Andrzej Wydmiński-Wydma jest pisarzem ze sporym już dorobkiem. Ma na koncie kryminał („Nikt nie zabija bez powodu"), powieści dla dzieci i młodzieży, a także prozę osadzoną w środowisku emigracyjnym („Autostrada Westberlin",  „Hotel pijany"). Autor przebywał w latach 80. na emigracji w Niemczech i Stanach Zjednoczonych, a jego publikacje ukazywały się m.in. w londyńskim „Pulsie" i były emitowane na antenie Radia Wolna Europa. Teraz pisarz spróbował ponownie kryminału, z całkiem niezłym skutkiem. Powstał „Nocny deszcz".

Język, którym napisano książkę, jest nonszalancko brutalny, czasem ostentacyjnie uproszczony. Ale przecież taki jest świat opisywany przez Wydmę: biało-czarny, spowity dymem z tanich niemieckich fajek (Ernte 23), z zimnym powiewem ciągnącym od jeziora i wypełniony ludźmi, którzy snują się na podobieństwo cieni. Intryga prowadzona jest sprawnie, a wyjaśnienie zbrodni – zaskakujące. Całość zaczyna się jednak od swoistej emigracyjnej introdukcji. Główny bohater Artur Tecner wspomina swoje boje o paszport w latach komunistycznych, liczne rozmowy z esbekami, a następnie – już po latach spędzonych na emigracji – żegna się z Berlinem Zachodnim (i ukochaną Niemką Evą), by powrócić do Polski, na Mazury, w celu wyjaśnienia tajemniczego zaginięcia swego brata.

Zagadka zagadką, ale równie ciekawe są czas akcji i realia, w których Wydma umiejscowił intrygę. To pierwsze lata po 1989 r., kiedy nasza ojczyzna znalazła się w dziwnym stanie przejściowym. Nie wiadomo: komuna to jeszcze czy już może coś innego? I tę dziwną, magmowatą rzeczywistość w książce Wydmińskiego możemy smakować, penetrując z bohaterem mazurskie miasteczka i wsie, Mikołajki, Mrągowo, Giżycko, Ryn, spotykając się tam z menelami i prostytutkami, a najczęściej z szarymi ludźmi, którzy ożywiają się tylko wtedy, gdy na ulicy słyszą język niemiecki. Może da się coś urwać? Zrobić interes albo przekręt? Na pohybel czasom, w których władza dogadała się z opozycją, a ta – z niewyjaśnionych do dzisiaj przyczyn – nie potrafiła dobić czerwonej zarazy.