachtinowski „dół materialno-cielesny", całą Gombrowiczową „niedojrzałość", wulgarność i erotykę (zwłaszcza homoseksualizm). Społeczna nieświadomość przemawia przez grupy, które są najsłabsze i najbardziej wrażliwe. Wdziera się tam, gdzie porządek społeczny nie mógł się jeszcze zakorzenić, gdzie „proces cywilizacyjny" jest na samym początku, gdzie instynkt nie został zamknięty jeszcze w „formę". Oznacza to, że istota danego społeczeństwa obecna jest nie w silnym centrum, lecz na niewidocznym marginesie, w tym, co niedostateczne, ciemne i niższe: wśród młodych.
To milczy młodość
Żeby zrozumieć siebie samych, musimy zatem zobaczyć, jakich młodych produkujemy. W I Rzeczypospolitej młodzi byli nie podmiotem, lecz obiektem. Społeczeństwo starych poddawało ich praktykom wychowawczym, w ten sposób się reprodukując („Takie będą Rzeczypospolite, jak ich młodzieży chowanie"). Dopiero nowoczesność – wraz z romantyzmem – upodmiotowiła młodych. Odtąd to nie społeczeństwo i dzieje miały ich kształtować, lecz to oni chcieli wziąć w swoje ręce społeczeństwo i dzieje. Odtąd każde pokolenie wchodziło na scenę publiczną ze swoją własną „Odą do młodości". Mobilizowało siły pod hasłami „głębokiego życia duchowego" (Brzozowski) przeciw materializmowi i uwiądowi. Przeciwstawiało „nas", młodych idealistów, „im", staremu pokoleniu pozbawionemu złudzeń. Jak wykazał Nikodem Bończa-Tomaszewski, nowoczesna Polska została stworzona przez młodych, heteroseksualnych mężczyzn, którzy porzucali swoje wybranki, by tym silniej ukochać Ojczyznę. I oto nastąpiła epokowa zmiana. Po 200 latach budowania narodu – po powstaniach i kolejnych miesiącach „polskiego różańca" – młodzi naraz zamilkli i zeszli ze sceny. Dziś nie mówią, nie działają, nie piszą manifestów. Nie są bohaterami naszych czasów, lecz co najwyżej bohaterami rządowych raportów.
Jeśli młodzi milczą, milczy nasza nieświadomość. Ale to milczenie mówi bardzo dużo.
Parrycydzi
Dojrzewanie, czyli kształtowanie własnej podmiotowości, polega zawsze na buncie przeciw ojcu. Jeśli nie mamy ojca, na zawsze pozostaniemy dziećmi. Ojciec stoi na straży tabu, wprowadza prawo i je egzekwuje. Jest modelem procesu cywilizacyjnego, pokazuje, na czym polega męskość, panowanie nad sobą, asceza, umiejętność odraczania gratyfikacji, honor, godność, racjonalność i odpowiedzialność. Tego wszystkiego uczymy się jednak nie poprzez bezkrytyczne przyjmowanie rad pana ojca. Dojrzałość polega na tym, że w konflikcie z ojcem powoli je przepracowujemy i w końcu przyjmujemy już nie jako narzucone, ale jako własne.
Pierwotną figurą Ojca jest Bóg. Z tego powodu religia stanowi pierwszą podporę cywilizacji, święty baldachim, rozpięty nad ponad dwoma tysiącleciami kulturowego rozwoju Zachodu. Bóg kształtuje sumienie swoich synów i nadaje im charyzmę; znak tego, że uczestniczą w Jego ojcostwie. W tym świetle jasne staje się zdanie Gombrowicza, że „Człowiek jest rozpięty między Bogiem a Młodym". Dojrzewanie polega na imitatio Dei, a regresja na upadaniu w „dziecięcą chorobę".